111

— Jakiś ty śliczny! — krzyknęła progu na widok Harry'ego Annie, gdy punkt czwarta popołudniu zapukał do drzwi jej mieszkania.

Samuel zostawił ją samą dosłownie pół godziny temu, budząc ją wcześniej z drzemki, żeby miała czas ogarnąć się przed wyjściem. Dodatkowo stwierdził, że wygląda bladziej, niż powinna - mimo płaczu - i przypomniał jej u wizycie kontrolnej u Luke'a, którą obiecała załatwić na dniach.

Upierdliwy był... 

Harry uśmiechnął się szeroko, pokazując rudej rządek białych zębów i ciesząc się, że widzi przebłysk szczerej radości na jej twarzy.

— Ładnie ci w różowym — stwierdziła Annie, szczerząc się i pociągając za rękawek wściekle różowej bluzy, którą Styles pozostawił narzuconą na plecy, a która kontrastowała z jego zwykłym, białym t-shirtem. Nachyliła się, żeby skraść zielonookiemu całusa z warg i poprawiła okulary na jego głowie, które przytrzymywały jego loki tak, żeby nie leciały mu do oczu.

— Dziękuję. Jak się czujesz, piękna? — spytał ją troskliwie, spoglądając na podkrążone oczy Annie. Opuszkiem kciuka przesunął po jej jednym policzku i ujął jej twarz jedną dłonią tak, żeby jej szare oczy odnalazły jego szmaragdowe tęczówki.

— Jest w miarę — przyznała. — Spałam trochę, głowa mnie nie boli, nie jest najgorzej — podsumowała. — Lecimy?

Harry skinął głową i przejął od niej klucze do mieszkania, zamykając drzwi i wrzucając je do kieszeni swoich spodni.

— Nie bierzesz żadnych rzeczy? — spytał rudowłosą konkretnie, gdy już schodzili po schodach i ujął jej dłoń w swoją własną.

— Śpię w twoich ciuchach, chodzę w twoich ciuchach, szczotkę do włosów mi pożyczysz, szczoteczkę do zębów u ciebie mam, a bielizna... — zamyśliła się, celowo robiąc pauzę — ... nie będzie mi mocno potrzebna — wzruszyła ramionami teatralnie i spojrzała na Harry'ego akurat w momencie, w którym oblizywał wargi. — Harry, skarbie, jesteś taki przewidywalny —  zaśmiała się głośno, gdy otwierał jej drzwi audi od strony pasażera.

— Jestem tylko facetem, Ana — usprawiedliwił się niewinnie, uśmiechając się do niej. — Na co masz ochotę? — spytał, gdy wskakiwała na fotel.

Annie zmarszczyła brwi ze zbereźną miną i uniosła wymownie jedną brew, spoglądając na niego spod rzęs.

Och, znał to spojrzenie... 

— Pytałem o kolację, napaleńcu — podsumował ją, śmiejąc się i kiwając głową. — Chińszczyzna? — zaproponował.

— Ooo — Annie przyjęła ten pomysł z aprobatą. — Chińszczyzna — potwierdziła.

Harry zajął miejsce na fotelu kierowcy, gdy tylko zamknął drzwi od jej strony i z delikatnym uśmiechem błąkającym się na jego ustach odpalił silnik samochodu. Nie mówili nic w trakcie drogi - ciszę pomiędzy nimi przełamywała tylko muzyka lecąca ze stacji radiowej, która rozbrzmiewała w głośnikach audi.

Styles obrał za cel niewielką chińską knajpkę, którą kilka razy przyszło mu przetestować w towarzystwie Jeffa. Rozgościli się, złożył zamówienie za ich oboje, a potem, gdy już czekali na posiłek zacisnął wargi w wąską linię i wziął głęboki oddech, odzywając się:

— Annie, kochanie. Możemy porozmawiać? — spytał spokojnie, wpatrując się w jej maleńką zmarszczkę pomiędzy brwiami.

Rudowłosa uśmiechnęła się do niego ciepło w odpowiedzi i skinęła głową, oddając mu głos.

