121

Rudowłosa miętoliła w dłoni swojego loka, który jako jeden z kilku buntowników wymknął się spod gumki do włosów na czubku jej głowy. Zagryzała dolną wargę i chodziła po swojej sali wzdłuż szklanej ściany w tę i z powrotem, nerwowo czekając, aż Harry zjawi się w centrum. Nie mogła się skupić. Wpatrywała się w czubki swoich trampek i analizowała czarne zabrudzenie na białej gumie lewego buta, nie potrafiąc zamaskować swojego rozproszenia.

Jak ona ma mu o tym powiedzieć, na Boga...?

Obróciła się w stronę drzwi, wstrzymując oddech, gdy usłyszała najpierw coraz bliższe kroki, a potem w końcu pukanie i odgłos naciskanej klamki. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, jednak odetchnęła z ulgą na widok Samuela.

To nie tego ukochanego mężczyznę spodziewała się zobaczyć w progu.

— Sammy — mruknęła słabo na powitanie, odruchowo trzymając się ręką za przeponę, żeby pilnować spokojnego rytmu oddechu. Zmarszczyła brwi, widząc uśmiech blondyna, który nieudolnie starał się zamaskować nim podejrzliwą i zaniepokojoną minę. — Gdzie Harry? — Zmarszczyła brwi, podchodząc do przyjaciela i całując go na powitanie w policzek.

— Poprosił mnie o eskortę swojej najukochańszej księżniczki, bo nefrolog chce się z nim zobaczyć szybciej, niż wieczorem — wyjaśnił jej Sam. — Głodna? — Pomachał jej przed nosem papierową torbą z sokiem pomarańczowym i z kanapkami na śniadanie.

— I nie zadzwonił? — spytała trochę bardziej sama siebie, niż Samuela, przejmując od niego torbę z jedzeniem. Na widok kanapek ścisnął jej się żołądek - nie, żeby chciało jej się wymiotować, czy coś. Po prostu była tak głodna i tak zestresowana jednocześnie, że czuła, że mimo przyjemnego zapachu ciepłego, świeżego pieczywa w jej ustach ten posiłek będzie smakował podobnie, jak styropian. Czyli wcale. Mimo to posłusznie zsunęła ze stóp trampki i usiadła po turecku na pościelonym łóżku, biorąc się za jedzenie.

Sammy zrzucił z siebie bluzę i usiadł obok niej na łóżku, machając nogami i kradnąc jej z kanapki  plasterek pomidora.

— Kicia? — spytał zaczepnie, zaczynając temat.

— Hm?

— Czemu wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha, gdy byłaś przekonana, że to Harry wpadł do sali, a nie ja?

Annie westchnęła, słysząc bezpośredniość przyjaciela. Zacisnęła nerwowo wargi w wąską linię i odłożyła kanapkę na bok, a potem przetarła twarz dłońmi, starając się panować nad emocjami.

— Wiesz, może nie mam zielonych oczu, uroczych loczków i może nie całuję lasek tak, jak on to robi, ale nadal cię kocham, Ann. Nie mogę się z nim równać, ale nadal jesteś dla mnie jak siostra. Kochałem cię przed nim i będę cię kochał po nim, cokolwiek się nie wydarzy — Przysunął się do niej i objął ją mocno. — Powiedz mi co się dzieje, Ana... 

Annie mocno zagryzła dolną wargę.

— Coś z wynikami...? — Sam spytał miękko, głaszcząc ją po głowie.

— Poniekąd... 

Sam pozwolił jej pomilczeć przez moment.

— Bardzo źle jest...?

Annie zaczęła uspokajająco przesuwać swoim językiem po górnych zębach, czując, że zaciska jej się gardło.

— Poniekąd... Chyba... Sama nie wiem... 

Sam ucałował ją w czubek głowy i siedział z nią bez słowa, dopóki sama nie dodała jeszcze:

— Ulżyło mi, że to ciebie zobaczyłam dzisiaj w tym progu, Sammy, wiesz?

— Widziałem to na twojej twarzy, kicia... — Samuel westchnął ciężko i poprawił kiteczkę na czubku głowy. — Skończ śniadanie, Ann.

— Smakuje jak tektura... 

— Czym się tak denerwujesz, że nawet kanapka z pomidorem i z mozzarellą ci nie wchodzi?

Szare oczy odnalazły tęczówki przyjaciela. Annie przełknęła głośno ślinę, czując, że nie jest w stanie powiedzieć tego na głos. Dlatego drżącą dłonią sięgnęła do szuflady szafki, stojącej obok jej szpitalnego łóżka i wyjęła z niej wydruk z wykonanego przez Luke'a badania usg. Bez słowa podała je Samuelowi, wręczając mu je niepewnie.

I wtedy, po raz pierwszy, odkąd go zna, patrzyła jak Samuel najpierw zamiera, a potem, zszokowany, rozpłakuje się ze szczęścia.
















