01

—  Hej, kicia. 

Samuel na powitanie skradł jej gejowskiego całusa prosto z ust, a potem bezceremonialnie wyrwał jej z rąk dopitą do połowy kawę, w celu skończenia napoju po koleżance. Ona i tak by go nie dopiła, bo był już letni. Zawsze tak robili, niezmiennie od roku.

— Hej, pyzo.

— Widziałaś kogo mamy dzisiaj pod trójeczką?

— Sam, przestań srać, to pewnie zbieżność nazwisk, a ty się podniecasz, jakbyś Iglesiasa zobaczył. — Rudowłosa przewróciła oczami i podjęła próbę związania wszystkich pukli swoich włosów w miarę stabilnego koka. Bezskutecznie, kilka loków nadal nieposłusznie spływało po jej plecach.

— Kochanie, ten Iglesias jest żywy i w dodatku nagi! — zawołał brunet, związując dłuższą część swoich włosów w malutką kiteczkę na czubku głowy. — Styles jest gejem, na sam widok jego linii szczęki mi staje...

— Samuel —  Annie rzuciła chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie, jednak w jej oczach kryło się rozbawienie — jesteś profesjonalnym pielęgniarzem, do kurwy...

— No nie mów, że byś go nie przeruchała.

— Oczywiście, że bym go przeruchała, ale nie w pracy. — Wywróciła oczami obserwując, jak przyjaciel się wydurnia i w seksowny sposób przesuwa dłonią w dół swojego brzucha, zahaczając o swoje krocze i robiąc przy tym kocie ruchy. — Sam, to zbieżność nazwisk. Kimkolwiek jest, ma męża, prawdopodobnie. I znajdź sobie kogoś do seksu, bo przysięgam, że robisz się nieznośny.

— Ja seks uprawiam tylko z miłości! — Melodyjny śmiech mężczyzny odbił się od ścian.

— Taa, a mi tu strzela, misiu — rudowłosa wskazała na swoje oko, na co przyjaciel wywrócił oczami. —  Załącz radio i lecimy posprawdzać stanowiska.

— Co puszczamy dzisiaj? — spytał znad tableta, którym kontrolowali muzykę rozbrzmiewającą na całym piętrze.

— Jakiś pop-rock może i trochę smęcenia?

— Robi się.

Po chwili przestrzeń wypełnił głos Jamesa Baya, który spokojnie zawodził w akompaniamencie gitary, gdy we dwoje przygotowywali dyżurkę i sprawdzali stan płynów dializacyjnych przy szklanych szafach z lekami.

Praca w prywatnym centrum medycznym znacznie różniła się od tej w szpitalu stanowym. Nie dlatego, że finansowo, psychicznie i fizycznie wychodziła na tym lepiej, ale dlatego, że dyrektor nie oszczędzał na ilości personelu i na komforcie pacjentów. Dlatego właśnie Annie i Sam samodzielnie musieli pilnować zaledwie sześciu stanowisk dializacyjnych na całe piętro. Każdy z pacjentów na tej przestrzeni miał wydzielone swoje miejsce, które po zaciągnięciu zasłon stawało się azylem z widokiem na miasto. Z racji tego, że dyżurowali w podwójnych obstawach i bez zmian nocnych ekipa pracownicza była kameralna, a w ich ścisłym gronie czuła się jak najmłodszy członek własnej rodziny. Była traktowana jak najmniejsza siostrzyczka wśród czterech braci, dwóch dużo starszych sióstr i mamy-oddziałowej, Jane.

Byli tutaj domem i dla siebie, i dla pacjentów. Pacjenci dializowani musieli pojawiać się u nich co dwa dni, czasem częściej. W pokoju socjalnym trzymali gitarę, interaktywną matę dziecięcą, która służyła im, gdy młodzi rodzice wpadali tu z maleńkimi dziećmi i przenośnego keyboarda. Z każdym pacjentem od razu przechodzili na „ty", niezależnie od wieku. Nawet, jeśli osoba dializowana była starsza i starali się zachować dystans na „pan" to rodzinna atmosfera i tak szybko skracała ów barierę i dystans. Nie byli tu tylko pielęgniarkami - byli terapeutami, oparciem, psychologami, nauczycielami - nie tylko matmy i muzyki - i grupą interwencyjną w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Byli instruktorami i światełkiem, które miało przeprowadzić pacjenta od samego początku za rączkę - w przypadku każdego, kto znalazł się w tej trudnej sytuacji, po usłyszeniu diagnozy brzmiącej „niewydolność nerek".

