101

Harry zacisnął alarm w telefonie nieprzytomnie i uchylił powieki akurat w momencie, w którym szarooka w jego ramionach również otworzyła oczy i ziewnęła słodko.

— Przespałam transport na miejsce docelowe? — zaśmiała się zachrypniętym głosem cicho Annie i ucałowała linię szczęki bruneta.

— Chrapałaś tak głośno w samochodzie, że nie mogłem cię dobudzić. Musiałem cię przynieść na rękach do łóżka — Styles wystawił jej język, ściemniając i przeciągnął się jak kot pod kołdrą, mrucząc cicho. Obserwował w ciszy, jak Annie podnosi się na łokciach i rozgląda się po domku, siadając na łóżku.

— To twoja gitara? — spytała zdziwiona, spoglądając na stojący w małym saloniku znajomy beżowy pokrowiec, w którym znajdował się instrument Harry'ego.

— W rzeczy samej — potwierdził, wodząc za nią wzrokiem, gdy w samej koszulce wygrzebała się z pościeli i boso zwiedzała ich rezydencję. — Skarpetki na nogi, Ann. Nie przyjechaliśmy tu, żebyś umierała z powodu grypy przez dwa tygodnie — polecił jej twardo, choć troskliwie.

— Ogrzewanie podłogowe — wskazała palcem na drewniane panele, zbywając go. Uchyliła drzwi do łazienki i pisnęła radośnie. — Widziałeś, jaką wielką wannę mamy w łazience?

— Jak wielką? — spytał zadziornie, zagryzając dolną wargę, a oczy mu się zaświeciły. Usiadł na łóżku i przeczesał loki dłonią, wpatrując się w jej zgrabne nogi i pośladki, których koszulka nie przykrywała całkowicie.

— Wielką — zachichotała i podniosła na niego wzrok - znam te oczy, żabo - podsumowała jego wzrok, gdy w samych bokserkach podszedł do niej i objął ją w talii, całując ją głęboko i popychając w stronę łazienki. Zapalił światło w pomieszczeniu i oderwał się od niej na moment, żeby ocenić wnętrze i wielkość wanny.

— Faktycznie przyzwoita — zauważył cwaniacko i jednym ruchem zdjął z Annie t-shirt, całując jej obojczyk. Odłożył bawełnianą koszulkę na blat obok zlewu i odkręcił kurki w wannie tak, żeby napełnić ją wodą. Annie wodziła za nim wzrokiem, opierając się pośladkami o krawędź szafki z ręcznikami i uśmiechała się pod nosem.

— Czemu Laponia? — spytała w końcu i wiedziała, że Styles wywrócił oczami. Mimo, że nie widziała jego twarzy.

— Bo śnieg — zaśmiał się wymijająco i ponownie wpił się w jej wargi, rozgrzanymi dłońmi błądząc po jej ciele. — Będziesz się męczyć z odpowiedzią, dopóki sama na nią nie wpadniesz, Ann — wyszeptał jej jeszcze do ucha, a potem odpiął zapięcie jej biustonosza.

Siedzieli w wannie pełnej gorącej wody, dopóki ta nie zrobiła się nieprzyjemnie letnia. Styles, chichocząc, wycierał Annie ręcznikiem i mamrotał coś cicho o tym, że ma przestać się rządzić. Po wyjściu z łazienki oboje postanowili przebrać się w ciepłe - naprawdę ciepłe - ubrania i udać się na obiad, żeby zapełnić puste żołądki. Harry tupnął nogą na rudą, gdy ta uparcie odmawiała założenia termoaktywnych, wodoodpornych legginsów pod spodnie, ale ostatecznie postawił na swoim.

Annie była zachwycona miejscem, do którego trafiła za sprawą bruneta. Była zauroczona każdym metrem resortu i widokiem dookoła. Czuła się jak w świątecznej bajce ze spóźnionym zapłonem - w końcu kalendarz wskazywał już połowę lutego. Z radością spoglądała na sanki stojące w miejscu, z którego każdy z wczasowiczów mógł pożyczyć drewniany przyrząd, żeby zwrócić go bezpłatnie po śniegowych szaleństwach. Styles wypatrzył skutery śnieżne i zapowiedział, że w tym tygodniu zaciągnie ją na nie co najmniej ze dwa razy. Po obiedzie zrobili małe rozeznanie co do atrakcji, o które chcieli zahaczyć w trakcie pobytu. Lokaty po tym, jak usłyszał, że niedaleko jest farma reniferów, które można nakarmić i pogłaskać, przez półgodziny cieszył się do siebie jak mały chłopiec.

