13
Harry wpatrywał się w jej piegi na policzkach, popijając kawę. Dał jej czas, wiedząc, że zacznie mówić, gdy będzie gotowa. Cisza między nimi nie była niekomfortowa, co zaskoczyło ich oboje.
Ann w końcu przełknęła ślinę i odstawiła swój kubek z kawą na szafkę nocną, nie ufając swoim dłoniom.
— Trzy zgony, Harry... — wydusiła z siebie w momencie, w którym po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza, która szybko skończyła wędrówkę na pościeli bruneta.
Jego źrenice rozszerzyły się w zdziwieniu, a Annie widziała mieszankę emocji przebiegającą po jego twarzy.
— Ośmiolatka, trzyletni chłopiec i czteromiesięczna dziewczynka — głos załamał jej się na ostatnim słowie. Zagryzła mocno drżącą dolną wargę zębami, próbując nie rozsypać się przed brunetem tak po prostu, odkrywając się całkowicie.
— Kurwa, Annie... — Harry cicho zaklął, na co się zdziwiła.
Odstawił swój kubek na podłogę obok łóżka i sprawnym ruchem zmienił pozycję tak, że jakimś dziwnym trafem znalazła się w jego ramionach, a jej łzy zmoczyły jego biały t-shirt.
Nie planował tego.
Zaszlochała, mocniej zagryzając policzek od wewnątrz. Wiedziała, że tak będzie, że tego potrzebuje, ale nie spodziewała się, że tym razem odbiorcą tych emocji będzie cholerny Styles. To miał być Sam. Dylan. Jane. Ktokolwiek, kto po prostu wie, przez co przechodzi.
Trzymał ją w swoich ramionach i oparł brodę o czubek jej głowy. Jej włosy pachniały jego szamponem do włosów. Nie był w stanie wyobrazić sobie, jak trudne jest jej życie. Jak często przez to przechodzi? Jak często Sam trzyma ją tak, jak on teraz, gdy ona szuka ulgi we łzach?
Nie liczyli ile czasu płakała. Może minęło kilkanaście minut, może godziny. Oboje stwierdzili, że ich to nie obchodzi. Harry dał jej tyle czasu, ile potrzebowała, nie mając serca jej puścić z objęć. Właściwie, to gdy patrzył na nią miał wrażenie, że jego samego również boli klatka piersiowa. Chciał jej pomóc, jakkolwiek, zabrać część tego brzemienia, a najlepiej całe, byleby było jej lżej. Jedyne, co mógł zrobić to przeczekać. Kilka razy wsunął koniec swojego nosa w jej loki i przymknął oczy, po prostu dając jej ukojenie i wsparcie, po prostu czekając.
Po jakimś czasie Annie oddychała miarowo, podciągając raz na jakiś czas nosem. Siedzieli tak w ciszy, nie zmieniając pozycji.
Pachniał orzeźwiającym Hugo Bossem, piżmem z trawą cytrynową i żelem pod prysznic.
— Dlaczego po prostu nie zrezygnujesz z tej pracy, Annie..? — spytał szeptem, przerywając kojącą ciszę. Nie odsunął się od niej jednak nawet na milimetr.
— Nie potrafię, Harry — wychrypiała cichutko, zgodnie z prawdą. — Nie chcę... To jest trudne to wyjaśnienia...
Styles przełknął ślinę i westchnął.
— Spróbuj, Ann... — mruknął nisko.
W kojącej ciszy Annie starała się znaleźć słowa, które opisałyby natłok myśli i skomplikowanych monologów w jej głowie.
— Harry, to nie jest tak, że ja wracam z tej pracy w tym stanie co noc... — zaczęła bardzo cicho. — Miałeś strasznego pecha, że to trafiło się dzisiaj. Pracuję tam rok, a to zaledwie trzeci raz, kiedy...no... muszę się pozbierać... i chyba pierwszy tak spektakularny...
Nie skomentował, prosząc niemo, żeby kontynuowała. Odczytała to milczenie poprawnie, mimo, że nie widziała jego twarzy.
— Lubię to. Lubię tam wracać. Patrzeć, jak prawie wszystkie dzieci wracają do siebie, rosną, rodzice zaczynają znów widzieć ich przyszłość... Tego nie da się opisać, Harry... Przyczyniam się do tego, że wracają do zdrowia... — Zagryzła wargę i zrobiła pauzę. — To tak, jak z centrum... my nie dializujemy, my dajemy dom, Harry. Czasem dajemy rodzinę, czasem nadzieję, czasem przetrwanie...
Harry musiał przygryźć wewnętrzną stronę policzka, bo poczuł, jak zaszkliły mu się oczy.
