90

Stylesa wyrwał ze snu sygnał okropnego, znienawidzonego budzika. Kurier, który miał zabrać kartony z rzeczami Annie miał być w mieszkaniu koło południa. Zielonooki wymarzył sobie spokojne śniadanie, kubek ciepłej kawy i odrobinę czułości z samego rana. Nie chciał się spieszyć. Nie dziś.

Harry mruknął i przeciągnął się, a po chwili dotarło do niego, że poza kilkoma obolałymi mięśniami, czuje się o niebo lepiej, niż wczoraj wieczorem. Co prawda, miał zakwasy na udach, brzuchu i w okolicy bicepsów. Natomiast miejsca, które wczoraj boleśnie rozmasowała mu Annie, nie bolały prawie wcale. Zamruczał z uznaniem, podnosząc się do siadu i spojrzał na śpiącą słodko rudowłosą, która wtuliła policzek w poduszkę, zwijając się w kulkę pod kołdrą.

Stwierdził, że da jej jeszcze kilka minut błogiego snu i wyskoczył z łóżka. Wyjął ze sportowej torby parę świeżych bokserek, które od razu założył na tyłek. Odsłonił ciężkie zasłony, wpuszczając przez duże okna promienie słoneczne. Otworzył na szerokość drzwi tarasowe, wpuszczając do środka świeże powietrze i podszedł do aneksu kuchennego, żeby nastawić wodę na kawę.

Gdy przygotował dwa kubki z gorącym napojem wrócił do łóżka i powoli ułożył się ciężarem swojego ciała na śpiącej Annie, którą ułożył na plecach. Rudowłosa mruknęła protestująco, gdy czubkiem nosa łaskotał jej policzek.

— Idź sobie, żabko... — jęknęła błagalnie, próbując przewrócić się na drugi bok. Bezskutecznie.

— Dzień dobry, moja śliczna. Mamy przepiękny poranek, słoneczko świeci wysoko, a zegarki wskazują dziesiątą jedenaście — zapowiedział radosnym tonem pogodynki, wdzierając się wargami na jej miękkie usta. — Twój przyszły mąż właśnie zrobił ci kawę i chciałby zaprosić cię na śniadanie — zachichotał.

— Może powinieneś zostać prezenterem pogody, kochanie? Zrobiłbyś furorę — zaśmiała się i przetarła zaspane powieki wierzchem dłoni, żeby odegnać z oczu resztki snu.

— Umieszczę to na kolejnej pozycji planu awaryjnego, gdyby moja kariera nie wypaliła — oświadczył jej obiecującym tonem. — Wiesz, że wczorajszymi torturami mnie uzdrowiłaś? Myślałem, że będę się czuł milion razy gorzej...

Annie spojrzała na narzeczonego z wyższością.

— Mówiłam, że tak będzie.

— Mówiłaś — przyznał.

— Miałam rację — uśmiechnęła się jak zadowolona kotka.

— Miałaś — potwierdził ponownie, nachylając się nad nią, żeby skraść buziaka z jej ust z łobuzerskim uśmieszkiem.

— Czy to znaczy, że masz wobec mnie dług? — spytała cwaniacko, uśmiechając się jak zadowolona z siebie kocica. Harry zamruczał, słysząc jej ton głosu.

— Na to wychodzi — potwierdził. Nie wydawał się być nieszczęśliwy z tego powodu. — Chcesz, żebym spłacił go teraz? — spytał flirciarsko, dłonią podrzucając cienką kołdrę ku górze, żeby móc dostać się pod materiał koszulki, w której spała.

— Teraz nie — odmruknęła mu tak samo zbereźnie, wyrywając się z jego objęć.

Zmarszczył brwi, zaskoczony.

— Czemu nie?

— Bo stygnie mi kawa, którą zrobił mi mój przyszły mąż, promyczku. — Cmoknęła jego policzek i wyplątała się z pościeli, żeby wyskoczyć z łóżka. — Przecież nie mogę pozwolić, żeby jego ciężka praca poszła na marne, prawda? Zrobiło by mu się przykro... — oświadczyła mu oczywistem tonem.

Harry westchnął ciężko i opadł na pościel, podążając wzrokiem za jej nagimi nogami, gdy boso dreptała w stronę aneksu kuchennego, przeciągając się tak, że jej koszulka - ledwo zakrywająca jej pośladki - podwinęła się w górę. Zamruczał głośno i wymownie na ten widok. Annie obróciła się pytająco w stronę narzeczonego i uniosła brwi, patrząc w jego zielone, śmiejące się ślepia i zamoczyła wargi w gorącej, białej kawie.

