124

Widok Harry'ego podłączonego do kilkudziesięciu kabli, bladego, podpiętego pod kilka monitorów i maszyn był druzgocący. Nawet dla Annie, która była do takich widoków przyzwyczajona. Wiedziała, że coś jest nie tak. Czuła to w momencie, w którym lekarz Stylesa powiedział, że jeśli brunet będzie miał problem z wybudzeniem się z narkozy to oznacza to, że z podjęciem pracy przeszczepionej nerki może być różnie.

Annie stała przed szklaną szybą i przyznała sama przed sobą, że ledwo stoi na nogach. Była niewyspana, zmęczona i nie miała już sił, aby płakać. Harry, co prawda, wybudził się z narkozy, jednak z jakiegoś powodu jego stan był określany jako raczej niestabilny. Cały czas podsypiał i czasem było z nim logicznego kontaktu. Oddychał samodzielnie, ale z trudem, przesypiając większość dnia i nocy już trzecią dobę z rzędu od dnia zabiegu. Lekarz powtarzał im, że jest silnym facetem i, że mają się uzbroić w cierpliwość. Rozkładał ręce, mówiąc, że każdy pacjent odczuwa przeszczep w inny sposób. Według wyników wszystko było z brunetem w porządku, więc nie pozostało im nic innego, jak czekać, aż lokaty dojdzie do siebie we własnym tempie. No, i najważniejsze było to, że przeszczepiona nerka ostatecznie podjęła pracę.

Szklana szybka parowała pod wypływem ciepłego oddechu Annie, gdy oparła się o nią czołem i zamknęła powieki. Anne i Gemma terroryzowały ją o to, żeby nie zapominała o sobie samej, bo powinna teraz dbać o siebie podwójnie. Zmieniały ją na warcie przy Harry'm. Z niechęcią dawała się albo jednej, albo drugiej podrzucić do swojego mieszkania samochodem. Zawsze któraś pilnowała, żeby zjadła coś porządnego, przespała się i wzięła długi prysznic, a potem znowu podrzucała Annie do kliniki, prowadząc audi Stylesa.

— A on nadal się nie poprawia...? — Annie usłyszała za plecami znajomy, charakterystyczny, brytyjski akcent. Spięła mięśnie i odwróciła się gwałtownie w stronę Louisa, który podchodził do szyby, ubrany w domowe dresy i w szlafrok. Był blady. Stanął obok rudej, wpatrując się w widok rozpościerający się na sali Harry'ego.

— Nadal — przytaknęła cicho, zdając sobie sprawę, że Tomlinson sam, dobrowolnie do niej podszedł . Pierwszy raz od tygodnia nie zrobił przed nią uniku. Głos Annie był słaby i słychać w nim było milion emocji.

— Nie wyglądasz najlepiej. — Zerknął na nią kątem oka i skomentował dobitnie, a potem z powrotem wlepił oczy w Harry'ego.

— Ty też — stwierdziła nieco chamsko. Mimo tego, że dziękowała mu i ona sama, i Anne, i Gemma, i każdy z chłopaków za to, co zrobił, to nadal działał jej na nerwy. Z tyłu głowy cały czas pamiętała prośbę Harry'ego i to, jak reagował na widok Louisa przed zabiegiem.

Stali tak przez chwilę w ciszy obok siebie, nie odzywając się słowem.

— Nie powiedział ci, prawda, Annie? — Jego ciche pytanie dobiegło jej uszy. Ann zmarszczyła brwi, odgarnęła włosy z czoła i obróciła głowę w jego stronę, zagryzając od wewnątrz dolną wargę.

— A o czym, tak właściwie, rozmawiamy? — spytała zdezorientowana.

Louis prychnął cicho pod nosem i zaśmiał się sam do siebie sarkastycznie.

— Powiedzmy, Annie, że rozmawiamy o słabościach... — wymamrotał, nie odrywając wzroku od szyby.

Ann uniosła ironicznie jedną brew, studiując profil Tomlinsona.

— Powiedzmy, że totalnie nie wiem, o co ci...

— Wygrałaś, Annie — zaskoczył ją i wyrzucił z siebie nagle, przerywając jej.

Spojrzała na niego, zdziwiona.

— Co wygrałam?

— Jego — wyszeptał, oblizując nerwowo wargi. Głos miał normalny i spokojny, jednak po jego twarzy przemknął cień grozy, którego się nie spodziewała. Wdział maskę pokerzysty i powtórzył raz jeszcze. — Jego, Annie. On cię kocha, i to jak pojebany...

