65

Annie obudziły ciche głosy obok łóżka. Nieprzytomnie uchyliła powieki, zdając sobie sprawę z tego, że jednak udało jej się zasnąć. Przez pierwsze dwie godziny, w czasie których Harry spał wtulony w nią, nie sądziła, że zmorzy ją sen. Wpatrywała się w okno, rozmyślając o wielu rzeczach. Nie pamiętała momentu, w którym i jej zamknęły się oczy.

Rudowłosa odchrząknęła cicho i przekręciła głowę w stronę dźwięku. Obok łóżka, na dwóch krzesłach, siedziały Anne z Gemmą, a nad nimi w białym kitlu lekarskim stała Maya, która uniosła brew, gdy Annie odnalazła jej oczy.

— O, pacjentka już nie śpi — Maya wydęła wargi w rozbawieniu, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Annie, jak się czujesz?

Szarooka zamrugała i próbowała się ruszyć, ale wczepiony w nią Harry skutecznie jej to uniemożliwiał. Spojrzała w dół, uśmiechając się lekko i wplotła dłoń w loki narzeczonego, który spał jak zabity.

— Fizycznie lepiej — wychrypiała, odchrząkając ponownie. — Psychicznie trochę też — przyznała. — Jak wyniki? — spytała, próbując podnieść się do pozycji nieco bardziej siedzącej, również bezskutecznie. Gemma i Anne zachichotały, widząc, jak Harry przygniótł ją skutecznie swoim ciałem na wąskim łóżku.

— Dzieci w porządku. Ciebie będziemy suplementować dożylnie przez resztę pobytu. Przy okazji, Luke jutro wpadnie pobrać krew na kontrolę hematologiczną - zakomunikowała jej, ściągając z siebie fartuch. — Kończę na dziś. Jutro będzie ordynator, więc błagam cię, Ann, dopilnuj, żeby ten stary piernik nie zastał was w takiej pozycji, jak teraz, jutro rano, bo wywalą mnie z roboty... — wskazała podbródkiem na Harry'ego. — Oddałaś mu swoje leki nasenne, co?

Annie uśmiechnęła się przepraszająco.

— Przepraszam, Maya... 

Pani doktor westchnęła ciężko.

— Domyślam się, że potrzebował ich bardziej, niż ty. Po tym, co się wydarzyło, zupełnie się nie dziwię. Ale, oficjalnie, nie pochwalam tego — puściła rudej oczko. — Jesteśmy w kontakcie, Annie. Masz mój numer, gdyby działo się coś niepokojącego — Maya wymamrotała jeszcze ciche pożegnanie i wyszła z sali. 

Rudowłosa przeniosła wzrok na brunetkę siedzącą obok łóżka.

— Anne...  — uśmiechnęła się czule na widok zmartwionej miny zielonookiej.

— Cześć, kochanie... — odpowiedziała jej mama rodzeństwa, łapiąc ją za dłoń. — Będziesz miała przez niego skurcze mięśni i połamane kości... — Kobieta zachichotała miękko, wlepiając wzrok w pogrążoną we śnie twarz syna, który ułożył policzek na dekolcie rudej.

— Ale za to spokojną duszę — zaśmiała się Annie, mimowolnie spoglądając w dół i głaskając mężczyznę po głowie. — Niech śpi. Bałam się, że nie zaśnie, albo, że pośpi godzinę i obudzą go koszmary... — skrzywiła się. — Martwię się o niego... — Szare oczy Annie przeskakiwały z Gemmy na Anne, potwierdzając, że one czują się podobnie.

— Dusi wszystko w sobie... — westchnęła blondynka. — Zawsze tak robił, gdy szło o Louisa...  

Wszystkie trzy westchnęły cicho w tym samym momencie. 

— O której jutro macie samolot? — spytała cicho Annie, chcąc choć na chwilę zmienić temat. Odruchowo nachyliła się, żeby cmoknąć Harry'ego w czubek głowy.

— W okolicy południa — odparła Gemma. — Annie, podpytałam tego paskudę o ślub rano, w restauracji i... wiesz, przepraszam, że to wszystko wyszło tak nieoficjalnie przed wszystkimi, ale po tym, jak Zayn... 

— Daj spokój, Gem — zaśmiała się cicho ruda, przerywając jej. — Nie masz za co przepraszać. Nie po tym, co się stało... 

— Wiesz, że Harry nie chce przesuwać daty? — Blondynka rozłożyła się wygodniej na krześle, ściągając ze stóp espadryle i podwijając nogi pod siebie. 

Annie pokiwała głową niepewnie.

— Wspominał... — mruknęła. — Nie wiem, czy dobrze robimy, jeśli mam być szczera...  

— Anastasia, dziecko — odezwała się Anne, widząc jej wątpliwości. — To nie jest ślub pod publikę, tylko dla was... Utrzymamy go całkowicie z dala od mediów. 

Annie uniosła jedną brew.

— Myślisz, że to wykonalne, Gemmy...? 

Blondynka pokiwała głową żywo, a jej twarz rozświetlił uśmiech pełen entuzjazmu, który wymalował w jej policzkach identyczne dołeczki, jak te u Harry'ego.

