110

Gdy Annie siedziała już na fotelu pasażera w audi Harry'ego, zsunęła ze stóp trampki i podkurczyła nogi do klatki piersiowej, obejmując je ramionami. Zamknęła oczy i oparła podbródek o swoje kolana, a potem starała się oddychać spokojnie, żeby nie rozpłakać się jak dziecko.

— Ana, skarbie... — Usłyszała nad uchem czuły i zmartwiony głos Stylesa, który przed momentem odpalił silnik samochodu. Poczuła dłoń lokatego na ramieniu i oparła czoło o swoje kolano, chowając twarz, żeby nie dostrzegł, że niebezpiecznie mocno zadrżała jej dolna warga.

— Nie wierzę, że to się wydarzyło... Nie dociera to do mnie, Harry... — wyszeptała z niedowierzaniem.

Styles nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, więc tylko przysunął się bliżej niej i objął ją ramionami najmocniej, jak tylko mógł to zrobić z fotela kierowcy. Ucałował czubek głowy rudowłosej i pogładził ją dłonią po kręgosłupie.

— Annie, myszko... wymyślimy coś. Nie płacz... — Jego wargi raz jeszcze wylądowały na jej włosach. — Uszy do góry, mała. Nie wiem czy cię to pociesza, ale nadal masz mnie. A ja nie mam zamiaru pozwolić ci płakać w nieskończoność. Znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji, Ana. — Wzmocnił uścisk swoich ramion, wdychając zapach swojego szamponu, którym umyła rano włosy.

— Ale nie przeszło ci przez myśl, że skoro już jestem bezrobotna, to nie muszę pracować? — spytała go bystro, mamrocząc w jego klatkę piersiową.

— Eeee — Harry zaciął się i zachichotał. — Tylko przez ułamek sekundy — przyznał.

— Ułamek sekundy?

— No. Potem uświadomiłem sobie, że po trzech dniach dostałbym z tobą na głowę — zaśmiał się ciepło, całując czoło Annie. — Nie martw się, nie przywiążę cię do zlewu w kuchni na cały etat.

— Humorek się ciebie trzyma dzisiaj, kochanie — parsknęła śmiechem, odsuwając się od Stylesa i całując jego wargi. Zatrzymała wzrok na roziskrzonych, szmaragdowych tęczówkach i uśmiechnęła się delikatnie. — Obiecałeś mi zmywarkę, więc zlew w kuchni to słabe miejsce strategiczne. Nudziłabym się. I mam zamiar pracować, tak czy tak.

— Podyskutujemy nad tym później, kicia. — Skradł jej całusa z warg i zapiął pas bezpieczeństwa. — Zadzwoń do Sama, Annie — polecił jej jeszcze miękko, wzdychając pod nosem i świadomie zmieniając temat.

Ann zacisnęła wargi w wąską linię, gdy sięgała po swój telefon do tylnej kieszeni jeansów.

— Wścieknie się — wymruczała, odblokowując telefon i mając na myśli blondwłosego przyjaciela. Harry skierował audi w stronę jej mieszkania. — A potem się rozsypie... — wymamrotała cicho, wiedząc, że ma rację. Wdusiła zieloną słuchawkę i wcisnęła przycisk na desce rozdzielczej auta, żeby głos rozmówcy rozległ się w głośnikach samochodu.

— Ann? Czemu dzwonisz w trakcie dyżuru? — Samuel spytał ostrożnie, czując, że coś nie gra.

— Hej, Sammy... — mruknęła niemrawo, witając się z blondynem i wyłapując wzrok Harry'ego, który kątem oka zerkał to na nią, to na drogę. — Sam, jest sprawa... — zaczęła ostrożnie, nie bardzo wiedząc, jak ma mu to powiedzieć. Zrobiła pauzę, wiedząc, że blondyn po drugiej stronie czeka w napięciu na jakąkolwiek informację, ale schowała twarz w dłoniach, kręcąc głową.

— Sam — rzucił zza kierownicy Harry, witając się z chłopakiem.

— Styles? — Sammy zdziwił się słysząc głos lokatego.

— Ja. Jesteś na głośnikach audi — uświadomił go brunet.

— Audi? Annie, czemu ty nie jesteś w robocie? — Spytał bystro, nie rozumiejąc. — Źle się czujesz, stało się coś?

Annie roześmiała się gorzko na siedzeniu pasażera, czując, jak spod powiek uciekają jej kolejne łzy. Westchnęła głośno i spojrzała prosząco na Harry'ego, który pokiwał głową na jej niewypowiedzianą prośbę.