Rudowłosa nie odpowiedziała mu, czując, jak przyspiesza jej serce. Tomlinson wydawał się grać w jakąś grę. W grę, której zasad nie znała i nie rozumiała, i w której on rozdawał karty. Czekała na dalszą część jego monologu.

— I na pewno kocha cię bardziej, niż mnie — dodał, sprawiając, że Annie najpierw zamurowało z zaskoczenia, a potem zagotowało się w niej ze złości.

— Mógłbyś przestać być bezczelną pizdą, Louis — warknęła do niego. — Odpuść. Po prostu odpuść.

— Muszę odpuścić — przyznał jej, krzywiąc się mimowolnie. Nadal nie zaszczycił jej spojrzeniem. — Zwłaszcza, gdy już wiem, że naprawdę nie ma sensu o niego walczyć. Wygrałaś. Poważnie, wygrałaś...

— Skoro tak, to gdzie jest haczyk? — Annie wywróciła oczami, przenosząc wzrok na spokojnie oddychającego we śnie Harry'ego, który zdawał się poruszyć niespokojnie zamkniętymi powiekami, jakby się budził.

Louis zaśmiał się cicho i nieco ironicznie sam do siebie. Nadal nie mógł pogodzić się z tym, że Styles go odrzucił, dlatego, że kochał tę rudą dziewczynę. Nie rozumiał tego. Chciał wszystko naprawić, chciał, żeby znowu ich życie wyglądało normalnie...

— Haczyk jest w tym, Annie, że nie zamierzam dać ci teraz tak po prostu wygrać. Mam ci go oddać w zgodzie?

— Może po prostu masz pogodzić się z tym, że ułożył sobie życie? — spytała nieco groźnie, ale zignorował jej pytanie.

— Mam odpuścić i potem z daleka obserwować, jak oboje rzygacie szczęściem? — Zaśmiał się gorzko. — Nie zrobię tego, Annie — oświadczył jej poważnie i chłodno.

Telefon w kieszeni rudowłosej zawibrował na znak, że ktoś próbuje się do niej dodzwonić. Domyślała się, że Niall albo Gemma dają znać, że wyjechali z jej mieszkania i, że zaraz będą w klinice. Nie wyciągnęła komórki ze spodni, ignorując wibracje.

— Skąd ta nagła zmiana zdania, Tomlinson? Skąd przekonanie o mojej wygranej? — Annie warknęła i spojrzała na niego, posyłając mu badawcze spojrzenie spod długich rzęs. Cisza między nimi, która trwała aż do chwili, w której Louis postanowił rozsypać jej świat na maleńkie kawałeczki, była tak gęsta, że można było ją kroić nożem.

Szatyn niewzruszony wpatrywał się przez szybę, jak Styles powoli otwiera zaspane oczy i próbuje dobudzić się, mrużąc powieki pod wpływem ostrego światła. Westchnął głęboko i odpowiedział Annie na jej pytanie:

— Stąd, Annie, że on sam wybrał ciebie — wyrzucił z siebie śmiertelnie poważnym głosem. — Co prawda dopiero po tym, jak na tylnym siedzeniu audi tydzień temu pokazał mi, że potrafi jeszcze zrobić dobrą, gejowską laskę. Potem jednak wyzwał mnie od jebanych manipulatorów, twierdząc, że go sprowokowałem. Wybrał ciebie. Nie oddał mi się w całości, niestety.

Anastasia obróciła się powoli w jego stronę, zamierając. Miała wrażenie, że serce zatrzymało jej się w klatce piersiowej.

Co?

Kłamał.

— Nie każ mi tego powtarzać. Mnie też to boli, Annie, wbrew pozorom — rzucił chłodno, wwiercając się wzrokiem w Stylesa, który otworzył oczy i zielonymi tęczówkami dosięgnął dwóch sylwetek rozmawiających po drugiej stronie przeszklonej ściany.

Annie poczuła, że przyśpiesza jej tętno i, że krtań zaciska jej się niebezpiecznie.

Musiał kłamać.

— Dlaczego miałabym ci uwierzyć? — spytała słabo. Nadal na nią nie spojrzał. Zrobiło jej się niedobrze.

— Stań koło mnie i spójrz mu w oczy — wymamrotał, unosząc lekko jedną brew. Annie obróciła się całkowicie przodem do szyby i, drżąc z nerwów, odnalazła zielone ślepia zaspanego Harry'ego.

Gdy Styles dostrzegł ich stojących obok siebie w jego oczach zatańczyło przerażenie. Prawdziwe, szczerze, przerażenie. Czuł się okropnie, ale gdy zobaczył ich stojących ramię w ramię i wpatrujących się w niego, poczuł się jeszcze gorzej. Zbladł i rozchylił wargi, oblizując je nerwowo. Szare oczy Annie podeszły łzami, a on wpatrywał się w nie, odnosząc wrażenie, że dzieje się to w zwolnionym tempie. Na jego twarz wpełzł strach pomieszany z poczuciem winy tak wyraźnie, że można było czytać z niego jak z otwartej księgi.

