89
— Nie jesteś zły ani przestraszony — mruknęła błyskotliwie Annie, naciągając na dłonie rękawy bluzy narzeczonego. — Myślałam, że się wściekniesz. Miałeś nietęgą minę, gdy zobaczyłeś ją na tym korytarzu...
Harry wydął wargi i skrzywił się nieco, manewrując kierownicą swojego audi. Nocne ulice Miami były niemal puste. Zatrzymywali się jedynie na czerwonych światłach sygnalizatorów. Za nimi, w białym maserati jechała Eleanor Cadler, która posłusznie zgodziła się przełożyć tę niecierpiącą zwłoki ważną rozmowę do chwili, w której znajdą się w mieszkaniu legendarnej dziewczyny Harry'ego Stylesa. Annie obstawiała, że brunetka jadąca za nimi musiała częściowo umierać z ciekawości. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
— Tak szczerze, to jestem tylko cholernie zmęczony, kochanie — odpowiedział jej, wzdychając cicho i posyłając jej słaby uśmiech. — Chciałem jak najszybciej znaleźć się w łóżku i wymusić na tobie masaż, bo jutro będzie mnie bolał dosłownie każdy mięsień...
Annie uśmiechnęła się do bruneta, puszczając mu oczko.
— Kocham cię tak mocno, że nie będziesz musiał nic wymuszać — zachichotała, przelotnie ściskając dłonią jego udo.
— Jesteś aniołem — podlizał się jej z perlistym śmiechem, wywołując szczery uśmiech na twarzy rudowłosej.
Rudowłosa w ciszy gładziła udo Harry'ego, patrząc na znajomą trasę przez przednią szybę samochodu. Zerkała na profil Stylesa i jego wyraźnie zarysowaną linię szczęki, na którą mogła gapić się godzinami. Nieprzytomnie zanuciła piosenkę, która akurat leciała w radio, wywołując na jego twarzy półuśmieszek okraszony dołeczkiem w policzku. Uwielbiał jej głos. Oboje wyglądali na totalnie zrelaksowanych i spokojnych, zapominając, że niespodziewane odwiedziny panny Cadler powinny być raczej pretekstem do ich paniki i niepokoju. Jednak, nie: nic z tego nie miało miejsca.
Harry zaparkował auto tuż przed klatką wejściową do mieszkania Anastasii. Ruda wyskoczyła z auta i cicho trzasnęła drzwiami, ściskając w dłoni klucze z zawieszką małego, pluszowego, czarnego smoka z wielkimi, zielonymi oczami. Wskoczyła na chodnik i w ciszy obserwowała, jak brunetka, która podążała za nimi parkuje tuż obok. Lokaty wysiadł z auta i pilotem uzbroił alarm audi, splatając razem ich dłonie i przelotnie muskając wargami skroń Annie.
— Z tego wszystkiego zrobiłem się głodny — wymruczał szeptem, sprawiając że rudowłosa prychnęła śmiechem i, zapominając o tym, że Eleanor się w nich wpatruje, wysiadając z maserati, przypomniała mu sarkastycznie:
— Żabo, jest po północy. Ty nie jesz o tej godzinie — pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Mam ochotę na czekoladę — palnął głośniej, mrużąc oczy.
Annie uniosła jedną brew w czasie, gdy Cadler zamykała swój samochód i również szukała pilota przy pęczku kluczy, które miała w dłoni.
— Ciąża? — sarknęła Ann.
— Spożywcza — potwierdził, gryząc się w język.
Bez zastanowienia chciał odpowiedzieć coś w stylu: "wystarczy mi twoja, kochanie", ale jego mózg opamiętał się odpowiednio wcześnie, przypominając sobie o obecności Eleanor.
— Albo niedobór magnezu — zdiagnozowała go ruda. — Zrobię ci kakao. Kakao ma dużo magnezu — zadeklarowała.
Cadler odchrząknęła, wpatrując się w nich nic nie rozumiejącym wzrokiem.
