88
Harry westchnął ciężko, zaklął cicho i poprawił wierzchem dłoni okulary korekcyjne, które zjechały mu z nosa, gdy nachylał się nad wielkim kartonem. Zakleił wierzch pudła taśmą, dokładnie zabezpieczając jego zawartość i rozejrzał się po pustych półkach swojej garderoby. Nic na nich nie zostało. Skończył. Nareszcie uporał się ze spakowaniem wszystkich swoich ubrań, tony bielizny, garniturów i butów.
— O ja pierdolę... — jęknął, krzywiąc się, gdy z klęczek nareszcie podniósł się do pionu.
Czuł dosłownie każdy mięsień w obrębie nóg, rąk, brzucha i pleców. Dzisiejszy dzień dał mu lepszy wycisk, niż trening na ringu z czasów, gdy przygotowywał się do roli w Dunkierce. Na samą myśl o jutrzejszych zakwasach miał ochotę rozpłakać się nad swoją niedolą.
Od samego rana razem z Anastasią, Samuelem, Niallem, Zaynem, Dylanem i Liamem spakowali najpierw rzeczy Sammy'ego w jego kawalerce, później te z mieszkania Annie, a teraz kończyli proces pakowania osobistych rzeczy Stylesa w jego własnym apartamencie. W jeden dzień ogarnęli trzy mieszkania na raz. Harry nie wierzył, że ten ambitny plan będzie wykonalny.
Spojrzał na zegarek i westchnął. Byli na nogach od szóstej rano, a wskazówki pokazywały dwudziestą trzecią. Przetarł powieki, dłonią wślizgując się pod plastikowe oprawki i szkła okularów. Stawiał ciche kroki na panelach, zmierzając w stronę salonu, w którym pod ścianą stał stos opisanych kartonów. Jutro miał odebrać je kurier, żeby rozpocząć ich dostawę do Los Angeles.
Harry omiótł wzrokiem salon i przystanął na środku przestrzeni, unosząc jedną brew. Zamrugał, zdziwiony obrazkiem, jaki miał przed sobą i cicho parsknął śmiechem.
Niall kazał Samuelowi rozłożyć wielką kanapę w salonie, robiąc z niej zbiorowe łóżko. Aktualnie Anastasia spała wtulona w Sammy'ego, do pleców Samuela przytulał się Niall, a do Nialla Zayn. Na plecach, wciśnięty pomiędzy Malika, a poduszkę zasnął Dylan. Tylko Payne się wyłamał: usnął rozwalony na fotelu, przytulając do siebie Tuckera.
Czyli wychodziło na to, że to Harry jako jedyny dzielnie pakował swoje rzeczy, w czasie, gdy reszta postanowiła zakończyć ten ciężki dzień bez niego. Najbardziej wspierająca ekipa roku, nie ma co.
Styles pokręcił głową z niedowierzaniem. W ciszy i z lekkim uśmiechem na twarzy zajrzał jeszcze do studia nagraniowego, żeby sprawdzić, czy niczego stamtąd nie zapomniał: instrumenty były już w pokrowcach, sprzęt do nagrań w pudłach, a wszystkie jego dokumenty i rękopisy również czekały na wysyłkę na drugi koniec kraju. Nie zabierał stąd niczego, co znajdowało się w gościnnych pokojach czy w kuchni - poza swoim ukochanym kubkiem, który kiedyś kupił mu Robin. Spakował tylko swoją garderobę i najpotrzebniejsze rzeczy, resztę wyposażenia zostawiając Liamowi, który zdecydował się zamieszkać w Miami na dłużej. Chwilowo.
Czuł się nieswojo, gdy w półmroku przechadzał się po apartamencie. Świadomość, że osoba, którą kiedyś całym sercem kochał, zabiła się w tym miejscu sprawiała, że przestał czuć się tu dobrze i bezpiecznie. Wrócił tutaj z duszą na ramieniu. Nie potrafił już spojrzeć na te znajome ściany tak samo, jak kiedyś. Miał szczerą nadzieję, że po przeprowadzce nigdy więcej nie będzie musiał tu wracać - wolał zaprosić Liama do restauracji, niż w ramach odwiedzin wpadać do tego mieszkania. Podziwiał przyjaciela za to, że zdecydował się tu zamieszkać. On by nie potrafił.
Annie obiecała mu, że nie będą tu spać. Widziała, jak spinał się, gdy przekraczał próg miejsca, w którym - tak w sumie - narodziła się ich miłość. Nie miała do niego żalu o to, że nie chciał zostać tu na noc. Ona sama tego nie chciała, pamiętając widok krwi i martwego szatyna w salonie. Poza tym, była pewna, że gdyby Styles musiał tu spać, w nocy miałby paskudne koszmary.