— Właśnie ci to potwierdził, Annie — oznajmił jej chłodno Louis.

Nie kłamał...

— Jest twój, Annie — oznajmił jej chłodno, odwracając się w jej stronę i po raz pierwszy spoglądając w jej szare, zapłakane oczy. — Ale nie jestem pewien, czy po takiej zdradzie będziesz go jeszcze chciała — sarknął, patrząc, jak rudowłosa dziewczyna przed nim rozsypuje się całkowicie.

Skoro on nie może go mieć, to ona też nie będzie go miała.

Annie obróciła się na pięcie, posyłając Stylesowi krótkie spojrzenie przed tym, jak wybiegła z korytarza. Przez szybę zarejestrowała tylko, że w zielonych oczach tkwiły łzy.

Ból rozrywał jej ciało.

To się nie dzieje, to się nie dzieje, to się nie dzieje, to się nie ma prawa dziać naprawdę...

Biegła na oślep, obejmując się ramionami. Intuicyjnie kierowała się w stronę łazienki. W pewnym momencie przeprosiła niewyraźnie osobę, na którą nieprzytomnie wpadła i zderzyła się z nią.

— Annie? — Jak się okazało, tą osobą był Niall, a tuż za nim kroczyła Gemma. — Boże, Annie... co...? — Horan przytrzymał ją za ramiona, próbując zrozumieć atak płaczu rudowłosej. Wymienił przerażone spojrzenia z siostrą Harry'ego i zamarł, gdy połączył wszystkie klocki w jedną całość. — Jezu, nie... Louis... — wyszeptał, widząc z daleka sylwetkę szatyna, która tkwiła przed szklaną szybą sali Harry'ego. — Annie, czy Louis... czy Louis ci powiedział, że Harry...?

Anastasia rozszerzyła oczy w szoku i wyrwała się agresywnie z uścisku Nialla, robiąc krok w tył i próbując bezskutecznie wypełnić płuca tlenem.

— Ty wiedziałeś, Niall...? — Horan złapał się za głowę i pociągnął swoje włosy, nie wiedząc co ma jej odpowiedzieć. Tylko, że w sumie nie musiał już nic mówić. Dostała odpowiedź. Annie poczuła się, jakby dostała od niego kolejnym nożem prosto w serce. — Nie wierzę... — jęknęła, rozpłakując się i wyminęła i Horana, i Gemmę, a potem po schodach na niższe piętro.

Zamknęła się w łazience na parterze, czując, jak boli ją całe ciało. Wstrząsały nią torsje tak ogromne, że nie była w stanie zapanować nad swoimi mięśniami. Kręciło jej się w głowie - nie wiedziała, co dokładnie było tego powodem. Resztkami sił, które sprawiały, że była w stanie pokierować swoimi dłońmi wyjęła komórkę ze spodni i wybrała telefon do Samuela, dławiąc się płaczem. Łzy zaplamiły jej koszulkę i zaciskała mocno zęby, żeby nie zwymiotować swojego ostatniego posiłku.

— Kicia? — Głos Samuela rozbrzmiał w słuchawce.

— Przyjedź po mnie do kliniki, łazienka na parterze — wydusiła krótko przez płacz i, nie czekając na odpowiedź Sammy'ego rozłączyła się. Rzuciła niedbale telefon na blat koło zlewu i dobiegła do ubikacji dwoma krokami. Nachyliła się nad toaletą, gdy nie była już w stanie powstrzymać torsji wymiotnych. Zwróciła wszystko, co miała w żołądku, a potem usiadła na ziemi i plecami bezsilnie oparła się o zimną, wyłożoną kafelkami ścianę. Było jej słabo. Nie mogła oddychać. Łzy przysłaniały jej obraz. Płacz nie dawał jej nabrać tlenu do płuc. Miała ściśnięty żołądek i podbrzusze, a z bólu miała ochotę wydrapać sobie wnętrzności. Poczuła, jak w okolicy dołu jej brzucha mięśnie kurczą się nieprzyjemnie, a potem zdusiła w sobie okrzyk bólu, gdy zakłuło ją mocno w okolicy spojenia łonowego.

Straciła przytomność na podłodze w łazience mniej więcej w momencie, w którym poczuła, że jej spodnie w kroku są zaplamione ciepłą, świeżą krwią.




















Nie dam wam żyć normalnie przez ten weekend majowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top