— Styles, co tu się odkurwia? — Liam wyszedł na taras i zmrużył oczy pod wpływem ostrego słońca. Harry siedział przodem do szklanej barierki, opierając czoło o szybę. Payne podszedł do przyjaciela żywym krokiem i kucnął obok niego. Spodziewał się zobaczyć jego spuchniętą twarz i zaczerwienione oczy, więc nie zdziwił go widok łez bruneta. — Hazz? Do cholery, czemu Niall się pakuje?

Harry uniósł brwi, zdziwiony i gwałtownie obrócił głowę w kierunku Liama.

— Co Niall robi? — Powtórzył zachrypniętym głosem.

— Pakuje się — Liam spojrzał na niego ostro. Harry zacisnął wargi w wąską linię, powoli wstał, podnosząc się do pionu i złapał się balustrady, gdy zakręciło mu się w głowie. Posłał Liamowi krótkie spojrzenie i ruszył w stronę szklanych drzwi, prowadzących do salonu.

Cichaczem wszedł do pokoju gościnnego, w którym spał Niall. Blondyn, w istocie, ułożył otwartą walizkę na łóżku i krążył po pokoju, zbierając swoje rzeczy.

— Niall? — wychrypiał cicho, sprawiając, że Horan zastygł w bezruchu i powoli podniósł na niego ostry wzrok. — Możemy pogadać...?

Nialler uniósł jedną brew i cisnął swoją koszulką agresywnie do walizki, patrząc w zielone oczy kumpla.

— To znaczy "nie" czy to znaczy "za chwilę"? — Harry nie odpuszczał, opierając się barkiem o framugę.

— To znaczy "zejdź mi z oczu" — warknął cicho Nialler.

Styles westchnął, wprosił się do środka i zamknął za sobą drzwi, a potem podszedł w stronę łóżka, na którym spał blondyn i usiadł na pościeli, wierzchem dłoni przesuwając po mokrych policzkach.

— Dlaczego, Hazz? Dlaczego ty nie potrafisz temu bezczelnemu frajerowi powiedzieć "nie"? — wyrzucił w końcu z siebie sfrustrowany blondyn, ciskając kolejną koszulką do walizki teatralnie. — Życie postawiło przed tobą w końcu osobę, która cię kocha bezwarunkowo. Osobę tak wspaniałą i tak ciepłą, tak dobrą, tak... — Niall urwał i wrzasnął z frustracji. —  Coś ty narobił, Harry...? — zapytał go słabym głosem i wlepił w niego wzrok. Obserwował, jak po raz kolejny z zielonych oczu zaczynają płynąć łzy - tym razem bezgłośnie.

— Co ja mam zrobić, Niall? — spytał bezradnie, drżącym głosem.

— Ukamieniować się — sarknął ostro Horan. — Liczysz na gotowca ode mnie? Pogięło cię? Chcesz gotowego planu?

— Chcę rady... —wymruczał Harry.

— Było się nie pieprzyć z Louisem, to byś nie miał problemu. Oto moja rada.

— Niall... 

— I nie mów mi teraz tylko, że technicznie wcale nie uprawialiście seksu. Nie obchodzi mnie, jak daleko zaszliście. Liczy się sam fakt — Horan warknął w stronę lokatego, nie przestając się pakować. Harry milczał przez moment.

— Wybierasz się gdzieś, Ni? — spytał go słabo.

— Do hotelu — odpowiedział, jak gdyby nigdy nic.

— Niall, proszę... 

— Nie, Harry, to ja cię teraz proszę. Ogarnij się, kurwa, chłopie — Niall podniósł ton głosu. — Ubieraj dupę i jedź do niej błagać ją na kolanach o przebaczenie. Opowiedz jej w końcu co odpierdalał Louis przez te wszystkie lata. Powiedz jej, kurwa, o wszystkim. O każdym szantażu, o każdej zdradzie. Opowiedz jej, dlaczego nie powinna pozwolić temu człowiekowi jakkolwiek uczestniczyć w waszym życiu. Poproś ją, żeby nie odstępowała cię na krok w trakcie pobytu w klinice. Walcz o nią, Styles. I módl się, żeby kochała cię na tyle mocno, że nie wypierdoli cię za drzwi, jak się dowie... 

Harry wpatrywał się w niego przez chwilę, wiedząc, że ma rację.

— Czemu jeszcze tu siedzisz? — spytał go bystro Niall, posyłając lokatemu wymowne spojrzenie.

— Nadal się pakujesz... — Harry wskazał podbródkiem na walizkę blondyna.

— Bo wieczorem masz być w klinice, idioto — sarknął Niall, spoglądając na Stylesa jak na głupka. — Twoja matka przylatuje. Musi mieć gdzie spać, ty głupi, cholerny debilu... 









Narzucacie mi takie tempo pisania, że chodzę spać o drugiej w nocy 😂
No, ale... czego się dla Was nie robi! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top