95

Harry jęknął głośno, budząc się ze snu. Ostatni raz miał takiego kaca jak dzisiaj bardzo, bardzo, bardzo dawno temu. Skrzywił się i nieprzytomnie potarł twarz dłonią. Głowa mu pękała. Bał się otworzyć oczy, wiedząc, że jakiekolwiek światło wywoła ostry ból w jego głowie. Przesunął ręką po swoim ciele i zdał sobie sprawę z tego, że jest nagi i nakryty jedynie kocem. Zupełnie nie pamiętał, w jaki sposób znalazł się w łóżku. W ogóle niewiele pamiętał z ostatniej nocy.

Zebrał się w sobie, zacisnął zęby i wziął głęboki oddech, powoli uchylając powieki. Odetchnął z ulgą, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jego ukochana zaciągnęła do samego końca wszystkie ciężkie zasłony, robiąc w pomieszczeniu przyjemny półmrok. Na szafce nocnej czekała na niego woda z elektrolitami, sok pomarańczowy i tabletki na ból głowy. Harry pobłogosławił narzeczoną za jej dobre serce i przyssał się do butelki z przezroczystą cieczą, popijając białe kapsułki. Z powrotem opadł na poduszki zaśmiał się cicho, gdy na drugiej połowie łóżka dostrzegł Tuckera, ułożonego na poduszce rudowłosej i nakrytego jej kołdrą. Golden wpatrywał się w ojca nieco krytycznie.

— Cześć, kolego — wychrypiał do Tuckera, nachylając się nad nim. — Gdzie podziałeś mamę? — spytał wspominając postać Annie. 

Pies tylko zamachał ogonem pod kołdrą i zapiszczał cicho, zaczynając się wiercić. Uwolnił się z pościeli i zeskoczył z łóżka, wybiegając z pokoju.

— Okej, to chyba znaczy, że muszę się umyć — mruknął sam do siebie Styles, z powrotem opadając na poduszki.

Poleżał jeszcze chwilę, walcząc z nie współpracującym żołądkiem. Wypił sok pomarańczowy, opróżnił butelkę z wodą i dopiero wtedy zmusił swoje ciało do wstania. Lodowaty prysznic sprawił, że niemal natychmiast poczuł się o niebo lepiej - nadal wiedział, że do wieczora nie będzie w stanie utrzymać w żołądku niczego, poza płynami, ale przynajmniej ból głowy znacznie zelżał, gdy poczuł się świeżo.

Dopiero, gdy wychodził z sypialni i wziął do ręki swoją komórkę, spojrzał na godzinę. Trzecia popołudniu. Ostatni raz spał tyle po imprezie, gdy był jeszcze nastolatkiem. Zaśmiał się sam z siebie i na boso podreptał w kierunku schodów na parter.

— Ooo, śpiąca królewna wstała. —Już na schodach uszy zielonookiego dobiegł zachrypnięty, skacowany głos przysypiającego na kanapie Dylana.

— Nie krzycz tak, idioto... — uciszył McLee Zayn, jęcząc żałośnie i wygodniej układając się na kanapie przed cicho grającym telewizorem.

Harry omiótł wzrokiem otwartą przestrzeń parteru. Po imprezie nie było jakiegokolwiek śladu, a na wyspie kuchennej stał świeżo wyciśnięty sok z cytryn i imbiru. 

— Na kuchence jest ciepły rosół — poinformował właściciela posiadłości Dylan, na którego dopiero teraz Styles podniósł zielone oczy. 

Blondyn, odziany w wygodny dres i t-shirt, przytulał do siebie śpiącą Adele, która drzemała na kanapie, wtulona w poduszkę z otwartymi ustami. Oboje leżeli obok bladego Malika, który tępo wpatrywał się w ekran plazmy. Najwyraźniej nie tylko Harry czuł się dziś tak okropnie.

— Komu chciało się gotować rosół po takiej libacji? — spytał bystro Harry, chrypiąc i sięgając do lodówki po zimną butelkę wody mineralnej. 

— Twoja kobieta musi nas wszystkich bardzo mocno kochać — odpowiedział mu Zayn, przegrywając walkę z lecącym w telewizji programem. Mulat zamknął oczy i najwyraźniej postanowił dołączyć do grona drzemiących.

Harry przyssał się do gwintu butelki i nieprzytomnie rozejrzał się po parterze i po podwórku widocznym zza szklanej ściany, łapczywie połykając przyjemnie zimną wodę. Ani śladu burzy rudych włosów, których szukał wzrokiem.

— Gdzie jest moja kochana perełka? — spytał jeszcze przysypiające towarzystwo.

— U Gems — wymruczał Zayn, próbując zasnąć.

Lokaty opróżnił butelkę wody i wyrzucił ją do śmietnika, a potem podreptał w kierunku schodków do pokoju gościnnego w piwnicy. Cicho zapukał w drzwi i nie czekając na odpowiedź, zajrzał do środka.

