09

Do końca dyżuru czas jej się dłużył, jednak towarzystwo Harry'ego pomagało Annie dzielnie znosić ballady serwowane w głośnikach przez Dylana. Właściwie, to oboje robili sobie z tego żarty stwierdzając, że gdyby naprawdę mu zależało, to sam by zaśpiewał. Przegadała z brunetem ponad trzy godziny o pieprzotach, licząc, że mężczyzna tak naprawdę nie myślał poważnie o odwożeniu jej na nockę do szpitala stanowego. 

Odłączyła Stylesa od dializatora, zmierzyła mu ciśnienie i puściła go wolno, pochylając się nad dokumentacją bruneta. Harry wsunął na siebie sweter, uważając na opatrunek uciskowy na przetoce i zawiązał swoje trampki, a do tylnej kieszeni spodni wsunął swój telefon, po czym, wychodząc rzucił do rudej zbyt głośne:

— Czekam na dole, Ann — i puścił jej oczko, a potem szybkim krokiem zniknął w windzie.

Udusi go.

Oczywiście, że Dylan usłyszał, bo przecież właśnie porządkował socjalny przy otwartych na szerokość drzwiach. 

— Annie, powiedz, że to był kurwa żart. — Rudowłosa odwróciła się w stronę głosu. Blondyn wyglądał, jakby właśnie ktoś dał mu w twarz.

— To był kurwa żart — burknęła, zgodnie z jego prośbą.

— Ja mówię poważnie.

— A ja nie. Skończyłam papiery, stanowiska są zdezynfekowane. Pogasisz wszystko? Ja muszę wychodzić. — spytała nieco hipotetycznie, bo niezależnie od odpowiedzi Dylana i tak zamierzyła stąd wyjść.

— Bo on czeka?

— Bo spieszę się na nockę, idioto...

— A, no tak - mruknął, jakby sam siebie upominając, Dylan.

 Wodził za nią wzrokiem, gdy zbierała swoje rzeczy z pomieszczenia socjalnego.

— Annie... — zaczął blondyn, przeczesując swoje długie włosy nerwowo — przepraszam, ja...

— Nie zaczynaj, Dylan. Serio. Przegiąłeś.

Zostawiła go z tymi słowami i nie oglądając się za siebie opuściła oddział i wsiadła do windy, która zawiozła ją na poziom minusowy, bezpośrednio do szatni. Przebrała się szybko i rozpuściła włosy modląc się, żeby po dwunastych godzinach choć trochę przypominały loki, a nie miotłę.

Pieprzony Harry Styles uparł się, żeby ją odwieźć do pracy. Kurwa, kurwa, kurwa.

To się nie dzieje.

Złożyła uniform i wrzuciła go do szafki. Na ramię zarzuciła torbę i łykając w pośpiechu wodę gazowaną udała się schodami na parter i do głównego wyjścia. Pomachała na pożegnanie portierowi i wyszła na powietrze, biorąc głęboki oddech wieczornego Miami. Rozejrzała się na boki i dostrzegła, jak wysoki brunet, oparty o masywne czarne audi macha w jej stronę. Potrząsnęła głową, jakby nie wierząc, że to się dzieje naprawdę. Harry szczerzył się do niej z daleka i otworzył jej drzwi od strony pasażera, gdy tylko znalazła się blisko samochodu.

— Witam ponownie — przywitał się z nią, lustrując jej sylwetkę w obcisłych spodniach i luźnej koszuli — dziwnie wyglądasz w cywilu, Ann — zaśmiał się, na co ona wywróciła oczami.

— Dziwnie, to mogę co najwyżej wyglądać w sukience — mruknęła do niego, na co rozbawiony uniósł jedną brew — na szczęście takie anomalia się nie zdarzają.

— Wskakuj — polecił jej, podbródkiem wskazując miejsce pasażera.

— Harry, nie chcę ci robić problemu, na pewno masz ważniejsze...

— Ładuj się i nie wyprowadzaj mnie z równowagi, Annie — przerwał jej szybko i szerzej otworzył drzwi. 