— Idziemy? — spytał brunetkę hipotetycznie Styles, z cichym westchnieniem polecając narzeczonej: — Prowadź, Ana.
Annie skinęła głową i ruszyła przodem w stronę drzwi wejściowych do klatki. Eleanor ruszyła za nią. Rudowłosa wklepała kod na klawiaturze domofonu i weszła przodem, przeskakując co drugi stopień, żeby znaleźć się na pierwszym piętrze. Harry wpuścił obie kobiety przodem i jako ostatni przekroczył próg mieszkania swojej kobiety, zamykając za wszystkimi drzwi.
— Eleanor, czego się napijesz? Herbata? Kakao? Na kawę trochę zbyt późno, tak mi się wydaje... — odezwała się Annie, po raz pierwszy zwracając się bezpośrednio w stronę Cadler, która spojrzała na nią zdziwiona.
W głosie szarookiej nie było krzty kpiny, ironii czy niechęci, a tego właśnie brunetka się spodziewała. W końcu, próbowała zniszczyć życie jej mężczyźnie. I to nie jednokrotnie.
— Gorzka herbata brzmi nieźle, dziękuję — wymamrotała, ciekawsko rozglądając się po wnętrzu niewielkiego apartamentu.
Harry ściągnął buty i w skarpetkach dołączył do brunetki.
— Usiądź, El — poprosił ją, wskazując na kanapę przy stoliku kawowym. — Musisz nam wybaczyć ten chaos, ale jesteśmy w trakcie pakowania. Do jutra żyjemy na kartonach, poniekąd — powiedział cicho, podbródkiem wskazując na stos opisanych i zaklejonych taśmami pudeł z rzeczami Annie.
— Ymm... nie szkodzi? — odpowiedziała mu, zupełnie zdezorientowana.
Nie spodziewała się takiego przyjęcia.
W ciszy obserwowała, jak Harry - którego znała przecież więcej, niż kilka lat - podchodzi do Annie i pomaga jej wyjąć kubki z szafki, w czasie, gdy rudowłosa podgrzewała mleko na kuchence gazowej. Lokaty wrzucił saszetkę z herbatą do jednego z naczyń i nastawił wodę w czajniku. Obserwowała, jak rozumieją się bez słowa i posyłają sobie wymowne, zmęczone uśmiechy. Byli zupełnie spokojni, zrelaksowani, chociaż ona siedziała trzy metry od nich i patrzyła na nich czujnie. Harry nie spanikował na jej widok, jak zwykł reagować na jej obecność przez te wszystkie lata. Ta rudowłosa dziewczyna miała w sobie coś, co sprawiało, że przestawał działać impulsywnie. I to było... niesamowite.
— Masz gdzieś schowaną jakąś czekoladę? — zapytał Harry cicho, nieszczęśliwym głosem małego chłopca, otwierając już drugą szafkę w poszukiwaniu czegoś słodkiego. — Przysięgam, że jak nie zjem cukru, to zaraz zwariuję...
— Harry, dobry Boże, jest pierwsza w nocy... Okres ci się zbliża, czy co? — Zażartowała z niego, kręcąc głową z niedowierzaniem i wsypując kakao do ciepłego mleka, z zamiarem wymieszania go metalową trzepaczką w rondelku.
— Wiem, że gdzieś masz, bo Samuel dzisiaj mówił, że ostatnio oddawał krew i zostawił ci kilogramowe opakowanie w mieszkaniu. — Wydął wargi w ramach buntu. — No, a że ty nie jesz słodkiego od pewnego czasu, to...
Annie przewróciła na niego oczami.
— Drzwi do spiżarki, druga półka od góry, granatowy koszyczek — pokierowała go, z pamięci odtwarzając miejsce przechowywania słodyczy.