— No co? — spytała bystro, nie wiedząc, o co mu chodzi.

— Nic, piękna. Pomyślałem właśnie, że musisz częściej sypiać w stringach, wiesz? — wymruczał uwodzicielsko i oblizał wargi, raz jeszcze bezwstydnie omiatając wzrokiem jej nogi. — Co robimy na śniadanie, skarbie?

Skończyło się na tym, że Harry przygotował dla nich omlety i świeżo wyciskany sok z pomarańczy. W okolicy godziny dwunastej, gdy Annie brała kąpiel, Harry otworzył drzwi dwóm kurierom i pomógł im skanować stos kartonów, które wyruszyły w drogę do ich domu w Los Angeles. Dał im kilka autografów dla ich córek i chrześniaczek, które podobno są w nim zakochane na zabój, a potem dołączył do rudowłosej w wannie.

Było wczesne popołudnie, gdy oboje wchodzili do prywatnego biura Jackmann'a. Annie z ciekawością rozglądała się po wnętrzu luksusowego, szklanego wieżowca, który mieścił się w samym sercu Miami.

Adwokat Harry'ego wstał zza biurka i szeroko uśmiechnął się na ich widok.

— Annie, cudownie wyglądasz! — Przywitał rudowłosą, przytulając ją. — Harry, dobrze cię widzieć. — Uścisnął dłoń Stylesa. — Siadajcie, proszę. Wody? Herbaty? Kawy?

— Woda wystarczy. — Rudowłosa posłała mu uśmiech i zajęła miejsce po drugiej stronie biurka, tuż obok narzeczonego.

Prawnik bruneta wrócił do biurka, stawiając przed nimi dwie szklanki wody i wyciągnął z szuflady odpowiednią teczkę, której szukał przez moment.

— Harry, mam dla ciebie same dobre wiadomości. Tak mi się przynajmniej wydaje — zaczął.

— Eleanor złożyła nam wczoraj wieczorem późną wizytę — wypalił nagle zielonooki. — Wiemy już wszystko, Jackmann — westchnął i posłał adwokatowi lekki uśmiech. — Sprawa zamknięta?

Prawnik pokiwał głową.

— Na to wychodzi. Cieszę się, że udało nam się zamknąć ten temat przed waszym ślubem. A skoro tak płynnie przeskoczyliśmy do tego tematu, to mam przygotowane wszystko, o co prosiłeś, Harry.

Annie zmarszczyła brwi i spojrzała na bruneta zdezorientowanym wzrokiem.

Ciągnął ją tutaj ze sobą nie tylko po to, żeby razem odebrali ten cholerny list pożegnalny Tomlinsona i jego płytę?

Jackmann wyjął z wcześniej przygotowanej teczki trzy kopie tego samego dokumentu i podał go Harry'emu. Szare ślepia rudowłosej wodziły od jednego mężczyzny do drugiego. Zacisnęła wargi wyczekująco i grzecznie czekała, aż Harry wyjaśni jej, co za dokumenty aktualnie ściska w łapie, wodząc wzrokiem po tekście.

— Wszystko się zgadza? — spytał Jackmann, widząc, jak Harry kończy czytać.

Styles żywo pokiwał głową, a potem - w końcu - przekazał dokumenty do ręki Annie, która przeleciała wzrokiem po nagłówku i zamarła.

"Oświadczenie o ustanowieniu braku rozdzielności majątkowej pomiędzy..."

— Co to jest, Harry? — spytała wprost, nieco ostro, unosząc jedną brew.

Jackmann spojrzał na Stylesa wielkimi oczami.

— Nic jej nie powiedziałeś? — Spojrzał na młodszego od siebie faceta jak na skończonego idiotę.

Harry zgromił go spojrzeniem w odpowiedzi.

Jackmann miał ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło, bo brunet odpowiedział mu tym jednym spojrzeniem na jego pytanie, i to bez użycia słów.

— To ja was zostawię na chwilę, wyjaśnijcie sobie to — mruknął prawnik i bezsilnie podniósł się z krzesła, żeby zostawić ich samych w gabinecie.

Annie cisnęła papierami na biurko i skrzyżowała ramiona na piersi, przenosząc wzrok na przyszłego męża.

— Rozmawialiśmy już o tym, Harry — oświadczyła mu odrobinę lodowato. — Nie godzę się na to. Rozumiesz?

