71
W korytarzu budynku czekał na nich Jackmann, który przywitał się z nimi cichym głosem, a potem skierował ich kroki w kierunku sali przesłuchań.
— Słuchajcie, adwokat Louisa i policjant prowadzący przesłuchanie czekają już w środku — oznajmił im cicho. — Wchodzicie pojedynczo, a ja z wami.
Harry i Annie jak na komendę zmarszczyli brwi i spojrzeli po sobie.
— Nie puszczę jej samej — oświadczył buntowniczo Styles, szepcząc do Jackmann'a. — Po tym, co ten koleś odjebał ostatnio? Jak wpadł do sali szpitalnej Annie bez zapowiedzi i zrobił tam aferę? Nie takiej opcji, Jackmann.
— Harry, zaufaj mi — odpowiedział mu twardo.
Mężczyźni przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż Styles przerwał kontakt wzrokowy i zaklął soczyście pod nosem. Ucałował czoło Annie i, obejmując ją ramieniem, wyszeptał jej na ucho:
— Idź pierwsza. W razie czego po prostu krzycz, to tam wpadnę — mruknął pół żartem-pół serio.
Pokiwała głową, krzyżując ich spojrzenia i posłała mu słaby, pokrzepiający uśmiech.
— Anastasia, gotowa? — spytał adwokat i otworzył przed nią drzwi, gdy skinęła głową.
Po wejściu do pomieszczenia dobiegł ją zapach potu, starych ścian, pleśni i stęchlizny. Domyślała się też, że czuła go intensywniej, niż wszyscy inni dookoła. Swoim wyglądem budynek wyglądał podobnie wewnątrz, jak i na zewnątrz - był zaniedbany i wymagał odświeżenia. Choć, określenie "odświeżenia" to niezbyt dobitny opis. Od tej mieszanki zapachowej żołądek Annie zacisnął się dokuczliwie. Przełknęła głośno ślinę, walcząc z mdłościami, których szczęśliwie od kilku dni nie doświadczyła.
Omiotła wzrokiem mężczyzn znajdujących się w monitorowanej sali. Prawnik Louisa wyglądał tak samo, jak poprzednio - pomięta koszula wsadzona była w spodnie od drogiego garnituru. Stał w rogu sali, mierząc ją oceniającym spojrzeniem. Po jednej stronie stolika miejsce zajął młody policjant, którego postać kojarzyła przez to, że to on był tym, który przeprosił ją za cyrk, który miał miejsce - jak się domyślała - pod naciskiem prawnika Tomlinsona.
Jackmann zajął miejsce za stołem, wskazując jej krzesło obok siebie. Annie zajęła miejsce i słuchała, jak młody policjant przedstawia się donośnym głosem, pouczając ją o obowiązku mówienia prawdy.
— Pani Anastasio Jackowsky, czy może pani opisać wydarzenia, które miały miejsce w nocy, w której Louis William Tomlinson popełnił samobójstwo? — Głos policjanta był łagodny.
Annie spokojnym głosem udzieliła odpowiedzi na pytanie, opisując szczegóły wieczoru i tego, jak zupełnym przypadkiem ona, Zayn i Dylan musieli pojawić się w mieszkaniu Harry'ego. Skupiła się na widoku, który zapadł jej w pamięć: potrafiła opisać linę, jej kolor, jej grubość, ułożenie plam krwi na panelach, a nawet to, jakie ubrania miał na sobie Louis, gdy go znaleźli.
— Pani Anastasio, czy pamięta pani, co leżało na stole w salonie? — Policjant zadał pytanie, a Annie zmarszczyła brwi i zamrugała.
Przez chwilę milczała, próbując sobie przypomnieć - na próżno.
— Ja... nie, nie bardzo — przyznała szczerze, mrużąc oczy i wpatrując się w punkt na ścianie. — To wszystko działo się tak szybko... — mruknęła. — Po tym, jak weszliśmy do mieszkania dostałam ataku paniki i... jeśli mam być szczera, najbardziej pamiętam krzyk Zayn'a i oczy Louisa... — zacisnęła wargi, czując, jak żołądek przestaje z nią współpracować.
Do tej pory stający pod ścianą bez słowa adwokat Tomlinsona prychnął cicho, słysząc jej odpowiedź.
— "Ataku paniki"? — Powtórzył, wyraźnie wątpiąc.
Annie poczuła, jak natychmiastowo narasta w niej zdenerwowanie.
— Jeśli wątpi pan w diagnozę medyczną postawioną przez mojego lekarza prowadzącego to myślę, że odpowiednie argumenty przekonają sąd, żeby uzyskać dostęp do mojej dokumentacji medycznej, skoro moje słowa są dla pana niewystarczające — odpowiedziała, siląc się na opanowanie. Nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi.