Westchnęła i zajęła miejsce na fotelu, zapinając pasy i wsuwając swoją torbę pomiędzy nogi. Harry zamknął drzwi z jej strony i okrążył samochód, aby po chwili zająć fotel od strony kierowcy. Telefon wpiął do uchwytu na desce rozdzielczej i odpalił mapy nawigacyjne. Zdążyła zauważyć, że wklepał już adres jej szpitala i uruchomił nawigowanie, wyciszając dźwięk.

Harry zapiął pas i w ciszy odpalił silnik. 

— Wiesz, że powinnam cię udusić za to głośne pożegnanie? — odezwała się pierwsza.

Harry uśmiechnął się łobuzersko i spojrzał na nią rozbawiony.

— Przepraszam, ale wróciłaś taka zdenerwowana wtedy... nie byłbym sobą, jakbym tak po prostu wyszedł — uśmiechnął się szeroko. — Mówił coś?

— Po tym, co powiedział wcześniej? Nie miał odwagi.

— A co powiedział wcześniej?

Och, bardzo sprytnie odbita piłeczka, Harry...

Annie zacisnęła wargi i spojrzała w szybę od strony pasażera, interesując się intensywnie mijanym krajobrazem.

— Ann — spoglądał na nią z fotela obok.

— Patrz na drogę — zwróciła mu uwagę spiętym głosem.

— To mi powiedz.

— Dobrze, tylko patrz na drogę — rzuciła ostro i stanowczo, spoglądając mu w oczy. 

Harry zacisnął wargi. 

— Przepraszam, nie chciałam na ciebie naskoczyć, po prostu... patrz na drogę — dodała już cichym i spokojnym głosem.

Styles się nie odezwał.

— Powiedział mi, że jestem nieprofesjonalna. Że nie powinnam z tobą tyle rozmawiać, mimo, że, kurwa, dwa dni temu pierwszy raz sama podłączyłam ci dializę. 

— I to cię tak wyprowadziło z równowagi? — spytał spokojnie i cicho, a jego niski ton głosu dał się odczuć w podbrzuszu Annie.

— Nie.

— To jaki tekst cię wyprowadził z równowagi?

— Stwierdził, że się ślinię i, że mam mokro w gaciach na twój widok.

Harry rozchylił usta ze zdziwienia, a jego brwi podjechały wysoko.

— A masz?

Annie spojrzała na niego z podobnym wyrazem twarzy.

— Styles, udam, że nie zapytałeś.

Harry zagryzł policzek od wewnątrz, próbując nie pokazać, jak bardzo śmieszy go ten dialog. 

Bo, fakt, Annie miała prawo wpaść we wściekłość - pewnie sam na jej miejscu dostałby piany na ustach. I tak ją podziwiał za opanowanie. Ale z drugiej strony - to on był obiektem, o który toczyła się wojna.

— Jest tylko zazdrosny — rzucił w jej stronę miękko, patrząc w lusterka i wyprzedzając mustanga na długiej prostej.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Jesteś moim pacjentem, Harry — zauważyła bystro.

— Każdy pacjent podrzuca cię samochodem do pracy?

Zagryzła wargę. Trafił w punkt. Bystrzacha.

— Annie, do diabła, jesteś ode mnie rok młodsza. Niezależnie od tego, jak się poznaliśmy, nadal jesteśmy młodymi ludźmi przed trzydziestką. Na jego miejscu też bym wariował z zazdrości.

Rudowłosa zamarła, a serce tłukło jej się w piersi.

Nie powiedział tego na głos, prawda?

— Oddychaj — przypomniał jej, wyraźnie rozbawiony, gdy akurat stanęli na czerwonym świetle.

— Czemu to robisz? — spytała go wprost, patrząc na jego profil i tę pieprzoną linię szczęki.

— Czemu co robię?

— Czemu tak mieszasz, Harry?

— Mieszam?

Zmarszczył brwi, jakby analizując możliwe odpowiedzi.

— Nie wiem — odparł jej po chwili uznając, że po prostu szczerość będzie najlepszą odpowiedzią — znam cię krótko Annie, ale masz w sobie coś takiego, że przy tobie zapominam o tym, że jestem w takiej rozsypce, że powinienem zamknąć się w domu i płakać...