Często było tak, że zasłony, które miały oddzielać intymne strefy dla każdego z pacjentów były złożone przez całe dyżury - pacjenci znali siebie nawzajem i nie potrzebowali się izolować zwłaszcza, że przy pełnym obłożeniu wszystkich stanowisk często całe piętro stawało się po prostu jedną, wielką salą integracyjną pełną żartów, głośnego śmiechu albo szczerych rozmów. Mimo tego, że pacjentów mieli tutaj w różnym wieku.

Sam poprawił swoją kiteczkę na czubku głowy i zaczął rozwieszać płyny przy aparatach dializacyjnych, które opisane były nazwiskiem pacjenta i małym drukiem aptecznym, informującym o składzie chemicznym klarownej cieczy.

— Sammy? — Annie mruknęła cicho w kierunku przyjaciela, gdy ten szykował ciśnieniomierze.

— No co tam, mysza?

— Może pociągniemy zapałki o tę trójkę...?

Sam roześmiał się w głos tak, że aż zgiął się w pół.

— Ann, czy ty właśnie przyznałaś mi się do tego, że panikujesz przed przyjęciem prawiczka?

Ruda prychnęła i wsunęła pukiel włosów opadający jej na czoło z powrotem pod gumkę opinającą jej niechlujnego koka na czubku głowy.

— Odrobinę...

— Przecież to nadal pacjent jak każdy inny, kimkolwiek się on nie okaże być. — Chłopak oparł się plecami o blat szafek — Annie, wiesz, że z naszej dwójki to ty lepiej kłujesz świeżaków —  zamyślił się i zrobił krótką pauzę. — Bo ten koleś ma przetokę lekko ponad sześciotygodniową, tak? — spytał jakby sam siebie Samuel i zmarszczył brwi. 

Podszedł do kontuaru dyżurki i chwycił dokumentację pacjenta, który miał się u nich zjawić po dziesiątej rano.

— I co, przetoka, czy dojście centralne? — spytała dziewczyna, upewniając się.

— Przetoka, kicia. To tym bardziej nie masz się czym martwić — niebieskooki brunet wpatrywał się w twarz rudowłosej. — O co chodzi, Ann?

— Wiesz, że nie lubię celebrytów.

— Może to nie on?

— A jak on?

— To lepiej, żeby trafił na ciebie, bo mi od razu by stanął i byłoby i po dializie chłopaka, i po mojej premii — wyrzucił z siebie przez zaciśnięte wargi, próbując utrzymać rozbawienie w ryzach.

— Jak zawsze poważny i pomocny — sarknęła Ann, wywracając oczami.

— Będzie dobrze, mówię ci. Pamiętaj, że on będzie bardziej przerażony, niż ty, kochanie.

Annie wypuściła głośno powietrze z płuc i pokiwała głową. Wiedziała, że blondyn ma rację.

— Strasznie spięta chodzisz ostatnio — rzucił w jej stronę Sam, zmieniając ton głosu na bardziej zadziorny.

— A co, chcesz mnie przelecieć, żeby zeszło napięcie?

Annie zajęła miejsce na ogromnym fotelu dla osoby towarzyszącej przy stanowisku drugim wiedząc, że pierwsza pacjentka usiądzie na fotelu medycznym tuż obok za dosłownie kilka minut. Zrzuciła ze stóp swoje obuwie z pingwinkami i podwinęła nogi pod siebie. Sam prychnął na widok jej skarpetek w rude koty.

— Wybacz, aniołku, brakuje ci czegoś między nogami, jak na mój gust...

Zaśmiała się szczerze i spojrzała przez szklaną ścianę. Słońce zdążyło rozlać się już po dachach budynków. Za to kochała Miami - za słońce przez cały rok, za słońce w grudniu i za słońce w styczniu. Nie tęskniła za deszczową pogodą jesienno-zimową porą.