— I z tego powodu pani hospitalizacja odbywała się na oddziale ginekologicznym? — Podkreślił, podnosząc oczy na Annie.
Jackmann odchrząknął, zanim Anastasia zdążyła mu odpyskować.
— Szanowny Panie, jeśli chce Pan zadawać pytania niezwiązane bezpośrednio ze sprawą, to uprzejmie proszę o podpisanie tego dokumentu — mężczyzna wyjął z teczki dokument, który położył na stole.
— Co to niby jest? — spytał ironicznie, wsuwając okulary na noc i biorąc kartkę w dłoń. - Klauzula poufności? — sarknął. — Aż tak pani kocha Styles'a, że godzi się pani na to żałosne chronienie mu tyłka? — podpuścił ją.
— Najwyraźniej — odparła śmiertelnie spokojnie, patrząc mężczyźnie w oczy. — Ma pan jeszcze jakieś pytania do mnie, związane bezpośrednio ze sprawą? — spytała, zadziornie unosząc podbródek.
Prawnik Louisa westchnął głośno i wywrócił oczami.
— Pani Anastasio, gdyby Louis Tomlinson miał napisać list pożegnalny, jak pani myśli, do kogo by go skierował i co by w nim napisał? — spytał bez ogródek.
Annie zmarszczyła brwi, zdziwiona pytaniem.
— Myślę, że skoro popełnił samobójstwo w mieszkaniu Harry'ego, to list również skierowałby do niego. Cała ta sprawa z rozprawą... Nikt się nie spodziewał, że taką podejmie decyzję. Nikt nie wiedział, że aż tak sobie z tym nie radzi... — odpowiedziała cicho. — Nie mam pojęcia, co miałby w nim napisać. Rozmawiałam z Louisem zaledwie kilka razy w całym moim życiu i żadnej z tych rozmów nie wspominam dobrze. Był wyrachowanym cwaniakiem — przyznała. — Jeśli go napisał, to...
Anastasia poczuła, jak przez jej głowę przebiega niespodziewany, intensywny flashback. Na stoliku w salonie, tamtej nocy, leżało coś, jak wyglądało na list pożegnalny. Rzucone było obok wymiętolonej karteczki, na której widniało pismo Harry'ego i obok nieopisanej płyty CD.
— ... to mam nadzieję, że przynajmniej przeprosił w nim za to, jak bardzo nieczysto grał przed tym, jak odszedł — dokończyła, celowo nie mówiąc swoich myśli na głos i rozważniej dobierając słowa. — To straszne, że odebrał sobie życie, robiąc z siebie męczennika i tę bardziej pokrzywdzoną stronę, którą przecież nie był...
Mądrze to rozegrał. Ostatecznie, swoją śmiercią mógł niepodważalnie obwinić Harry'ego, chociaż wina nigdy nie była po stronie Styles'a.
Annie w myślach uświadomiła sobie, że boi się tego, co jest w liście pożegnalnym Tomlinsona, jeśli faktycznie takowy istniał...
I policjant, i prawnik Louisa wpatrywali się w nią intensywnie, gdy dokończyła zdanie.
— Z naszej strony to tyle, pani Anastasio — rzucił łagodnie młody policjant i posłał jej krótki, lekki uśmiech. — Może pani poprosić do nas pana Styles'a?
Annie skinęła głową i z ulgą wstała na nogi, żeby opuścić tę cuchnącą - w jej mniemaniu - salę. Zaczerpnęła powietrza do płuc, gdy otworzyła drzwi na korytarz, na którym czekał na nią Harry, nerwowo chodząc w tę i z powrotem.
— Wszystko w porządku? — spytał natychmiastowo, odnajdując szare oczy narzeczonej swoimi szmaragdowymi. Denerwował się, że musiała stawić temu czoła w pojedynkę.
Wolał być obok niej. Zawsze.
— Jesteś blada jak ściana, skarbie. Na pewno dobrze się czujesz? — spytał cicho, wyraźnie przejęty i zatroskany, a gardło ściskał mu stres. Annie pokiwała głową pospiesznie.
— Wyjdę na powietrze za moment, to będzie mi lepiej — mruknęła uspokajająco. — Strasznie tam śmierdzi — szepnęła, krzywiąc się, a potem ścisnęła jego dłoń i musnęła wargami jego policzek. — Twoja kolej. Przewietrzę się i poczekam tu na ciebie — oznajmiła mu.
Harry pokiwał głową i ucałował jej czoło.