— Wy, kobiety, jesteście lepsze niż GPS... — mruknął z uznaniem, niby sam do siebie. Harry podążył jej instrukcjami i wydał z siebie zduszony okrzyk zwycięstwa, chwytając mleczną tabliczkę nadziewaną krówką. — Eleanor, reflektujesz? — spytał, nagle przypominając sobie o cichej obserwatorce.
— Nie mogę, Harry — odpowiedziała mu oczywistym tonem.
Styles prychnął cicho.
— Całe życie na diecie... Przejebane masz... — wymruczał z lekkim sarkazmem, łapczywie otwierając opakowanie i ładując sobie do buzi cały rządek słodkich kostek na raz.
— Już ci lepiej? — zaśmiała się ruda, zalewając wrzątkiem herbatę brunetki.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — jęknął rozkosznie, przeżuwając łakocie. — I teraz już rozumiem o co tyle szumu w trakcie zachcianek ciążowych — zażartował, a Annie spojrzała na niego wymownie, robiąc wielkie oczy na znak, że ma się zamknąć.
Eleanor spięła się, słysząc jego słowa. No tak, dla niej jedyne wspomnienia, jakie wiązały się z ciążą, nie były zbyt szczęśliwe...
Harry jednak nie dostrzegł dyskomfortu Cadler chwycił jej kubek i postawił go przed brunetką, zajmując miejsca na przeciwko niej. Usiadł na fotelu i skinieniem głowy podziękował Annie za kakao, które wręczyła mu w dłoń.
— Zostawić was samych? — spytała bystro Annie, spoglądając na narzeczonego i na brunetkę, która nadal lustrowała jej sylwetkę z zaciekawieniem.
— Zostań, skarbie — polecił jej Harry prosząco. — Obstawiam, że ta rozmowa nie będzie długa... — wymruczał i podniósł zielone ślepia na Cadler. — Co się dzieje, Eleanor? Nie wyglądasz najlepiej... — W jego głosie nie było złośliwości. Jego ton był poważny. Zmartwiony.
Cadler zacisnęła wargi i upiła herbaty z kubka, wpatrując się, jak Anastasia zajmuje miejsce na kanapie obok Stylesa.
— Przepraszam was za późną godzinę, ale to nie mogło czekać... — wymamrotała, bawiąc się papierową metką przyczepioną do sznureczka torebki herbaty. — Miło mi cię poznać, Annie, tak w ogóle — zwróciła się bezpośrednio do rudowłosej.
Annie westchnęła ciężko i skrzywiła się lekko.
— Szczerze, Eleanor, chciałabym móc odpowiedzieć ci to samo, ale sama doskonale wiesz, że tego nie powiem... — odpowiedziała jej uprzejmie i miękko, a w jej głosie słychać było nutę szczerego smutku. — Nie po tym wszystkim, zrobiłaś. Gdybyśmy poznały się jakieś dwa tygodnie temu, pewnie chciałabyś mi wydrapać oczy — powiedziała prosto z mostu.
Cadler westchnęła. Miała rację.
— Dlatego tu jestem, Harry — zwróciła się bezpośrednio do loczka. — Chciałam cię przeprosić.
Styles uniósł brwi z wrażenia, zupełnie się tego nie spodziewając.
— Przeprosić? — dopytał, chcąc się upewnić, że nie ma omamów słuchowych.
Eleanor pokiwała głową.
— Dzisiaj popołudniu byłam na komisariacie. Wszystko to, co teraz ci powiem, powiedziałam też policji — mówiła cicho, bojąc się spojrzeć mu w oczy. — Louis miał ciężką depresję. Właściwie, to wszystko zaczęło się, gdy z dnia na dzień zniknąłeś z jego życia... Ja wiem, że to była moja wina, Harry. Śmierć tego dziecka, to, że Lou kolejny raz cię zdradził... Manipulowałam nim. On manipulował mną, tobą... To... — Nabrała powietrza w płuca, czując, jak wracają do niej bolesne wspomnienia. — To wszystko było niezdrowe, nienormalne i popierdolone... Przepraszam, że zrozumiałam to tak późno...
