68

Harry wpadł do sali szpitalnej Annie jak huragan, skinieniem głowy już od progu witając się z Dylanem. Przytulił ją, pochylając się nad łóżkiem i odetchnął z ulgą, gdy, uważając na dren od kroplówki, objęła go ramionami.

— Wszystko w porządku? — spytał spanikowany i zmartwiony, rzucając swoją torbę na ramię na oślep obok szafki nocnej i siadając na pościeli obok rudowłosej.

— Tak myślę... — mruknęła, przelotnie wplatając dłoń w jego włosy.

— Dylan, dziękuję, że dałeś mi znać — spojrzał na blondyna, który rozsiadł się na fotelu obok łóżka Annie. — Macie nagranie? — spytał konkretnie, obejmując Annie ramieniem i marszcząc brwi, gdy McLee wyciągnął w jego stronę swoją komórkę.

Styles zaklął soczyście, gdy odsłuchiwanie krótkiej ścieżki dźwiękowej się zakończyło. Przeczesał dłonią loki i zacisnął wargi. Był wkurwiony. Nie wiedział, czy bardziej na to, że tego nie przewidział, czy na to, że nie było go obok, gdy wpadł tu prawnik Louisa. Pluł sobie w brodę, że go tutaj nie było fizycznie. Gdyby był, nie naraziłby Annie tak bardzo. Nadal nie powinna się stresować i denerwować - to tylko bardziej potęgowało jego zdenerwowanie.

Jackmann pojawił się dosłownie kilka minut później. Przesłuchał nagranie i przez resztę popołudnia i część wieczoru siedział wraz z narzeczeństwem, przygotowując linię obrony Stylesa. Dylan wrócił na swoje piętro jakiś czas później, obiecując, że jutro zajrzy do Annie. 

Adwokat Harry'ego nadal nie był w stanie dojść do osoby, która kierowała prawnikiem Tomlinsona. Ktoś musiał mu płacić. Ktoś, komu bardzo mocno przeszkadzało szczęście i spokojne życie Stylesa. Harry przyznał sam przed sobą, że takich osób może być kilka - nie wiedział, czy jest sens typować kogokolwiek, dopóki sprawa sama się nie wyjaśni.

— Wiecie, że możemy tego człowieka pozwać za to, co dzisiaj tutaj zaprezentował? — spytał bystro Jackmann, patrząc w oczy Anastasii, gdy ta popijała ciepłą herbatę z kubka. Wrócił do tematu adwokata Tomlinsona.

— I zrobimy to — zarządził Harry. — Ale po tym, jak tu wróci. A wróci na pewno - podjął decyzję i widząc wymowną minę rudowłosej, dodał: — Nie mam zamiaru odpuszczać. Nie tym razem.

— Pamiętajcie, żeby nie dać się przesłuchiwać bez mojej obecności. To piekielnie ważne — podsumował ich ustalenia Jackmann, gdy zbierał się do wyjścia. — Pismo o ustalenie konkretnej daty i godziny złożenia zeznań, zawierające upomnienie po tym, jak dziś naruszył prywatność Anastasii trafi na jego biurko jutro rano. Teoretycznie nie będzie miał prawa pokazywać się tutaj bez zapowiedzi.

— Potraktuje to jako utrudnianie śledztwa? — spytała bystro Annie.

Byli trochę pod ścianą - mimo planu, każdy ich ruch nie będzie wyglądał dobrze. Mieli dwie opcje: albo ujawnić fakt ciąży i stanu zdrowia Annie, naruszając ich prywatność, albo się przed tym bronić, narażając Harry'ego i poddając w wątpliwość to, że nie brał udziału w decyzji Louisa o odebraniu sobie życia.

— Jeśli mam być szczery, Ana — westchnął Jackmann — to każdy argument wykorzysta do odwrócenia kota ogonem, na swoją korzyść. Dlatego, jeśli wpadnie tu bez zapowiedzi, macie prawo odmówić zeznań.

Annie pokiwała głową, wymieniając z Harry'm krótkie spojrzenie.

Jackmann pożegnał się z nimi, obiecując, że bez względu na godzinę jest do ich dyspozycji pod swoim numerem telefonu.

— Czy ten człowiek zawsze poświęca ci tyle czasu? —  Annie spytała lokatego, gdy mężczyzna zostawił ich samych. — Ostatnio mam wrażenie, że nie zajmuje się nikim innym, poza tobą. Biedny... Będzie miał z czego wyżyć, skoro nie ma czasu dla innych klientów? — zażartowała.