Dochodził wieczór, ale zmrok zapadł już późnym popołudniem, a drewniane domki zakopane w śniegu rozświetlały tylko klimatyczne światła latarenek przy drzwiach wejściowych. Annie i Harry wrócili do siebie, zaopatrzeni w ulotkę z menu, na wypadek, gdyby zamarzyło im się rano śniadanie do łóżka. W małym aneksie kuchennym hotel wyposażył ich w czajnik, a szafki zaopatrzone były w owocową i czarną herbatę, miód i cytrynę. Przebrali się w piżamy i grube skarpetki, a Harry zalał dwa kubki wrzątkiem.

Annie wsunęła przez głowę gruby, pleciony, beżowy sweter Stylesa, który uwielbiała i zgarnęła kołdrę i koc pod pachę, żeby przenieść się na dwa złączone łóżka znajdujące się pod szklaną kopułą. Przyniosła im również gitarę, którą wyjęła z pokrowca, a Harry na ten widok obdarzył ją wymownym, szerokim uśmiechem. Wręczył jej w dłonie herbatę z cytryną, gdy już usadowiła się pod kocem i ucałował jej czoło, mówiąc:

— Ubiegłaś mnie — zaśmiał się cicho i usiadł obok niej, dzierżąc w dłoniach swój kubek z parującą cieczą.

Annie posłała mu czuły uśmiech znad gitary, upiła łyk gorącej herbaty i odstawiła kubek na podłogę, siadając po turecku i ciaśniej obejmując ramionami instrument. Wyjęła kostkę do gry z plastikowego podajnika i uśmiechnęła się sama do siebie, gdy dłonią przeciągnęła po gryfie instrumentu. Harry obserwował bez słowa, jak rudowłosa założyła sobie pukiel włosów za ucho i zaczęła stroić gitarę, szarpiąc struny i manewrując dłońmi przy kluczach na główce.

— Gitara jest z nami po to, żebyś mi śpiewał wieczorami, rozumiem? — spytała, podnosząc na niego oczy i nie przerywając strojenia instrumentu.

— Częściowo — przyznał, językiem przesuwając uroczo po górnych zębach i wpatrując się w jej szare tęczówki.

— A drugie częściowo?

— Żebyś to ty śpiewała mi — wychrypiał nisko i spojrzał na nią prosząco.

Annie parsknęła śmiechem cichutko i spojrzała w górę, zerkając na niebo nad nimi, na którym jasno błyszczały gwiazdy, żeby nie dać po sobie poznać, że przeszedł ją dreszcz - nie wiedziała, czy to była wina tego, co powiedział, czy tego, jakim głosem to powiedział. Obstawiała, że to przez obie te rzeczy. Rudowłosa podwinęła zbyt długie rękawy swetra Stylesa, który miała na sobie i przysunęła do siebie swój telefon, żeby odpalić aplikację z tekstami piosenek, które od razu rozpisywały akordy gitarowe.

— Jakieś życzenia specjalne? — zachichotała, widząc, jak się w nią wpatruje. Harry prychnął śmiechem cichutko.

— Koncert życzeń będzie jutro — zaśmiał się. — Cokolwiek, Annie. Zagraj cokolwiek. Po prostu daj mi się tobą nacieszyć — wymruczał prosząco, zachrypniętym tonem głosu. — Może być nawet motyw przewodni ulicy sezamkowej...

— Nie podpuszczaj mnie — roześmiała się dźwięcznie, zaczynając szarpać struny gitary.

https://youtu.be/f8Dyfg3CjDw

Harry roześmiał się, uśmiechając się szeroko, gdy rozpoznał utwór Cher. Podziwiał zakopaną w kocu Annie, która dzierżyła gitarę i naturalnie szarpała struny instrumentu, wydobywając z niego melodię. Jej głos pieścił jego uszy, a po klatce piersiowej lokatego rozlało się przyjemne ciepło, gdy jej słuchał. Zagryzał dolną wargę, gdy słyszał jej uroczą dykcję i to, jak uroczo artykułowała literkę "r" - to była jedna z tych drobniutkich rzeczy, której w rudowłosej po prostu ubóstwiał.