— Sam — zaczął spokojnie Harry, wzdychając głęboko. — Odebrałem właśnie Annie z centrum. Dyrektor osobiście zwolnił ją dyscyplinarnie jakąś godzinę temu — wyznał powoli, czekając na reakcję blondyna. Ann obok niego otarła łzy z policzków wierzchem dłoni i podciągnęła żałośnie nosem.

— Co, kurwa? - Spytał w końcu zszokowany Sam. — Jak to?

— Sammy... — mruknęła w końcu cicho rudowłosa. — Dylan osobiście zatroszczył się o odpowiednie argumenty...  i... 

— BŁAGAM, POWIEDZ, ŻE NIE MÓWISZ POWAŻNIE... 

— Sam... — próbował uspokoić blondyna Styles, manewrując kierownicą. — Jedziemy do Ann, więc zbieraj dupę i widzimy się za pół godziny — postanowił krótko.

— Żebyś wiedział, że się widzimy. Będę najszybciej, jak się da — rzucił blondyn i przerwał połączenie. Annie westchnęła głęboko.

— Nie zdziwię się, jeśli Samuel postanowi teraz rzucić wypowiedzenie — wymruczał cicho Harry, nieświadomie wypowiadając na głos myśli rudowłosej, która prychnęła ironicznie, słysząc to.

— To samo przeszło mi przez głowę... — wyznała, opierając podbródek na kolanach.

Gdy Harry parkował audi pod blokiem Annie Samuel czekał na nich pod drzwiami do klatki schodowej. Zgasił papierosa na widok znajomego samochodu i podszedł do nich, mając nadzieję, że tylko sobie z niego żartowali. Zrzędła mu mina na widok zapłakanej przyjaciółki i Harry'ego, który z bagażnika wyjął karton z rzeczami rudowłosej.

— Błagam, powiedz, że to jakiś durny prima aprilis — poprosił Annie żałośnie, podchodząc do niej i obejmując ją ramionami. Dziewczyna w jego ramionach pokiwała przecząco głową i wtuliła się w niego ufnie, rozklejając się raz jeszcze. — Boże, Annie... — wymamrotał zszokowany, nie rozumiejąc. — Kicia, chodź na górę. Opowiesz mi wszystko w mieszkaniu. No chodź — polecił jej miękko Sam, spoglądając porozumiewawczo w zielone tęczówki Stylesa.

Gdy znaleźli się na piętrze, w mieszkaniu Annie, Harry odłożył na bok karton i wziął się za robienie kawy, a Samuel zaprowadził rudowłosą prosto do łóżka. Styles dołączył do nich po chwili, stawiając trzy kubki na szafce nocnej i położył się po drugiej stronie Ann, obejmując ją od tyłu. Przez dłuższą chwilę leżeli tak we trójkę w ciszy, a dwoje mężczyzn wpatrywało się w zapłakaną Annie wyczekująco, pozwalając jej przez chwilę po prostu pomilczeć, a potem jej cichy głos rozbrzmiał między nimi, gdy opowiadała im jak przebiegła jej dzisiejsza, poranna rozmowa z dyrektorem.

— Mogę się od tego odwołać, maleńka — wymruczał w końcu Harry, gdy skończyła mówić. — Mam znajomości, a to przecież przeze mnie to wszystko... 

— Nie, Harry -  przerwała brunetowi, nie dając mu dokończyć zdania. - Kocham to miejsce, ale nie chcę tam wracać. Dylan znalazłby inny sposób, żeby się mnie pozbyć. I to po trupach... — wymamrotała, krzywiąc się i wtulając się ufnie plecami w jego ramiona. —  Zwłaszcza, że dzisiaj drugi raz dostał w mordę. Tym razem od ciebie, Harry... 

Brunet westchnął, zrezygnowany.

— Dostał w mordę? — Sam posłał Harry'emu porozumiewawcze spojrzenie, jakby chciał upewnić się, czy McLee ucierpiał tak, jak powinien. Styles tylko skinął głową, nie komentując. - I bardzo dobrze. Ann, kicia... — zaczął cicho Samuel. — Wiesz, że nie wierzę w życiu w zbiegi okoliczności, prawda? — spytał w końcu.

Annie podniosła na niego szare oczy, nie rozumiejąc.

— O czym konkretnie mówisz, Sam? — Zmarszczyła brwi.

— O tym, że może czas najwyższy się stąd wyrwać? — Odpowiedział jej pytaniem na pytanie, jakby to było oczywiste. Annie otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w niego z niedowierzeniem.

— Mówisz o pracy?

— Mówię o kontynencie, Ana — wywrócił oczami blondyn i zaczesał nerwowo grzywkę ku tyłowi.

Styles wpatrywał się w tę dwójkę, zaskoczony. Słysząc ich wymianę zdań podświadomie wstrzymał oddech i spojrzał na Sama pytająco.

