96
Annie i Harry spędzili lot z Kalifornii do Berlina na długich rozmowach, niańczeniu Tuckera i na wspólnych przytulankach połączonych z seansem filmów, które wybierał brunet. Największym plusem podróżowania prywatnym samolotem był komfort: nie musieli martwić się ani o swoją wygodę, ani o swoją intymność.
Styles tulił do siebie Anastasię, gdy rudowłosa wlepiała oczy w ekran macbooka narzeczonego. Harry natomiast wodził oczami po jej buzi, zakładając jej kosmyk włosów za ucho i bawiąc się końcówkami jej loczków. Zupełnie nie skupiał się na filmie.
— Misia? — wymruczał cicho, odrywając Annie od ekranu.
— Hm? — Posłała mu delikatny uśmiech, wielkimi oczami odnajdując jego tęczówki.
— Wiesz, że wrócimy do naszego domu jako mąż i żona? — Zacisnął wargi, uśmiechając się w podekscytowaniu.
Zagryzł usta. Naprawdę się pobierają. Naprawdę to wszystko się dzieje. Naprawdę będzie miał ją już na zawsze dla siebie. I naprawdę - chwilami - nadal nie dowierzał, że szczęście się do niego uśmiechnęło i los postawił tę rudowłosą paskudę na jego życiowej drodze.
— Strasznie się cieszę — wyznał, mrucząc cicho i w dalszym ciągu ignorując film.
— Chyba zaczęłam się odrobinkę denerwować — przyznała Annie, wyciągając dłoń, żeby pogłaskać go po policzku.
Harry zachichotał, układając dłoń na jej zaokrąglonym brzuchu.
— Ja chyba trochę też. Ale bardziej się cieszę i nie mogę się doczekać, niż się stresuję... Zwłaszcza, że obiecałaś, że nie uciekniesz sprzed ołtarza. Pamiętasz, prawda? — spytał hipotetycznie.
Rudowłosa oparła głowę na poduszce i obróciła się bardziej na plecy, żeby móc z bliska wpatrywać się w profil Harry'ego, który z półuśmieszkiem okraszonym dołeczkiem w policzku gładził jej podbrzusze. Lokaty nachylił się i zamykając oczy, złożył czuły pocałunek na koszulce w okolicy pępka Annie. Nie mogła nie uśmiechnąć się szeroko na ten widok.
— Maya mówiła, że w okolicy czerwca pewnie zaczniesz czuć, jak wiercą się w środku — otworzył oczy i posłał jej ten uroczy uśmiech, który zawsze sprawiał, że wyglądał jak chłopiec rozpakowujący wymarzony prezent pod choinką.
Zmarszczył brwi, gdy Tucker zatęsknił za czułością swoich rodziców i z impetem władował się na łóżko, na którym leżeli, machając ogonem i szczekając cicho. Golden od razu podreptał do Anastasii i ułożył pyszczek na jej brzuchu, zwalając z rudowłosej dłoń bruneta.
— No, to teraz miziaj dziecko. Przyszło do ciebie. — Wskazał na psa Styles, machając ręką z oburzeniem, a potem wskazał na swojego laptopa: — Kochanie, bateria pada. Wyjmiesz z aktówki ładowarkę? Podłączę go do prądu.
Annie wychyliła się, żeby zanurkować dłonią w otwartej torbie bruneta. Uniosła brwi, gdy poza ładowarką, kalendarzem w skórzanej oprawie i świętym notatnikiem z tekstami piosenek zobaczyła tam też słownik języka polskiego i... jej własne wydanie Harry'ego Pottera napisane w jej ojczystym języku. Z uśmiechem sięgnęła po książkę w kolorowej okładce i uniosła ją w górę, posyłając narzeczonemu pytające spojrzenie.
— Oj, no co? — spytał niewinnie, a jego policzki zaczerwieniły się, gdy poczuł się przyłapany na gorącym uczynku. — Uczę się dzielnie — wyznał, wzruszając ramionami.