— Nie chciałabym robić innej rzeczy w życiu, Harry...
Och, Annie...
— Pożegnania są częścią tego wszystkiego... To kurewsko trudne. Niesprawiedliwe. I szokujące, zwłaszcza, jeśli dzieje się nagle... Ale to część tego wszystkiego, co tak kocham...
Ścisnął ją mocno w ramionach czując, że się bezgłośnie rozkleił. Siedzieli w ciszy przez moment, a Harry starał się nie dać po sobie poznać, że uronił kilka łez. Oboje oddychali głęboko, w podobnym rytmie.
— Wiesz, że robisz to kosztem swojego zdrowia...? — spytał ją po bardzo długiej pauzie. — Nie twierdzę, że nie rozumiem tego, ile pracujesz i jak to robisz, ale zapominasz o sobie... Nie może być tak, że robisz sobie samej krzywdę...
Wciągnęła głośno powietrze w płuca, nie mając zamiaru odpowiadać.
Grząski grunt, Styles.
— Nie chcę, żeby coś ci się stało — przyznał szeptem, ponownie szokując ją swoją szczerością. — Jesteś młoda, zdrowa...
Zły dobór słów, panie psycholog.
— Nic nie wiesz, Harry — wtrąciła się niespodziewanie.
Niemal słyszała, jak unosi jedną brew.
— To mi powiedz.
— Jestem wybrakowanym zdrowotnie egzemplarzem — przyznała cicho, nie wiedząc, dlaczego otwiera się aż tak bardzo. Nie powinna.
— Bardziej niż ja? — spytał retorycznie nie spodziewając się odpowiedzi dziewczyny.
— Ty nadal możesz mieć dzieci — mruknęła cicho.
A chwilę później miała ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło, karcąc siebie, że powiedziała coś równocześnie z chwilą, w której o tym pomyślała, nie panując nad językiem.
Ile razy jeszcze coś palniesz, żeby się tego nauczyć, Jackowsky?
Brunet wciągnął powietrze i już miał jej odpowiedzieć, jednak przejęła pałeczkę sama.
— Nie, Harry. Przepraszam, nie powinnam tego na ciebie zrzucać...
Zielonooki przygryzł wargę. Nieświadomie dotknęła też powodu jego ostatnich, nieprzespanych nocy. Czuł, że Annie ma do siebie żal o ostatnie dwa zdania, więc wziął głęboki oddech i, zgodnie z obietnicą, przejął na siebie kolej zrzucania balastu.
— Louis był dzisiaj u mojej mamy i siostry po resztę swoich rzeczy...
Jego zachrypnięty głos odbił się od ścian, a Annie spięła się w jego ramionach, gdy usłyszała, jak nagle zmienił temat. Z jakiegoś powodu Harry nie zastanawiał się, czy dobrze robi otwierając się przed Ann. Przyszło mu to naturalniej, niż kiedykolwiek.
— Dlaczego mam wrażenie, że to nie przez tę wiadomość płakałeś, Harry...? — szepnęła delikatnym tonem.
Och, była bystra.
— Bo masz rację, Annie... — westchnął i zamknął mocno powieki. — Mama przez przypadek nakierowała go na to, że od dwóch miesięcy coś się dzieje z moim zdrowiem, a... on, no wiesz, Ann...
— Nie wiedział — dokończyła za niego i poczuła, jak Styles kiwa potwierdzająco głową. — Pewnie się wściekł...
Harry zaśmiał się gorzko.
— Kiedyś bym potwierdził bez zawahania, a teraz, Annie, szczerze, nie mam pojęcia jak zareagował...
— Harry — jej miękki ton głosu był rozczulający — nie bądź idiotą. Nie wiem na jakim etapie jest wasza relacja, ale do diabła, ślubowaliście sobie i żyliście razem przez w pizdu długi okres czasu.
Och, musiał jej wyjaśniać mniej, niż myślał. Minusy bycia gwiazdą...
— Dlaczego się rozkleiłeś...? — spytała go cicho, poprawiając swoją głowę spoczywającą w zagłębieniu szyi bruneta.
— Gemma dała znać, że wyszedł z ich domu z tekstem, że leci do Miami...
Annie uniosła brwi w zdziwieniu.
— Myślisz, że blefował...?
— Szczerze mówiąc, to mam taką nadzieję... — wyszeptał, a chrypa w jego głosie świadczyła o niebezpiecznie zaciskającej się krtani. — Nie chcę go widzieć. Nie mogę go zobaczyć Ann, bo znowu będę musiał składać się od nowa... Nie jestem na to gotowy...
Było mu lżej, gdy wyrzucił to z siebie na głos.
