76

Im bliżej kaplicy w Doncaster byli, tym rzadziej Harry się uśmiechał, a częściej bez słów wlepiał oczy w drogę przed maską auta, nerwowo spinając swoje mięśnie.

Zaparkował samochód na trzydzieści minut przed rozpoczęciem uroczystości, czyli dokładnie o tej godzinie, o której planował. Niall dał znać Gemmie, że on, Liam, Malik i Tucker dojadą za dosłownie dziesięć minut. Wujek Payno został pełnoprawną opiekunką puchatego goldena, i to na swoje własne życzenie. Z wielkim żalem miał go przekazać Harry'emu po pogrzebie wraz ze wszystkimi rzeczami szczeniaka. 

Harry zgasił silnik samochodu siostry i głośno przełknął ślinę. Spojrzał na rudowłosą, która wpatrywała się w niego czujnie.

— Wszystko w porządku — uspokoił ją miękko, nachylając się, żeby cmoknąć jej czoło.

Szare, wielkie ślepia lustrowały jego dobrą minę do złej gry.

— Skarbie, przede mną nie musisz udawać — wymamrotała cicho, widząc, jak Gemma i Michał rozprostowują nogi na małym parkingu i, że mieli chwilę prywatności. — To będzie cholernie trudne. Zwłaszcza dla ciebie... 

Harry zacisnął wargi, słysząc jej słowa.

— Przepraszam, jeśli rozryczę się jak dziecko... — mruknął smutno i zagryzł dolną wargę, czekając na jej reakcję, która mogłaby świadczyć o tym, że będzie miała mu to za złe. Nic takiego się nie wydarzyło.

— Nie bądź niemądry, Harry. Właśnie dlatego jestem obok. Dla ciebie — szepnęła, głaskając jego policzek i delikatnie muskając jego wargi. — Płacz, ile potrzebujesz, kochanie... 

Pokiwał głową z ulgą, a potem wyjął kluczyki ze stacyjki i wyskoczył z auta. Wyjął ich płaszcze z bagażnika, a potem obszedł maszynę dookoła, żeby otworzyć rudowłosej drzwi pasażera i przytrzymać jej okrycie tak, aby z łatwością wsunęła ramiona w rękawy. 

Nie padało, choć po wyglądzie nieba można było wywnioskować, że zanosiło się na deszcz.

— Bierzemy parasol? — spytała cicho brata Gemma, która stała na parkingu, obejmowana ramieniem przez Młynowskiego. 

Harry spojrzał w niebo, skrzywił się i pokiwał przecząco głową, oddając siostrze kluczyki do samochodu. 

Po chmurach wywnioskował, że nie powinno padać. Wróżbita za dychę.

Na parking wjechały dwa samochody - w jednym z nich za kierownicą siedział niewysoki blondyn w okularach przeciwsłonecznych, a brunet na siedzeniu pasażera czochrał sierść znajomo wyglądającego psa rasy golden retriever. Annie uśmiechnęła się na widok chłopaków.

Natomiast Harry'emu i Gemmie po twarzach przebiegła niechęć, gdy spojrzeli na drugie auto. Bliskie kuzynostwo Louisa Tomlinsona i dwójka jego przyjaciół zaparkowała samochód obok nich, już z daleka mierząc ich spojrzeniami, w szczególności skupiając wzrok na postaci wysokiej, rudowłosej kobiety, która trzymała za dłoń słynnego piosenkarza. 

Piosenkarza, przez którego zginęła jedna z najbliższych im osób. Będąc precyzyjnym: zabiła się, ale przecież, jakie to miało teraz dla nich znaczenie? Liczył się sam fakt. Fakt powodujący niechęć, hejt, czystą nienawiść i ogromny, niewypowiedziany żal i frustrację. 

Gemma spojrzała porozumiewawczo na brata, bez słów przekazując mu swoje myśli. Oboje bardzo dobrze znali się z tymi wszystkimi osobami od strony Louisa, które dziś będą obecne i w kaplicy, i na cmentarzu. Doskonale wiedzieli, że w świetle aktualnych wydarzeń, może się to skończyć różnie. Nie chcieli się wychylać, ale czuli, że tego nie unikną.

Harry otrząsnął się z chwili zamyślenia, spoglądając pytająco na rudowłosą, gdy zdał sobie sprawę, że przez dłuższą chwilę mówiła do niego cicho.

— Możesz powtórzyć, słońce? — Potrząsnął głową nieprzytomnie i zerknął w szare tęczówki narzeczonej. 

