102
Kolejnego ranka Annie obudziła się z uczuciem, że coś jest mocno nie w porządku. Po pierwsze - Harry'ego nie było obok. Po drugie - pierwszym, co zobaczyła po uchyleniu powiek była plama krwi na białej poszewce poduszki. Od razu złapała się za nos, rozpoznając to dokuczliwe uczucie.
Strumień krwi z jej nozdrzy poplamił pół łóżka.
Zaklęła cicho i powoli podniosła się do siadu, uciskając skrzydełka nosa. Chwilę zajęło jej zatamowanie krwawienia w łazience. Annie wypuściła głośno powietrze z płuc, spoglądając na swoje zaspane odbicie w lustrze, a potem skrzywiła się na widok swojej bladej cery i worków pod oczami. Miała wrażenie, że ostatnio znowu trochę schudła.
- Kurwa - zaklęła cicho, marszcząc brwi i opierając się dłońmi o krawędź umywalki, gdy zakręciło jej się w głowie. Nie była idiotką, a w dodatku była pielęgniarką - wiedziała, że coś nie gra, ale celowo ignorowała wszystkie niepokojące objawy, które widziała ze strony swojego organizmu. Wmawiała sobie uparcie, że to tylko niedobory witaminowe, przemęczenie, dużo stresu i emocji - nic, czym powinna się przejąć. I wiedziała, że oszukuje samą siebie.
Przemyła twarz chłodną wodą i wyszła z łazienki, rozglądając się po wnętrzu domku w poszukiwaniu odpowiedzi na to, gdzie zniknął lokaty brunet. Sięgnęła po swój telefon i uśmiechnęła się na widok ostatniej wiadomości tekstowej od Harry'ego.
Zaśmiała się sama do siebie jak idiotka, rozczulona tym, jak uroczy potrafi być Styles. Odłożyła telefon na bok i westchnęła cicho, postanawiając ogarnąć syf, jaki narobiła jej krew i poczekać na bruneta cierpliwie.
Harry wrócił tamtego dnia z dializy z nowiutką lustrzanką pod pachą, stwierdzając, że zapomniał wziąć ze sobą przyzwoitego aparatu z przyzwoitym obiektywem, którym mogliby porobić pamiątkowe zdjęcia w trakcie pobytu w tym magicznym miejscu. Zaśmiał się, niepewny tego, czy to na jego widok Annie ucieszyła się bardziej, czy na widok fotograficznego sprzętu.
Czas leciał im zastraszająco szybko. Zbyt szybko. Walentynki bez wyrzutów sumienia spędzili w łóżku - nie tylko na seksie - i wcale nie czuli się z tym źle. Harry uwielbiał zaczynać poranki od wypadów na skuterach śnieżnych, żeby móc podziwiać wschodzące słońce. Później odsypiali to, że musieli wstać wcześnie, jedli coś, a potem szli nakarmić renifery, w których Styles zakochał się bez pamięci. Co drugi dzień robili sobie wycieczkę do Ivalo, żeby Harry mógł odhaczyć na swojej liście rzeczy do zrobienia dializę, a przy okazji starali się zaglądać zawsze do jakiejś kameralnej restauracji czy kawiarni z miejscowym klimatem.
Annie nie rozstawała się z aparatem do tego stopnia, że Harry musiał bić się z nią o urządzenie, żeby to jej zrobić jakiekolwiek zdjęcia - na większości był na nich sam. Rudowłosa wolała stać po tej stronie aparatu, która naciskała spust migawki. Robiła to tak często, że po tygodniu Styles podskoczył do sklepu z elektroniką, żeby wziąć im dodatkowe karty pamięci do sprzętu, bo tą pierwszą szybko zapełnili. Gdy na małym wyświetlaczu aparatu przeglądał zdjęcia, jakie zrobiła mu Annie musiał przyznać, że miała do tego smykałkę - czasem sam siebie na nich nie poznawał. Rozpoznawał się tylko po zielonych oczach, których kolor potrafiła idealnie odtworzyć.
Odcięli się od internetu. Czasem rozmawiali z Anne, która łączyła się z nimi z Afryki, dając znać, że wszystko gra, z Samuelem czy z Jeffem albo z Gemmą. Żaden z chłopaków nie chciał im przeszkadzać, więc przez cały pobyt w Laponii Niall puścił im jednego smsa z dokładną datą i godziną przylotu wesołej ferajny do Miami. Harry cały czas toczył otwartą dyskusję z Jeffreyem na temat tego, kiedy właściwie powinien wypuścić kolejną płytę i, czy nie lepiej byłoby w tym roku zaprzestać na drugiej trasie koncertowej poprzedniego albumu i dopiero potem wydać nowy krążek - przyjaciel dał Stylesowi czas, prosząc, żeby przemyślał ten temat. Lokaty starał się odwlekać tę decyzję, wiedząc, że wiąże się ona z poważną rozmową z Annie, a nie chciał burzyć im błogiej atmosfery.
