77
— Podeszliśmy tam we dwoje. Harry cały zaryczany, ja ledwo stojąca na nogach. Czułam, że naprawdę rozryczę się jak dziecko, jak spojrzę Lottie w oczy, bo kiedyś byłyśmy bardzo blisko, ale o tym wiecie. — Gemma mówiła jak katarynka, rozemocjonowana do granic możliwości i tłumaczyła Annie i Michałowi, co się wydarzyło.
Rozwaliła się na fotelu pasażera, wrzucając posłanie goldena na wycieraczkę w miejscu na nogi i usiadła po turecku, tuląc do siebie szczeniaka.
Młynowski skinął głową, manewrując kierownicą, a Annie nachyliła się nieco w stronę Gemmy, poluźniając pas bezpieczeństwa. Przesunęła się na środkowe miejsce na tylnym siedzeniu, a Harry wykorzystał jej ruch do tego, żeby objąć ją ramieniem. Przelotne spojrzenie Annie zarejestrowało, że mocno zaciskał szczękę, próbując się uspokoić i dlatego też oddał głos Gemmie.
— I wyobraźcie sobie taką akcje: idziemy tam, Harold objął mnie ramieniem, bo jak byliśmy blisko dziadków Louisa, to mi się w głowie zakręciło. No i, siłą rzeczy, skoro byliśmy najdalej, to znaczy, że podejdziemy do nich z kondolencjami jako jedni z ostatnich. I to był już pierwszy problem — wyrzuciła z siebie blondynka, kipiąc z emocji. — To znaczy, nikt nie powiedział tego głośno, ale dziadek Lou wymamrotał coś pod nosem, że mąż powinien być pierwszy w kolejce, a nie ostatni, jak już byliśmy metr od nich.
— To jest najmniej ważne, Gem. — Harry wywrócił oczami, pomiędzy słowami prosząc siostrę, żeby przeszła do meritum.
Gemma wzięła głęboki oddech.
— No i Harry podszedł do babci Louisa, która zawsze była dla nas jak nasza własna, nachylił się, żeby ją objąć, a ta się odsunęła. Zrobiła krok w tył bez słowa, patrząc mu w oczy i czekała na jego reakcję... Tak po prostu. Rozumiecie? A on chciał ją tylko przytulić... Żałuję, że tego nie skomentowałeś głośno, Harry...
— Daj spokój, Gem. To był cyrk. Nie było potrzeby robienia przedstawienia pod publikę — wymamrotał smutno. — Chociaż poczułem się, jakbym dostał w policzek... — przyznał, zagryzając policzek od wewnątrz.
Ułożył się wygodniej na siedzeniach i miętolił w dłoniach końcówkę loczka Annie, który znajdował się na wysokości jej pasa.
— Przedstawienie to oni zrobili. Dziadek Louisa spytał Harry'ego, jakim prawem przyprowadził cię na pogrzeb — warknęła Gemma.
Annie zamrugała i skrzywiła się, odnajdując zielone ślepia bruneta obok.
— Tego się spodziewałam... — mruknęła cicho, próbując nie okazać w głosie smutku, który poczuła. Wiedziała, że nie będzie tam mile widziana, ale nie spodziewała się aż takiego ataku. — Odpowiedziałeś im?
— Próbował po prostu przemilczeć te wszystkie złośliwości i załatwić temat polubownie, złożyć im kondolencje i porozmawiać jak człowiek... — odpowiedziała za brata blondynka.
— To był pogrzeb — mruknął cicho. — Jak można skakać sobie do gardeł na pogrzebie...? — spytał Styles hipotetycznie, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— I jak próbował do nich mówić i olać te wszystkie zaczepki, to Lottie spytała czy to prawda, że się pobieracie... — rzuciła Gemma i zrobiła pauzę.
Oczy Annie urosły z zaskoczenia.
— Skąd wiedziała? — spytała, nie rozumiejąc.
Harry westchnął ciężko.
— Nie wiedziała. Strzelała — skrzywił się. — A ja, jak debil, dałem się jej podpuścić...
Michał zaklął cicho zza kierownicy.
