03

— Mdlałeś kiedyś na widok krwi? — Rudowłosa spytała miękko, patrząc na kręconowłosego bruneta, w oczach którego malowała się panika.

— Nie, po prostu nie lubię takich igieł — westchnął, nieco zrezygnowany. — Bardzo... — dodał niepocieszonym tonem głosu.

— Chcesz patrzeć, czy mam cię pilnować, żebyś odwrócił wzrok? — Annie spytała wprost, wiedząc, że mężczyźni omdlewali jej na fotelu dużo częściej, niż płeć piękna.

— Chcę. — Głos miał pewny.

— Na pewno?

Mężczyzna skinął głową.

— Okej. Pokażesz mi najpierw przetokę?

Zielonooki posłusznie wysunął prawą rękę w jej stronę. Annie delikatnie przyłożyła trzy palce w miejscu, gdzie pod dłonią można było wyczuć szmer i wibrację na przedramieniu bruneta. Mieszająca się krew żylna z tętniczą w jednym, chirurgicznie zszytym naczyniu zawsze drżała w charakterystyczny sposób pod opuszkami palców. Annie poczuła ten miarowy, mocny rytm bardzo wyraźnie. Uśmiechnęła się delikatnie i skinęła głową, puszczając rękę chłopaka i dziękując mu bez słów.

Następnie przesunęła aparat dializacyjny na prawą stronę fotela i kazała chłopakowi oprzeć się wygodnie. Zabezpieczyła podłokietnik z prawej strony, kładąc na nim podkład medyczny, który okleiła plastrem szpitalnym.

— Połóż luźno rękę, Harry — poleciła i, gdy chłopak wykonał polecenie, rozpyliła na jego przedramieniu preparat dezynfekcyjny, który pozostawiła do wyschnięcia. Zdezynfekowała ręce, założyła rękawiczki i wsunęła na nos maseczkę chirurgiczną.

Przysunęła bliżej siebie stolik i chwyciła dwa wkłucia, które ułożyła bliżej siebie.

— O kurwa — wyrwało się brunetowi, który zobaczył wielkość igły.

— Harry... — Zielone tęczówki spojrzały się z jej szaroniebieskimi. — Oddychaj. Patrz na sufit.

— Miałem patrzeć.

— Narazie patrz na sufit, proszę. Albo zamknij oczy.

Brunet przełknął głośno ślinę i opuścił powieki, starając się uspokoić oddech. Annie w tym czasie sprawnym ruchem wyjęła pierwsze wkłucie z opakowania i płynnym ruchem wsunęła igłę pod skórę chłopaka.

Harry przez ułamek sekundy zmarszczył brwi i spojrzał nagle w dół rejestrując, jak kręconowłosa podkłada gazik pod motylka i zabezpiecza go plastrem.

— To już?

— Jeden już, drugi za sekundkę.

— Poważnie?

— A co, aż tak strasznie było? — Annie pozwoliła sobie na chichot.

— Powiem Ci, że jestem w szoku. bo...

Urwał, bo w tym momencie dziewczyna wsunęła w jego przedramię drugą igłę. Syknął, bo widział moment, w którym metal przedzierał się przez jego skórę, jednak musiał przyznać, że nie bolało tak mocno, jak się tego spodziewał.

— No, teraz już. Najgorsza część za tobą, Harry. Wydaje mi się, że bolało mniej niż dziara na nadgarstku — zachichotała, uciekając od niego wzrokiem.

Brunet zagryzł dolną wargę i w skupieniu obserwował ruchy Annie, która manewrowała przy drenach motylków, wypełniając je jego krwią. Dreny od wkłuć już po chwili były podłączone do maszyny stojącej obok fotela, a dziewczyna w międzyczasie starała się krótko wytłumaczyć co i jak działa. Rudowłosa w ciszy ustawiła aparat po zadaniu chłopakowi kilku pytań na temat wypitych płynów od czasu ostatniej dializy, rodzaju tych płynów i kilku innych rzeczy. Sprawdziła raz jeszcze, czy wszystko jest poprawnie podłączone, włączyła urządzenie, zmierzyła brunetowi ciśnienie na drugiej ręce ciśnieniomierzem ze stetoskopem i poinformowała go, że teraz lekko ponad cztery godziny musi wysiedzieć na fotelu.

— Odsłonić ci zasłony, Harry, czy chcesz, żeby je zostawić?

Spytała, widząc, jak chłopak podkurczył nogi i uciekł wzrokiem za szklaną szybę.

— Właściwie, to jeśli możesz odsłonić... — nie dokończył, bo zobaczył jej szeroki uśmiech. Annie sięgnęła dłonią krawędzi zasłony i zrobiła kilka kroków, wracając z Harrym na otwartą przestrzeń.

— Oooo! — Sam podniósł głowę, widząc to. Podniósł się z fotela obok Mii i podszedł do Annie i Harry'ego w skarpetkach, zostawiając swoje crocsy mniej więcej na środku pomieszczenia. — I jak samopoczucie? — spytał bruneta już z daleka.