— Ciocia Annie! — Głośny krzyk dwunastolatki rozległ się tuż po dźwięku odsuwanych, masywnych drzwi wejściowych. Ruda z daleka dostrzegła szeroki uśmiech drobniutkiej blondyneczki, która właśnie biegła w jej stronę po to, aby zawisnąć na jej szyi.

— Mia — zaśmiała się. — Nie widziałaś mnie dwa dni — zachichotała we włosy dziewczynki i ucałowała ją w czubek głowy.

— Z wujkiem Samem już się nie witasz, ty mała szkarado — zaśmiał się w stronę blondyneczki niebieskooki i z udawaną dezaprobatą pokręcił głową.

— Sorki, wuja, Annie jest fajniejsza...

Sam wydał z siebie okrzyk rozpaczy i udał teatralnie, że właśnie pękło mu serduszko, podczas gdy rudowłosa zrobiła pełną satysfakcji minę.

— Wskakuj na fotel, Mia — zalecił ze śmiechem w głosie i sięgnął po dokumenty dziewczynki, podczas gdy ona rozsiadła się na fotelu i zaczęła wyjmować na stolik stojący przy jej miejscu niezbędne rzeczy z plecaka, które miały jej ułatwić czterogodzinne siedzenie na tyłku.

— Annie, posiedzisz ze mną?

— Przez pół godzinki, mała, potem wpada pan Steven.

— Oooo, mijałam się z nim ostatnio — zauważyła bystro dziewczynka.

— Mia, o której rodzice cię odbierają dzisiaj? — spytał Sam, wpatrując się w dwunastolatkę. Od półtorej roku rodzice odprowadzali ją zaledwie do windy na parterze wiedząc, że i tak trafi na ósme piętro sama.

— Mam zadzwonić jak już będę uciskać rękę. Chociaż nie wiem jak mam to niby zrobić, skoro będę miała obie ręce zajęte. Bez sensu. — Mała pokiwała głową z dezaprobatą, zdradzając zażenowanie brakiem logiki swoich rodziców czymś, co dla niej było oczywiste. Annie z ust wyrwało się rozbawione prychnięcie.

— Ja do nich zadzwonię — zachichotała Ann. — Herbaty chcesz?

— Tylko żelki — wyszczerzyła się dziewczynka.

Sam i Annie unieśli jak na komendę jedną brew w górę.

— A śniadanie jadłaś? — spytał za ich oboje Samuel.

— No raczej!

— Przyniosę ci jak cię podłączę do nery, okej?

Dziewczynka pokiwała głową z aprobatą.

— Annie, pośpiewamy dzisiaj?

Sam spojrzał podekscytowany na koleżankę po fachu, słysząc pytanie Mii i sam miał twarz pełną nadziei, identycznie jak pacjentka siedząca na fotelu przed nim.

— Dzisiaj nie, miałam ciężką noc, misiaczki — odparła rudowłosa nieco zbolałym głosem.

Obserwowała jak chłopak uszykował sobie na stoliku zabiegowym na kółkach dwa jałowe wkłucia i jak spryskiwał właśnie płynem dezynfekcyjnym przedramię dziewczynki.

— Jesteś po nocce? — spytał zdziwiony Sam, zakładając na twarz maseczkę chirurgiczną i dezynfekując ręce.

—  A nie widać?

— No właśnie powiem ci, że aż sam jestem w szoku, ale...

— Nie masz worków pod oczami, Annie — dokończyła za Samuela dwunastolatka, która po chwili syknęła cichutko, gdy Sam ulokował w jej przetoce drugą igłę i unieruchomił ją plasterkiem.

— Kochani jesteście — prychnęła cichutko, wpatrując się uważnie w dziewczynkę. — W porządku, Mia?

— Tak, to dolne miejsce zawsze troszkę boli — mruknęła spokojnym głosem blondyneczka, krzywiąc się nieznacznie.

Annie czasem nie mogła wyjść z podziwu tego, jak dzieci, które do nich trafiały szybko dojrzewały psychicznie i jak szybko oswajały się z chorobą. Bo to jednak była choroba, a samo wpisanie na listę oczekujących na przeszczep zawsze niosło ze sobą znak zapytania, niezależnie od wieku.