Annie uśmiechnęła się do niego miękko, splatając razem ich dłonie.

— Mówiłam, żebyśmy podeszli do chłopców po Tuc'a i jego rzeczy, żeby nie musieć tego robić już po tym wszystkim. — Kciukiem pogłaskała wnętrze jego dłoni, a głos miała wyrozumiały i spokojny. — Położymy go w samochodzie na tę godzinę czasu, co? Nic mu nie będzie... 

Harry żywo skinął głową i posłuchał jej sugestii. Przywitał się z trójką przyjaciół i razem z Annie i z Liamem przenieśli rzeczy małego goldena na tylne siedzenie samochodu Gemmy. Gdy skończyli, spojrzeli po sobie, widząc coraz większą ilość osób, która zmierzała w kierunku kapliczki.

Annie ścisnęła dłoń Harry'ego uspokajająco, chcąc dodać mu otuchy. Styles ułożył dłoń na jej plecach i ucałował jej skroń, zarządzając cicho i niemrawo:

— Chodźcie — polecił chłopakom i siostrze, która ściskała mocno rękę Michała, z niepokojem zerkając na brata.

Harry włożył wszystkie swoje siły w to, żeby zmusić nogi do marszu w kierunku małego kościoła. Bał się pogrzebów. Od dziecka. A teraz, gdy miał pochować swojego byłego męża, dziesięcioletnią miłość swojego życia, która zakończyła się tak chujowo, był niemal pewien, że sobie z tym nie poradzi. I, że prawdopodobnie rozsypie się na widok ciała szatyna w trumnie. Prędzej, czy później, ale się rozsypie.

Miał jeden, prosty plan: nie rzucać się w oczy. Zająć ławkę na samym tyle, żeby jego mała Annie nie musiała dużo stać w miejscu, bo przez ciążę w takich sytuacjach szybko robiło jej się słabo. Zwłaszcza, że ona sama również miała tendencję do mdlenia na pogrzebach. Mówiła mu o tym już kilka razy, mimochodem. Założył sobie naprawdę prosty schemat działania: miał usiąść, przebrnąć przez ceremonię, podejść do trumny, przełamać się, żeby uścisnąć zimną i siną dłoń Lou, nie ryczeć, przeżyć widok ziemi sypanej na drewniane pudło, w którym schowane było ciało, nie zemdleć i wrócić do samochodu. To był jego plan. Przeżyć to godzinne piekło i znaleźć się w Holmes Chapel.

I co? 

I życie postanowiło, że może sobie wsadzić swój prosty plan w dupę.

Już po przekroczeniu progu kapliczki poczuł, jak kręci mu się w głowie. Wystarczyło, że z daleka zobaczył białą, otwartą trumnę w otoczeniu białych róż stojących w wielkich wazonach. Louis uwielbiał te kwiaty. Odruchowo ścisnął mocniej rękę Annie i podążył za Niallem, który kroczył do jednej z ostatnich ławek. Chłopcy, z Harry'm na czele, sprawili, że niemal wszystkie głowy natychmiastowo odwróciły się w ich kierunku, zatrzymując się na sylwetce rudowłosej, która dzierżyła w swojej dłoni dłoń Harry'ego.

Cel pierwszy: pozostać niezauważonym, nieudany.

W trakcie ceremonii pogrzebowej lokaty popłakał się. Długo walczył z łzami, ściskając rękę Anastasii. Rudowłosa, która spoglądała na niego kątem oka widziała jego nieustannie drżącą wargę, zaszklone oczy i zaczerwienione spojówki. W końcu, nachylając się nad nim i przytykając swoje wargi do jego ucha, wyszeptała, że ma sobie tego nie robić. Wtedy pozwolił sobie na dwie, prawdziwe łzy, które szybko strzepnął dłonią z policzków. Gdy Lottie zabrała na chwilę głos, żeby pożegnać brata, podobnie, jak Louis zabierał go w tym samym kościele, żeby pożegnać ich mamę, rozpłakał się na dobre. 

Modlił się o to, żeby starczyło mu siły na pożegnanie się z Louisem, gdy stał nad trumną. Zamarł, wpatrując się w przerażająco blade, umalowane makijażem pośmiertnym ciało chłopaka. Po śladu sznura na szyi nie było najmniejszego śladu. Był w garniturze, który za życia wybierał razem z zielonookim. Harry stał nad białą trumną, masakrycznie mocno ściskając dłoń Annie i walcząc sam ze sobą. Poczuł żółć napływającą mu do gardła i walczył z odruchem wymiotnym z natłoku emocji.