— A skoro już spytała, nie było sensu, żebym kłamał... — mruknął zielonooki, krzywiąc się. — Moja reakcja i moje zdziwienie odpowiedziało jej na pytanie bez słów, więc nawet gdybym próbował z tego wybrnąć, nie dałbym rady...
Gemma westchnęła ciężko, głaszcząc Tuckera rozwalonego na jej kolanach.
— Potem powiedziała, że mój brat jest puszczającym się szmaciarzem. I, że to ty, Ann, jesteś powodem, dla którego Louis postanowił odebrać sobie życie — wycedziła starsza z rodzeństwa, przesiąknięta złością. — I już chuj, że wszyscy wiemy, że nie ma racji. Chuj, że krzyknęła to tak głośno, że wiedzą o tym wszyscy, którzy akurat byli w promieniu pięciuset metrów. Serio. Chuj z tym. Niech myślą, co chcą. Nie chcą znać prawdy, to znaczy, że to oni sami mają ze sobą problem. Trudno.
Harry prychnął cicho, słysząc słowa siostry. Zgadzał się z nią całym sercem. I nawet nie skrzywił się, słysząc soczystą wiązankę brzydkich słów z ust siostry.
— Ale tekst o tym, że Lottie kiedyś ma nadzieję na własne oczy zobaczyć twoją śmierć, Ana, a tuż po tym śmierć waszych przyszłych dzieci, uwzględniając, że wiedziała, co Louis zrobił Harry'emu i przez co się rozstali...? Że ma nadzieję, że mój brat sam się zabije, przybity depresją? Totalne przegięcie — dokończyła Gemma, zaciskając zęby z frustracji.
Annie wstrzymała oddech.
Lottie nie mogła wiedzieć o ciąży. Nikt poza garstką zaufanych osób o niej nie wiedział. Ale, w świetle tego, że istnieje hipotetyczne niebezpieczeństwo zarówno utraty tej ciąży, jak i zagrożenia zdrowia i Annie, i dzieci i, że istnieje perspektywa tego, że ten poród może być obarczony wieloma komplikacjami, które mogą mieć różny skutek...
Harry o tym wszystkim wiedział i musiał poczuć się strasznie, gdy usłyszał od Lottie takie słowa.
Trochę tak, jakby ta groźba przybrała zupełnie inny, realny wymiar, o którym siostra Louisa - w żalu - nawet nie mogła wiedzieć...
— Jak zaczęła pieprzyć coś o tym, że gdybyś się nie pojawiła, to wszystko byłoby "normalnie", to Liam musiał mnie przytrzymać, żebym nie dała jej w pysk... To było za dużo — wyrzuciła z siebie Gemma, trzęsąc się z nerwów.
Annie wpatrywała się we wkurwioną blondynkę wielkimi oczami. Przez chwilę miała wrażenie, że odebrało jej mowę.
Jak można komukolwiek powiedzieć coś tak...?
Właściwie, to nie umiała znaleźć na to słów.
— Nie pamiętam, co było dalej, bo byłam tak wściekła, że już jej nie słuchałam — dokończyła Gemma, ze świstem wypuszczając powietrze z płuc.
— Ominęłaś tekst o tym, że Anastasia jest chciwą suką, która oskubie mnie ze wszystkich pieniędzy — uzupełnił Harry, beznamiętnym tonem.
To była chwila, w której rudowłosej naprawdę po raz pierwszy od bardzo dawna zabrakło słów. Całkowicie zamilkła. Chciała coś powiedzieć, ale nawet nie wiedziała, jak mogłaby to podsumować. Słowa cisnęły jej się na usta, ale nie miała pojęcia, które konkretnie. Zagubiła się w swoich myślach, które właśnie przebiegały po jej głowie z prędkością podobnej do tych, z którą latają odrzutowce.
Annie podniosła szare oczy na twarz narzeczonego, który wpatrywał się w nią przepraszająco. Niby był zły, wściekły i bezuczuciowo cytował słowa Lottie, ale ruda doskonale wiedziała, że wszystko to strasznie mocno go zabolało.
Nikt nie powinien usłyszeć takich rzeczy na pogrzebie własnego męża. Nikt.