Poranek leciał im dość szybko. Po podłączeniu pierwszej pacjentki do maszyny dializacyjnej, zebraniu wywiadu i ustawieniu parametrów maszyny Samuel udał się zrobić im kolejną kawę, a Mii zaparzył niewielki kubek owocowej herbaty i przyniósł paczkę żelków Haribo. W żelki oddziałowa zaopatrywała ich kartonami. Poważnie! Czasem śmiała się, że większość wyżera personel, nie zostawiając zbyt wiele pacjentom.

Po godzinie dziewiątej całą trójkę powitał radosny okrzyk od progu oddziału.

— Cześć, młodzieży!

Wysoki, siwiejący mężczyzna uśmiechnął się szeroko na ich widok.

— Cześć, Steve! — odpowiedzieli niemal chórem.

Steven był biznesmenem, właścicielem lokalnej sieci hoteli, szczęśliwym dziadkiem i członkiem ich oddziałowej rodziny od trzech lat.

— Przywiozłem wam świeżego arbuza, bo znając co po niektórych — tutaj mężczyzna rozbawiony zakaszlał sugestywnie — Samuel... —  Mało subtelnie wykaszlał imię chłopaka, spoglądając na niego, rozbawiony.

— Mało zabawne! — odkrzyknął Sam ze śmiechem, ignorując chichotanie Annie.

— Pewnie nie macie nic na drugie śniadanie, odłożę go wam na stolik w socjalnym.

— Kocham cię, Steve! — krzyknął za mężczyzną blondyn, chichocząc.

— Chodź, Steve, daj mi dzisiejsze wyniki i wskakuj obok Mii! — Annie krzyknęła wgłąb oddziału i podniosła się z fotela, wsuwając obuwie na stopy. 

Podeszła do kontuaru dyżurki i przewiesiła się przez blat, na skróty sięgając po dokumentację z numerkiem drugim. Rudowłosa sprawnymi ruchami sięgnęła po zdezynfekowany przez Sama stolik zabiegowy, obłożyła go jałowymi serwetami i wypakowała na niego niezbędny sprzęt. Założyła na twarz maseczkę chirurgiczną, a na ręce wsunęła nitrylowe rękawiczki w kolorze wściekłego różu. Oddziałowa od kilku miesięcy zamawiała im tylko ten kolor twierdząc, że odzwierciedla charakter jej zespołu - miała niesamowite poczucie humoru.

Annie sprawnie uporała się z podłączeniem dializatora do dializacyjnego portu centralnego Stevena, zaprogramowała urządzenie na podstawie wywiadu i wcisnęła dotykowy przycisk „Start", informując mężczyznę, żeby rozsiadł się wygodnie, bo czekają go trzy godziny i pięćdziesiąt minut siedzenia w jednym miejscu.

Czas biegł dziś naprawdę szybko. Mia zabawiała rozmową Stevena i Samuela - ten drugi skulił się na fotelu obok młodszej pacjentki i z rozbawieniem obserwował, jak zdenerwowanie Annie rośnie z minuty na minutę. Rudowłosa koleżanka nie potrafiła znaleźć sobie miejsca i nerwowo zerkała na zegarek, jakby upewniając się, czy na cyferki na wyświetlaczu urządzenia na jej nadgarstku na pewno nie kłamią.

— Uspokój się — mruknął w końcu do dziewczyny dyskretnie, gdy ta nagle gwałtownie obróciła głowę w kierunku rozsuwających się drzwi windy i głośno wciągnęła powietrze. Samuel podniósł wzrok w tym samym kierunku i szok wymalował się na jego twarzy.

— Sam, ciągniemy zapałki. — Zduszonym głosem rzuciła do blondyna Ann.

— Nie ma opcji — odmruknął jej, wpatrując się, jak wysoki brunet z dłuższymi lokami napiera na szklane drzwi wejściowe ciężarem swojego ciała. — Idź do niego, głupia... — Popchnął koleżankę w stronę wchodzącego pacjenta, próbując ukryć zdziwienie i rozbawienie mieszające się na swojej twarzy.

Jasna, kurwa, jego mać...

Annie wsunęła długopis do kieszeni i na drżących nogach, z uśmiechem przyklejonym do twarzy ruszyła w kierunku pieprzonego, samego Harry'ego Stylesa we własnej osobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top