— Zapukaj, jeśli będzie ci słabo — poprosił ją i zniknął w sali, w której sama jeszcze przed chwilą siedziała, zamykając za sobą drzwi.
Annie westchnęła ciężko i szybkim krokiem podążyła w stronę wyjścia. Łapczywie zaczerpnęła świeżego powietrza, gdy wypadła z budynku jak z procy. Sięgnęła po swój telefon do tylnej kieszeni spodni i zerknęła na godzinę. Wszystko to trwało krócej, niż się spodziewała. Pooddychała głęboko przez kilka minut i, gdy stwierdziła, że dokuczliwy skurcz żołądka minął, wróciła do środka, biorąc zapas powietrza do płuc.
Rozumiała, dlaczego Harry chodził po korytarzu w tę i z powrotem, gdy ona składała zeznania. Rudowłosa nie była w stanie wysiedzieć chociażby sekundy na tym cholernym, niewygodnym krzesełku pod ścianą. Nasłuchiwała, czy zza ściany dojdą jej podniesione głosy albo coś, co da jej realny powód do niepokoju, bo z jakiegoś powodu jej instynkt wariował. W jej uszach dzwoniły dzwoneczki ostrzegawcze, które mówiły jej, że za ścianą dzieje się coś złego. Szalała z niepokoju o narzeczonego, a nawet nie potrafiła tego wyjaśnić racjonalnie.
Stres rozlewał się po jej ciele w formie nieprzyjemnego ciepła. Dłonie miała lodowate. Nerwowo wyłamywała sobie palce, z niedowierzaniem spoglądając na zegarek. Dziesięć minut. Piętnaście. Dwadzieścia. Trzydzieści.
Ile czasu jeszcze będą go tam trzymać, do diabła? I dlaczego to trwa aż tyle?
Ona wyszła stamtąd po niecałym kwadransie. Po pół godzinie czekania na Harry'ego serce waliło jej jak młotem, a gdy przełykała ślinę, czułe jego bicie w uszach.
Podskoczyła, gdy drzwi od sali nagle zostały otworzone z dużym zamachem i zamarła, gdy z pomieszczenia wypadł wysoki, lokaty brunet. Zamarła, bo był zapłakany. Twarz miał opuchniętą, a oczy zaczerwienione. Policzki błyszczały od jego łez, które toczyły się w dół, skapując na podłogę z lini jego szczęki.
— Harry, co...? — Próbowała zapytać, przerażona jego widokiem.
— Nie tutaj, Ana — uciął krótko, podciągając nosem. Skinieniem głowy pożegnał się z Jackmannem i pociągnął rudowłosą za dłoń w stronę wyjścia z budynku. Płakał, gdy szli w stronę samochodu. Nieprzytomnie sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodni i wyjął kluczyki do auta, które wręczył w dłoń szarookiej.
— Poprowadzisz? — spytał błagalnie, choć stanowczo.
— Harry... — Annie zaczęła miękko, ale przerwał jej krótko.
— Jedźmy stąd, Anastasia, proszę cię — mruknął krótko, jakby nie chciał w ogóle rozmawiać o tym, co się właśnie wydarzyło. Uciął dyskusję nieco zbyt ostro, wręczając jej kluczyki w dłoń. Wyglądał na wkurwionego i zranionego na raz.
Annie zacisnęła wargi i zamrugała, zdziwiona.
"Anastasia".
No, to grubo... Rzadko zwracał się do niej w ten sposób. Wiedział, że tego nie znosiła, niezależnie od okoliczności.
— Wsiadaj, Hazz — szepnęła do niego, godząc się z tym, że będzie musiała usiąść za kierownicę tego pieprzonego audi.
Harry zajął miejsce na fotelu pasażera. Odsunął go w tył, żeby mieć więcej miejsca na nogi. Rękawem koszuli otarł policzki z łez i bez słowa wlepił wzrok w boczną szybę, nie odzywając się do Annie ani słowem, gdy ta wbijała adres lotniska w Mapy Google na swojej komórce.
Rudowłosa zebrała swoje loki frotką, którą miała na nadgarstku koło swojego zegarka, wiążąc je w luźną kitkę nad karkiem. Zapięła pas bezpieczeństwa i zerkając na odwróconego w drugą stronę Harry'ego, uruchomiła silnik samochodu. Widziała, jak z jego linii szczęki nadal skapują kolejne krople łez.
Zacisnęła wargi, sfrustrowana i dotknięta tym, że się od niej tak nagle odsunął psychicznie. Odciął się. Zabolało ją to, choć próbowała usprawiedliwiać go tym, że to musiało być dla niego piekielnie trudne.