Na dużym łóżku jego siostra drzemała w najlepsze wraz z jego narzeczoną. Annie spała plecach, a Gemma ułożyła głowę na brzuchu rudowłosej. Burza kręconych, długich kędziorów szarookiej leżała rozrzucona na pościeli, a blondynka chrapała cicho, nakryta kocem po same uszy. Jedynym źródłem światła w pokoju była malutka lampka na szafce nocnej. Harry uśmiechnął się czule na ich widok. Podszedł do dziewczyn, ciaśniej okrył siostrę kocem i ucałował czoło Annie.

Najwyraźniej dzisiejszy dzień miał upłynąć im wszystkim na odsypianiu imprezy.













— Księżniczko, po prostu spakuj się tak, jakbyś od razu miała zabrać ze sobą rzeczy na podróż poślubną i nasz podwójny miesiąc miodowy.

Annie spojrzała na narzeczonego, który przerzucał wieszaki ze swoimi ubraniami w ich garderobie. Uniosła jedną brew, widząc jego niezdecydowanie i słysząc jego słowa. Nadal nie wiedziała, co właściwie miał na myśli. Harry i te jego przeklęte niespodzianki... 

— To kiedy w ogóle wrócimy do Kalifornii? — spytała bystro.

— Jak znudzi się nam siedzenie w domu twoich rodziców — odpowiedział jej oczywistym tonem i puścił w jej kierunku perskie oczko z łobuzerskim uśmieszkiem na ustach. Jak on lubił się z nią droczyć... 

Rudowłosa westchnęła bezsilnie.

— Kotku, a konkretnej?

— Nie przejmuj się, nie musisz brać ze sobą wyliczonej ilości majtek, Ann. Właściwie, to w ogóle nie musisz brać ze sobą majtek, wiesz? — Wyszczerzył się do niej, wrzucając do walizki swoją bluzę z logo wytwórni. — Nie patrz tak na mnie. Jestem tylko facetem... 

Kwiecień leciał tak szybko, że aż sami nie dowierzali, w jakim tempie czas przeleciał im przez palce. Maj zbliżał się wielkimi krokami. Dzisiejszego ranka odwiedzili Mayę w jej nowej klinice i skontrolowali ciążę, wykonując komplet niezbędnych badań. Zaprzyjaźniona lekarka nie chciała im zdradzić płci bliźniaków, pamiętając, że wyniki ma przekazać rodzicom chrzestnym. Maya i Luke byli zaproszeni na ślub, więc trzymali się planu, nie chcąc uchylać młodym rodzicom rąbka tajemnicy przed weselem. 

— Harry, żabko, to może chociaż pomóż mi i powiedz, gdzie wylądujemy w trakcie tych najbliższych dwóch miesięcy, bo ja nawet nie wiem, jakie rzeczy mam pakować — jęknęła prosząco, robiąc kocie oczy.

— Nie dasz mi spokoju, no nie? — Zaśmiał się lokaty, podchodząc do niej i przytulając ją mocno. 

Wziął głęboki oddech, a potem zaczął wyliczać:

— Przed Anglią lecimy do Polski... 

— To wiem —  weszła mu w słowo.

—  Ale weź ze sobą trochę ciepłych ubrań, bo nie wiem, jaka będzie pogoda. Po ślubie Nowy York, ale o tym też wiesz... 

— Yhymm... 

— A z Nowego Yorku wpadniemy na troszkę do Włoch... 

Annie uniosła brwi w górę i odsunęła się od niego, żeby zdziwionym wzorkiem odnaleźć jego szczęśliwe, błyszczące, szmaragdowe tęczówki. Uśmiechał się do niej łobuzersko, ciesząc się z tego, że ją zaskoczył.

— Do Włoch? — dopytała, myśląc, że się przesłyszała.

— Yhymm — mruknął podobnie, jak ona sama przed chwilą i ucałował jej skroń. — Częściowo służbowo, bo mam tam galę Gucci, a częściowo, żebyśmy trochę pozwiedzali i odpoczęli. Zobaczymy, gdzie wylądujemy dokładnie. Na pewno w Rzymie, a potem będziemy improwizować — zachichotał. — No, a z Włoch wrócimy z powrotem do Polski i posiedzimy tam tyle, ile będziemy chcieli. Powinno już być cieplutko, więc weź ze sobą jakieś letnie, luźne rzeczy, słonko — dokończył i ucałował jej czoło. — Dobry plan?

Annie posłała mu szeroki uśmiech.

— Idealny — przyznała. — Nie będziesz chciał wpaść do Holmes Chapel w czerwcu?

— Zobaczymy, misia — cmoknął jej wargi, skradając jej buziaka z ust. — Będziemy mieć mnóstwo czasu dla siebie. Jak będziemy chcieli odwiedzić mamę, to odwiedzimy mamę. Bez stresu, maleńka... Nie planuj. Ciesz się chwilą — odparł filozoficznie.