Harry założył adidasy na nogi i cichutko podszedł do rozłożonej kanapy, na brzegu której spała jego narzeczona, wczepiona w swojego przyjaciela. Z ciężkim sercem szturchnął ramię Annie. Nie chciał jej budzić, naprawdę. Ale bardziej, niż wyrwania jej ze snu, bał się perspektywy nocowania w tym miejscu.
— Skarbie... — szepnął, pochylając się nad nią. Pogłaskał jej głowę i wargami musnął jej ucho. Mówił cichutko, żeby nie obudzić Samuela śpiącego obok. — Myszko, otwórz oczka... — poprosił i ucałował loki na jej głowie.
Annie mruknęła sennie, szybko zdając sobie sprawę z tego, że zasnęła w miejscu, w którym nie powinna. Gwałtownie odsunęła się od Sama, podnosząc się na łokciu i mrugając sennie. Rozejrzała się po salonie i zaśmiała się nieprzytomnie.
— Jaka urocza noclegownia. Prawie jak na izbie wytrzeźwień — wymamrotała sennie. — Która godzina? — spytała bystro, odnajdując wzrokiem zegar na ścianie. — Już tak późno? — Harry z uniesioną brwią obserwował, jak odpowiada sama sobie. Urocza była.
— Zbieramy się? — spytał prosząco.
Szybko pokiwała głową, wiedząc, że odpowiedź na jego pytanie jest dla niej oczywista.
— Pewnie, żabko. — Podał jej dłoń, gdy już ostrożnie uwolniła się z uścisku Sammy'ego, cmokając blondyna w policzek.
Harry spoglądał na jej gest z uśmiechem, doskonale wiedząc, że nie ma o co być zazdrosny. Uwielbiał patrzeć na relację swojej kobiety i Sama: czysta przyjaźń i bezwarunkowa miłość, która była gotowa na wszelkie poświęcenia. Samuel dzisiaj przyznał, że decyzję o przeprowadzce podjął tuż po telefonie Stylesa. Nigdy nie zostawiłby jej samej na drugim końcu kraju: w ciąży, w nowej sytuacji, wiedząc, że rudowłosa go potrzebuje. Robił to przede wszystkim dla niej.
Wstała na nogi i zerknęła na Liama, któremu kończyny zwisały z fotela.
— Tuc zostaje z nimi? — spytała szeptem zielonookiego.
— Jak go teraz my obudzimy, to on obudzi ich wszystkich, bo zacznie szczekać i przypomni sobie, że to najlepsza godzina na zwracanie na siebie uwagi i na zabawę — wymruczał cicho Harry, zarzucając na siebie swój kardigan.
Annie wydęła wargi, zgadzając się z Harry'm.
— Liam wspominał, że po ostatnim niańczeniu naszego psa w spiżarni została jeszcze jego karma. Przeżyją poranek, a popołudniu i tak się zobaczymy — dodał jeszcze i podał Annie swoją bluzę, którą dzisiaj rano na siebie ubrała. — Wezmę zapasowe klucze i zamknę za nami drzwi — wymruczał, obserwując, jak jego ukochana wpycha do środka trampka niezawiązane sznurówki.
— Spakowałeś wszystko? — spytała go cicho, sięgając po ich komórki, które leżały na komodzie tuż obok kluczyków do audi Harry'ego.
— Chyba tak. Najważniejsze rzeczy na pewno. Jakbym coś zostawił, to Liam nam to dośle kurierem — machnął ręką, nie przejmując się tą perspektywą. — Ej, kicia? — szepnął konspiratorsko, podbródkiem wskazując na salon.
— No? — Annie wyprostowała się, gotowa do wyjścia i spojrzała na narzeczonego pytająco.
— Dylan przytulił się do Zayn'a — zauważył. — Jesteś pewna, że nigdy nie miał gejowskich zapędów? Wyglądają razem całkiem ładnie...
Annie skrzywiła się mało subtelnie i spojrzała na niego jak na idiotę.
— Kochanie, to, że ty sam po alkoholu raz przelizałeś się z Malikiem, nie czyni z niego...
Harry zrobił ogromne oczy i gwałtownie obrócił twarz w stronę niewzruszonej Anastasii, której nie dane było dokończyć zdania.
— A ty skąd niby o tym wiesz? — szepnął, oburzony, niedowierzając.
Annie cwaniacko wzruszyła ramionami.
— Mam swoje źródła — odpowiedziała mu cicho, zgarniając z komody kluczyki do audi i wciskając je w dłoń Harry'ego.
— Kto ci powiedział? — drążył, nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca.
— Szsz... — uciszyła go. — Nie drzyj się, Styles, bo ich pobudzisz.
Harry tupnął nogą jak małe dziecko, próbując wymusić na niej odpowiedź. Wywołał tym tylko zduszony śmiech Annie, która zakryła usta rękawem, próbując się nie roześmiać głośno.
— Od kogo wiesz? — Zaśmiał się szeptem, zagradzając jej drogę do wyjścia.
— O tym, że Horan również brał w tym udział, też wiem — wyszczerzyła się do niego.