Oczy mu się świeciły, gdy tak po prostu siedziała przed nim i brzdąkała cicho, śpiewając.

— Wiesz — zaczął cichutko i nieco nieśmiało, gdy skończyła utwór z uśmiechem na ustach — jak tak teraz na ciebie patrzę, to mam wrażenie, że właśnie spełniają się moje marzenia — wyrzucił z siebie i obserwował, jak po twarzy Annie przebiega zdziwienie i rozczulenie na raz. Ruda odłożyła gitarę na bok nieco niezgrabnie i przysunęła się tak, żeby wtulić się w niego z cichym:

— Awww, chodź tu, żabko — wymamrotała i objęła go mocno, chowając twarz w zagłębieniu na jego szyi i kładąc się na nim, przewracając bruneta na plecy. — Kocham cię, Styles... — wyszeptała jeszcze, zamykając oczy i przeciągając wargami po jego szyi.

— Annie? — spytał cichutko, zachrypniętym głosem, głaszcząc ją po plecach, gdy tak leżała wtulona w niego.

— Tak?

— Pamiętasz ten dzień, w którym do centrum wpadł Louis?

Rudowłosa zmarszczyła brwi, nie otwierając oczu.

— A czemu pytasz? — Zadała najpierw bystre pytanie.

- Pamiętasz, maleńka, o czym wtedy rozmawialiśmy? - Wychrypiał nad jej uchem, wiedząc, że leżąca na nim dziewczyna właśnie robi w głowie intensywną retrospekcję.

— To był szalony dzień, skarbie. Siłą wcisnąłeś mnie za kierownicę twojego audi, i... 

— Siłą perswazji — wtrącił, chichocząc i doprecyzowując.

— ...  i potem wylądowaliśmy w parku. Tam oboje się poryczeliśmy i naprawdę rozmawialiśmy wtedy na bardzo dużo tematów, więc... 

— Jesteśmy w temacie marzeń... — przypomniał jej bystro i zerknął na długie rzęsy Annie, która zamrugała szybko powiekami, myśląc intensywnie. — Robiłem najlepsze naleśniki na świecie i... — próbował ją naprowadzić, nieco rozbawiony. — Kotku, czasami mam wrażenie, że powinnaś być blondynką — zachichotał. — O tym też wtedy rozmawialiśmy, swoją drogą... 

Rudowłosa ponownie zmarszczyła brwi i wróciła myślami do tamtego późnego wieczora.

Zaczęli jeść, rozmawiając tak po prostu i śmiejąc się do siebie.

— Masz jakieś marzenie, Annie? — spytał nagle brunet, wyjadając malinę łapą prosto z koszyczka.

— Wyspać się — odparła, popijając herbatę.

— No dobra — zaśmiał się, kręcąc głową. — To zaraz. A takie trochę większe?

Ann zamyśliła się przez ułamek sekundy, mrużąc jedno oko.

— Zawsze chciałam zobaczyć zorzę polarną na żywo... 

Zaskoczyła go.

— Naprawdę?

Skinęła głową.

Annie podniosła się gwałtownie na łokciu, nagle rozumiejąc, dlaczego Styles zaplanował sobie na ich dwutygodniowy odpoczynek tak dalekie i mroźne wypiździejewo na końcu świata. Rozchyliła wargi, zaskoczona i spojrzała na niego ogromnymi, szarymi oczami. Harry z satysfakcją ujął policzki w obie dłonie i zachichotał.

— Pamiętasz już? — spytał, zagryzając policzek od wewnątrz. Jego zielone oczy śmiały się do niej w półmroku. Po jej minie wiedział, że nareszcie sama na to wpadła.

— Ty naprawdę..?

Nie dał jej dokończyć.

— Cii — szepnął i kciukiem przesunął czule po jej policzku, a potem wyszeptał tylko ciche: — Spójrz w górę, Ana — polecił jej cicho i sam podniósł oczy na sufit przeszklonej kopuły znajdującej się tuż nad ich głowami. Annie podążyła wzrokiem w tę samą stronę i zmarła.

Na niebie nad nimi tańczyła zielono-różowa zorza polarna.

Rudowłosa wydała z siebie zduszony okrzyk i obróciła się na plecy tak, żeby mieć dobry widok na nocny nieboskłon. Oczy jej się zaszkliły i zasłoniła usta dłońmi, nie wierząc w to, co widzi. Styles obok niej wpatrywał się to w nią, to w niebo z czułym uśmiechem na twarzy.