Annie uśmiechnęła się szeroko.
— Jesteś...
— Nawet nie zaczynaj tego komentować — pogroził jej palcem, czochrając sierść Tuckera.
— ... przeuroczy, kochanie! — dokończyła.
— Miałaś wyjąć tylko ładowarkę... — burknął, zawstydzony.
W takiej atmosferze minął im calutki lot. Do Berlina dolecieli punktualnie, lądując w okolicy czwartej nad ranem czasu europejskiego. Lotnisko pogrążone było w ciszy, przez co zminimalizowali ryzyko napotkania dziennikarzy. Wynajęty przez Stylesa wielki, biały Hyundai Tucson wykonany w linii sportowej czekał na nich na parkingu.
Gdy Annie zobaczyła jakie auto jej narzeczony wynajął na czas pobytu w jej ojczystym kraju, spojrzała na niego powątpiewająco.
— Może od razu trzeba było opłacić ciężarówkę albo autokar, skarbie? — zironizowała, widząc gabaryty SUV'a. — Hazz, po co nam taki czołg? — spytała, trzymając Tuckera na smyczy, w czasie, gdy brunet wrzucał do bagażnika ich walizki, gitarę, obydwa ukulele w pokrowcach, bagaże podręczne i koc.
Ułożył posłanie goldena na tylnej kanapie auta i spojrzał na rudowłosą, obejmując szczeniaka, aby usadowić go w samochodzie.
— Wcale nie jest taki wielki — omiótł wzrokiem maszynę, wzruszając ramionami.
Annie uniosła jedną brew i spojrzała na auto krytycznie.
— Wiesz, że jest. W porównaniu do twoich ukochanych aut, które mieszczą dwie osoby? Oj, jest.
Harry westchnął, otwierając jej drzwi pasażera, aby mogła wskoczyć do środka.
— Będzie nam wygodnie, Ana. Poza tym, jak urodzą się dzieciaki to i tak będziemy musieli wybrać jakiś większy samochód, żeby bezpiecznie zamontować foteliki na tylnych siedzeniach. Mamy okazję potestować przez te kilka dni jedną z opcji — wyjaśnił jej cicho. — Wskakuj, kochanie.
Obserwował, jak zajmuje siedzenie pasażera i ściąga adidasy ze stóp, ostatecznie przystając na jego argumenty. Miał rację, poniekąd.
Lokaty cofnął się do bagażnika, aby podać jej koc i poprosił ją o rozłożenie swojego fotela.
— Spróbuj zasnąć, maleńka — ucałował jej czoło, zamknął drzwi pasażera i okrążył maskę auta, żeby wskoczyć na miejsce kierowcy. Czekał go spory kawałek drogi do przejechania.
Annie szybko usnęła na fotelu pasażera, skulona w przysłowiową kulkę i nakryta puchatym materiałem po same uszy. W jej ślady poszedł szczeniak, który schował pyszczek pod swój kocyk na tylnych siedzeniach Hyundai'a. Gdy zaczęło świtać, Harry wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne i włączył radio, pozwalając urządzeniu cicho grać w głośnikach. Czuł się wyśmienicie - ruch na drogach dopiero się zaczynał, więc mógł nieco mocniej depnąć pedał gazu, ciesząc się dynamiczną - choć nadal bezpieczną - jazdą.
Po przekroczeniu polskiej granicy zrobił mały przystanek na stacji benzynowej, aby zatankować samochód i wziąć wielki kubek czarnej kawy na wynos. Wyprowadził Tuckera na niewielki trawnik, dając mu możliwość załatwienia potrzeby fizjologicznej, a potem z powrotem odpalił silnik, uruchamiając nawigację i wprowadzając do urządzenia dokładny adres miejsca, do którego zmierzali.
Annie ocknęła się, gdy niemal byli już prawie dojechali. Przeciągnęła się, pięściami pocierając powieki. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się na widok prowadzącego narzeczonego.