Wieczory spędzali z kubkiem gorącej herbaty i z gitarą i, ku uciesze Ann, to Harry częściej przejmował instrument, niż ona. Rudowłosa przyznawała sama przed sobą, że ta część ich każdego dnia przez te dwa tygodnie była tą, na którą czekała zawsze najbardziej. Na jego zielone oczy, wpatrujące się w palce na gryfie, na jego lekki uśmiech i na jego głos, który za każdym cholernym razem przyprawiał ją o ciarki - nawet, jeśli tylko się wygłupiał. Annie nie do końca wiedziała, czy reagowała tak dlatego, że był w tym niesamowicie dobry, czy dlatego, że docierało do niej powoli to, jak wielkie uczucia żywiła do tego nieznośnego, uroczego bruneta.
— Nie chcę wracać... — wyszeptał jej we włosy Styles jękliwie, gdy ostatniej nocy leżeli zawinięci pod kocem i podziwiali zorzę polarną przy zgaszonych światłach w całym domku. Ciszę między nimi przerywały tylko ich ciche słowa i odgłos drewna trzaskającego w kominku w salonie tuż obok.
— Uwierz, że ja też... — Annie szepnęła cicho, wydymając wargi i wsuwając dłonie pod sweter i koszulkę Harry'ego, żeby zimnymi palcami dotknąć jego rozgrzanej skóry na brzuchu, na co lokaty podskoczył. — Boję się trochę powrotu do pracy, Harry... — wyznała cicho ruda, wtulając się w szyję chłopaka.
Styles zmarszczył brwi.
— Czemu? — spytał mało bystro zachrypniętym głosem.
— Nie było mnie aż miesiąc... — zaczęła cicho Annie, podkurczając nogi w kolanach, żeby zwinąć się w kulkę pod kocem, którym byli przykryci.
— Boisz się, że zapomniałaś, jak się obsługuje dializator? — zaśmiał się Styles, nie rozumiejąc.
— Nie, nie, nie o tym mówię — Ann mimowolnie przewróciła oczami. — Myślę, że materiał u Jamesa, mój instagram i... no wiesz... to wszystko, co się wydarzyło, nie obejdzie się bez echa...
— Mówisz o Dylanie? — dopytał inteligentnie, wspominając długowłosego blondyna.
— Nie tylko o nim, Harry...
— Ana, tęsknią tam za tobą jak diabli. Dam sobie uciąć za to rękę. I to prawą. — Przytulił ją mocniej, mówiąc stanowczo. — Nie masz się czym przejmować. Dylanem tym bardziej. Odpuści. Zwłaszcza po tym, że miał miesiąc na przemyślenia. No, i obstawiam, że dotarło do niego wszystko to, co się działo w mediach, bo pracuje razem z Samuelem w tym samym miejscu, więc... — zielonooki urwał, a Annie westchnęła głośno w jego ramionach. — Nie stresuj się na zapas, co?
Mruknęła coś niewyraźnie, niby potwierdzając.
— Kiedy masz pierwszy dyżur?
— Pierwszy dzień po przylocie mam wolny, potem mam na rano — wymruczała niepocieszona. — Gdzie się podział mój pracoholizm? — sarknęła, słysząc samą siebie.
— Zabiłem gnojka — Harry zacisnął pięść w geście pełnym satysfakcji i roześmiał się w głos, widząc jej minę. — Taki był mój cel — dodał zadowolony. — Śpimy u mnie jak już będziemy w Miami? — spytał nieco hipotetycznie, zmieniając temat.
— Odbiera nas Sammy — zauważyła oczywistym tonem, unosząc jedną brew.
— Co to ma do tego? — zapytał bystro Styles, bawiąc się końcówkami jej rozpuszczonych loków.
— Pewnie to, że ja śpię z nim u siebie, a ty śpisz u siebie, kochanie, i nam nie przeszkadzasz — zachichotała, podnosząc szare oczy na zielone tęczówki.
Harry wywrócił oczami ostetntacyjnie.
— No ale...
— Wiesz, że nie da mi spokoju — ucięła temat Annie. — Im szybciej mnie zgwałci o szczegóły tego miesiąca tym lepiej. Uwierz mi. To dla naszego dobra. I tak jestem zaskoczona, że nie męczył mnie telefonami. Był dzielny i ładnie czekał, a teraz, jak mnie już dorwie... — zaśmiała się.
— Zwłaszcza, że zaraz będziemy mieszkać razem i nie będziecie mieli jak uciec przede mną do twojego mieszkania — zauważył, wtrącając bystro z cwaniacką miną, wyraźnie połechtany tym faktem. — O czym oczywiście musisz mu powiedzieć... — Harry wyszczerzył się do niej.
— Jesteś pewien, że...?
— Nawet nie zaczynaj, Ana. Nie, nie rozmyśliłem się. Nie mam zamiaru. — Pocałował ją mocno i krótko, zamykając jej usta. — Nie marudź, mała — wyszeptał pomiędzy muśnięciami jej warg, nie przerywając całowania jej.
Tak, był pewny, że tego chce.
— Nie musimy zacząć się pakować? — spytała, gdy wargi Harry'ego łapczywie zaczęły sunąć po jej szyi, a jego dłonie sugestywnie ścisnęły jej biodra.
— Rano, Ana. Będziemy się tym martwić rano.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top