— Ana... — westchnął, tym charakterystycznym, łagodnym tonem, który był zawsze taki sam, gdy wiedział, że ma przejebane.

— Powiedziałam ci, że dla twojego własnego bezpieczeństwa wolę podpisać tę pieprzoną intercyzę. Nie chcę tak po prostu mieć tego, czego ty dorabiałeś się latami. Nie chcę tego, Styles!

Harry zacisnął wargi. Była na niego wkurwiona.

— Anastasia, jesteś matką moich dzieci. Nie będzie żadnej intercyzy. Mówiłem ci to juz.

— Mówiłeś, że to przemyślisz — podkreśliła ostatnie słowo, sycząc do niego.

— No, i przemyślałem.

Rudowłosa prychnęła ironicznie, unosząc brwi.

— A to jest mój wniosek końcowy — dodał, wskazując na zadrukowane kartki.

Annie aż wstała z miejsca, żeby przypadkiem nie pieprznąć go w ten głupi łeb. Co za bezczelna kreatura. Wzięła głęboki oddech do płuc, zamykając oczy i próbując w głowie policzyć do dziesięciu.

— Dobra, słonko, zacznijmy tę rozmowę jeszcze raz — postanowił, reflektując się, gdy widział, jak jego ukochana ledwo nad sobą panuje.

Wstał na nogi i podszedł do niej, żeby obrócić ją przodem do siebie i unieść jej podbródek do góry.

— Kochanie, spójrz na mnie — poprosił ją, widząc, że usilnie ucieka od niego wzrokiem, żeby nie rozszarpać go z frustracji.

Chwycił jej podbródek i, nadal widząc jej opór, powtórzył prośbę:

— Aneczka, skarbie, spójrz na mnie — poprosił cierpliwie i łagodnie.

Teatralnie przewróciła oczami i podniosła na niego wzrok. Uniosła przy tym jedną brew, oczywiście.

— Przepraszam. Źle zacząłem. Miałem nie stawiać cię przed faktem dokonanym i miałem nie decydować za ciebie. Przepraszam — powtórzył, mówiąc do niej powoli. — To było głupie. Jestem idiotą — przyznał.

Annie uniosła tę jedną brew jeszcze wyżej, niż poprzednio. Harry nawet nie wiedział, że to jest jeszcze wykonalne.

— Nie chcę podpisywać intercyzy, Ana — wyrzucił z siebie szczerze, ujmując w dłonie jej policzki. Szmaragdowymi tęczówkami wwiercał się w jej wielkie, szaroniebieskie oczy i powiedział te słowa bez cienia jakiegokolwiek zawahania.

Rudowłosa westchnęła ciężko.

— Dlaczego, Harry? — spytała spokojnie, starając zrozumieć się jego tok myślenia. — Podaj mi choć jeden, logiczny argument, to podpiszę te pieprzone papiery. Ale to ma być jeden, logiczny argument. Co, jeśli nam nie wyjdzie? Co, jeśli coś złego się wydarzy? W ogóle nie myślisz przyszłościowo? Nie rozumiesz, że ja też chcę cię chronić? To jest cały twój dorobek, Styles...

Brunet odchrząknął i westchnął ciężko, chwilę gładził jej policzki, a potem odezwał się śmiertelnie poważnym tonem:

— Nie ma możliwości, żeby nam nie wyszło, Ana — odparł śmiertelnie poważnie.

— To miał być logiczny argument, Harry... — prychnęła, lekko podłamana jego podejściem.

— Ale to jest logiczny argument, Annie. Jeśli nam nie wyjdzie i jeśli będziesz chciała odejść, to równie dobrze możesz zabrać ze sobą to wszystko w cholerę. Jesteś jednym, co jest mi potrzebne do życia, Anastasia — mówił cicho i powoli, dokładnie artykułując każdy wyraz. — Mieszkamy razem. Będziemy małżeństwem. Jesteśmy w ciąży...

Annie zmarszczyła brwi i spojrzała na niego jak na kosmitę, gdy usłyszała ostatnie sformułowanie.

— No dobra, ty jesteś. Ale to też trochę tak, jakbym ja był w ciąży razem z tobą — poprawił się i uściślił. — Jesteśmy rodziną, Annie. Nie wyobrażam sobie bawić się w jakąś rozdzielność majątkową, gdy będziemy razem wychowywać nasze dzieci. Niezależnie od tego, co przyniesie życie. Będziemy razem pracować, do diabła. Mój sukces to też twój sukces. Rozumiesz? To wszystko jest wspólne — postawił dużą, niewypowiedzianą kropkę przy ostatnim zdaniu, chcąc skończyć tę dyskusję.

