123

Annie wpatrywała się w śpiącego Harry'ego, któremu loki rozsypały się w nieładzie wokół głowy, tworząc aureolę chaosu na białej, wykrochmalonej poduszce. Uśmiechnęła się delikatnie i odgarnęła jednego, nieposłusznego loczka z jego czoła. Było po szóstej rano. Siedziała przy nim i spała obok niego na prowizorycznej leżance, służącej za łóżko polowe, już czwartą noc z rzędu. Za trzy godziny i Harry'ego, i Louisa mieli zabrać na salę operacyjną. Styles przeszedł przez niezbędne procedury, które obniżyły odporność jego organizmu, aby zwiększyć prawdopodobieństwo przyjęcia się przeszczepionej nerki.

Annie poprawiła szpitalny fartuch ochronny, który miała narzucony na swoje własne ubrania i skuliła się ciaśniej pod kocem. Wpatrywała się w śpiącego Stylesa już drugą godzinę, próbując nie stresować się tym, że idzie pod skalpel. Pogrążony we śnie wyglądał jak słodki, uroczy aniołek. Jego lekko rozchylone, różowe wargi były lekko spierzchnięte, a ledwo zauważalne piegi na jego nosie odznaczały się wyraźniej, niż zwykle na jego bladej skórze.

Wolała spać tutaj, przy nim, niż u siebie w mieszkaniu, w którym na dobre rozgościła się Gemma. Spędziła w sali swojego chłopaka ostatnie noce, nie zostawiając go samego na dłużej, niż trzy godziny i tylko wtedy, gdy głęboko spał. Annie widziała, jak Harry zaczął reagować na widok Louisa. Brunet stawał się blady, zdenerwowany i zestresowany, ale też zły jednocześnie. Nie chciała wnikać w to, co się między nimi wydarzyło. Wiedziała, że Styles sam jej powie, gdy będzie na to gotowy.

A przynajmniej, tak sądziła.

Tomlinson jej unikał. Zauważyła to, gdy drugi raz w ten sam dzień celowo zmienił kierunek marszu, tylko po to, żeby się nie minąć z nią na korytarzu. Z jednej strony - rozumiała go. Otwarcie przyznał się jej do tego, że nadal kocha Harry'ego i, że ma zamiar o niego walczyć, gdy naszedł ją w jej domu. Brunet jednak nadal był jej. A z drugiej strony - było to dziwne. Louis nie należał do tych osób, które zwykły schodzić z drogi komukolwiek. Dodatkowo - miała wrażenie, że wszyscy bliscy pilnują, żeby ani ona, ani Harry nie zostali z nim sam na sam choć na moment. Tym samym sprawiali też, że brunet i rudowłosa byli pozostawieni we dwójkę tylko nocami, gdy Harry'ego dopadało już dokuczliwe zmęczenie i senność, bo cały czas ktoś z nimi siedział.

Westchnęła cicho i przetarła nieprzytomnie zamknięte powieki, a potem jej prawa dłoń wylądowała na podbrzuszu. Pogłaskała się po brzuchu krótko, nadal nie wierząc, że nosi pod sercem ich niespełna miesięczne dziecko.

Za szybko...

Chwilami miewała myśli, że to wszystko - dosłownie, wszystko - między nimi wydarzyło się zbyt pospiesznie. Chwilami nie wierzyła, że naprawdę mają szansę zostać rodzicami. Gdy Luke, wpatrując się w monitor podłączony do aparatu usg powiedział jej, że to ciąża, to wyśmiała go głośno, bo nie dotarło to do niej. Nadal to do niej nie dotarło. To było jak cud. Jak dar. Zwłaszcza w jej stanie.

I nadal nie ma pojęcia, jak ma o tym powiedzieć Harry'emu.

Co, jak ją zostawi?

Tak, takie myśli też miewała. Bała się tego - odrzucenia. Rozsądek podpowiadał jej, że nie ma powodów, by się tego bać, ale z tyłu głowy nadal miała tę myśl.

Kochał ją.

Tak, jak ona jego.

Świadomie też się nie zabezpieczali, prawda?

No, i byli dorośli na tyle, by wziąć odpowiedzialność za to dziecko. Wszystko składało się w logiczną całość. Dlaczego więc była śmiertelnie przerażona, gdy myślała o ich przyszłości?

Harry poruszył się niespokojnie pod kołdrą i mruknął cicho, a potem obrócił gwałtownie głowę na drugi bok. Sennie jęknął, a potem nagle otworzył oczy ze zduszonym okrzykiem na ustach. Oddychał ciężko, próbując uspokoić rozszalałe bicie serca. Ana pochyliła się nad nim, wcześniej szybko podnosząc się na nogi.

— Annie? — spytał panicznie, odruchowo odnajdując najpierw jej ciepłą dłoń, a potem jej szare oczy.

— Jestem, Harry — szepnęła do niego i ucałowała go w czoło. — Koszmar? — spytała go miękko, głaszcząc go uspakajająco po karku.

Styles pokiwał głową szybko, przytakując nieprzytomnie.