— Nie musisz tego robić, Harry... — wyszeptała do niego cicho, widząc, jak bije się z własnymi demonami, cały zapłakany i niemiłosiernie mocno kredowobiały na twarzy. 

Ignorowała świadomość, że skierowane są na nich dosłownie wszystkie spojrzenia. Harry też to wiedział. Czuł, jak wzrok tych osób wypala mu dziurę w plecach.

— Nie wybaczę sobie do końca życia, jeśli tego nie zrobię — wykrztusił cicho i bardzo mocno zacisnął szczękę, przesuwając opuszkami palców po policzku martwego szatyna. 

Wyobraził sobie jego uśmiech, gdy wykonywał ten gest za czasów ich wspólnego życia.  Wyobraził sobie jego świecące, lazurowe oczy, szeroki uśmiech i zarumienione policzki. Tak było mu prościej. 

Annie mocno pociągnęła go za dłoń w stronę ich ławki, gdy skinął głową, że pożegnał się z Lou i, że jest gotowy na widok zamknięcia pokrywy trumny. Rzucił ostatnie w życiu spojrzenie na twarz Louisa Tomlinsona i uległ jej bezpiecznemu uściskowi, kierując się za rudowłosą. Zajęli miejsce na tyle kościoła i, gdy zamykano trumnę, Annie wyciągnęła Stylesa na świeże, chłodne powietrze, żeby nie zemdlał. Widziała, jak ledwo trzyma pion. Nie zaprotestował, gdy subtelnie skierowała go w stronę drzwi.

Gdy wyszli na dwór brunet zachłysnął się tlenem, łapczywie wciągając go do płuc tak, że aż zakuło go w klatce piersiowej. Nerwowo zmierzwił swoje włosy i odetchnął ciężko, powoli wyrównując kolory na swojej twarzy. Annie wpatrywała się w niego zmartwiona i zatroskana.

— W porządku? — spytała go szeptem, przesuwając dłonią po jego policzku, gdy przełknął ślinę i nieprzytomnie skinął głową.

— Już lepiej, dziękuję, kochanie — wymruczał, a potem podniósł wzrok na wejście do kaplicy. Szóstka młodych mężczyzn właśnie wynosiła trumnę, aby skierować zgromadzonych w kaplicy w stronę cmentarza. Harry objął rudowłosą ramieniem w pasie i nieco odsunął ich na bok, aby przepuścić wszystkich przodem i nie stać na środku chodnika.

Styles nie był w stanie nie zauważyć tego, że każdy, kto opuszczał budynek automatycznie mierzył wzrokiem i jego, i Anastasię, i ich splecione dłonie. Zwłaszcza Anastasię. I, nawet, gdy starał się spojrzeć na to obiektywnie i wytłumaczyć je zwykłą ciekawością, stwierdził, że mimo wszystko nie były to przyjazne spojrzenia. 

Trochę żałował, że tu przyjechali. 

Chociaż wiedział, że jednocześnie nie wybaczyłby sobie nieobecności na pogrzebie człowieka, z którym tyle czasu dzielił swoje życie. 

Poczekali, aż za małym tłumem z kaplicy wyłonią się chłopcy i Gemma. Blondynka była smutna i miała zaczerwienione oczy. Niall i Liam byli całkowicie zapłakani, a Zayn wyraźnie walczył z łzami. Jedynie Michał wyglądał normalnie. Malik podszedł do Harry'ego i dodał mu otuchy, klepiąc go po plecach.

— Chodź, Hazz — szepnął do przyjaciela i pokierował wszystkich w stronę małego cmentarza.

Annie przez cały czas, w którym stali na cmentarzu, uspokajająco gładziła dłoń narzeczonego, którą zacisnął ją bardzo mocno na jej własnej. Najchętniej wtuliłby się w nią i rozpłakał się w głos, ale wiedział, że musi się powstrzymać. I bez tego czuł, że nie są tu mile widziani i modlił się, żeby nikt z rodziny Louisa nie postanowił wyrzucić im tego głośno. Dzisiaj nie miał już siły na tego typu starcia. Nie chciał robić scen. Chciał jeszcze tylko uściskać Lottie, babcię i dziadka Lou, jego rodzeństwo, bo byli dla niego jak jego własna rodzina, a potem wrócić do auta, wtulić się w Annie i w końcu rozpłakać się jak człowiek, z perspektywą szybkiego znalezienia się w rodzinnym domu.