Harry zarumienił się na policzkach, zaciskając wargi.
— To było dawno i spieszymy się do spania, Ana — odpuścił, próbując ratować sytuację i uciec od tematu, gdy jego narzeczona dusiła się przez chichot. — No już, koniec tej karuzeli śmiechu. Idziemy — zarządził, sam nie mogąc utrzymać powagi.
I to był właśnie ten zwrotny moment, który zakończył ten dzień zupełnie w inny sposób, niż miał się zakończyć. Annie przypomniała sobie, że zostawiła swoje słuchawki do telefonu i klucze do swojego mieszkania na łóżku w starej sypialni Harry'ego. Nie miała ich w kieszeni bluzy, choć powinny się tam znajdować. Pobiegła po zguby, starając się nie hałasować. Na moment zniknęła mu z oczu. Harry westchnął ciężko i oparł się barkiem o ścianę, czekając, aż wróci.
Podbiegła do niego z powrotem, mamrocząc, że mogą już iść, a Harry ułożył dłoń na klamce z zamiarem otwarcia drzwi. I właśnie w tej samej sekundzie oboje podskoczyli, przestraszeni, gdy usłyszeli głośny sygnał dzwonka do drzwi wejściowych.
Annie ściągnęła brwi.
— Wdusiłeś coś? — szepnęła do Stylesa karcąco, spoglądając przez ramię, czy chłopcy się nie obudzili. Jej pierwszą myślą było to, że Harry dał popis swojej niezdarności i przez przypadek coś zepsuł, uruchamiając sygnał oświadczający czyjąś obecność.
— Niby jak, kochanie? — spytał ją sarkastycznie i, marszcząc brwi, szarpnął za klamkę.
— Kogo niesie o północy? — Ciche pytanie Annie dotarło do jego uszu, ale gdy dojrzał, kto stoi na korytarzu był zbyt zaskoczony, żeby jej odpowiedzieć.
Wysoka, przesadnie szczupła brunetka z kapturem na głowie przystawała z nogi na nogę, niespokojnie czekając na otwarcie drzwi. Jej wzrok spotkał się ze zdziwionymi, zielonymi tęczówkami Stylesa. Była blada, a oczy miała niemiłosiernie mocno podkrążone: wyglądała, jakby nie spała z miesiąc. Jej maskara była rozmazana, a wargi miała poranione od ich nadmiernego przygryzania.
Harry czuł, że krew odpływa mu z twarzy. Odchrząknął, starając się przełknąć szok i wydobyć głos z krtani.
— Matko boska, Cadler? — spytał hipotetycznie, totalnie zaskoczony. — Eleanor, co ty tu robisz? I to jeszcze o takiej godzinie?
Annie wychyliła się przez ramię Harry'ego, gdy usłyszała jego słowa, które echem odbiły się od ścian pustego korytarza. Oczy brunetki odnalazły szare oczy rudowłosej. Była dziewczyna Louisa otworzyła buzię, żeby coś powiedzieć, ale gdy dojrzała twarz Anastasii, zamknęła usta, wpatrując się w nią z zainteresowaniem. Zachowywała się trochę tak, jakby nie była gotowa na zobaczenie partnerki Harry'ego na własne oczy.
— Eleanor? — spytał bystro Harry, sprawiając, że brunetka wyrwała się z zamyślenia. Szerzej otworzył drzwi, wpatrując się w Eleanor czujnym wzrokiem.
Cadler przełknęła głośno ślinę.
— Możemy pogadać, Harry? To ważne — wydusiła, a ton jej głosu był łagodny i proszący.
Lokaty odwrócił się w stronę Annie z grobową miną, wymieniając z nią krótkie spojrzenie.
— Nie tutaj — poprosiła go ruda, bez wypowiedzianych głośno słów, artykułując słowa.
— Wiem — odpowiedział jej w identyczny sposób, zaledwie poruszając wargami.
Ścisnął mocniej kluczyki do auta, które trzymał w dłoni i potrząsnął nimi nerwowo. Metal zabrzęczał, uderzając zawieszkę z rudowłosą Meridą Waleczną, a Harry westchnął ciężko, w swojej głowie analizując sytuację z prędkością światła. Nie mogli pokazać się w miejscu publicznym - to tylko dałoby mediom pretekst do ponownego rozdmuchania samobójstwa Louisa, gdyby ktoś ich zobaczył.
— Do ciebie? — spytał cicho Annie, zaciskając bezsilnie wargi.
— Lepszej opcji nie mamy — mruknęła niechętnie w odpowiedzi, krzywiąc się lekko.
Jeszcze tego im brakowało...
Harry pokiwał głową i w końcu zwrócił się do nocnego gościa:
— Przyjechałaś samochodem?
Eleanor kiwnęła głową twierdząco.
— W porządku. Podjedziesz za nami do mieszkania Anastasii. Tam pogadamy w spokoju — zarządził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top