Szaroniebieskie oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Dostrzegała wiele rzeczy - zmieszanie chłopaka przy dokumencie z upoważnieniem, podkrążone oczy i przekrwione od płaczu spojówki, mimo uśmiechu na jego twarzy. Potrafiła złożyć pewne klocki w całość, ale i tak zszokował ją swoją otwartością.

— Przepraszam, jeśli to za dużo dla ciebie, jak na jeden dzień — dodał niepewnie, zerkając ukradkiem na jej twarz, co nie uszło jej uwadze.

— Patrz na drogę — napomniała go ponownie szeptem.

— Masz jakąś obsesję na punkcie prowadzenia samochodu? 

— Poniekąd. — Ponownie zagryzła dolną wargę, a jej cichy głos nieposłusznie zadrżał.

I wtedy Styles zrozumiał.

— Kto, Annie?

— Co "kto"? — Spojrzała na niego zdezorientowana, z początku nie rozumiejąc pytania.

Westchnął i wrzucił kierunkowskaz, zjeżdzając na pobocze i załączając światła awaryjne.

— Kogo straciłaś w wypadku, Annie..? — Jego głos był cichy, a szmaragdowe oczy wwiercały się w nią po raz kolejny, ale dla odmiany nie to było powodem bezdechu w jej klatce piersiowej.

— Rodziców i młodszą siostrę — mruknęła niemrawo, uciekając wzrokiem. — Nie musiałeś zatrzymywać samochodu.

— Annie... — Dostrzegł, jak niebezpiecznie zadrżała jej dolna warga.

Znalazł jeden z najlepiej chronionych czułych punktów, a widzi ją trzeci raz na oczy. 

— Ruszajmy, Harry, proszę. To nie jest rozmowa na dziś...

Pokiwał głową i bez słowa wykonał polecenie rudowłosej. Annie uspakajała oddech, starając się zapomnieć, że siedzi tuż obok cholernego Harry'ego Stylesa w jego cholernym samochodzie. Jakby ktoś jej cztery dni temu powiedział, jak będzie wyglądała jej droga dojazdowa na nockę w dniu dzisiejszym, to by go bez ogródek szyderczo wyśmiała.

https://youtu.be/QV62YRpIeUA

Annie przetarła twarz dłonią i sięgnęła do deski rozdzielczej, włączając cicho radio. Trafiła na kawałek The Script, który akurat znała, więc nie majstrowała przy radio dłużej. Ku jej zdziwieniu Harry chwilkę później również sięgnął dłonią w stronę panelu i podgłośnił dźwięk.

— Też ją lubię — przyznał i z powrotem skupił się na drodze.

Wokalista zmierzał do refrenu, a Annie przymknęła oczy i cichutkim głosem słowa piosenki same wyrwały jej się z krtani.

— I feel like I'm walkin' on a tightrope. My heart is in my throat. I'm counting on high hopes to get me over you.

Ku jej zdziwieniu usłyszała, jak dołącza do niej cichy baryton i spojrzała zszokowana w stronę Harry'ego, nie przerywając śpiewania.

— And I've got my eyes closed, as long as the wind blows I'm counting on high hopes to get me over you...

Nadal dzielnie patrzył na drogę, gdy oboje zamilkli, a wokalista w radio kontynuował piosenkę, mimo, że miał ogromną ochotę spojrzeć na jej twarz. 

Annie uśmiechnęła się delikatnie i miała ochotę się uszczypnąć, ale powstrzymała się, widząc, jak Harry wjeżdża na szpitalny parking.

— Rozumiem, że jutro masz wolne? — spytał nieco retorycznie, przerywając milczenie między nimi.

— Powiem ci więcej. Mam wolny cały dzień i całą noc z rzędu — zaśmiała się lekko, jakby to było coś niepokojąco dziwnego.

Harry zaparkował na jednym z miejsc parkingowych najbliżej wejścia do szpitala.

— Ile masz jeszcze czasu na luz?

— Cztery minuty? — Zaśmiała się melodyjnie.