— Dzień dobry, piękności moje — przywitał ją. — Pospałaś trochę? — zapytał z chrypką, posyłając jej czułe spojrzenie.
Rudowłosa sennie pokiwała głową, odpowiadając mu:
— Hej, żabko — zamruczała sennie.
Odnalazła wzrokiem zegarek na wyświetlaczu deski rozdzielczej. Zmarszczyła brwi, nic nie rozumiejąc. Podniosła się do siadu i spojrzała za przednią szybę, a potem wlepiła wzrok w GPS.
Harry obserwował ją kątem oka, zagryzając wargę z łobuzerskim uśmieszkiem.
— Dlaczego jeszcze nie jesteśmy na miejscu? Już po siódmej rano... — wymamrotała bardziej sama do siebie, niż do zielonookiego.
Rozchyliła wargi, zdziwiona, gdy minęli jedną z większych tablic informujących kierowców o tym, ile kilometrów trasy pozostało do najbliższych miejscowości. Sekundę zajęło jej zorientowanie się, w jakiej części kraju obecnie się znajdują.
— Jedziemy nad morze? — spytała głupio, spoglądając na narzeczonego jak na ufoludka. — Nad Bałtyk?
Harry uśmiechnął się z satysfakcją, wyraźnie dumny z tego, że wpadła na to sama.
— Niespodzianka — wymruczał, poruszając brwiami. — Pomyślałem, że przyda nam się parę dni sam na sam przed ślubem. Zwłaszcza po tym całym szumie z procesem, przesłuchaniami, szpitalem, pogrzebem, Kendall, Eleanor, po naszej przeprowadzce i... no wiesz, słonko... po tym wszystkim, co się działo...
Annie poczuła, jak ciepło rozlewa się po jej brzuchu i po klatce piersiowej.
To po to ciągnął ją tak szybko do Europy?
Jaki kochany...
Prowadząc, sięgnął po jej dłoń i splótł razem ich palce, podnosząc je do ust, aby ucałować jej kostki. Kciukiem połaskotał wewnętrzną część jej dłoni i posłał jej czuły uśmiech widząc, jak otrząsa się z szoku.
— Nie jestem pewien, czy masz ochotę rozpłakać się ze szczęścia, czy z rozpaczy nad swoim losem - zachichotał, widząc jej minę i szklanki w oczach, gdy rozglądała się po znajomej drodze.
— Jesteś aniołem, kochanie... — wymruczała ciepło Annie i podniosła się na siedzeniu, żeby cmoknąć jego policzek. Nie potrafiła pohamować szerokiego uśmiechu. — Nawet nie wiedziałam, jak bardzo tego potrzebuję, dopóki mnie tu nie przywiozłeś... — wyznała, powodując szeroki uśmiech Harry'ego.
— Będzie super, zobaczysz. — Puścił jej oczko i jedną dłoń ułożył na jej udzie, skupiając się na widokiem zza przedniej szyby. — Plaża, słońce, ciepła woda... — zaczął wyliczać i zmarszczył brwi, gdy Annie nagle roześmiała się głośno. — Co jest takie śmieszne?
— Hazz, misiu, a sprawdziłeś pogodę? — spytała bystro, ukradkiem odświeżając aplikację pogody w swojej komórce.
— A po co? Przecież jest maj i jedziemy nad morze — podkreślił oczywistym tonem i spojrzał na ukochaną jak na wariatkę, gdy roześmiała się jeszcze głośniej, słysząc jego słowa. — Nad każdym morzem w maju już raczej jest ciepło, co nie? — zironizował błyskotliwie.
— No, to się zdziwisz, promyczku — wykrztusiła, prostując się na siedzeniu.
— Przecież wziąłem ze sobą pięć par kąpielówek — oświadczył jej upartym tonem. — Ja mam zamiar popływać i powalczyć z falami. Nie wiem, jak ty. Ty możesz siedzieć na piasku i mnie podziwiać. Tak też możemy zrobić.
Annie dusiła się ze śmiechu na siedzeniu.
