117

Harry oparł się plecami o ścianę i zamknął oczy. Czas leciał zbyt wolno. Zadzwonił do Zayna przed chwilą, żeby dać mu znać, co się stało i poprosił go, żeby chłopaki spakowali jego rzeczy jak najszybciej, skupiając się na tych najpotrzebniejszych.

Nie ma zamiaru czekać z wprowadzeniem się do Ann aż tydzień. Nie w takich okolicznościach.

Wysłał też wiadomość do swojego nefrologa z prośbą o przełożenie wizyty kontrolnej na jutrzejszy wieczór. Westchnął ciężko i odezwał się do Dylana, siedzącego obok na krześle:

— Zadzwonisz do Samuela?

Blondyn wypuścił głośno powietrze z płuc i potarł dłońmi twarz.

— Nie. Pójdę po Samuela — poprawił go, podnosząc się z miejsca. — Daleko nie mam. —  Odwrócił się na pięcie z zamiarem udania się na ósme piętro, mrucząc i posyłając Harry'emu zaniepokojone spojrzenie przez ramię.

Lokaty zaczął chodzić nerwowo w tę i z powrotem po korytarzu, zastanawiając się dlaczego, na Boga, to tyle trwa i dlaczego Luke nie poprosił go jeszcze z powrotem do gabinetu. Wariował z niepokoju o tę rudą, pyskatą dziewuchę.

Tymczasem, za ścianą, Annie otworzyła oczy nieprzytomnie i zmrużyła powieki pod wpływem ostrego, białego światła, które odbijało się agresywnie od równie białego sufitu. Najpierw dotarło do niej to, że urwał jej się film. Zakaszlała ciężko, biorąc łapczywy oddech, a potem zmusiła się do otwarcia oczu szerzej. Jęknęła, gdy złapała ostrość i uświadomiła sobie, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu, a w znajomo wyglądającym pomieszczeniu zabiegowym.

— Masz rację, masz przesrane — usłyszała nad uchem znajomy tenor.

— Luke? — spytała nieprzytomnie, podnosząc wzrok na ciemnowłosego lekarza.

— Zemdlałaś — uświadomił ją bystro, podnosząc na nią wzrok zza podkładki z dokumentami.

— To pamiętam — wymruczała buntowniczo. — Czemu tu jestem?

— Nie było z tobą kontaktu ponad pół godziny, Anastasia... 

Annie zmarszczyła brwi.

— Nie podnoś się, masz reżim leżący jeszcze przez najbliższe sześć godzin.

— Zrobiłeś mi biopsję jak byłam nieprzytomna? — spytała zdziwiona.

— Zrobiłem — przyznał bezczelnie brązowooki, odkładając dokumenty i krzyżując ręce na klatce piersiowej groźnie. — Biopsję, krew na biochemię, znaczniki wątrobowe, hormony i na betę — oświadczył chłodno. — Za godzinę będę miał wyniki na cito, żeby wiedzieć, jak bardzo powinienem cię zjebać. Podstawową morfologię już mam. To nie są żarty, Anastasia.

Annie zacisnęła wargi buntowniczo, odwracając wzrok od kolegi w białym kitlu.

— Jesteś po chemii. Chcesz sobie koniecznie przypomnieć jak to jest, jak co tydzień toczą ci truciznę do żyły? — sarknął, widząc, jak wywraca oczami. — Nadal jesteś na immunosupresji, Annie, a totalnie o siebie nie dbasz. Ile ostatnio schudłaś?

— Trochę — przyznała, wzdychając. — Ale to przez stres.

— Albo przez twoją dramatyczną anemię, idiotko. Jesteś w takim stanie, że dziwię się, że przy tak niskiej hemoglobinie sama jeszcze chodzisz.  — Wskazał wzrokiem na ciemny płyn, który kapiący w kroplówce wchłaniał się do jej organizmu. — Ogarnij się, dziewczyno, bo kolejnym razem zamiast żelaza będę musiał toczyć ci krew. Nie wspominając o tym, że jeśli zajdziesz w ciążę to nijak jej nie utrzymasz w takim stanie... 