W ogóle: nikt nie powinien usłyszeć takich rzeczy na jakimkolwiek pogrzebie.
— Przepraszam, że cię tu ciągnąłem. To był durny pomysł... — wymamrotał cicho Harry, zrezygnowany i przytłoczony wszystkim, co wydarzyło się w Doncaster.
Westchnął ciężko i nakierował swoją dłoń na zapięcie jej pasów bezpieczeństwa, posyłając jej spojrzenie z niewypowiedzianym pytaniem. Wpatrywał się w nią błagalnie, zagryzając policzek od wewnątrz.
Annie przez moment patrzyła na niego z lekko ściągniętymi brwiami, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. A potem zrozumiała - chciał odpiąć pasy, żeby ją przytulić. Zacisnęła wargi, czując, jak staje jej serce.
Od śmierci rodziców nie odważyła się podróżować autem bez tego zabezpieczenia. Na samą myśl miała ciarki.
— Zaufaj mi — poruszył ustami, nie wydając z siebie dźwięku.
Szare ślepia przez chwilę wpatrywały się w te zielone - cholernie mocno jej potrzebował, ale chciał, żeby podjęła tę decyzję sama.
Czasem rudowłosa sama nie wierzyła w to, jak łatwo potrafi już rozróżnić emocje, które malują się w jego oczach.
Odetchnął z ulgą, gdy skinęła głową. Nacisnął przycisk zwalniający pasy - najpierw te, którymi była zapięta rudowłosa, a potem te swoje. Uwolnił z nich Annie, pomagając jej usiąść na swoich udach. Usadowił rudą bokiem, tak, żeby mogła wtulić twarz w zagłębieniu jego szyi, kuląc się ufnie i jednocześnie układając wyprostowane nogi na pozostałej części tylnych siedzeń. Sięgnął ręką do sznurówek jej mokasynów i powolutku je rozwiązał, a potem zsunął je ze stóp Annie.
A potem, zaskakując ją, maksymalnie mocno naciągnął pas po swojej stronie i objął nim ich oboje, sprawnie zapinając jego koniec w plastikowym zabezpieczeniu. Ułożył go tak, żeby nie wpijał się nieprzyjemnie w ich ciała.
Wiedział, że bez zapiętych pasów Annie czuje się źle.
Gdy w końcu ją przytulił, chowając twarz w jej lokach, zamknął oczy i odetchnął z ulgą.
— Wiesz, że wszystkie te paskudne rzeczy, które zostały dziś powiedziane głośno, nie są prawdą? — spytał, szepcząc jej na ucho.
— Wiem — odmruknęła całkowicie szczerze.
— I wiesz, że absolutnie nie wolno nam się nimi przejmować...? — wyszeptał ponownie, składając delikatny pocałunek na jej głowie.
— Wiem — ponownie potwierdziła. — Naprawdę wiem, Harry — dodała, wiedząc, że zmarszczył brwi i nie do końca jej uwierzył.
Odsunęła się od niego lekko - na tyle, na ile pozwalał jej oplatający ich pas bezpieczeństwa - i spojrzała w zielone ślepia lokatego.
— Pożegnałeś się z nim. Pochowałeś go. Byłeś tam. Zrobiłeś to — powiedziała ledwo słyszalnie, przyprawiając Stylesa o szklanki w oczach. — Zrobiłeś to i nic więcej dzisiaj nie ma znaczenia, Harry — wymruczała i delikatnie ucałowała jego czoło, czując, jak kurczowo zacisnął ramiona na jej ciele. — Jedziemy do domu. Już po wszystkim... — wymruczała ciepło.
Trafiła w sedno. Niczego więcej nie potrzebował.
Gemma wyjrzała zza fotela kierowcy, czy wszystko w porządku z bratem i jej przyszłą siostrą - lubiła tak nazywać Anastasię w swojej głowie - i uśmiechnęła się szczerze sama do siebie na ich widok, nie komentując niczego.
