06

— Sammy?

Weszła do pomieszczenia socjalnego i niemal od progu napotkała ostre spojrzenia blondyna. Zacisnęła wargi i zamknęła za sobą drzwi.

— O co ci chodzi? — zaczęła spokojnie.

— Przyniosłem wam obiad.

— Samuel — rzuciła ostro.

— Anastasia — nie pozostał jej dłużny, zwracając się do niej pełnym imieniem, którego tak nienawidziła.

Annie wzięła głęboki oddech i opadła na kanapę obok przyjaciela, siadając tak, by mieć blisko siebie jego twarz.

— Co jest między tobą a Dylanem, Ann? — Spojrzał jej w oczy twardo i wyrzucił z siebie dręczące go pytanie. 

Zirytowany obserwował jak przyjaciółka przygryza dolną wargę i waha się.

— Ann, kurwa...

— Pieprzymy się, Sam. 

— Co?

Wzruszyła ramionami bezradnie i schowała twarz w dłoniach, opierając czoło o ramię chłopaka.

— Czujesz coś do niego chociaż? 

Zmarszczyła brwi i przeczesała dłonią włosy.

— Nie, Sam, to tylko czysty układ.

Samuel spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Ale wiesz, że z jego strony to tak nie wygląda? — Annie zrobiła ogromne oczy i zmarszczyła nos. — Poważnie Ann, już dawno próbowałem rozgryźć o co między wami chodzi, ale to jest kosmos. On się w tobie buja jak chuj...

— Sam, skończ. Warunki seksu między mną, a Dylanem są jasne. Poważnie. Dobrze wiesz, co się wydarzyło w moim życiu. Nie mam zamiaru się ładować w cokolwiek poważnego, jeśli nie jest to adopcja kota.

— Annie... — zaczął Samuel, tym razem łagodniejszym tonem głosu.

— Nie, Sam. Nie. Idę do dziewczynek — zarządziła twardo, ucinając temat. 

Popełniła dziś błąd - miała zbyt dobry humor, a oni powinni bardziej panować z Dylanem nad swoim zachowaniem, jeśli są poza jej bądź jego mieszkaniem. To miało nie wchodzić na ich relacje zawodowe.

— Dzięki za obiad, misiu, odgrzejemy sobie. — Pocałowała Samuela w czoło na odchodne i opuściła pomieszczenie.

Przez resztę dyżuru Dylan czuł zmianę atmosfery pomiędzy nim, a Annie. Dziewczyna trzymała go na dystans emocjonalny. 

Gdy rodzice odebrali dwie ostatnie pacjentki w ciszy uporządkowali oddział i zdezynfekowali wszystko. Przebrali się w szatni i nie odzywali się do siebie słowem, również w samochodzie blondyna.

— Annie, odezwiesz się do mnie dzisiaj jeszcze? — zaczął cichym, niskim głosem, gdy zbliżali się do mieszkania dziewczyny.

— Właściwie, to wolałabym nie, Dyl.

Nie musiała patrzeć na jego twarz, żeby widzieć, że chłopak uniósł jedną brew ku górze w zdziwieniu. Wiedziała, że i tak to zrobił.

— O czym rozmawiałaś z Sammym?

— Nie wiem, czy chcesz o tym rozmawiać.

— Kurwa, Ann — warknął, po czym niespodziewanie wrzucił kierunkowskaz i zjechał na chodnik, parkując i wrzucając światła awaryjne. — Powiedz mi. Jakbym nie chciał, to bym nie pytał.

— Sam był wściekły, że mu nie powiedzieliśmy — zaczęła twardo, rozpoczynając rozmowę, którą chciałaby mieć już dawno za sobą.

— To nie jego interes.

— Martwił się tylko.

— No dobra, i co dalej? — sarknął nieco lekceważąco.

Annie prychnęła, odpięła pasy i usiadła na fotelu bokiem tak, aby mieć dobry widok na blondyna.

— Sam uważa, że z twojej strony to coś więcej niż seks — wyrzuciła z siebie i bacznie obserwowała twarz Dylana, modląc się o szybką reakcję chłopaka, który powinien od razu zaprzeczyć. 

Powinien, a milczał i wpatrywał się w jej oczy, podgryzając swoją dolną wargę. 

— Dylan... — głos jej zadrżał. 

— A nawet jeśli, to co, świat się zawali?

Nie, nie, kurwa, no nie, nie tak miało być, umowa była inna.