Harry słuchał jej w ciszy, wpatrując się w jej twarz. Annie również nie miała odwagi odezwać się, żeby jej przerwać.
— Gdy odszedłeś i spakowałeś wszystkie swoje rzeczy zaciągnęłam go do psychiatry. Podobno mnie kochał, więc się zgodził. Chodził na indywidualną terapię, brał leki antydepresyjne przez pół roku. Aż do chwili, w której nie zdecydował się oddać ci nerki... Odstawił je wtedy. Strasznie mocno wkręcił się w to, żeby cię odzyskać za wszelką cenę. Zostawił mnie. Ale, jednocześnie mnie potrzebował. A ja, żeby go nie stracić, byłam gotowa na wiele...
Cichy głos Eleanor sprawiał, że Harry z napięciem chłonął każde jej słowo, zbyt zdziwiony jej aktem szczerości, aby jej przerywać.
— Od Kendall wiem, że sam odkryłeś jej rolę w tym wszystkim. Działałam też na jej prośbę, co również już wiesz... Rozmawiałam z nią dzisiaj rano. Nie jest w najlepszym stanie...
Annie i Harry wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, ale żadne z nich nie skomentowało tych słów.
— W każdym razie — Cadler odchrząknęła. — Wiedziałam, że Louis był niestabilny emocjonalnie, ale nie sądziłam, że to będzie dla niego aż tak niebezpieczne. Gdybym wiedziała, że odstawienie leków antydepresyjnych doprowadzi do jego samobójstwa... — zadrżała jej dolna warga.
Harry zrozumiał, że zarówno on sam, jak i Eleanor obwiniają samych siebie dokładnie o to samo. Tylko w inny sposób.
— Gdyby mnie posłuchał... Prosiłam go, żeby porozmawiał ze swoim lekarzem. Prosiłam, żeby wrócił do brania tabletek. Ale on uparcie twierdził, że czuje się dobrze. Gdybym nie zatrzymała tej informacji dla siebie, może wtedy...
Dziewczyna siedząca przed nimi rozsypała się na dobre. Annie spojrzała na narzeczonego, który zasłonił usta i nos dłońmi. Miał szklanki w oczach. Nie miał pojęcia, że Louis był w aż tak złym stanie psychicznym.
Eleanor przy stole zaszlochała głośno, a Annie zareagowała instynktownie. Nigdy nie była typem zimnej, bezdusznej suki: nie oszukujmy się. Wstała, podeszła do płaczącej brunetki i usiadła obok niej, żeby ją objąć. Cadler - chociaż zdziwiona - skuliła się w jej ramionach, rozpłakując się na dobre.
— To nie jest twoja wina, Eleanor — mruknęła Annie, wzdychając ciężko. — To nie jest ani twoja wina, ani wina Harry'ego. — Spojrzała wymownie na narzeczonego. — To nie jest wasza wina. Rozumiecie?
Jej pytanie odbiło się echem od ścian apartamentu. Harry zacisnął wargi, jak zaczarowany wpatrując się w swoją kobietę, która pocieszająco obejmowała dziewczynę, która zrobiła mu tyle krzywdy.
Podziwiał ją całym sercem i był z niej kurewsko dumny. Annie potrafiła odrzucić na bok wszystkie uprzedzenia i urazy, gdy widziała cierpiącego człowieka. Kochał ją za to. Była jego ideałem. Jego wzorem.
— Życie daje nam nowe szanse, Eleanor... — powiedziała cicho Annie, wodząc dłonią po plecach brunetki. — Każdy z nas w tej sytuacji coś srogo spierdolił. I pewnie jeszcze każde z nas, jak tu siedzimy, spierdoli coś nie raz. Ale każdy z nas ma wybór. Louis też miał wybór. Za każdym razem.
Cadler załkała w jej ramionach.