— Harry, spytam cię, ale nie musisz odpowiadać, dobrze?
Usłyszał jej niepewny głos i uśmiechnął się delikatnie. Uwielbiał w niej to, że miała niesamowite wyczucie i była cholernie empatyczna. Pytała tak, żeby to on ustalał granice.
— Jesteś pewien, że to definitywny koniec między wami...?
Pozostawiła mu czas na zastanowienie się nad odpowiedzią. Oboje oddychali miarowo, a brunet ze zdziwieniem zauważył, że zrzucenie z siebie części tego bagażu emocjonalnego było zaskakująco kojącym uczuciem.
— Tak, Ann... — potrzebował dłuższego momentu, żeby wyszeptać tę odpowiedź.
Nadal mocno bolało.
Wziął głęboki oddech i zrobił jeszcze jeden krok w przód.
— Louis odesłał do mojego prawnika podpisane papiery rozwodowe. Ja swoje również już podpisałem. Nie widziałem go od końca grudnia. Nie rozmawiamy ze sobą od października. Nadal robi mi się niedobrze, gdy sobie pomyślę... — urwał.
Annie dawała mu ciszę, której potrzebował.
— Wiesz, Annie, czasem wydaje ci się, że znasz kogoś na wylot. Wychodzisz za tę osobę i od dziesięciu lat jest dla ciebie wszystkim. Tlenem, muzą, całym światem. Żyjecie jak w pierdolonej bajce, śmiejąc się razem wszystkim na przekór. Spełniacie marzenia, które kiedyś były abstrakcją. Zwiedzacie świat, piszecie muzykę, wszystko jest idealne. I potem nagle, po tych dziesięciu latach, okazuje się, że może być tak, że nigdy tak naprawdę tej osoby nie znałaś...
Zrobił kolejną przerwę, zbierając myśli.
— Wydarzyło się zbyt wiele w krótkim czasie, żeby można było to ratować, Annie. — Zagryzł wargę. — Staram się o rozwód bez procesu sądowego. Od zawsze mieliśmy rozdzielność majątkową, więc nawet nie ma o co się licytować. Zresztą... — westchnął — to tylko pieniądze...
— Mimo tego, że minęło tak mało czasu jesteś pewien że to koniec...? — Jej pytanie było miękkie, ciche i nienarzucające się. — Harry, trzy miesiące to bardzo krótki okres... może, gdy emocje opadną...
— Nie, Ann... — westchnął. — Nie po tym, co zrobił...
Niemal niezauważalnie pokiwała głową, a on zaczął wsłuchiwać się w rytm jej oddechu.
— Dziękuję, Harry... — wyszeptała, a w tym szepcie był natłok miliona uczuć.
Brunet, słysząc to, odruchowo uśmiechnął się lekko.
— Ja tobie też dziękuję, Annie... — szepnął w jej włosy i zamknął oczy.
Nie wiedział, jak to zrobiła, ale oczyściła jego duszę z demonów, które nękały go tak długo, że niemal się z nimi zaprzyjaźnił.
— Harry — mruknęła, nieco się wiercąc.
— No?
— Chyba musimy się rozplątać — zaczęła powoli.
Nie widział jej twarzy, ale był pewien, że się zarumieniła.
— Trafny dobór słów, Ann — zachichotał. - Czemu?
— Muszę siku — stwierdziła, a on nie potrafił powstrzymać parsknięcia śmiechem.
Rozluźnił uścisk i zdjął z dziewczyny swoje ramiona, odchylając się ciężarem ciała w tył.
— Idź — rzucił do niej i obserwował jej zarumienione policzki.
Twarz miała zapłakaną, oczy zaczerwienione a włosy rozczochrane. Niezdarnie skopała z siebie kołdrę i podniosła się powoli sprawdzając, czy nie kręci jej się w głowie. Obróciła się, spojrzała na twarz Harry'ego i przez chwilę zapomniała o oddychaniu, gdy ujrzała te błyszczące, zielone oczy. Odchrząknęła nieznacznie i zagryzła wargę od wewnątrz.
Za bycie tak pociągającym i uroczym jednocześnie powinny być kary grzywny.
Brunet uśmiechnął się zawadiacko.
— Trafisz sama? — Zachichotał.
— Gdzie jest mój telefon? — spytała, próbując zmianą tematu wyjść z twarzą z sytuacji. — I którą właściwie mamy godzinę?
— Idź, Ann, zaraz go zlokalizuję — ponownie się zaśmiał, zaciskając wargi. Była urocza, serio.
Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę łazienki czując, jak palą ją policzki.
Za dużo jak na jeden dzień, zdecydowanie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top