Harry i Annie resztę dwugodzinnej drogi do Holmes Chapel spędzili w jednej pozycji. Rudowłosa wygrzebała z aktówki narzeczonego słuchawki i podłączyła je do swojego telefonu. Styles ukradł jej jedną słuchawkę, którą wsunął w swoje ucho. Oboje wsłuchiwali się w muzykę z zamkniętymi oczami, przytulając się do siebie. I tak minęła im cała trasa.
Gdy dojeżdżali do rodzinnego domu Stylesów, pogoda zrobiła się paskudna. Lało niemiłosiernie mocno i zbierało się na burzę. Anne, pamiętając o przyjeździe dzieci, zostawiła im otwartą bramę wjazdową, na widok czego Michał aż jęknął z ulgi, jęcząc, że zmokłaby mu dupa, gdyby musiał ją otwierać w taki deszcz.
Michał zaciągnął hamulec ręczny na podjeździe i zaśmiał się na widok Gemmy, która usnęła na fotelu pasażera, ciasno wtulona w Tuckera.
— Aż szkoda mi ich budzić — oświadczył Michał, śmiejąc się cicho i kierując swoje słowa do Annie i Harry'ego, którzy właśnie uwalniali się z pasów na tylnych siedzeniach.
Styles zmarszczył brwi i wychylił się, żeby spojrzeć na swoją siostrę i psa w jej ramionach.
— Daj spokój. Budź ich normalnie i daj im jedzenie. Za jedzenie oboje wybaczą ci wszystko. Jakbyś Gemmy nie znał — palnął i wyszczerzył się do Młynowskiego, który razem z zielonookim zachichotał złośliwie i porozumiewawczo. — Rzucisz jej jakąś marchewkę i kawałek pietruszki i po problemie — nabijał się dalej, zwijając słuchawki i nawiązując do wegetarianizmu siostry.
Annie, oburzona, wsadziła narzeczonemu palec między żebra, stając po stronie blondynki.
— Goń się, brat — wymamrotała sennie Gemma, która przez pół-sen musiała słyszeć tekst lokatego.
— Też cię kocham — odpowiedział jej, siląc się na sztucznie uprzejmy ton głosu.
— I tak cię podpierdolę mamie — oświadczyła mu i z Tuckerem na rękach, wyskoczyła z auta, ignorując deszcz.
— Pozwolisz jej na to, żeby mnie tak traktowała? — spytał teatralnie Styles, spoglądając na swoją kobietę i szukając poparcia.
Annie skrzywiła się i sarkastycznie uniosła jedną brew.
— Zasłużyłeś — wzruszyła ramionami i poszła w ślady blondynki, wyskakując z auta i zostawiając Michała z Harry'm w środku samochodu.
Ignorując deszcz, omiotła wzrokiem budynek, który bardzo dobrze zapamiętała od czasu jej ostatniej wizyty w Holmes Chapel. Miliony wspomnień z lutego zalało jej głowę, wymalowując na jej twarzy ciepły uśmiech. Nawet nie wiedziała, że tak bardzo stęskniła się za tym miejscem. I, dodatkowo, zdała sobie sprawę, jak wiele wydarzyło się od tamtego czasu. Zaśmiała się pod nosem do swoich myśli.
A potem przypomniała sobie o jeszcze jednej, bardzo ważnej rzeczy.
Stojąc na podjeździe obróciła się w stronę otwartej bramy wjazdowej i, ignorując zimne, wielkie krople deszczu, moczące jej płaszcz, włosy i twarz spojrzała na spory kawałek zieleni, znajdujący się po drugiej stronie asfaltowej drogi. Zagryzła dolną wargę, biorąc głęboki oddech do płuc.
Podskoczyła w miejscu nieco wystraszona, gdy Harry nagle ułożył dłonie na jej talii, zachodząc ją od tyłu. Nie słyszała, jak wyskakiwał z samochodu.
— Możemy popodziwiać miejsce na nasz dom, jak będzie ku temu bardziej sprzyjająca pogoda, skarbie? — spytał bystro i wydał z siebie zduszony okrzyk i ciche przekleństwo, gdy nieposłuszna, zimna kropla deszczu wdarła się za kołnierzyk jego koszuli, wdzierając się na ciepłą skórę jego pleców. — Moknie mi dupa — uświadomił ją.