— Ana, myszko... Ja wiem, że wszystko to, co się wydarzyło rano jest jeszcze strasznie świeże... — zaczął powoli i posłał jej niepewne spojrzenie, badając, czy nie przewróci oczami. Nic takiego się nie wydarzyło. — Chciałbym wiedzieć, jakie pomysły chodzą ci teraz po głowie. Bo, jak cię znam, obstawiam, że masz pewnie już kilka planów awaryjnych — dodał, a westchnięcie Annie potwierdziło jego teorię. 

Wpatrywał się w kręconowłosą zmartwionym wzrokiem, bojąc się, że on sam zna już, niestety, odpowiedź na to pytanie.

— Cóż — Ann zacisnęła wargi w wąską linię — pierwsze co mi przyszło do głowy to powrót na intensywną do stanowego... — wyznała niepewnie i podniosła na niego wzrok. Harry wypuścił głośno powietrze z płuc i skrzywił się nieznacznie.

Miał rację.

Spodziewał się tego.

Co nie znaczy, że mu się to podoba.

— Wiesz, że nie pochwalam tego pomysłu?

— Dlaczego? To jest nadal jeden etat, Harry... 

— Ale to szpital stanowy. Nocki męczą cię trzy razy bardziej, niż normalne, dzienne dyżury. Poza tym... psychicznie... Annie, nie chcę patrzeć, jak cierpisz — zaczął spokojnie. — Wiem, że to część twojej pracy, wiem, że stykasz się ze śmiercią już od czasów studiów, ale wolałbym, żebyś nie obciążała się tym, jeśli nie masz noża na gardle. A nie masz noża na gardle — zauważył bystro. 

— Nie zaczynajmy znowu tematu tego, że będąc z tobą nie muszę pracować, Hazz... — wymamrotała nieco ostro Annie z przeciwległej strony stolika.

— Nie, kotek, nie chodziło mi o to — westchnął głęboko, czując, że musi zebrać się w sobie, żeby w końcu powiedzieć jej o pomyśle Jeffa. — A myślałaś o jakiejkolwiek innej opcji?

— Mówisz o innym centrum dializacyjnym? — Zmarszczyła brwi.

— Mówię ogólnie — doprecyzował. — Nie tylko o pracy w zawodzie... 

— Harry... — zaczęła od razu, chcąc uciąć temat.

— Daj mi skończyć, Ana — wtrącił się, nie chcąc dać za wygraną. — Daj mi skończyć i wysłuchaj mnie przez najbliższe dwie minuty bez przerywania mi i bez wywracania oczami. Deal?

Niechętnie, bo niechętnie, ale skinęła głową.

— Ana, Jeff poprosił mnie, żebym porozmawiał z tobą na temat pracy w studio — zaczął spokojnie i poczekał na jej reakcję.

— Pracy w studio? — dopytała bystro, cytując jego słowa. — To dość mało precyzyjne wyrażenie, Harry...

— W istocie. Jeff ma na ciebie milion pomysłów, więc zapewnie ostateczną opcję ustaliłby z tobą osobiście, Annie. Jako osoba, która jest zastępcą właściciela, czyli mnie, i jednocześnie, jako mój manager, w obu tych opcjach jest w stanie znaleźć ci zajęcie — rzucił rudowłosej badawcze spojrzenie. — A opcji jest wiele, bo przy przeglądaniu naszych zdjęć z Laponii stwierdził, że nawet, jeśli tak przeraźliwie mocno nie chcesz wchodzić w branżę muzyczną, to równie dobrze mógłby ci zaproponować posadę fotografa. Jesteś dobra. Masz oko. Masz talent. Sam wspominał kiedyś, że nawet masz na to papiery. Ale, jeśli jednak zgodziłabyś się na wejście w interes... — urwał, zagryzając wymownie wargę i robiąc krótką pauzę.

— No mów — pospieszyła go, widząc, jak się waha.

— Annie, kochanie... Nadal nie mam klawiszowca na trasę... — wypowiedział to zdanie bardzo wolno i obserwował, jak oczy rosną jej do wielkości pięciozłotówek. — W sumie klawiszowca i głównego drugiego głosu na raz, bo... 

— Nie — ucięła temat. - Harry... — westchnęła, przeczesała nerwowo loki dłonią i raz jeszcze westchnęła, warcząc pod nosem z frustracji. — Kochanie, nie uszczęśliwiaj mnie na siłę.