— Jego ostatnia decyzja była tą najprostszą. Wybrał ucieczkę i złamanie serc wielu osób. To był jego wybór. Nie twój. Nie Harry'ego — mówiła cicho. — Nie wiń się za to, że go nie ma. Przepłacz to. Pochowaj go. I pamiętaj, że życie jego śmiercią do końca twojego istnienia nie jest rozwiązaniem. Przed tobą jeszcze setki tysięcy nowych dni, a każdy jest nową szansą...
Brunetka uspokoiła się nieco. Podciągała żałośnie nosem, nie potrafiąc odsunąć się od rudowłosej.
Harry sięgnął opakowanie chusteczek i popchnął je, przesuwając je po stole w stronę Annie, która chwyciła kartonik i wręczyła go brunetce, dziękując Harry'emu lekkim uśmiechem. Rudowłosa uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy Styles bezgłośnie wyartykułował, że ją kocha, ocierając łezkę ze swojego policzka.
Eleanor chwyciła chusteczkę i otarła twarz z łez. Powoli uwolniła się z objęć Annie i podniosła na nią zapłakane oczy. Wpatrywała się w szare tęczówki rudowłosej, która omiotła jej zapłakaną twarz zatroskanym spojrzeniem. Cadler pokręciła głową z niedowierzaniem i nieoczekiwanie zwróciła się do Harry'ego:
— Chyba już rozumiem, czemu straciłeś dla niej głowę — zażartowała, wzdychając ciężko. — Dziękuję ci, Annie — wyznała szczerze i spojrzała w oczy rudowłosej.
Rudowłosa westchnęła i odwzajemniła lekki uśmiech. Powoli podniosła się na nogi i wróciła na swoje miejsce, splatając palce jednej dłoni z tymi Stylesa, który siedział obok.
— Moje zeznania całkowicie cię uniewinniają, Harry — wyznała, spoglądając na bruneta. — Twój prawnik pewnie powie ci o tym jutro. Wspominał mi dzisiaj, że jesteście umówieni. Przekaże ci też płytę i list pożegnalny Lou...
Harry'emu zaschło w gardle, gdy usłyszał jej słowa. Nie wiedział, czy był gotowy przesłuchać ten cholerny krążek. A na pewno nie był gotowy usłyszeć jego głos na nagraniu. Annie wyłapała jego niepewność i mocniej ścisnęła jego dłoń, jakby doskonale wiedząc, o czym myśli.
— Louis wspominał mi kiedyś, że większość tekstów, które nagrał i tak już znasz...
Styles skrzywił się i skinął głową, przypominając sobie, ile czasu zajęło szatynowi w ogóle ułożenie sobie w głowie wizji jego debiutanckiego krążka. Louis był perfekcjonistą: ta płyta miała być ideałem, który dopracowywał przez lata z pietyzmem godnym podziwu. Czepiał się każdej nuty, każdej litery testu. Wszystko miało być idealne.
— Przepraszam za wszystko, Harry. Chciałam spieprzyć ci życie i żałuję tego z całego serca... Chociaż moje słowa pewnie niewiele dadzą i magicznie nie wrócą nikomu życia...
Harry skrzyżował swoje spojrzenie ze spojrzeniem brunetki, wzdychając ciężko.
Nie mówiła tylko o Louisie.
— Cieszę się, że to słyszę, Eleanor — przyznał, posyłając jej krzywy uśmiech.
Brunetka wpatrywała się w niego przez moment. Nie oczekiwała wybaczenia. Wiedziała, że po tych wszystkich latach przebaczenie nie przyjdzie natychmiastowo.
Cadler przeniosła wzrok z Harry'ego na Annie i z powrotem.
— A ja cieszę się, że w końcu jesteś naprawdę szczęśliwy, Harry... — przyznała. — Nikt na to nie zasługuje bardziej od ciebie.
Brunetka podniosła się z miejsca, zaczesując kosmyk poplątanych włosów za ucho.