Stali z tyłu, ale przez swój wzrost i tak miał dobry widok na to, jak Lottie rzuca garść ziemi na trumnę brata, a potem rozsypuje się, wybuchając szlochem i przytulając do siebie najmłodsze rodzeństwo. Tłumił szloch w krtani, oddychając ciężko. Czuł, jak lekka mżawka osiada na jego twarzy i włosach. Zaraz miało się rozpadać.

Bez słowa chwycił koniec cienkiego, czarnego szala Annie. Rudowłosa zarzuciła go na kark, zostawiając materiał puszczony po bokach, przez co miała odkrytą całą szyję i dekolt. Gdy po raz kolejny zerwał się podmuch chłodnego wiatru, który niósł namiastkę deszczu prosto na ich twarze, Harry szybkim ruchem okręcił materiał wokół jej szyi, żeby nie zmarzła. Posłała mu krótki, wdzięczny uśmiech - dopiero wtedy dostrzegł, że też bezgłośnie płakała.

— Idziemy do Lott? — spytała cicho Gem, nachylając się nad bratem. 

Harry pokiwał głową twierdząco i pozwolił sobie na to, żeby musnąć wargami skroń Annie, a potem zwrócił się do rudej. Zauważył kątem oka, że kilka osób zmierzyło go wrogim spojrzeniem, gdy wykonał ten gest w kierunku Anastasii.

— Poczekasz z Michałem? Lepiej, żebyśmy was tam nie ciągnęli... — wymruczał i ulżyło mu, gdy szarooka nie miała obiekcji do tego pomysłu. 

Chłopcy i Gemma ruszyli przed siebie, żeby złożyć kondolencje, a Michał wystawił ramię w kierunku rudej. 

— Chodź, Ann — cicho zachęcił ją brunet. Annie z wdzięcznością ujęła jego ramię. — Poczekamy na nich na parkingu... 

Młynowski i rudowłosa pokonali drogę do auta w ciszy. Mżawka przybierała na sile. Na niebie zrobiło się ciemno i jeszcze bardziej pochmurno. Zerwał się dość mocny wiatr, przez co Annie ciaśniej okryła się cieniutkim szalikiem, a Michał otworzył samochód pilotem i wsunął kluczyki do stacyjki, mrucząc, że teraz on zajmie miejsce kierowcy. Na siedzeniu pasażera Tucker drzemał w najlepsze, z pyszczkiem zakopanym pod puszystym kocykiem. Przynajmniej on jeden się nie przejmował.

— Chcesz wsiąść do tyłu, żeby nie zmoknąć? — spytał ją brunet, stając przy niej, gdy opierała się lędźwiami o bagażnik, nie dbając, że ubrudzi płaszcz. 

Pokręciła przecząco głową, nie przejmując się ani deszczem, ani wilgotnymi lokami na jej głowie.

— Poczekajmy na nich jeszcze... — poprosiła i wpatrywała się w grupki ludzi powracających z cmentarza. Część z nich kierowała się także w stronę parkingu.

Annie i Michał byli w trakcie cichej rozmowy na temat tego, czy lepszą opcją będzie wybór trasy do Holmes Chapel przez Manchester, czy omijając miasto. 

W tej samej chwili obok nich przeszła garstka młodych ludzi, która swój samochód zaparkowała tuż obok auta Gemmy. Cała piątka, zmierzająca w stronę bmw stojącego miejsce parkingowe dalej, pogardliwie zmierzyła sylwetkę Anastasii. Wcale nie robiąc tego dyskretnie, oczywiście.

Rudowłosa nie byłaby sobą, gdyby nie zmarszczyła brwi i nie spojrzała im w oczy, gdy zrozumiała, że ich pogarda w jej stronę jest celowa.

— Suka — wypluł w jej stronę wysoki blondyn. — Obyś zgniła za to w piekle... 

Annie uniosła brwi ku górze, nie dowierzając.

— Przepraszam? — odpyskowała. 

Nie byłaby sobą, gdyby tego nie zrobiła.

— Gdybyś się nie wjebała, wszystko byłoby jak dawniej — wycedziła niska szatynka, która trzymała za dłoń wysokiego chłopaka, który zaczął tę dyskusję.

— Przestańcie — uciszyła przyjaciół druga dziewczyna z tamtego grona, ciągnąc ich za ramię w stronę samochodu. — Nie warto. Szmata pozostanie szmatą, a Louisowi życia nie wrócicie — wycedziła i pogoniła całą grupę w stronę auta, na odchodne rzucając rudej pogardliwe spojrzenie.

Annie spojrzała na Michała, nie dowierzając.