Chciałby na zawsze zapamiętać wyraz jej twarzy właśnie w tej chwili.

Chciałby zatrzymać czas w tej sekundzie i wpatrywać się w nią tak do końca świata.

Przysunął się do niej i położył się tuż obok rudej na plecach, a potem dłonią sięgnął jej ręki i splótł razem ich palce. Pogładził opuszkami jej delikatną skórę i uniósł ich ręce po to, aby czule ucałować kostki na grzbiecie jej dłoni. Obrócił głowę w bok i dostrzegł łzy Annie spływające po jej twarzy.

— Nie płacz — nachylił się nad nią, żeby scałować jej słone łezki z policzków. — Annie, kochanie... 

— Zrobiłeś to dla mnie... — wydusiła z siebie w końcu nieco piskliwie, nie mogąc znaleźć słów. Przeniosła zaszklone oczy z widoku zza szyby nad nimi na jego wielkie, rozczulone, zielone tęczówki. — Harry, ja... 

— Szz — uciszył ją szeptem, kładąc jej opuszek palca wskazującego na ustach. — Mam zamiar spełniać twoje marzenia, Ana. Tak, jak ty spełniasz moje. Nawet, jeśli nie zawsze jesteś tego świadoma... 

Jego szept sprawił, że jej oczy zaszkliły się jeszcze bardziej.

— Nie płacz, maleńka — wyszeptał w końcu, zagarniając ją mocno w swój ciasny uścisk.

— Zabrakło mi słów, Harry... — wyrzuciła z siebie, zagryzając policzek od wewnątrz, żeby całkiem się nie rozkleić. —  Nigdy jeszcze nie zabrakło mi słów tak, jak teraz... 

Lokaty uśmiechnął się do siebie zwycięsko.

Dla tej chwili warto było poświęcić się dla faktu, że od teraz przez dwa tygodnie będą marzły im dupy.

— To znaczy... — zaczął tajemniczo, chcąc nieco rozładować atmosferę — ... że dzisiaj będzie seks? — Zagryzł dolną wargę, chichocząc.

— Zaraz ci zdzielę. — Annie mruknęła w jego klatkę piersiową nieco niewyraźnie.

— Taką kocham cię najbardziej — zaśmiał się i ucałował czubek jej głowy.

— Zapłakaną i uroczą?

— Pyskatą i grożącą mi przemocą.

— Jesteś głupi — wyrzuciła mu tak czułym tonem, że lokaty miał pewność, że te dwa słowa w jej ustach wybrzmiały zamiast "kocham cię". — Teraz ty śpiewasz — dodała przytulając się do niego mocniej i obracając głowę tak, żeby móc wpatrywać się w przeszklony sufit szklanej kopuły, jednak nadal wtulając się ciasno w Harry'ego.

Brunet podparł głowę na dłoni, zginając rękę w łokciu i, głaszcząc Annie po włosach, nabrał powietrza w płuca.

— The story of my life, I take her home. I drive all night to keep her warm and time... — zaśpiewał cicho, a Annie uśmiechnęła się szeroko, słysząc wybór repertuaru. — Is frozen... — dodał nisko, po czym zachichotał.

— Tematycznie? — Szarooka zaśmiała się cicho.

— Odrobinkę... — przyznał, nie przestając się uśmiechać pod nosem.

— Wiesz, że to chyba jedna z moich ulubionych piosenek z waszego repertuaru? — wyznała Annie cicho, nadal spoglądając w spektakl toczący się nad ich głowami.

— Och?

Rudowłosa pokiwała twierdząco głowami.

— Moja w sumie też — przyznał. — Grałem ją solo... 

Annie chciała udać, że o tym nie wiedziała, ale zdradziło ją to, że zagryzła dolną wargę, przypominając sobie to, jak seksownie brzmiał głos Stylesa w jego aranżacji Story of my life.

— Kiedyś ci ją zaśpiewam tak, jak powinna brzmieć od samego początku. Tak, jak ją śpiewałem sam na scenie. Na żywo, bo z youtube'a się nie liczy — postanowił szeptem, całując ją w czoło. — Może na jakimś stadionie pełnym dziesiątek tysięcy ludzi, jak będziesz stała tuż pod sceną, przed tym szalonym tłumem?

— Nie rozpędzaj się.

— I tak postawię na swoim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top