— Przepraszam, że zabrałam wam tyle czasu. I to o tej godzinie — wymamrotała, sięgając po swoją torebkę i wyjęła z niej klucze do samochodu.
— Odprowadzę cię — zaoferował się Harry, podnosząc się z fotela.
Eleanor posłała Annie blady uśmiech i powiedziała na pożegnanie:
— Mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie, Annie — wymamrotała i nie czekając na odpowiedź rudowłosej, skierowała się w stronę wyjścia.
Harry otworzył jej drzwi i przepuścił ją w progu. Westchnął cicho, gdy Cadler obróciła się w jego stronę, chcąc wypowiedzieć słowa na "do widzenia".
— Pilnuj jej. Jest zbyt niewinna i zbyt dobra w porównaniu do tego gówna, w którym oboje dorastaliśmy. Nasze środowisko nie bez powodu marzy o tym, żeby ją zniszczyć, Harry — mruknęła na odchodne, na oślep szukając w torebce paczki papierosów.
— Nie martw się o to. Prędzej sam umrę, niż dam jej zrobić krzywdę — zapewnił ją. — Wracaj ostrożnie, Eleanor.
— Dzięki, Harry. Trzymam za was kciuki — wymamrotała i odwróciła się, kierując się w stronę schodów.
Lokaty przeczesał dłonią swoją czuprynę i odetchnął z ulgą, gdy zamknął drzwi za brunetką. Przekręcił klucze w zamku i zgasił światło w korytarzu. Podreptał w kierunku Annie i pociągnął ją za dłoń, niemą prośbą prosząc o wstanie z fotela. Objął ją mocno i jęknął, gdy uścisnęła go, zarzucając ramiona na jego kark.
— Nie duś mnie, skarbie, bo robisz mi krzywdę - jęknął, przypominając jej o bolących mięśniach. - Mam dość tego dnia. Był długi. Zbyt długi. Chcę już do łóżka... — marudził.
Annie wspięła się na palce, żeby ucałować jego czoło.
— Strasznie mocno cię kocham, żabko — wyznała. — I jestem z ciebie niesamowicie dumna...
Patrzyła, jak Harry - mimo zmęczenia - uśmiecha się uroczo i spogląda w jej oczy z iskierkami tańczącymi w źrenicach. Schylił się i schował twarz w jej włosach, przyciągając ją do siebie i zamykając powieki.
— To przez ciebie staję się lepszym człowiekiem, wiesz? — szepnął, całując jej skroń.
Stali tak przez moment, nie potrzebując słów.
Wizyta Eleanor była zupełnym przeciwieństwiem tego, czego się spodziewali.
— Chodźmy spać, misia, co...? Nie mam już siły na nic... — wymruczał prosząco, chrypiąc do jej ucha i wypuszczając rudą z objęć.
— Idź pod szybki prysznic, Harry. Przyda ci się po całym dniu — zarządziła, zbierając kubki ze stołu.
— Nie mogę dzisiaj spać w opakowaniu? — Wydął wargi, jęcząc nieszczęśliwie.
— Idź się myć, brudasie! — Wskazała mu palcem na łazienkę, obracając się w jego stronę i śmiejąc się z jego nieszczęśliwej miny.
Harry zaśmiał się, próbując się buntować, ale skapitulował. Poczłapał do łazienki, zrzucił z siebie ubrania, bieliznę i skarpetki i, w myślach przepraszając za to swoją kobietę, zostawił je porozrzucane na kafelkach. Nie miał siły się po nie schylić, żeby wrzucić je do kosza na pranie, który stał aż metr dalej. Szybko namydlił swoje ciało pod strumieniem gorącej wody, w duchu dziękując Annie, że wygoniła go pod ten prysznic. Faktycznie: poczuł się odrobinę lepiej. Rozluźnił całe ciało, oddychając głęboko i skupiając się na tym, żeby zeszło z niego napięcie.