Annie ostrożnie wyjechała z parkingu i skierowała się w stronę lotniska, łudząc się, że Harry w końcu odklei się od bocznej szyby i sam się odezwie. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło. Po czterdziestu minutach drogi Styles nadal znajdował się w tej samej pozycji - gdyby nie to, że podciągał nosem i ocierał łzy z policzków Annie miałaby wrażenie, że nawet nie oddycha, sparaliżowany emocjami. Nie chciała się narzucać. Widziała, że potrzebował czasu, żeby przepracować własne emocje.
Zaklęła cicho, gdy znaleźli się w tylnej części budynku lotniska, gdzie znajdował się parking zarezerwowany dla klientów prywatnych linii lotniczych. Był piekielnie wąski. Chłopcy oraz Tucker, odeskortowani przez Jeffrey'a, już na nich czekali. Gdy podchodziła do manewru parkowania Harry po raz pierwszy od trzydziestu minut ruszył się, żeby nachylić się w jej stronę i ułożyć swoją dużą dłoń na kierownicy, żeby pomóc jej wykonać manewr.
Annie zaciągnęła hamulec ręczny, wzdychając ciężko, a Harry wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne i bez słowa wyskoczył z audi. Ruda słyszała jego kroki, gdy okrążał auto, żeby otworzyć bagażnik i wyjąć z niego ich walizki. Westchnęła cicho i zgasiła silnik. Zgarnęła z podajnika na desce rozdzielczej swój telefon, a ze schowka drugą parę okularów, które wsunęła na nos.
Nie wiedziała, czy bardziej się martwi zachowaniem Harry'ego, czy bardziej jest jej przykro. Jeszcze nigdy nie zachował się w ten sposób. Gdzie się podziała obietnica o tym, że niezależnie od wszystkiego będą się wspierać i ze sobą rozmawiać, a nie od siebie uciekać?
Jak nagle zrobi się trudno, to zawsze już będzie się tak zachowywał?
Wyjęła kluczyki ze stacyjki i widząc, że nie zapomniała o niczym, wysiadła z auta. Harry stał obok audi i ich walizek, rozmawiając cicho z Jeffem.
— Na pewno wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz, stary... — stwierdził Azoff. — Płakałeś? —spytał wprost.
— Zostaw temat, Jeff — mruknął Harry, ponownie ucinając temat i obrócił się, szukając wzrokiem Anastasii. — Idziemy? — rzucił w jej stronę i, nie czekając na odpowiedź pociągnął walizki w stronę chłopców czekających obok auta Jeffrey'a kilka metrów dalej. Z daleka dobiegło ich uszy radosne szczekanie Tuckera.
— Annie — Jeff zaczepił ją, obejmując ją ramieniem. — Co tam się wydarzyło? — spytał cicho, bardzo powoli kierując ich kroki w ślad za Harry'm.
— Sama chciałabym wiedzieć — odparła niemrawo.
— Co w niego wstąpiło?
— Zachowuje się tak, odkąd wyszedł z przesłuchania — wymamrotała. — Nie odezwał się do mnie ani słowem odkąd wyjechaliśmy z komisariatu...
Jeff westchnął bezsilnie.
— Chodź, Annie... — Poklepał ją po plecach, uśmiechając się do niej pocieszająco. — Wiesz, że w razie czego możesz do mnie dzwonić i pisać o każdej porze dnia i nocy, prawda? — zaoferował się cicho, gdy zbliżali się do auta Azoff'a.
— Dziękuję, Jeffy — wymamrotała z wdzięcznością, a potem zaśmiała się nieco sztucznie, gdy do jej nóg zaczął biec puchaty szczeniak.
Schyliła się, żeby pogłaskać goldena i potarmosiła jego sierść na przywitanie. Niall cmoknął ją w policzek, a Liam i Zayn uściskali ją krótko, witając się z nią i z niezrozumieniem przenosząc spojrzenia to na nią, to na Styles'a, który udawał, że wcale tego nie widzi.
— Wszyscy wszystko mają? Możemy się zbierać do samolotu? — zarządzał głośno Liam i, nie widząc sprzeciwów, pokierował wszystkich w stronę prywatnej maszyny, która już na nich czekała.
Annie przełknęła głośno ślinę, machając Jeffowi na pożegnanie i posyłając mu krzywy uśmiech. Podążyła za chłopakami, ściskając smycz Tuckera i dokumenty w dłoniach.
Harry nadal nie odezwał się do niej ani słowem, uciekając wzrokiem od wszystkich dookoła.
Rozbestwiam Was, definitywnie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top