Rudowłosa zamknęła oczy i głośno przełknęła ślinę.

— Czemu podpisujemy ten dokument już teraz? — spytała bystro, marszcząc brwi. — Przecież przy zawarciu małżeństwa wspólność majątkowa dzieje się z automatu...

— Poprosiłem Jackmann'a, żeby sprecyzował w tym dokumencie kilka rzeczy, z uwagi na wielkość mojego majątku i zawirowania w papierach po rozwodzie z Louisem. To załącznik do naszego aktu małżeństwa. Będzie nam prościej załatwić parę formalności w bankach jeszcze przed ślubem... — wymruczał, przyciągając ją do siebie i całując jej czoło. — To jak będzie? — zapytał po chwili ciszy, w czasie której tulił ją na środku gabinetu swojego prawnika.

Annie westchnęła bezsilnie i wyplątała się z uścisku jego ramion. Wróciła do biurka i bez słowa z powrotem zajęła miejsce na krześle, na którym siedziała jeszcze przed chwilą. Chwyciła w dłoń egzemplarz oświadczenia i sięgnęła po jeden z długopisów, który stał w kryształowym pojemniczku na biurku. W skupieniu zaczęła wodzić wzrokiem po linijkach tekstu i poczuła na karku oddech Harry'ego, który nachylił nad nią. Skończyła czytać i już-już miała się podpisywać w wyznaczonym miejscu, ale zamarła z długopisem nad kartką.

— Czy powinnam się podpisać jako "ja-aktualnie", czy jako "ja-po ślubie"? — spytała go bystro.

Harry uśmiechnął się z satysfakcją, ciesząc się, że będzie mógł być świadkiem tej wielkiej chwili.

— "Ty-po ślubie" — odpowiedział jej, śmiejąc się cicho.

I wtedy Annie zapytała o coś, czego zupełnie się nie spodziewał.

— Czyli z myślnikiem?

Harry zmarszczył brwi.

— Czyli moim nazwiskiem — poprawił ją.

Zacisnął wargi, gdy odłożyła na bok długopis i uniósł brwi, gdy odwróciła się na krześle tak, aby spojrzeć mu w twarz.

— Czyli z myślnikiem — powtórzyła twardo, ponownie krzyżując ramiona na piersi i śmiało odwzajemniając spojrzenie Harry'ego.

— A wy jeszcze nie skończyliście tej wojny? — Do gabinetu nagle wpadł Jackmann, ale stanął w progu, widząc napięcie pomiędzy nimi, które dało się wyczuć już w powietrzu.

— Pięć minut — poprosił do Harry.

— Dam wam dziesięć — mruknął adwokat, kiwając głową z niedowierzaniem i ponownie zostawił ich samych, mamrocząc coś o nabuzowanych hormonami młodych ludziach i, że zaczyna się robić za stary na to wszystko.

Annie nadal wpatrywała się w narzeczonego wyczekująco.

— Anastasio Jackowsky... — zaczął powoli, poważnym tonem głosu — ... daj mi jeden logiczny argument, który mnie przekona, że ten cholerny myślnik jest ci do czegokolwiek potrzebny po ślubie. No dawaj, kochanie. Zagrajmy w twoją grę — zachęcił ją.

Ruda zmrużyła oczy.

— Zależy mi na nim — wypaliła.

— To nie jest logiczny argument, maleńka — wymamrotał cwaniacko. — To jest szantaż emocjonalny. I nie weźmiesz mnie w ten sposób, paskudo.

— No dobra, skoro moje potrzeby nie mają znaczenia...  — Strzeliła brwiami w sposób, który najbardziej go irytował. — Ten cholerny myślnik do jedyna możliwość do jakiegokolwiek przekazania mojego nazwiska dalej.

Harry uniósł jedną brew.

— Kotku, z tego co kojarzę, to taką możliwość ma tylko twój najstarszy kuzyn od strony twojego świętej pamięci taty? — Annie zrobiła wielkie oczy, niedowierzając, że pamięta o takim szczególe. — Przecież rodzeństwo twojego taty miało same córki. Tylko biedny Damien jest wyjątkiem. Dobrze pamiętam imię? A dzieci i tak będą nosiły moje nazwisko.