Rudowłosa wspięła się na palce i pocałowała zielonookiego, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu pełnego ekscytacji.

— Teraz już będziesz wiedziała, jak się spakować? — Zaśmiał się lekko.

— Tak. Teraz już tak — wystawiła mu język. — Ooo, jaki masz śliczny sweter! Nie widziałam go wcześniej... — Przeniosła wzrok na kawałek plecionego, liliowego materiału, który znajdował się na widocznym dnie walizki.

— Tak właśnie myślałem, że jak go zobaczysz, to już przestanie być mój — westchnął uroczo, cmokając jej policzek. 

Annie zmarszczyła brwi, dostrzegając na stercie rzeczy, które Harry uszykował do spakowania czerwoną teczkę. 

— Bierzesz ją ze sobą? — spytała go cicho, podbródkiem wskazując na kolorową tekturę, która w środku strzegła tajemnicy listu pożegnalnego Louisa Tomlinsona i sekretu jego debiutanckiej płyty. 

Harry nie miał zamiaru otwierać zawartości teczki w najbliższym czasie, o czym Annie wiedziała. Nie sądziła jednak, że zabierze ją ze sobą do Europy.

— Jeśli kiedykolwiek mam się z tym zmierzyć to tylko z tobą i tylko w miejscu, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał — wymamrotał, zaciskając wargi. — Chciałem ją otworzyć, gdy będziemy w domu twoich rodziców, tylko we dwoje, w ogródku, czy coś... — przyznał cicho, zagryzając wargę.

Rudowłosa posłała mu pokrzepiający uśmiech i wspięła się na palce, żeby ucałować jego czoło.

— Jeśli tego właśnie chcesz, to zrobimy to w ten sposób — wyszeptała do niego, wtulając się w jego ciało. 

Harry odetchnął z ulgą, wsuwając nos w jej włosy. 

— Kocham cię — wymruczał, czubkiem nosa łaskocząc jej ramię.

— Ja ciebie też kocham, pchełko. — Annie ucałowała czoło swojego przyszłego męża i westchnęła, spoglądając na swoją część garderoby. — Samuel koniecznie chciał mi pomóc z pakowaniem, ale wyszedł rano do Sama i przepadł... 

Harry zaśmiał się.

— To on w ogóle spał w domu?

— Nie, wpadł tylko po swoje spodnie do jogi i wrócił do sąsiada. — Annie przewróciła oczami. 

Styles dusił w sobie chichot.

— Ach, ta miłość... Przynajmniej ominie cię przymierzanie tych wszystkich letnich sukienek, które Samuel i moja siostra nakupowali ci w ciągu ostatnich dni. — Harry podbródkiem wskazał na nierozpakowane, papierowe torby z zakupami, które blondyn rzucił na półki z rzeczami Annie. 

Rudowłosa jęknęła na tę myśl. 

Gemma i Sammy wzięli sobie za punkt honoru uszczęśliwienie jej. A skoro mogli ją uszczęśliwić, szlajając się po centrach handlowych i markowych butikach, to oczywistym było, że wybrali właśnie tę opcję. Annie udało się uniknąć udziału w tej akcji osobiście przez to, że jej samopoczucie ostatnio odbiegało od tego, które pozwalało jej normalnie funkcjonować: znowu niemal cały czas było jej niedobrze i słabo. 

— Muszę je wszystkie przejrzeć. Nawet nie wiem, co w nich jest — wskazała na siatki z nowymi ubraniami. — Gems mówiła, że jestem ubezpieczona na każdą możliwą opcję, cokolwiek to znaczy... 

Ton Annie był tak nieszczęśliwy, że aż Styles roześmiał się głośno.

— Po twoim głosie czuję, że i tak będziesz chodzić w moich koszulkach — stwierdził. 

— Byli tak szczęśliwi, że kupili mi cokolwiek, że nie chciałam niszczyć ich radości — zacisnęła wymownie wargi. — Nie mów im tego... — poprosiła go winnym tonem.

— To będzie nasza tajemnica, kochanie — obiecał jej, chichocząc.

Harry zmrużył oczy i uśmiechnął się lubieżnie, gdy na jednej z papierowych toreb dostrzegł znajome logo.

— Chociaż, wiesz co? Nie wiem, jak z resztą, ale ta siatka z Victoria's Secret na pewno się przyda — zachichotał łobuzersko. — Mogę zobaczyć?

— Ej, nie! — zaprotestowała szybko, próbując wyrwać się z jego objęć, gdy ramieniem próbował dosięgnąć papierowej torebki. — Sammy mówił, że to na noc poślubną! — krzyknęła, zdając sobie sprawę, że popełniła błąd taktyczny. 

Jęknęła, widząc uniesione brwi Harry'ego, który zagwizdał z aprobatą.

— Tym bardziej chcę zobaczyć! — Uparł się.

— Styles! Łapy precz od tego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top