— Chyba dopiero teraz do mnie to dotarło, wiesz? Jak zobaczyłam na własne oczy... — mruknęła, nie ruszając się z miejsca.
— A możemy pooglądać jak przestanie lać? Mama czeka z obiadem... — jęknął prosząco.
Annie wydęła wargi, będąc w trakcie ważnego i wielkiego procesu myślowego.
— Ty naprawdę kupiłeś tę działkę? — spytała, jakby niedowierzając i się upewniając.
— Myszko, kurewsko mocno pada, miej litość... — oświecił ją błyskotliwie i objął ją ramieniem od tyłu, próbując oderwać jej oczy od miejsca, w którym planowali wybudować dom.
Ich dom.
— Jesteś mało romantyczny — wytknęła mu tonem niezadowolonej dziewczynki.
— Nadrobię w nocy, słoneczko, obiecuję. No chodź, Nusia, no... — jęczał, byleby ruszyła się z miejsca.
— Stoimy w deszczu, mamy przed oczami miejsce pod fundamenty naszego domu, po którym będą biegały nasze dzieciaki. — Zmarszczyła brwi protestująco, krzyżując ręce na piersi. — A ty wyjeżdżasz z seksem, standardowo. To nie jest romantyczne, Styles — uświadomiła go ironicznie i wydęła wargi jak obrażone dziecko. Wyraźnie próbowała być na niego zdenerwowana.
Średnio jej wyszło.
— Będzie romantycznie, jak przed seksem założę gacie w czerwone różyczki — mruknął, kręcąc głową i bez ostrzeżenia schylił się, żeby ją podnieść i przerzucić ją sobie przez ramię.
Zignorował głośny pisk rudowłosej i wniósł ją do domu, lekceważąc jej protesty i mało delikatne wyzwiska.
— Jak się przeziębię przez ciebie, to zrobię z ciebie moją własną pielęgniarkę — rzucił, wchodząc do korytarza z nią na rękach i zamykając za nimi drzwi.
W jego głosie pojawiła się ta zboczona nutka, którą Annie bardzo dobrze znała.
— Już ci mówiłam, że nie będzie w sypialni żadnych przebieranek, idioto — syknęła do niego, wyrywając mu się i próbując powstrzymać śmiech. — Postaw mnie na ziemi, Harry, kurwa, no...
— Jeszcze zmienisz zdanie, księżniczko — wymruczał zbereźnie i sprzedał jej krótkiego klapsa w pośladek: — Wyrażaj się, kobieto — i dopiero potem, z satysfakcją, postawił ją na nogi. — Jeden wygrany zakład i zrobisz, co będę chciał — poruszył cwaniacko brwiami.
— Nie zgodzę się na to. Będziesz oszukiwał — dyskutowała z nim, gdy pomagał jej ściągać mokry płaszcz z ramion.
— Nie udowodnisz mi niczego — odpowiedział łobuzersko.
Harry podniósł wzrok nad głową Annie i wyszczerzył się szeroko na widok niewysokiej brunetki.
— Mama! — krzyknął entuzjastycznie, wymijając rudowłosą, która właśnie rozwiązywała czarne mokasyny, które miała na nogach.
Harry nachylił się, żeby mocno uścisnąć rodzicielkę, która zerkała na niego z powątpieniem w oczach i z szerokim uśmiechem na ustach.
— Czy ty się kiedyś zaczniesz zachowywać jak dorosły człowiek, dziecko? — spytała syna, śmiejąc się bezsilnie.
Harry zmrużył oczy, nadal tuląc do siebie Anne.
— Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy przed chwilą, prawda? — spytał podejrzliwie.
Śmiech mamy sam przez siebie odpowiedział na jego pytanie.
— To po prostu udajmy, że tego nie słyszałaś i że jestem poważnym mężczyzną w trakcie zakładania rodziny — stwierdził beztrosko, a potem wypuścił mamę z objęć i obserwował, jak jego rodzicielka ściska rudowłosą z radością w oczach.
Uśmiechnął się sam do siebie. W końcu byli w domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top