— Chodź tu do mnie... — wymruczał błagalnie i pociągnął ją na szpitalne łóżko, przesuwając się na bok i robiąc jej miejsce na materacu. Nim zdążyła zareagować podniósł się na łokciu i ręką sięgnął jej wsuwanych trampek, które zrzucił na ziemię, a potem nakrył ją kołdrą, ignorując wszelkie zakazy, jakie na niego nałożono w tym miejscu. — Przytul mnie, Ann, błagam.. — wymruczał żałośnie, drżącym głosem, a potem wtulił się w nią mocno. Objął ją ramionami w pasie i przyciągnął do swojej klatki piersiowej tak, żeby czuć jej ciepłe wargi muskające jego skórę na dekolcie.

— Śpij, słonko — poleciła mu szeptem i złożyła czułego całusa na jego obojczyku, na co cichutko westchnął, uspokajając się po strasznym śnie.

— Kocham cię, Ana... — wymruczał prosto do jej ucha.

— Ja ciebie też kocham, Harry —odpowiedziała mu czule i musnęła delikatnie jego wargi. — Śpij, skarbie.

— Boję się, Annie.... —wyznał jej cicho i sennie.

Rudowłosa odruchowo wtuliła się w niego mocniej.

— Wszystko będzie dobrze, kocie — wymruczała uspokajająco, gładząc dłonią jego skórę na karku.

— Tak się boję, że cię stracę... — wyznał jej, czując, że na powieki ponownie wchodzi mu uporczywa senność. Nie do końca panował nad tym, jakie słowa wydobywają się z jego ust. — Nie mogę cię stracić, Ana... Tak cholernie mocno cię kocham i tak cholernie mocno cię potrzebuję... Umrę, jak cię stracę... — wyszeptał sennie i po omacku odnalazł ustami jej czoło, które ucałował, a potem ponownie odpłynął w krainę Morfeusza.

Annie zaciągnęła się zapachem jego skóry, a potem wyszeptała cicho w jego tors, wiedząc, że i tak jej nie usłyszy, bo śpi:

— No to boimy się tego samego, Harry... 


















  






Pięć godzin później z sali operacyjnej na salę intensywnego nadzoru pooperacyjnego przywieziono Louisa. Zespół chirurgów, który go operował dał znać, że wszystko poszło zgodnie z planem i, że jeśli dobrze pójdzie, Tomlinson powinien wybudzić się z narkozy jakoś za godzinę. Lou ocknął się zgodnie z przewidywaniami lekarzy - czuwali przy nim Liam, Lottie i Zayn, w czasie, w którym Niall, Annie, Gemma i Anne warowali pod drzwiami drugiej sali operacyjnej. Szatyn po wybudzeniu był nieco rozbity fizycznie, ale czuł się dobrze i poza tym, że był lżejszy o jedną nerkę, to nie zgłaszał żadnych dolegliwości.

Annie wydawało się, że każda minuta czekania na wieść o zakończonym pomyślnie przeszczepie Harry'ego trwa wieki. Pociły jej się ręce i robiło jej się słabo na myśl o tym, że coś mogło pójść źle. Niall i Anne na zmianę obejmowali ją ramieniem, chcąc dodać jej otuchy, jednak ich działania nie miały wielkiego skutku - nadal wariowała ze stresu.

Anne usiadła obok rudowłosej w poczekalni i ujęła ją za dłoń, gdy zostały same, po tym, jak Niall i Gemma zniknęli z pola widzenia, udając się po gorącą kawę dla wszystkich do bufetu na piętrze. Brunetka westchnęła cicho i poleciła Annie miękko:

— Uspokój się, kochana... 

Ruda zacisnęła wargi nieprzytomnie, próbując się uśmiechnąć. Spojrzała w szmaragdowe tęczówki mamy bruneta i, gdy usłyszała kolejne pytanie Anne, zamarła.

— Który to tydzień, Annie...?

Szarooka otworzyła szeroko usta ze zdziwienia, wpatrując się pytająco w kobietę obok niej, która zaśmiała się ciepło pod nosem, jak gdyby nigdy nic.

— Kochanie, jeśli chcesz zachować to w tajemnicy to przestań się non stop macać po brzuchu prawą ręką - szepnęła do niej Anne, widząc szok w szarych oczach i przytuliła ją mocno, obejmując ją niespodziewanie. — Nie mówiłaś mu jeszcze, prawda...?

Skinęła głową, potwierdzając i chowając twarz w dłoniach.

— Jestem przerażona, Anne... — wyznała cicho, otwierając się przed mamą Harry'ego.

— To normalne, skarbie. — Brunetka uspokajająco głaskała jej plecy i przytulała ją. Anne już miała otworzyć usta, żeby - korzystając z chwili sam na sam z Annie - dopytać ją o szczegóły, jednak w tym samym momencie otworzyły się drzwi sali operacyjnej. Lekarz prowadzący transplantację Harry'ego wraz z pielęgniarkami wyprowadzili bladego, nieprzytomnego Stylesa na łóżku, oznajamiając im od progu:

— Wszystko się udało.

Annie poczuła, jak spada jej kamień z serca. Teraz już wszystko powinno być dobrze, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top