— Oni wszyscy myślą, że to przeze mnie...? — spytała go cicho, zaczynając rozumieć.

Młynowski, kręcąc głową w szoku, nie zdążył wymamrotać niczego w odpowiedzi, bo obok nich zmaterializował się zapłakany Niall, który podał mu dłoń na pożegnanie, a potem nagle uwiesił się na szyi Annie, szepcząc jej do ucha:

— Zobaczymy się w Miami, jak wrócicie z LA, Aneczka. — Horan ucałował jej policzek, obejmując ją mocno. — Kocham cię, ruda. Pilnuj Stylesa.

Podobnie postąpił Liam, który zadeklarował, że zostaje w mieszkaniu Harry'ego w Miami, a potem jeszcze przytulił ją Zayn, który wymamrotał jej na ucho:

— Dbaj o siebie, Anusia. I nie wierz w ani jedno słowo, które tu dziś usłyszeliście. To nie jest wasza wina. — Malik cmoknął ją w policzek i po męsku uściskał Harry'ego, który dołączył do nich wraz z siostrą na samym końcu.

Annie ściągnęła brwi na słowa Zayna.

O czym on mówił?

Harry był cały w świeżych łzach. Annie dostrzegła to, chociaż na nos wsunął okulary przeciwsłoneczne. Co więcej, nie wyglądał na załamanego. Aktualnie wyglądał na wkurwionego. Podobnie, jak Gemma, która też ściskała chłopaków po kolei na pożegnanie. Rodzeństwo Stylesów w identyczny sposób zaciskało wargi, gdy było wściekłe.

— Harry, co...? — Annie zmarszczyła brwi i przybliżyła się do bruneta, który nawet nie dał jej dokończyć pytania. Cmoknął jej czoło i powiedział krótko:

— W samochodzie, kochanie.

Otworzył jej tylne drzwi auta i wskazał podbródkiem na wnętrze pojazdu, ucinając dyskusję na środku parkingu. Annie ostatni raz pomachała chłopakom, a potem wpakowała się do środka, ściągając z siebie płaszcz i szalik, który odebrał od niej Harry, żeby wrzucić go do bagażnika. 

Styles otworzył przednie drzwi siostrze, która zajęła miejsce pasażera, przenosząc śpiącego szczeniaka na swoje kolana, a Michał wskoczył na fotel kierowcy. Lokaty wskoczył na tyle siedzenia z drugiej strony i z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi, wzdychając ciężko i ściągając okulary z nosa.

— Spierdalamy stąd, Michał. Jak najszybciej. — wyrzucił z siebie głosem pełnym emocji. — Chcę do domu... 

Annie zamrugała, słysząc jego ton. Podkurczyła nogi pod siebie i przeniosła wzrok na Gemmę na przednim siedzeniu, na którą miała dobry widok, siedząc na miejscu za kierowcą.

— Nie wierzę, że na pogrzebie twojego byłego męża ktoś był w stanie powiedzieć ci coś tak kurewskiego, brat!— Blondynka miała podoby ton głosu. — Przecież wszyscy byliście rodziną, kurwa mać — Gemma przeklinała jak szewc, wyrzucając z siebie złość i wyrywając ze snu śpiącego Tuckera, który zapiszczał cichutko na jej kolanach. — Dobrze, że mnie odciągnąłeś, bo Lottie dostałaby ode mnie w mordę. Nie wierzę, po prostu... 

Michał spojrzał na swoją dziewczynę, zszokowany.

— Chciałaś uderzyć Lottie?

— Powiecie nam, co nas ominęło przez te dziesięć minut? — spytała bystro Annie, przenosząc spojrzenia to na narzeczonego, to na jego siostrę.










No, i wymęczyłam go na dzisiaj - specjalnie dla Was! 


Kochani, w związku z moją dynamicznie zmieniającą się sytuacją w pracy: pozostajemy w stałym kontakcie, ale nie wiem, jak będzie z pisaniem w najbliższych dniach. Biorę pod uwagę każdy scenariusz. Dbajcie o siebie. I zostańcie w domach.



1. Kto jeszcze nie widział dzisiejszej niespodzianki? ❤️

https://www.wattpad.com/story/209800906-annie-3-h-s-fanfiction-●-pl


2. Przekierowuję na służbowy instagram autorki, założony wczorajszej nocy - a na nim: odliczania, maleńkie spoilery, bieżące informacje odnośnie rozdziałów, ogrom miłości i mój pyszczek w gratisie! 

Instagram: patrynias_wattpad

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top