— Nie martw się, ma ode mnie takie premie, że stać go na wyłączność tylko na mnie — zaśmiał się miękko i bezceremonialnie położył się na wąskim łóżku, rozpychając się i wygodnie układając się na poduszce.

— Nie za wygodnie ci, stary? — Szarooka uniosła jedną brew, widząc, jak Harry zajął niemal całe łóżko.

— Stary? — oburzył się. — Chodź tu, ty pyskata franco — pociągnął ją za ramię tak, żeby przytuliła się do niego i ucałował jej czoło. — Wystraszyłem się dzisiaj... — przyznał się.

— Wszystko z nami w porządku — zapewniła go Annie, wtulając się w niego i zaciągając się zapachem Hugo Bossa i trawy cytrynowej. Niezmiennie. — Chociaż powiem ci, że ostatnia ilość tego, ile razy powtarzam sobie w duchu, że "nic mnie już nie zdziwi" zaczyna być przerażająco częsta — prychnęła śmiechem pod nosem. — Czy my kiedyś będziemy mieć nudne życie, Harry?

Styles wydął wargi, myśląc i mrużąc oczy.

— Na emeryturze — odpowiedział jej, uśmiechając się lekko i ponownie całując jej czoło. Uwielbiał ten czuły gest. Zawsze czuł, jak po nim rudowłosa w jego ramionach rozluźnia się, ufnie przymykając powieki. — Znalazłaś coś ciekawego w ofertach od tego gościa od nieruchomości z Los Angeles? — zagaił, mrucząc nad jej uchem.

Ruda westchnęła głośno.

— Wiedziałeś, że to będzie dla mnie piekielnie trudne, prawda?

— Owszem — uśmiechnął się łobuzersko sam do siebie, wodząc dłonią po jej plecach.

— I wiedziałeś, że będę cię za to przeklinać?

— Owszem — zachichotał. — Muszę cię powoli przyzwyczajać do pewnych rzeczy, mała.

— To nie jest normalne, Hazz... 

Harry westchnął ciężko.

— Dla mnie, od kilku lat, niestety, jest  — mówił cicho, nawijając sobie na palec jeden z jej nieposłusznych loczków. — Kochanie, wywróciłem twój świat do góry nogami i będę to robił dalej. Nie tylko przeprowadzką, ślubem i dziećmi, ale też tym, że mamy razem pracować, pamiętasz?

— Zgodziłam się na to? — Annie próbowała udawać zdziwioną.

— Bardzo zabawne — Styles pokręcił głową, szeroko uśmiechnięty. Oblizał wargi i z powrotem wrócił do tematu. — Znając życie, jeśli w czasie przerwy napiszę jakieś teksty to przy twoim udziale będę próbował coś nagrać. Jeśli nam to wyjdzie, to, prędzej czy później, będziemy organizować klawiszowca i kolejnego gitarzystę, wylądujemy w studio z całą ekipą produkcyjną, instrumentalistami, czekają nas spotkania z producentami, kontrakty, planowanie trasy, promocja, nagrania teledysków, planowanie samych dat trasy, repertuaru, choreografii i wszystkich tych innych pierdół. Będę potrzebował twojej pomocy w zarządzaniu tymi wszystkimi ludźmi. Z reguły czuwał nad tym Jeff i trzy menagerki, ale sam mi wspomniał niedawno, że kolejna trasa, płyta i wszystko to będzie wymagało dużo więcej czynności, niż poprzednim razem... A i tak nie wymieniłem...

— Wiesz, że po drodze masz zostać mężem i ojcem? Bo nieco dużo tego wszystkiego...  —spytała go błyskotliwie, przerywając mu.

Harry zachichotał.

— Na tę część cieszę się najbardziej, kochanie — wyznał.

Annie uśmiechnęła się szeroko sama do siebie, słysząc jego słowa.

— A, wracając do twojego pytania: znalazłam.

— Ooo..? — zabrzmiał, jakby aprobował to, co usłyszał i jakby był nieco zbyt przesadnie zdziwiony.

— Co prawda, spośród wszystkich tych trzydziestu ogłoszeń tylko to jedno miało dla mnie ręce i nogi... 

— Yhymmm —  mruknął, jakby nad czymś myślał. — Apartament?

Annie pokręciła przecząco głową.