Olał swoje ubrania, które zostawił na ziemi. Nadal były za daleko kosza na pranie. Wytarł się i przepasał się ręcznikiem, a potem wyszedł z łazienki, gasząc za sobą światło. Zmrużył oczy, dookoła widząc półmrok. Apartament Annie rozświetlała tylko jedna, duża świeczka, którą ruda postawiła na szklanej podstawce na szafce nocnej obok łóżka.
Harry odnalazł wzrokiem rudowłosą, która ściskała w dłoni butelkę z olejkiem, przebrana w koszulkę do spania. Swoje długie, kręcone włosy zebrała frotką w koka na czubku głowy. No tak: ona była cwana i wykąpała się w jego mieszkaniu już przed tym, jak razem z chłopakami postanowili rozłożyć kanapę.
— Kładź się na brzuch — poleciła mu, podbródkiem wskazując na łóżko, na którym odgarnęła na bok kołdrę i duże poduszki.
— Chryste, Ana, jesteś boska... — zajęczał, uradowany.
Odrzucił na bok ręcznik, ciskając nim niedbale na podłogę i rzucił się na łóżko, układając się na nim tak, jak go prosiła.
Był nagi i chyba pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna nie miał z tego powodu brudnych myśli. Był na to zbyt zmęczony. Skrzyżował ramiona z przodu i oparł policzek o swoje przedramię, układając głowę na boku i wzdychając rozkosznie. Spojrzał na palącą się świeczkę, która roztaczała dookoła zapach jakichś kwiatów i limonki. Poczuł zapach aromatyzowanego olejku różanego, który Annie roztarła w swoich dłoniach tuż po tym, jak ułożyła się na łóżku, siadając na jego udach.
Westchnął z rozkoszą, gdy ciepłe dłonie Annie zaczęły rozprowadzać olejek na jego plecach.
— Wiesz, że jeśli ten masaż ma rozluźnić ci spięte mięśnie, to będzie musiało cię trochę boleć? — spytała łagodnie, całując jego kark.
Harry relaksował się i leżąc z zamkniętymi oczami, zmarszczył brwi.
— Nie możemy pozostać na etapie błogiego miziania? — zapytał, wydymając wargi.
— A chcesz jutro cierpieć? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie.
Styles jęknął.
— Dobra, niech będzie. Ufam ci. Rób, co musisz — wymamrotał, wzdychając powoli. — Tylko ostrzegaj, jeśli będziesz musiała mnie skrzywdzić - poprosił, przypominając się, jak jego fizjoterapeuta po intensywnych treningach rozmasowywał jego mięśnie i zawsze zadawał mu ból z zaskoczenia.
Chociaż nie widział twarzy narzeczonej, wiedział, że się uśmiecha.
— Gdzie najbardziej boli? — spytała cicho, przechodząc do stopniowego mocniejszego ugniatania jego pleców.
— Barki, kark, lędźwie i łydki — jęknął sennie, a potem syknął, gdy jej dłonie mocniej nacisnęły miejsce na jego ramieniu, które mu doskwierało. — Miałaś ostrzegać, no... — jęknął, a potem zdusił krzyk, gdy przesunęła dłonią na punkt, który powodował napięcie mięśnia i ucisnęła go, czekając, aż jego ból sam zacznie się zmniejszać. — Kto cię nauczył tych tortur, kochanie?
— Samuel — zachichotała miękko, siedząc na nim i rozpracowując jego napięte mięśnie. — Podziękujesz mu za to jutro, jak wstaniesz.
— Jeśli w ogóle przeżyję twój zabieg uzdrawiający... — wymamrotał, a potem krzyknął: — Ann, kotku, kurwa, nie tak mocno! — Zacisnął zęby, gdy w podobny sposób złapała bolący punkt na jego drugim ramieniu.
— Wytrzymaj, kochanie — mruknęła.
Harry jęknął, zaciskając zęby.