Annie zagryzła policzek od wewnątrz. Przegrywała tę wojnę.

— A co z moją niezależnością, Harry? — Jęknęła. — I bez tego jestem kojarzona jako ta "laska Harry'ego Stylesa".  A nie ja, jako ja... Tylko tyle ludzie o mnie wiedzą. Że jesteśmy razem.

Brunet przez moment zamyślił się nad jej słowami.

— Jesteś moja, Ana. Wstydzisz się tego, czy o co ci chodzi?

Rudowłosa jęknęła zbolałym tonem.

— Nie, kochanie. Nie o to mi chodziło. Nie wstydzę się tego, że kocham cię całą sobą. Jakbym się wstydziła, to bym się nie zgodziła na ślub — uświadomiła go bystro.

Harry uśmiechnął się łobuzersko i uroczo.

— Cudownie. Dałem ci trzy szanse, kochanie — oświadczył jej i złapał ją za ramiona, jednym ruchem obracając ją na krześle tak, że znowu pochylała się nad dokumentem.

Wcisnął jej długopis w dłoń i nakazał stanowczo, pokazując palcem wykropkowane miejsce na podpis, znajdujące się na białym papierze:

— Podpisuj, skarbie. "Anastasia Styles". O, tutaj. Przeliterować ci, czy poradzisz sobie sama? — spytał uroczo, zbyt przesłodzonym i nienaturalnym głosem.

Z uśmiechem satysfakcji na ustach obserwował, jak Annie, klnąc na niego pod nosem, podpisuje wszystkie kopie dokumentów swoim nowym nazwiskiem we wskazanym miejscu.

— No i co, tak strasznie było? — spytał, niby niewinnie, wyprowadzając ją z równowagi.

— Pieprz się, Styles. — Fuknęła na niego i sięgnęła po szklankę wody.

— Ja też cię kocham. I wolę się pieprzyć z twoim udziałem, a nie sam. — Puścił jej oczko, wyraźnie z siebie zadowolony i zachichotał, widząc, jak mruży na niego oczy jak wkurzona kotka. Skrzywiła się i przedrzeźniła go pod nosem, przewracając na niego oczami.

Jackmann miał idealne wyczucie czasu, bo wrócił akurat w chwili, w której Harry skończył składać podpis na oświadczeniach tuż po tym, jak podpisała je Annie.

— O, jednak się nie pozabijaliście? — Wpadł do gabinetu, wyraźnie zadowolony. 

Wziął w dłoń dokumenty, które im zostawił i mruknął z aprobatą: 

— O matko, i nawet podpisane! I to nie krwią, a długopisem! Zuchy! Jestem z was dumny. — Posłał im uśmiechy i roześmiał się na widok mało rozbawionej Annie i szczerzącego się szeroko Harry'ego, który dłonią bezskutecznie próbował zakryć swój uśmiech. — A, Harry, mam dla ciebie jeszcze...

— A, tak, tak... — mruknął zielonooki.

Niemal zapomniał o tym, po co tu przyjechał.

Jackmann położył na biurku czerwoną, biurową teczkę, w środku której musiał znajdować się list pożegnalny i płyta Louisa. Z cichym westchnieniem lokaty schował ją w swojej aktówce, nie mając zamiaru otwierać jej w dniu dzisiejszym. No, ani przez kilka najbliższych dni. Nie czuł się na to gotowy.

— No dobra, kochani. Ode mnie to wszystko na dzisiaj — uśmiechnął się do nich Jackmann. — Uciekajcie. Widzimy się piątego maja.

Annie posłała mężczyźnie szczery uśmiech i wstała, żeby uściskać go na pożegnanie.

— No, chyba że się pozabijacie do dnia własnego ślubu — zażartował prawnik i starał się nie roześmiać, gdy Anastasia teatralnie wywróciła oczami na jego słowa.

Harry podał Jackmann'owi dłoń na pożegnanie, mamrocząc coś niewyraźnie o tym, że to wcale nie było takie śmieszne, a potem objął narzeczoną w talii i pomachał mu na odchodne, próbując trzymać w ryzach łobuzerski uśmieszek, który błąkał się po jego twarzy.












Rozumiecie, że to już "90"? 

Że to ostatni zakręt przed stówką? 

Że do ślubu naprawdę już tylko chwileczka? 

O jaaa, ale to jest czad! 🤩 Tyle czasu już jesteśmy razem, że to jest aż niesamowite! Jaram się mocno. Dziękuję Wam za bycie i za wsparcie! ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top