— Próbuję uszczęśliwić nas oboje — wymamrotał.

— Nie. Próbujesz uszczęśliwić mnie, mimo, że tego nie chcę, a siebie przy okazji.

— Nieprawda.

— Harry, kocie, ja nie mam żadnego doświadczenia scenicznego, a na moje miejsce masz zapewne krocie profesjonalistów czekających w kolejce, więc nie mów mi... 

— Ale chcę ciebie — przerwał jej.

Annie przewróciła oczami i potarła czoło dłońmi, opierając się łokciami o blat stołu.

— Dlaczego?

— Bo nie będę musiał zostawiać cię na kilka miesięcy samej, Ana... — wydusił w końcu smutno. Annie podniosła na niego szare oczy z uniesioną brwią. — Tak, wiem, że byśmy się widzieli w czasie potencjalnej trasy częściej, niż raz na pół roku, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, w której zostawiam cię samą na dłużej, niż dwa tygodnie. Ale gdybyś się zgodziła to moglibyśmy spędzić ze sobą cały ten czas. Całą trasę. Bez rozłąki. Bez tego, że będę się o ciebie zamartwiał i wariował z bezradności, gdy, nie daj Boże, coś się wydarzy, a ja będę na drugim końcu kuli ziemskiej... — wyznał, ujmując jej dłoń w swoją na stole. — Mógłbym pokazać ci kawałek świata, mógłbym pokazać ci jak wygląda ta część mojej pracy, którą tak kocham... A w tym wszystkim nadal byś pracowała. Sama. Niezależnie. Tylko obok mnie — podkreślił.

— Wszystko pięknie, Styles. Poza tym, że ty byś mi płacił. — Annie parsknęła ironicznie.

Harry zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

— Co w tym złego?

— To, że, skarbie, to nie jest niezależność. Nie, jeśli to ty jesteś moim szefem — uświadomiła go.

— Ana... — westchnął ciężko i przerwał, żeby podziękować kelnerowi, który przyniósł do stolika ich zamówiony posiłek. — Nie możesz tego chociaż przemyśleć? — spytał z nadzieją.

— Propozycję fotografowania przemyślę. Na klawiszowca nie licz — oznajmiła twardo. Wydawało jej się, że Harry przez moment odpuścił temat, bo zaczął konsumpcję z talerza przed sobą, nie odzywając się ani słowem. Po kilku minutach jednak odezwał się raz jeszcze.

— Przemyśl to Ana, proszę... 

— Styles — ostrzegła go.

— Kochanie, no... 

— Te zielone ślepia nie robią na mnie wrażenia — burknęła znad talerza.

— Nie kłam.

— Hazz... 

— Czemu jesteś taka uparta, Ana?

— Czemu jesteś taki uparty, Harry?

Styles zrobił niezadowoloną minę, grzebiąc widelcem w makaronie.

— Daj sobie czas na przemyślenie tego — poprosił ją raz jeszcze. — A, jeśli naprawdę chcesz się ze mną rozstawać na tak długi okres czasu... 

Annie wywróciła oczami, słysząc, jak ucieka się do szantażu emocjonalnego.

— ...  to myślę, że musimy pomyśleć nad tym, do czego dziś nawiązał Sam. Nie zostawię cię w Stanach samej — oznajmił jej.

— O czym ty mówisz? — zapytała ostrożnie.

— O tym, że jeśli tak zależy ci na pracy zawodowej to równie dobrze możemy wrócić razem z Samuelem do Anglii. Będę się czuł spokojniej, wiedząc, że będziesz blisko Gemms i mamy. — Spojrzał jej głęboko w oczy. — Annie, kocham cię. I biorę pod uwagę nie tylko twoje zdanie, ale też twoje bezpieczeństwo. Myślę, że Sam nie będzie miał problemu z tym, żeby wyprowadzić się z Miami, a... 

— Harry, zwolnij. — Annie odłożyła widelec na talerz i jęknęła. — Zwolnij.

Brunet zacisnął wargi, świdrując ją wzrokiem.

