116
Harry doskoczył do leżącej na podłodze, bladej Annie z prędkością światła i przejął ją z ramion Dylana. Serce biło mu w piersi tak szybko, że miał wrażenie, że zaraz będzie miał zawał. Drżącymi dłońmi chwycił policzek Annie i spojrzał na blondyna, który z opanowaną miną mamrotał do Annie i mierzył jej puls na obu tętnicach na raz - na nadgarstku i na szyi.
Oboje nie mogą jej stracić.
— Dzwoń po karetkę — rzucił drżącym głosem do Stylesa, widząc, że rudowłosa się nie wybudza.
Harry, nie puszczając dziewczyny, jedną ręką wyjął z kieszeni spodni telefon i spełnił polecenie blondyna, który starał się ocucić rudowłosą. Lokaty z każdą chwilą był coraz bardziej przerażony, bo Annie, mimo uniesionych nóg i zwiększonego dopływu krwi do głowy nadal nie otwierała oczu.
— Kiedy ostatni raz widziała się z Lukiem? — spytał go konkretnie i cicho McLee, wyciągając swój telefon. Głos miał opanowany, ale trzęsły mu się ręce.
Harry uniósł brwi, zdziwiony pytaniem.
— Z kim?
Dylan gwałtowanie podniósł głowę, żeby spojrzeć w jego zielone oczy.
— Ja pierdolę, wpierdolę jej — zaklął pod nosem siarczyście i spojrzał na Annie, wciskając zieloną słuchawkę i włączając głośnik. Zdziwienie Stylesa było dla niego wystarczającym wyjaśnieniem. Po drugiej stronie słuchawki rozległ się męski głos.
— Siema, co tam Dyl? Potrzebna odsiecz na ósmym? — Powitał blondyna w słuchawce męski głos.
— Luke, jestem w mieszkaniu Annie. Zemdlała, tętno miarowe, rytmiczne, obwodowo wyczuwalne dobrze, ale nie budzi się już czwartą minutę, wezwaliśmy pogotowie — zdał szybki i konkretny raport, głośno komunikując się z mężczyzną po drugiej stronie telefonu. — Prosto do ciebie, czy na oddział ratunkowy? — spytał konkretnie, opanowanym głosem.
Styles wpatrywał się w niego, przerażony, wodząc oczami to na blondyna, to na jego komórkę odłożoną na podłogę.
— Uduszę ją — warknął głos Luke'a. — Prosto do mnie, przywieźcie ją karetką.
A potem mężczyzna po prostu się rozłączył.
— Dylan, o co tu chodzi? — Głos Stylesa drżał.
— W karetce, Harry — powiedział, biorąc Annie na ręce. — Zamknij mieszkanie za nami.
Styles posłuchał, zbyt rozbity, żeby kłócić się z blondynem o cokolwiek. Harry przed wyjściem z mieszkania chwycił koc na kanapy i na schodach narzucił go na Annie, którą Dylan dzierżył na rękach. Karetka podjechała pod blok dosłownie chwilę po tym, jak wyszli z klatki schodowej.
Blondyn przywitał się z ratownikami jak z dobrymi znajomymi, a potem polecił im gestem otworzyć tylne drzwi karetki.
— Jezus, przecież to Annie — wymamrotał jeden z nich, widząc rude loki na rękach Dylana i rozpoznając tożsamość dziewczyny. Styles domyślił się, że musieli znać się z czasów, gdy pracowała w szpitalu stanowym. — Co się stało?
— Straciła przytomność — uciął szybką dyskusję blondyn, kładąc Annie na kozetce. — Max, prosto do centrum na hematologię Luke'a Ruiza — polecił siedzącemu za kierownicą ratownikowi. — Styles, wskakuj — rzucił jeszcze do bruneta, ściągając na niego uwagę pozostałych.
— Ty jesteś... — jeden z nich zająknął się, rozpoznając tożsamość Harry'ego.
— Tak, tak, to ja — zbył go nerwowo Harry.
— Rodzina? — spytał kolejny z ratowników konkretnie. Dylan strzelił na niego oczami.
— Nie mamy na to czasu, na litość... — wymamrotał blondyn ostro.
— Nie możemy go wziąć, jeśli...
— Kurwa mać, to moja kobieta — zaklął Styles, nie mając zamiaru wychodzić z karetki. — Wpiszcie w papierach, że jestem narzeczonym, albo, że mamy, kurwa, potajemny ślub, cokolwiek...
— Max... — ponowił poprzednią prośbę Dylan, spoglądając na kierowcę.
— A chuj, i tak nas nie zwolnią, bo nie będzie komu pracować. Zostań, Harry — skomentował cicho jeden z nich. — Jedziemy, Max!
Droga do centrum, którą Styles przemierzał na tym dystansie tak często wydawała mu się trwać wieki. Czuł na sobie wzrok Dylana, gdy kurczowo ściskał dłoń nieprzytomnej Annie i zamykał oczy, modląc się, żeby wszystko było z nią w porządku. Dodatkowo dopadły go wyrzuty sumienia z powodu tego, co wykrzyczał jej w twarz - nie miał tego na myśli, ale emocje przysłoniły mu trzeźwe myślenie. Nie mógł jej stracić. Była jego. Kochał ją tak bardzo...