— Dylan...

— Nie uciekaj! — Blondyn odpiął swoje pasy i złapał jej dłoń, która już miała sięgać klamki otwierającej drzwi samochodu. — Porozmawiaj ze mną, Ann. 

— Dylan, rozmawiałam z tobą na ten temat milion razy — wyrzuciła z siebie ostrym tonem głosu. — Nie chcę związku, nie chcę obietnic. Nie mogę chcieć, mam dość tego samego schematu przerabianego po raz kolejny, Dylan. 

— Co w tym jest takiego złego, Annie? 

— To zawsze kończy się tak samo, McLee. Dlaczego po prostu tego nie uszanujesz? — spytała i odwróciła się ponownie tak, aby mieć go przed sobą.

— Bo tego nie rozumiem, Ann. Wytłumacz mi, dlaczego do cholery nie pozwolisz sobie na szczęście, Annie. Przecież, kurwa, cię nie skrzywdzę.

Miała się powstrzymać od wywrócenia oczami, ale nie dała rady.

— Ale ja cię skrzywdzę, Dylan. — Mężczyzna nie spodziewał się takiej odpowiedzi. 

Annie wykorzystała jego zdziwienie, chwyciła pasek swojej torby na ramię i nacisnęła klamkę, wyskakując z samochodu i ignorując krzyk blondyna. 

— Mam dwie przecznice do mieszkania, przejdę się, Dyl.

Oddaliła się szybkim krokiem, ignorując jego krzyki i trąbienie samochodu. Z jej oczu powinny płynąć łzy, jednak serce nie kłuło jej na tyle mocno, żeby tak się stało. Było jej przykro, ale, cholera, chyba już się po prostu przyzwyczaiła, że to zawsze się kończy w podobny sposób.

Wetchnęła ciężko, gdy zamknęła za sobą drzwi swojego mieszkania. Telefon w tylnej kieszeni jej spodni nie chciał przestać wibrować. Zdjęcie Dylana wyświetlało się przy kolejnym połączeniu przychodzącym. Zrezygnowana rzuciła telefon na kanapę, odrzucając od siebie fakt, że jutro nie dość, że ma z nim dyżur, to jeszcze Harry Styles jutro prawdopodobnie zamyka listę jej pacjentów. Świetnie, kurwa, świetnie.

Przyszedł jej do głowy jeszcze jeden pomysł. Odrzuciła kolejny telefon Dylana i wysłała szybkiego smsa do Sammy'ego.

"Kochasz mnie? xx"

Na odpowiedź czekała dwie minuty.

"Nie wezmę za Ciebie dyżuru, sama się z tym bujaj kicia. xoxo"

Frajer.

Musi się wyspać, bo jutro ma dwa dyżury pod rząd. 

Sen jest super ucieczką od myśli. 

Najlepszą.












Brunet odgarnął wilgotne loki ze swojej twarzy i westchnął cicho. Nie może tego odkładać w nieskończoność, prawda?

Sięgnął po teczkę ze swoim egzemplarzem pozwu rozwodowego. Zagryzł mocno wargę, tłumiąc ból w klatce piersiowej. Wzrokiem odnalazł długopis, leżący na biurku i chwycił go z wahaniem. Rozłożył wszystkie kartki na blacie i usiadł na krześle, nachylając się nad dokumentami. Postawił parafkę na każdej stronie i, biorąc głęboki oddech złożył swój pełny podpis na ostatniej kartce. Schował dokumenty z powrotem do teczki i udał się do salonu.Gdy brał do ręki swój telefon łzy zamazywały mu pole widzenia. Drżącymi dłońmi wybrał numer do osoby, której teraz potrzebował najbardziej.

Po trzech sygnałach w słuchawce rozbrzmiał ciepły głosik Anne.

— Harry, skarbie?

— Mamo? — Głos mu drżał. Widział, że zaraz znowu pęknie.

— Co się dzieje, synku?

Zadrżała mu dolna warga, gdy zamknął oczy i potarł dłonią swoje spocone czoło.

— Podpisałem... Podpisałem dokumenty, mamo... 

— Harry... — Czuły głos matki był tym, czego potrzebował najbardziej. Pozwolił sobie na płacz przy jej uspakajającym głosie marząc, by mieć ją teraz obok siebie.

Kiedyś, z dnia na dzień, będzie bolało coraz mniej.










***

Maraton weekendowy może? ;)

P. xoxo


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top