— Zachciało mi się pielęgniarki, która pobiera korki od fizjoterapeuty z terapii manualnej. Było sobie znaleźć jakąś normalną dziewuchę, Styles. Taką, która nie ma o tym pojęcia i tylko by mnie posmyrała jakoś delikatnie i romantycznie, a nie znęcała się nad tobą, jak to małe, rude... — mamrotał sam do siebie.
Annie nagle przestała, puszczając jego ramię.
— Jak ci się nie podoba, to sobie zmień dziewuchę — fuknęła na niego. — Masz ogromny wybór przecież, Styles...
— Oj, myszko, żartowałem przecież. Jesteś najcudowniejsza na świecie i nie chcę żadnej innej — wymruczał, widząc, że trzasnęła na niego fochem. — Żartowałem, piękna. Żartowałem... Tylko się nabijam...
Annie prychnęła cicho pod nosem i bez słowa wróciła do masowania jego ramienia.
— Jesteś zła? Obraziłaś się? — spytał smutno.
— Nie.
Warga Harry'ego znalazła się pomiędzy jego zębami.
— Jesteś. Widzę, że jesteś... Auć! — jęknął, gdy mocniej przesunęła palcami po jego karku.
— Głowa prosto, Harry — poleciła mu cicho.
— No kochanie, no... Ja żartowałem...
— To polecam ci korki ze stand-up'u i z aktorstwa — burknęła do niego, siedząc na nim.
— Przecież grałem w filmie Christophera Nolana! — oburzył się.
— No widzisz, i mimo wszystko nadal nie jesteś zabawny — sarknęła.
— Anastasia, kochanie, jesteś całym moim życiem, nie mam zamiaru wymieniać cię na kogokolwiek, kiedykolwiek i... Jezu Chryste, Ana, błagam, nie tak mocno, to boli!
— Musi boleć, jeśli ma zadziałać... — mruknęła cicho.
Harry wydał z siebie coś pomiędzy szlochem, a jęknięciem i zacisnął zęby.
— Dobrze, kochanie — przytaknął jej grzeczniutko, biorąc głęboki oddech.
Annie przemilczała jego słowa i skupiła się na tym, żeby dobrze wyczuć jego mięśnie pod swoimi palcami. Nie była profesjonalistką, ale Sam nauczył ją kilku przydatnych rzeczy. Przesunęła się tak, żeby usiąść na łydkach Harry'ego, aby mieć dobry dostęp do dołu jego pleców. Ponownie rozprowadziła na jego skórze olejek i zaczęła mocniej wodzić dłońmi po jego ciele, aby odnaleźć bolące miejsca.
— Tutaj nie będę łapać aż tak mocno, bo nie wiem, jak zareagują twoje nerki, w porządku? — spytała go cicho, ze skupieniem wpatrując się w reakcję narzeczonego, gdy rozmasowywała jego spięte mięśnie. Skupiła się na okolicy kręgosłupa.
— Dobrze, najdroższa. — Po raz kolejny odpowiedział jej grzeczniutko.
Annie zmrużyła oczy i, nie przerywając ruchów rąk, wpatrywała się w niego podejrzliwie.
— Wszystko okej? — dopytała powoli.
— Oczywiście, księżniczko — zapewnił ją słodko i uroczo.
Anastasia uśmiechnęła się do siebie diabelsko.
— Harry?
— Hm?
— Wyprasujesz nam wszystkie ubrania przed powieszeniem ich do garderoby w LA? — spytała niewinnie.
Harry zacisnął wargi.
— Cholera — wymamrotał, wiedząc, że właśnie udupił sam siebie. Westchnął bezsilnie. Nienawidził prasować. — Oczywiście, piękna — zapewnił ją tym samym grzeczniutkim, przesłodzonym tonem.
Annie uśmiechnęła się do siebie zwycięsko.
— Już się nie gniewam — zapewniła go, starając się nie roześmiać. Nachyliła się nad nim, żeby pocałować jego łopatkę. — To co? Jeszcze łydki i kończymy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top