— Tobie naprawdę na niej zależy — skomentował cicho Dylan, obserwując, jak uchyla powieki, ukazując zaszklone oczy. Harry nie odpowiedział mu niczym konkretnym. Rzucił mu jedynie krótkie spojrzenie spod rzęs, nadal nie rozumiejąc tego, jakiej sceny był świadkiem, gdy wpadł do mieszkania rudej. — Styles, spójrz na mnie, chłopie — poprosił go blondyn, wwiercając się w niego wzrokiem. Lokaty spełnił polecenie bez słowa. — Ja umieram, Harry — wymruczał cicho, a głos załamał mu się nieposłusznie.
Zielonooki wstrzymał oddech.
— Rak mózgu — dodał wyjaśniająco Dylan, przecierając spuchniętą twarz dłońmi. — Nieoperacyjny. Mam jakieś pół roku...
Harry nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa.
— Dowiedziałem się dzisiaj rano. I od razu przyszedłem do niej, bo... — zacisnął wargi, urywając.
— Bo ona jako jedyna jest w stanie cię zrozumieć - wychrypiał Harry, patrząc na bladą twarz Annie i czując, jak jedna łza przetacza się po jego policzku. — Przepraszam, Dylan — wymamrotał, przenosząc wzrok na blondyna. — Za dzisiaj. Bo nie za wczoraj. — Tutaj wywrócił oczami. — Za wczoraj nie przepraszam — uściślił. — Ja po prostu...
— Zasłużyłem sobie, Styles — prychnął, ucinając temat.
— Też tak uważam... — wymamrotał Harry. --Ale nadal... przykro mi, Dylan... jeśli mogę ci jakoś pomóc...
— Dbaj o nią, Styles, błagam... — poprosił go nagle. — To jedyna rzecz, jaką możesz dla mnie zrobić...
Harry spojrzał na Annie i ucałował kostki na chłodnej skórze jej dłoni. Przełknął głośno ślinę, próbując się uspokoić.
— Czemu ona się nie budzi? — zapytał spanikowany, zerkając na Dylana.
— Boję się odpowiedzi na to pytanie, Harry... — przyznał McLee. — Powinna była pojawić się na kontroli u Luke'a jakoś w grudniu. Jej własny lekarz biega za nią od stycznia — prychnął ironicznie, żeby ukryć swój niepokój. — Weź się za nią, Styles, błagam. Bo ona uratuje ciebie i cały świat dookoła, zapominając o sobie samej i poświęcając się w imię heroizmu... Nie daj jej tego zrobić...
Dylan wpatrywał się w Annie wzrokiem, który Styles bardzo dobrze znał.
On sam tak na nią patrzył...
— Kochasz ją — stwierdził na głos, wpatrując się w twarz blondyna.
— Dlatego zabiję cię, jeśli coś jej zrobisz — wymruczał, zgadzając się z Harry'm. — A jeśli stanie się to już po tym, jak mnie zabraknie, to przysięgam, że zamienię ci życie w koszmar z zaświatów, Styles...
Dylan westchnął głęboko i wyjrzał przez okno karetki, spostrzegając znajomą okolicę.
— Jesteśmy na miejscu — oświadczył cicho i sięgnął po telefon, żeby wybrać numer hematologa Annie. Zadzwonił do Luke'a, rozłączając się po dwóch sygnałach, tym samym dając mu znać, że są już na podjeździe przed centrum.
Jak się okazało młody, ciemnowłosy mężczyzna, ubrany w kitel lekarski sam otworzył drzwi naczepy karetki, gdy ta tylko stanęła w miejscu, uprzednio rzucając niedopałek papierosa na beton. Czekał na nich.
Brązowooki lekarz szarpnął drzwi i wskoczył do środka, dobiegając do Annie.
— Dyl — przywitał się mimochodem z blondynem.
— Lu — odpowiedział mu McLee, podnosząc się na nogi.
Brązowe oczy młodego lekarza zwróciły uwagę na Harry'ego, który wpatrywał się w Annie z niepokojem i kurczowo nie przestawał ściskać jej dłoni.
— A ty pewnie jesteś powodem największej aferki, jaka wydarzyła się w tym centrum. Harry Styles, tak? — Luke rzucił mimochodem do lokatego. Harry uniósł jedną brew i skinął głową potwierdzająco, jednak ciemnowłosy nie dał dojść mu do słowa. — Zaraz pogadamy, Harry. Bierzcie ją na ręce, nie będziemy się pieprzyć z kozetką. Dylan, bierz ją i połóż ją w moim zabiegowym. Trzecie piętro, drzwi na lewo na oddziale, tu masz kartę — Luke wcisnął do kieszeni bluzy Dylana swój identyfikator z chipem. — Styles, idź z nimi. Zaraz do was dołączę.
Harry podążał za Dylanem, który niósł Annie na rękach, raz za razem otwierając mu drzwi. Dotarli do miejsca docelowego, ułożyli Ann na kozetce na środku pomieszczenia, a Harry ukucnął przy jej twarzy i przesunął dłonią czule po jej czole i włosach. Wyglądała, jakby spała, wykończona ciężkim dniem.
Luke wpadł do pomieszczenia jak huragan, dzierżąc pod pachą dokumentację rudowłosej, a za nim weszła młoda pielęgniarka.
— Wyjdźcie oboje na korytarz — polecił im cicho i podszedł do Harry'ego, klepiąc go pocieszająco po plecach. — Tylko na chwilę - dodał łagodnie, widząc protestującą minę Stylesa. — Muszę ją zbadać i podać jej leki. Skończę i wpuszczę cię z powrotem. Obstawiam, że jak tu wrócisz, to powinna się już ocknąć — obiecał lokatemu, po czym subtelnie wyprowadził go z pomieszczenia i zamknął mu drzwi przed nosem.
*
@teskno, to było zagranie na moich emocjach 😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top