— I tak mieliśmy razem zamieszkać. Równie dobrze możemy zrobić to w Europie — zauważył bystro.

— Jak ty sobie to wyobrażasz? Że już, teraz, zaraz rzucimy wszystko, spakujemy siebie, Samuela, mój fortepian i wrócimy do Holmes Chapel? — Annie sarknęła. —  Harry, to nie jest do zrobienia na "już". Miały być trzy miesiące. I zostają trzy miesiące. Jeśli po tych trzech miesiącach mamy zmienić kontynent to okej, wezmę to pod uwagę i pomyślę nad tym. Ale uświadom sobie, że ja przez te trzy miesiące muszę jakoś funkcjonować, pracować, żyć, dostać wypłatę... 

— Akurat tego ostatniego... — próbował jej przerwać.

— Harry... 

— Kurwa, Ana, nie — odłożył widelec trochę odrobinę zbyt gwałtownie, niż powinien. —  Posłuchaj mnie. Kocham cię. Uwielbiam cię za to, że masz takie, a nie inne podejście do życia. Ale przestań upierać się jak osioł i odmawiać dla samego odmawiania, z powodu honoru. Ana, stać mnie na utrzymanie nas obojga i pozwól mi to zrobić, jeśli jest taka potrzeba. Zwłaszcza, że to przeze mnie straciłaś pracę. Nie odbieraj mi jaj. Wiem, że masz własnego, mentalnego penisa, i to sporego — przyznał wprost — ale, skarbie, to ja jestem mężczyzną w tym związku — uświadomił ją twardo, wytrzymując jej ostre, szare spojrzenie. — I, na litość, przestań się stawiać. Nikt, kto cię zna nigdy nie zarzuci ci, że poleciałaś na mój majątek, Anastasia. Oboje wiemy, że dla każdego z nas pieniądze to drugorzędna rzecz i, że bez nich również byśmy sobie poradzili. I wcale nie znaczyłoby to, że nasze życie byłoby przez ich brak gorsze, mniej szczęśliwe, albo, że wpłynęłoby to na uczucia między nami. Pieniądze raz są, a raz ich nie ma, a ja będę cię kochał niezależnie od tego. Nie wiemy, jak potoczy się nasze życie, więc, kurwa, daj mi być mężczyzną i głową rodziny, skoro aktualnie mam taką możliwość — dokończył stanowczo, a potem zaczekał na jej reakcję.

— Głową rodziny? — zacytowała go, prychając.

— Dwuosobowej — uściślił. — Kupimy sobie jeszcze psa, to już będzie nas troje — dodał jeszcze, postanawiając.

— Hazz, na Boga... 

— Jestem w stanie zgodzić się na te trzy miesiące w Miami, jeśli tego potrzebujesz, Ann. Dopniemy na spokojnie przeprowadzkę do Anglii, pakowanie, zabierzemy ze sobą Samuela, ja pozamykam kilka spraw razem z Jeffem i ustalę szczegóły na najbliższy rok tak, żebyśmy mogli działać praktycznie z Londynu — postanowił. — Ale przez te trzy miesiące nie rzucaj się na pracę na oddziale, Ana, proszę. Przemyśl sobie wszystko. Daj sobie czas. Przemyśl sobie temat oferty Jeffa, Anglii, tego, czy wolisz pracę w trasie ze mną, czy w Londynie, czy bardziej w Manchesterze...  Pogadaj z Samem, popytaj, dowiedz się, co by wam najbardziej odpowiadało, kochanie... 

— Harry, czy ty mnie prosisz o to, żebym trzy miesiące siedziała na tyłku bezczynnie? — spytała go z niedowierzaniem, na co brunet warknął pod nosem sfrustrowany. — Trzy miesiące bez pracowania? Pogięło cię?

— Zapiszę cię na boks.

— Ja pytam poważnie.

— A ja poważnie odpowiadam. Musisz zacząć przerzucać swój temperament na coś, co nie ma uczuć. Worek bokserski będzie spoko — mruknął pod nosem. — Kończ ten makaron, mała, bo za chwilę będziemy musieli zbierać się na lotnisko.

— Jesteś okropny.

— Ale mnie kochasz?

— Spadaj, Styles... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top