— W porządku, dzięki — odparł Harry, uśmiechając się i zaciskając wargi, jakby powstrzymując śmiech.

— Ann, kotku, nie zemdlał, widzisz?

— Samuel, nie wkurwiaj mnie — warknęła do niego cicho tak, aby nie doleciało do dwunastoletniej Mii, zapatrzonej w drugą część Iron Mana.

— I tak słyszałam, Annie! — krzyknęła w jej stronę mała blondynka.

— I widzisz, jeszcze zgarszasz mi dzieci! — Wywróciła oczami w jego stronę. — Mia, jakby rodzice pytali, to było ci tu dzisiaj nudno!

— Jak zawsze, Ann! — odparła dziewczynka, ukazując rząd białych ząbków.

— Przestańcie, próbuję się skupić, bo się wciągnąłem — napomniał ich Steven wpatrujący się w film, na co wszyscy, łącznie z Harrym zachichotali.

— Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie, ale, czy... wasza dwójka... ten...? — Styles uniósł jedną brew i z rozbawieniem obserwował jak Annie zaczyna się krzywić.

— Panie Boże, broń! Nie, Harry, według Samuela do bycia jego żoną brakuje mi pewnej, zasadniczej części ciała.

Harry uniósł jedną brew i zmierzył blondyna wzrokiem.

— Penisa, doprecyzowując — średnio cichym szeptem, nieco konspiracyjnym tonem Sammy dopowiedział w jej stronę upewniając się, że Styles go słyszy.

— Dom wariatów... Chcesz herbaty albo kawy? — zwróciła się do Harry'ego, ignorując to, jak Sam złośliwie łapał pojedyncze loki z jej pleców i próbował je owinąć wokół jej koka.

— A na bawarkę mogę liczyć? — spytał nieco niepewnie brunet, na co Annie i Sam zrobili wielkie oczy.

— Pijesz herbatę z mlekiem?

— Jestem rodowitym anglikiem. — Brunet wzruszył ramionami, usprawiedliwiając się.

— Fuuuu — mruknął Sam. — Wstawię wodę — rzucił i zniknął w socjalnym, żeby zagotować wodę w czajniku.

— A te słynne żelki też dostanę? — wyszczerzył się w stronę dziewczyny, która uniosła jedną brew i parsknęła śmiechem.

— Sam, weź Harry'emu Haribo, już się rozgościł! — krzyknęła w stronę pokoju socjalnego.

— Spoko!

Dzień naprawdę leciał im szybko. Annie posiedziała trochę przy Harrym, pozwalając sobie na niezobowiązujące rozmowy. Nie wchodzili na tematy jego kariery, życia i jej życia jako tako - ot, luźna pogawędka o tym, dlaczego kawa nie jest lepsza od herbaty i dlaczego mleko w english breakfast to kazirodztwo.

Cztery godziny później Ann odłączała bruneta od aparatu dializacyjnego. Sprawnym ruchem pozbyła się igieł i przyłożyła w ich miejsce zwinięte gaziki, każąc Harry'emu uciskać miejsca po wkłuciu jeszcze przez dwadzieścia minut.

— Wyglądasz na zmęczoną — zauważył cicho, gdy Annie pochylała się nad jego przedramieniem. Wtedy pierwszy raz złapał jej oczy swoimi z tak bliskiej odległości, gdy podniosła na niego wzrok.

— Jestem po nocce — odparła, leciutko wzdychając.

— Na innym oddziale? — dopytał, na co skinęła głową. — Po co ci dwa etaty? Zamęczysz się...

Annie spojrzała na niego zdziwiona. Znali się pięć godzin a jego ton głosu zabrzmiał, jakby się o nią martwił.

— To... skomplikowane, Harry... — lekko się zaśmiała, nawiązując do ich poprzedniej rozmowy.

— Och, rozumiem...

Jego szmaragdowe spojrzenie wwiercało się w nią, jednak dzielnie starała się ignorować reakcję swojej głowy i ciała na ten wzrok.

— No dobra, Panie Styles, widzimy się za dwa dni. — Uśmiechnęła się do niego na pożegnanie. Wymienili ze sobą jeszcze kilka słów, brunet podziękował jej po raz kolejny kilka razy i machając wszystkim na pożegnanie opuścił oddział, znikając w windzie.

Annie wpatrywała się przez moment w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą było widać brązowe loki ch.

— Spoko, skarbie, za dwa dni wróci, nie musisz tęsknić — zaśmiał się jej do ucha Samuel i dyskretnie klepnął ją w pośladek, ruszając znacząco brwiami. — Nadal twierdzę, że bym go przeruchał. Nawet tu, w robocie, on jest tego wart...

— Kurwa, Sam... — jęknęła żałośnie, mierząc śmiejącego się przyjaciela zażenowanym wzrokiem.

Musi odreagować ten dzień, bo zwariuje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top