— Dom z podwórkiem. Na klifie, z prywatną plażą. Wspominałeś, że to twój warunek. Urządzony na gotowe. Brak marmurów z ledami i tandety w środku, za to cała jedna ściana jest ze szkła, i... — Annie zmarszczyła brwi i przerwała. — Czy ty się właśnie śmiejesz pod nosem? — zapytała, czując, jak jego klatka piersiowa trzęsie się od ataku rozbawienia.

— Ja? — Udawał zdziwionego. — Niby czemu miałbym? — skłamał mało umiejętnie.

Rudowłosa zmrużyła oczy i podniosła się do siadu, żeby móc spojrzeć w twarz bruneta, który mało wymownie powstrzymywał rozbawienie na twarzy.

— No co?

— Co jest takie zabawne, Harry?

— Oj, no bo przejrzałem te oferty gdzieś tam pomiędzy wizytą u chłopaków, a lotniskiem i pomyślałem, że ten dom to jest jedyna opcja, na którą możesz się zgodzić, więc wstępnie zarezerwowałem nam samolot i oglądanie tej miejscówki w przyszłym tygodniu — wyznał, unosząc ręce w obronnym geście. — Ale to tylko znaczy, że znam cię całkiem dobrze, kochanie, bo właśnie mi to potwierdziłaś!

— Ty to jednak niemożliwy jesteś, Styles... 


























Przez kolejne dwa dni i dwie noce nic się nie wydarzyło. Annie próbowała ubłagać Mayę i Luke'a, który wykonał jej badania kontrolne, aby wypuścili ją z centrum szybciej, niż planowali - bezskutecznie.

Harry mieszkał razem z narzeczoną w sali szpitalnej, udając, że wpada tu co rano i wychodzi wieczorem. Rudowłosa obstawiała, że część personelu już dawno zorientowała się, że tak nie jest, ale nikt nie miał odwagi donieść na tego Harry'ego Stylesa. Chłopcy przenieśli się z motelu z powrotem do mieszkania lokatego. Sam zielonooki z kolei nie miał odwagi pojawić się w swoim własnym apartamencie: wyobraźnia cały czas katowała go wyimaginowanym obrazem martwego Louisa w salonie, gdy myślał o powrocie do swojego własnego mieszkania. Nie czuł się gotowy. Aktualnie zadomowił się w wynajmowanym mieszkaniu Annie.

— Ta jest brzydka. — Styles mruknął, zaglądając Annie przez ramię, gdy ta leżała w jego objęciach z nosem w swoim iphonie, przeglądając różne modele sukien ślubnych. — Wygląda jak firanka — podsumował, wyjmując orzecha włoskiego z opakowania i wrzucając go sobie do buzi.

— Bo jest z koronki? A poza tym, kochanie, ilość koronki i falbanek nie powinna ci przeszkadzać, bo sam skaczesz po scenie ubrany jak kolorowa choinka... 

— Jeszcze jedna uwaga o moich strojach scenicznych i zacznę występować w samych majtkach, żebyś była o mnie zazdrosna - zagroził jej ze śmiechem w głosie. — O, ta ładna... — mruknął, wyciągając rękę, żeby przesunąć palcem po ekranie jej telefonu.

— Nie jest najgorsza. Gdyby nie to, że się tak świeci... Po co tyle tych kryształków i brokatu?

— Przecież taka jest ładna! — Bronił swojego zdania.

— Ty to jesteś jak sroka, skarbie... 

Ostatnimi czasy właśnie tak spędzali większość dnia - przytuleni do siebie na kanapie albo na łóżku szpitalnym, szukając inspiracji na maj. Zdążyli się już trzy razy pobić o menu, kolejne dwa razy o ostateczną listę gości, potem kolejne pięć razy o fryzurę panny młodej, bo Harry zabronił Annie prostowania jej loków, a potem ostatnie trzy razy o piosenkę na pierwszy taniec, bo żadna nie pasowała im w stu procentach, więc dyskusja stanęła na tym, że napiszą ją sami. Mimo tego, że totalnie nie wiedzieli, kiedy znajdą na to czas.

Pomiędzy tym, do rudej wpadał Zayn, Liam, Niall i Samuel. Chłopaki rozpisali sobie zmiany godzinowe, w których mogą wpadać do Annie, często napotykając u niej również Dylana, który odwiedzał ją, urywając się z onkologii. Mimo wszystkich tych odwiedzin czas w centrum leciał rudowłosej niemiłosiernie wolno. Zbyt wolno.