— Zrozumiałam, Luke — przerwała mu ostro. — Zrozumiałam. Dałam dupy. Możesz już przestać po mnie cisnąć, okej?

Luke roześmiał się gorzko i ironicznie.

— Kochanie, jeszcze nie zacząłem tego robić. I wydaje mi się, że dzisiaj ktoś inny przejmie ten obowiązek - zachichotał wrednie. — Zostawiam cię na obserwacji do rana — oznajmił jej beznamiętnie.

— Po co? — Strzeliła oczami, spoglądając na kolegę. 

Był od niej zaledwie cztery lata starszy i prowadził jej chorobę odkąd tylko przeprowadziła się do Stanów. Dogadywali się, dlatego pozwalali sobie względem siebie na większe i mniejsze złośliwości. Zwłaszcza, że jeszcze do wczoraj pracowali w jednej firmie i czasem chadzali razem na piwo ponarzekać na swoje życie pracownicze.

— Radziłbym ci ze mną nie dyskutować, Annie — uśmiechnął się nieco wrednie i przyjacielsko trącił z pięści jej ramię. — Którego mam zawołać do ciebie najpierw? — Wyszczerzył się szyderczo.

Annie spojrzała na niego gwałtownie, zdziwiona.

— Jak to "którego"?

Luke roześmiał się, tym razem przyjaźniej i obserwował z satysfakcją jak Annie łączy fakty w swojej głowie.

— Harry tu jest?

Ku jej nieszczęściu, Luke pokiwał głową.

— Z Dylanem? — Otworzyła buzię ze zdziwienia. — I nie pozabijali się jeszcze? Kurwa mać, zaraz ściągną tu Samuela pewnie, i... 

— Cóż, kochanie, jak widzisz, to nie ja będę dziś czynił honory w opieprzaniu cię — zaśmiał się. — Zawołam twojego mężczyznę — oświadczył jej, ruszając w stronę drzwi. — Masz gust, powiem ci, tak swoją drogą — zaśmiał się jeszcze, poruszając zawadiacko brwiami i ignorując środkowy palec Annie wyciągnięty w jego kierunku. — Daj znać, jakby coś się działo, idę znaleźć ci jakąś przyzwoitą salę — wskazał podbródkiem na kroplówkę i szarpnął za klamkę, otwierając drzwi. — Harry? — Wychylił głowę na korytarz.

Brunet, krążący po korytarzu podniósł na niego wzrok i w końcu zatrzymał się w miejscu.

— Zapraszam, księżniczka już nie śpi — oświadczył miękko i uśmiechnął się na widok ulgi, jaka wymalowała się na twarzy piosenkarza. Uchylił szerzej drzwi na znak, że może wejść do środka.

— Dziękuję — wyszeptał do niego z wdzięcznością, gdy mijali się w progu.

— Nie ma sprawy — uśmiechnął się do bruneta szczerze. — Zostawiam was samych — oświadczył Harry'emu cicho i zamknął za nim drzwi od strony korytarza.

Styles podniósł oczy i napotkał szare tęczówki Annie.

— Ana... — Głos mu zadrżał, gdy podbiegł do niej i przytulił ją, uważając na wenflon na jej przedramieniu. Ucałował jej czoło i mocno ją objął, szepcząc: — Kochanie, przepraszam. Przepraszam, nie powinienem był... 

Annie westchnęła ciężko, przypominając sobie jego ostatnie słowa, które wykrzyczał w złości.

— Nie powinieneś był — przyznała szeptem, a jej głos mimowolnie zabrzmiał smutno.

— Ja...  Ana, ja wcale tak nie myślę — szeptał w jej włosy i uspokajał przyspieszony oddech. — Przepraszam, jest mi tak głupio... 

Skrucha w jego głosie była tak autentyczna, że nie mogła go nie objąć na tyle, na ile pozwalał jej dren kroplówki. Styles usiadł na brzegu łóżka i wtulił twarz w zagłębienie na jej szyi, nie przestając głaskać jej po głowie.

— Tak mnie wystraszyłaś, myszko... — wyrzucił z siebie. — Boże, Annie... Przepraszam cię... Rozmawiałem z Dylanem i... tym bardziej czuję się jak gnojek i idiota... — wyznał.