Nie, żeby prognoza pogody w aplikacji jasno mówiła, że odczuwalna temperatura wody w trakcie tych kilku dni będzie bliska tej zimowej. Ma bardzo mocno wiać, przelotnie padać, a odczuwalna temperatura powietrza ma wynosić tylko kilka stopni powyżej zera: czyli typowa majówka nad Bałtykiem. Styles chyba nie do końca wiedział, na co się pisze.
Oczami wyobraźni Annie widziała, jak ciepłolubny Harry wyskakuje z ubrań w taką pogodę.
No już, na pewno.
— Obiecuję, że jeśli wejdziesz do morza chociażby po kolana, to przez dwadzieścia cztery godziny będę grzeczniutka i spełnię każde twoje życzenie bez zająknięcia. Przysięgam ci to, Harry.
Styles zrobił ogromne oczy, zdziwiony jej deklaracją.
— A tobie co jest? Jesteś chora, skarbie?
— Absolutnie — zaprzeczyła. — Czuję się cudownie — chichotała w najlepsze.
Harry zmrużył powieki, spoglądając na przyszłą żonę podejrzliwie.
— Co chcesz w zamian?
— Wystarczy mi twoja mina, jak będziesz próbował wejść do wody, kocie — odparła, ocierając z policzka łezkę wywołaną śmiechem.
Harry wydął wargi, nie komentując jej rozbawienia. Naprawdę nie rozumiał, o co może jej chodzić, ale cieszył się, że humor jej dopisywał.
Wjechał na teren malutkiego miasteczka, a Annie ucichła, z nostalgią wpatrując się w widoki za oknem pasażera. Znajome uliczki, pozamykane stragany, budki z lodami i goframi, małe, klimatyczne pensjonaty i dużo zieleni. Zjawili się tutaj przed sezonem turystycznym, ale z pamięci potrafiła odtworzyć trasę prowadzącą do schodów na plażę, chociaż nie było jej tu kilka lat.
Harry spojrzał na niebo zza kierownicy i przesunął okulary przeciwsłoneczne z nosa na głowę. Ciemne chmury rozciągały się nad ich głowami.
— Jest jeszcze wcześnie, pewnie później się przejaśni... — wymamrotał, jakby pocieszając samego siebie i wmawiając sobie, że taka pogoda to tylko chwilowe nieporozumienie.
Szare oczy rozszerzyły się, gdy Harry wjechał na parking należący do małego hotelu, który mieścił praktycznie przy plaży. Przez głowę rudej przeleciało milion wspomnień. Ostatnim razem, gdy tu była, jej tata zabrał mamę i córki na kilkudniowy odpoczynek, tuż po otwarciu tego miejsca.
— Skąd wiedziałeś? — szepnęła do Harry'ego, który parkował samochód.
— Cyprian odrobinkę mi pomógł — przyznał, gasząc silnik. Przesunął dłonią po jej policzku i nachylił się nad rudowłosą, żeby czule ucałować jej wargi. — Gotowa?
Annie skinęła głową i zachichotała, gdy Styles cmoknął jej czoło, a potem wyskoczył z auta. Poszła w jego ślady i cicho zamknęła drzwi pasażera, obserwując, jak Harry przeciąga zastane mięśnie i marszczy brwi, rozglądając się po parkingu i po okolicy. Brunet skrzywił się znacznie i naciągnął rękawy bluzy na dłonie, zaciskając je w pięści i odnajdując oczy narzeczonej.
— Ej, czemu jest tak zimno? — spytał mało błyskotliwie, pocierając ramiona przez materiał bluzy, gdy kolejny podmuch zimnego wiatru znad morza omiótł jego ciało. — O ja pierdolę... — zaklął cicho, naciągając kaptur na głowę, gdy lodowaty zryw wiatru przyprawił go o ciarki.
Annie nie mogła nic poradzić na to, że roześmiała się z głośno, śmiejąc się z niego na środku parkingu.
Uroczy był.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top