— Jakieś wieści od Jackmann'a? — zagaiła Harry'ego, przemykając wzrokiem po kolejnej stronie projektanta sukien ślubnych.

— Dał tylko znać, że pismo o ustalenie terminu przesłuchania doszło do kancelarii prawnika Louisa, ale koleś ani nie odpisał, ani się nie odezwał... 

Rudowłosa skinęła głową, krzywiąc się nieznacznie. Spodziewała się interwencji policji i adwokata Tomlinsona już wczoraj, a tymczasem nic się nie wydarzyło.

— Martwisz się — stwierdził cicho Harry, spoglądając na jej minę na buzi.

— No, bo... Nie wydaje ci się to dziwne? — spytała hipotetycznie, odwracając się w jego stronę. — W mediach panuje jeden, wielki dramat, Zayn pierwszy raz od kilku lat oficjalnie zabrał głos i wypowiedział się publicznie, Gemma musi pracować zdalnie, żeby w Londynie nie musieć wychodzić z domu, Lottie milczy, dziennikarze okupują centrum, próbując się dowiedzieć, co się ze mną dzieje... Jakim cudem prawnik Louisa nagle zapadł się pod ziemię? Po tym cyrku, który mi urządził?

Harry westchnął cicho, przeżuwając kolejnego orzecha, które ostatnio podjadał Annie z uporem maniaka. Uwielbiał je i kupował je rudej kilogramami, ze względu na zawartość witamin i to, że od jakiegoś czasu łagodziły jej dokuczliwe mdłości.

— Wiesz, myszko... To jest ten czas, w którym powinien zająć się prawnymi aspektami sądowej sekcji zwłok, sprowadzenia ciała do Anglii... Lottie pewnie organizuje pogrzeb... — mruczał ledwo słyszalnie, gładząc podbrzusze rudowłosej. Ten czuły gest wszedł mu w nawyk.

Annie zagryzła dolną wargę, marszcząc brwi.

— Będziesz chciał wrócić do Anglii na ceremonię? — zapytała, zastanawiając się, czy w ogóle chce znać odpowiedź na to pytanie.

Poczuła szybkie bicie serca w swojej klatce piersiowej, gdy Harry milczał, przeciągając czas na odpowiedź.

— Najważniejsze teraz jest to, żebyś wyszła z tej sali cała i zdrowa, Ann — wymamrotał, zaskakując ją. — Wiem, że powinienem pojawić się na pogrzebie. I myślę, że jeśli będzie taka możliwość, to to zrobię, ale chciałbym mieć cię obok. A, żeby to się wydarzyło, musisz wyjść z tej sali, Ana... Zobaczymy, jak to wszystko poukłada się w czasie... 

Szarooka odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała jego odpowiedź.

Harry przyciągnął ją bliżej siebie i czubkiem nosa połaskotał jej szyję, przytulając ją mocno i odkładając na bok jej komórkę.

— Koniec przeglądania sukni ślubnych? — spytała z udawanym smutkiem w głosie, chcąc zmienić temat i odciągnąć myśli Harry'ego od wizji pogrzebu.

— Możesz założyć na siebie cokolwiek, i tak nie ucieknę — wymamrotał niewyraźnie, wywołując uśmiech na jej twarzy. — Nie mogę się doczekać, aż wrócimy do twojego mieszkania i wyśpimy się w normalnym, szerokim łóżku — jęknął, poprawiając się na twardym, wąskim materacu w akompaniamencie chichotu narzeczonej.























Równe siedem dni od śmierci Louisa Harry otwierał przed rudowłosą drzwi jej mieszkania, z radością obserwując jej szczęście, gdy ściągała ze stóp buty w korytarzu swojego poczciwego, niewielkiego loftu.

— Na kuchence czeka na ciebie chińszczyzna, a w lodówce zimny sok pomarańczowy — rzucił, zamykając za nimi drzwi i przekręcając klucze w zamku.

— O Boże, kocham cię! — krzyknęła, ściągając przez głowę sweter Harry'ego i ciskając nim na fotel w części salonowej. Miami w dniu dzisiejszym opanowało załamanie pogody, przez co zdążyła już zmarznąć i zmoknąć. Wygłodniała dopadła się do garnka stojącego na palniku gazowym i mruknęła, gdy poczuła zapach jedzenia.

— Szkoda, że słyszę to z takim entuzjazmem w twoim głosie tylko wtedy, gdy dostajesz ode mnie jedzenie — sarknął pod nosem, śmiejąc się sam do siebie. — Kobiety... 