— Sammy... — zaczęła nieco groźnie Annie, chcąc uciąć temat.

Jeśli Harry podłapie tę myśl, to nie da jej spokoju.

— Mówię serio, Ann. Może, mimo wszystko, to wydarzyło się w dobrym momencie? Możecie wziąć teraz pod uwagę więcej opcji, niż życie w Miami... Ty pracę w zawodzie dostaniesz w każdym miejscu, a dobrze wiesz, że w zawodzie nie musisz pracować, bo równie dobrze mogłabyś w końcu przestać głupio upierać się przy swoim i ruszyć coś w temacie muzyki, a... 

— Kurwa, Sam, błagam, nie podpowiadaj mu — wymruczała żałośnie rudowłosa, chowając twarz w dłoniach i mając na myśli zielonookiego.

— Ej — oburzył się Harry i wsadził jej palec między żebra, na widok czego Sammy zachichotał. — Kontynuuj Sam, ja chętnie posłucham — zachęcił blondyna, uśmiechając się cwaniacko.

— Nie — zaprotestowała ruda — dość. Dość, Sam. Pięć minut temu wyleciałam z roboty, na Boga, chłopaki. Wstrzymajcie się — warknęła cicho i wzięła głęboki oddech. — Dajcie mi chociaż ochłonąć...

Harry i Samuel spojrzeli po sobie, bez słów zgodnie twierdząc, że nie odpuszczą jej tak łatwo.

— A ty nie miałeś mieć jakiegoś ważnego spotkania? — spytała bystro Annie, odwracając się w kierunku Stylesa i mało subtelnie zmieniając temat.

— Już mnie wyganiasz? — zaśmiał się, głaskając ją dłonią po karku.

— Jeśli nadal macie zamiar konspirować to tak, czuj się wyproszony, Styles — sarknęła cicho pod nosem.

— Mam jeszcze pół godziny — odpowiedział jej konkretnie, chichocząc na widok jej buntu. — No już, nie złość się, śliczna — ucałował czule jej czoło. — Wpadnę po ciebie popołudniu, pojedziemy coś zjeść i odbierzemy chłopaków z lotniska — oznajmił jej miękko, całując ją przelotnie w skroń. — Może tak być?

Annie pokiwała twierdząco głową i pozwoliła sobie wtulić się w Harry'ego i zamknąć oczy. Od płaczu zaczynała ją powoli boleć głowa i czuła, że intensywność minionego poranka i przedpołudnia zaczyna ją powoli przytłaczać.

— Annie...? — zaczął raz jeszcze blondyn, tym razem nieśmiałym i cichym tonem głosu.

— Sammy..? — wymruczała ruda nieco nieprzytomnie, nie otwierając oczu.

Samuel sięgnął po kawę i usiadł po turecku na swojej połowie łóżka. Dzierżąc kubek w dłoniach wpatrywał się w leżącą w ramionach lokatego przyjaciółkę i opuszkiem palca wskazującego obrysowywał górną krawędź naczynia, myśląc intensywnie.

— Nie będę tam pracował bez ciebie... — wyrzucił z siebie w końcu pół-szeptem, sprawiając, że Annie otworzyła oczy.

Tego się bała...

— Sam... 

— Nie chcę tam pracować bez ciebie. I to z Dylanem. Twoje zwolnienie odbije się na wszystkich, a... 

— Ale, Sam... — próbowała mu przerwać.

— Ale ja nie pytam cię o zdanie, Annie. Wiem, że to będzie boleć, bo ja też kocham ten oddział całym serduchem, ale podjąłem już decyzję... — poinformował ją cicho, zaciskając wargi. — I nie mów mi, że mam to przemyśleć, bo nie nie mam nic do przemyślenia w tym temacie — dodał szybko, widząc minę dziewczyny. — Nie panikuj. Nie zrobię tego dzisiaj, czy jutro. Dajmy sobie trochę czasu, ty sobie poukładasz wszystko w głowie, ja też, usiądziemy razem i pomyślimy, jakie mamy opcje. Nie patrz na mnie takimi oczami — poprosił ją, widząc mieszankę emocji na twarzy przyjaciółki. — Zmiany są dobre, Annie... 

Rudowłosa westchnęła frustrowana i ponownie schowała twarz w dłoniach.

— Kocham was obu, ale przysięgam, że w końcu z wami zwariuję — wymamrotała bardziej sama do siebie, niż do nich. — Kawa mi stygnie, zaraz będzie miała temperaturę nienadającą się do spożycia. Możemy skończyć już tę dyskusję?

— Już jest letnia — stwierdził bystro Sammy, zamaczając wargi w swoim kubku, a Harry zachichotał nad uchem Annie.

— To wasza wina, widzicie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top