— Powiedział ci...? — wyszeptała, czując jak na samą myśl o tym, jaki wyrok ciąży nad Dylanem zaciska jej się krtań.

Harry pokiwał głową potakująco i westchnął ciężko. Odsunął się od niej i spojrzał wielkimi, zaczerwienionymi oczami w jej własne. Annie uśmiechnęła się delikatnie na widok jego szmaragdowych tęczówek i czule założyła mu nieposłusznego loka za ucho, studiując jego idealną twarz.

— Jak się czujesz? — wychrypiał cicho i troskliwie.

— Jest w porządku. To tylko wygląda strasznie, Harry —  uspokoiła go ciepło. Styles uniósł jednak jedną brew wymownie i spojrzał na kroplówkę. Nie uwierzył jej.

— Głowę masz całą? Nieźle uderzyłaś o beton... — wymruczał, zatroskany.

— Jest okej, skarbie... 

— Nie jest okej, Ana — westchnął Harry i wyprostował się nieco, a potem na chwilę schował twarz w dłoniach. — Nie jest okej — wyrzucił z siebie prosto w swoje ręce, a potem przeczesał włosy nerwowo i spojrzał na nią inaczej. Spojrzał na nią ostro i stanowczo. — Poprosiłem chłopaków, żeby spakowali moje rzeczy. Nie wrócisz do mieszkania sama. Przyspieszamy przeprowadzkę — oznajmił jej.

Annie zmarszczyła brwi.

— Nie ma takiej potrzeby, chciałeś pobyć z chłopakami, a... 

— Jest taka potrzeba Ana. Najwyraźniej jest, skoro leżysz tutaj — wwiercał się oczami w jej własne. — Dlaczego, Ann? Trujesz mi o tabletkach, trujesz mi o szanowaniu mojego zdrowia, bo mam dla kogo żyć, a od Dylana dowiaduję się, że twój własny hematolog biega za tobą trzeci miesiąc, prosząc cię, żebyś znalazła czas na badania kontrolne? Czy ty jesteś poważna, Anastasia?

Minę miał tak poważną, że uciekła od niego wzrokiem.

— Jeśli trzeba cię pilnować jak trzyletnie dziecko, to będę cię pilnował jak trzyletnie dziecko. I nie prychaj mi tutaj, mówię poważnie — stwierdził nad wyraz spokojnym głosem, widząc jej obrażoną minę. — Ja zacząłem żreć żelazo, bo dopadły mnie wyrzuty sumienia po twoim kazaniu. Kocham cię, Ana. I nie mam zamiaru cię stracić przez twoje własne zaniedbanie — oświadczył jej i zrobił krótką pauzę. —  Nie chcę nigdy więcej czuć się tak, jak dzisiaj, w tej karetce, Ann... 

Spojrzała na niego wielkimi, szarymi oczami i zakłuło ją w klatce piersiowej, gdy zobaczyła szklanki w jego oczach.

— Nigdy. Więcej — podkreślił.

— Przepraszam... — wyszeptała zaciskając wargi. — Nie chciałam, żeby tak wyszło, Harry... — wymamrotała w jego szyję, gdy ponownie przytulił ją mocno i ucałował czubek jej głowy.

— Nie rób tego więcej, kochanie, błagam... — zamknął oczy, gdy trzymał ją w ramionach.

Nagle drzwi otworzyły się i wpadł do środka wyszczerzony szeroko Luke.

— Ooo, jak uroczo — podsumował ich, gdy odsunęli się od siebie gwałtownie. — Annie, znalazłem ci salę. Jedynka, więc udam, że nie wiedziałem o tym, że dzisiaj zostałeś tu na noc, Harry — puścił lokatemu perskie oczko. — Odłączę ci to żelazo i pokażę ci twoje królestwo na dzisiejszą noc, Ann. A, i przed zabiegowym czeka na ciebie dwójka blondynów, która nie może się doczekać tego, aż osobiście ci wpierdoli.










Uprzejmie Was proszę o psychiczne przygotowanie się na to, że najgorsze dopiero przed nami! x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top