Harry odłożył torbę z rzeczami, które Annie miała ze sobą na oddziale ginekologicznym i spojrzał na rudowłosą, która włożyła widelec bezpośrednio do garnka.

— Kochanie, skończyły się naczynia? — spytał ironicznie.

— Y-ym — pokiwała przecząco głową, biorąc kęs makaronu z warzywami do buzi.

— Przynajmniej wraca ci apetyt - przyznał z aprobatą w głosie i podszedł do Annie, żeby cmoknąć jej policzek. Sięgnął górnej szafki, żeby wyjąć talerze i przypomniał jej: — Jutro rano jedziemy na komisariat. Jackmann będzie na nas czekał o dziesiątej na miejscu.

Ruda pokiwała głową, uzupełniając czajnik wodą, żeby zagotować ją na herbatę.

Prawnik Louisa zastosował się do pisma adwokata Styles'a, wyznaczając oficjalną datę i godzinę przesłuchania. Odkąd niemal nie napadł na Anastasię w jej sali szpitalnej, nie było od niego żadnych wieści.

— Popołudniu mamy samolot do Londynu — dodał, a Ann jęknęła, wskakując na kuchenny blat i przyjmując od Harry'ego talerz z jedzeniem.

— To znaczy, że dzisiaj musimy się spakować?

— Musimy — potwierdził. — Chłopaki wpadną za godzinkę, przywiozą nam Tuckera — oświadczył jej i zaśmiał się, gdy zobaczył rozczulony uśmiech rudej.

— Stęskniłam się za tą puchatą kluską... 

— On za tobą też. Podobno w nocy chodził po mieszkaniu i zaglądał po wszystkich pokojach, szukając w łóżkach długich, rudych włosów i piszczał smutno. Tak mówił Liam — mówił nisko. — A, i skarbie — przypomniał sobie o czymś i odłożył chińszczyznę na blat, żeby zrobić kilka kroków w stronę ławy kawowej w salonie, chwytając niewielki karton, który stał na meblu.

Potrząsnął nim i poruszył brwiami zawadiacko.

— Zgadnij, co to. Kurier był dziś rano.

Annie uniosła jedną brew.

— Aż się boję...

— Gemma przysłała nam zaproszenia do wypisania. Musiała wydać dobrą stówę na przesyłkę ekspresową. Mamy polecenie służbowe wziąć ze sobą większość tych już przez nas wypisanych do Anglii.

Rudowłosa jęknęła.

— Przecież tego będzie z setka... A Gemma chciała, żebyśmy cały tekst w środku wypisywali ręcznie...

— Mamy całą noc — zażartował lokaty, szczerząc się do niej.

Annie się skrzywiła.

— Planowałam w końcu wyspać się w normalnych warunkach... — wydęła wargi jak smutny kociak. — No, i nie tylkoo... — Spojrzała na niego wymownie spod rzęs.

— "Nie tylko"? — Harry poruszył brwiami, wracając do swojego talerza.

— No wiesz... Normalna wanna, duże łóżko, mój narzeczony, który nie musi się ukrywać w łazience, gdy pielęgniarka w nocy robi obchód... 

Styles zaśmiał się pod nosem, a na jego twarzy wymalował się łobuzerski półuśmieszek, eksponujący dołeczek w jego policzku.

— Brzmi przekonująco — poruszył brwiami. — Ale nie wiem czy aż tak przekonująco, żeby narazić się  Gemmie, moja słodka... 

— Naprawdę chcesz spędzić pół nocy wypisując zaproszenia na nasz ślub? — jęknęła zbolałym głosem, teatralnie.

— Masz lepszy pomysł?

— A nie możemy zatrudnić chłopaków do pomocy, skoro już i tak lecimy wszyscy jednym, prywatnym i tym samym samolotem do Londynu? —  oświeciło ją. — Na pięć par rąk zajmie nam to chwilkę... A będziemy mieli z dziesięć godzin na to, jak nie więcej...

Harry zmrużył oczy, analizując jej słowa.

— Ucieszą się, że będą mogli pomóc...

— Jesteś genialna, kochanie — przyznał.

— To jakaś nowość? — Zaśmiała się. — Pamiętaj, że od sześciu dni obiecałeś mi gitarę... — zmieniła temat, nawiazując do nowej piosenki, którą miał jej pokazać, ale jakoś tak wyszło, że "nie miał czasu".

— Nadrobimy — obiecał jej. — Jaką herbatę ci zrobić, myszko?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top