— Jak ty tutaj zdążasz, skoro nie masz swojego auta?

— Wiesz, że metro omija korki? — zapytała bystro z sarkastycznym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.

— Nie cwaniacz, bo po ciebie przyjadę jutro tylko po to, żeby ci udowodnić, że w tym mieście da się ominąć korki samochodem — zażartował brunet, wyłączając silnik samochodu.

— Nie zrobisz tego — stwierdziła pewnie, ale im dłużej patrzyła na niego cwaniacką minę i uniesioną brew czuła, że jej pewność słabnie.

— Przekonaj mnie.

— Cztery minuty minęły — zarządziła stanowczo, zmieniając temat mało subtelnie i sięgnęła po swoją torbę, kładąc ją sobie na kolanach. 

Nie zarejestrowała, jak z tylnej kieszeni spodni wypadł jej telefon. Nigdy nie blokowała go kodem, na co Styles uśmiechnął się triumfalnie. Odblokował jej komórkę z cwaniackim uśmieszkiem na buzi. Szybko wstukał na klawiaturze swój numer i puścił sobie sygnał w czasie, jak rudowłosa wyskakiwała z samochodu.

— Annie, wypadł ci telefon! - Krzyknął jeszcze zdziwionym głosem, gdy ta już się odwróciła i miała mu dziękować za podwózkę. Spojrzała na czarne urządzenie w jego dłoni i klepnęła się w czoło.

Oscar za grę aktorską dla tego pana, proszę państwa.

— Kiedyś zgubię własną głowę — mruknęła sama do siebie, wyciągając z dłoni bruneta telefon, nie dostrzegając, jak Styles zagrywa wewnętrzną stronę policzka zębami, żeby się nie roześmiać. — Harry, dziękuję...

— Przestań, to nic takiego. — Nie dał jej dokończyć, na co wywróciła oczami. — Masz już minutę spóźnienia — dodał, zerkając na zegarek. 

Uśmiechnęła się do niego, zamknęła drzwi od strony pasażera i odwróciła się na pięcie, szybkim krokiem kierując się w stronę drzwi wejściowych dużego budynku.

Harry pokiwał głową z niedowierzaniem, a na jego twarzy błąkał się uśmiech. Wyjechał ze szpitalnego parkingu i skierował się w stronę swojego apartamentu. Jedną ręką odpalił ikonkę bluetooth na wyświetlaczu swojego telefonu, sparowując tym samym słuchawkę z głośnikami auta, a potem wybrał numer do Jeffa.

Sygnały oczekiwania na połączenie rozbrzmiały niemal natychmiast, wyciszając jednocześnie muzykę w radio. Po chwili głos przyjaciela rozniósł się po wnętrzu samochodu, a Harry uśmiechnął się szeroko.

— Harry?

— Hej Jeff — odpowiedział, gdy usłyszał zdezorientowany głos mężczyzny.

— Wszystko w porządku? Wychodzisz z centrum dopiero, coś się sta...?

— Śpiewałem dziś — przerwał mu ciąg pytań, mając wrażenie, że uśmiecha się do siebie niczym psychopata. Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza, prawdopodobnie spowodowana szokiem.

— Poważnie? — spytał z niedowierzaniem i radością w głosie.

— Poważnie... sam w to nie wierzę...

— Harry... — Jeff nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej. Styles zachichotał pod nosem.

— Zdzwonimy się za dwa dni jakoś, dobra? Zabierzesz dokumenty od razu...

Harry zagryzł wargę. Nie tak chciał mu powiedzieć. Cholera, źle wyszło.

— Podpisałeś...? — spytał mężczyzna po drugiej stronie znów po krótkiej pauzie.

— Tak, Jeffy...

Usłyszał, jak przyjaciel wypuszcza z siebie powietrze przez zęby.

— Zdzwonimy się, Jeff, dobra? Spokojnej nocy — czuł, że powinien się rozłączyć.

— Pa, Harry — wydusił z siebie mężczyzna po drugiej stronie i nagle przerwał połączenie.

Styles wiedział, że to dlatego, że tamten po prostu się rozpłakał z radości, z szoku i z ulgi jednocześnie.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top