— Spokojnie, Ana. Najważniejsza będzie dla nas lista gości. Jeśli skupimy się na samych zaufanych ludziach, a znając mojego brata i jego życiowe doświadczenie, zakładam, że tak właśnie będzie, to fakt waszego małżeństwa zostanie tylko pomiędzy rodziną i garstką najważniejszych przyjaciół i bliskich. 

Anne przytaknęła, dodając otuchy rudowłosej, która próbowała zebrać wszystkie swoje loki na czubku głowy i związać je satynową frotką.

— Córcia, czego potrzebujesz, żeby zacząć przygotowania? — zagadnęła Anne blondynkę.

— Ej, nie chcę nic mówić... — zaczęła Annie, chichocząc — ale ta śpiąca pchła śmiertelnie się na mnie obrazi, jeśli ta rozmowa go ominie. Doskonale wiecie o tym, obie... — Uśmiechnęła się lekko, głaszcząc Harry'ego po głowie.

— Przecież nie wybieramy mu ślubnego garnituru właśnie w tym momencie - prychnęła Gemma.

— Anne, błagam, powiedz mi, że tego wyboru nie pozwolisz mu dokonać samodzielnie — szepnęła Annie błagalnie, powstrzymując śmiech. — Kocham go, ale nie pozwól mu na to... 

Brunetka zakryła twarz dłońmi, żeby stłumić śmiech. W przeciwieństwie do Gemmy, która nie hamowała głośnego ataku rozbawienia.

— Tak się cieszę, że oficjalnie wejdziesz do rodziny, Ann... — pisnęła podekscytowana blondynka. — Myślałam, żeby cała uroczystość odbyła się w Holmes Chapel. Mamy ogromny ogród, będzie miejsce do spania, a Harry ucieszy się, jak będzie mógł ślubować przed ołtarzem kościoła, w którym się wychowywał... Albo znajdziemy jakieś inne, malownicze miejsce na plener. Będzie już ciepło... 

Annie zamyśliła się.

— To całkiem rozsądne. W Londynie byłoby dużo większe prawdopodobieństwo, że dorwą nas paparazzi... Pytanie tylko, czy to nie jest za mało... no wiesz, fancy? Zbyt mało ambitne?

Anne prychnęła.

— Przerabiał już w swoim życiu i Londyn, i ceremonię na Karaibach, połączoną z weselem w Nowym Yorku, a potem jeszcze z miesięczną podróżą poślubną. Nie sądzę, żeby to było dla niego najważniejsze, Annie... Tu nie chodzi o rozmach. Nigdy nie chodziło o to.

— No wiem... — przyznała jej rację szarooka, próbując poprawić się na poduszkach. — Gemma, wiesz, że nie chcę sztywnej imprezy pod krawaty, sukni ślubnej z gorsetem i tony lakieru na włosach? Cekiny, ledy na marmurowej posadzce, przepych...

— Nawet nie kończ tej myśli — zaśmiała się Anne, wyraźnie rozbawiona. 

Blondynka uniosła jedną brew.

— Kochana, ja już wszystko wiem. Trochę się już znamy przecież — zarzuciła włosami, nieskromnie. — Będzie dużo zieleni. I dużo kwiatów. Brzozy, białe frezje, magnolie i dużo bzu. Wspomniałaś kiedyś, że kochasz zapach bzu, pamiętasz?

Annie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

— Wspominałam ci o tym zaledwie przelotnie... 

— Mam dobrą pamięć — wyszczerzyła się blondynka. — Będzie girlanda w ogrodzie z rustykalnymi żarówkami, delikatna, koronkowa suknia ślubna, ale wybierzemy ją razem, więc o to się nie martw. Postaram się wcisnąć mojego brata w garnitur w kratkę i w muchę... 

I wtedy wszystkie trzy usłyszały niski, zachrypnięty, bardzo zaspany głos.

— Nawet o tym nie myśl, koszula zostaje rozpięta. — Chrypa bruneta rozniosła się po pomieszczeniu, a potem Harry sennie zamrugał, próbując przyzwyczaić wzrok do półmroku panującego w pomieszczeniu.

Anne i Gemma roześmiały się głośno, a Annie chichotała, zagryzając dolną wargę.

— Nie śmiej się tak, bo poduszka mi się trzęsie — mruknął zadziornie i mocniej objął Annie w pasie. Ruda ucałowała czule jego czoło i zaprotestowała, gdy Harry próbował się przeciągnąć, prostując się i prawie wbijając łokieć w jej bok. — Długo spałem? — spytał nieprzytomnie, spoglądając za wielką, szklaną ścianę i widząc, jak nad Miami zmierzcha.

— Prawie dwanaście godzin — uświadomiła go mama.

Styles zamruczał jak kocur i spojrzał na rudą z dołu.

— Zmiana pozycji, maleńka — zakomunikował jej i podniósł się, sprawnie układając się tak, żeby objąć ją od tyłu, układając ją sobie na torsie. Ułożył ich w pozycji pół-siedzącej i ucałował czubek jej głowy, gdy w końcu z ulgą podkurczyła nogi do klatki piersiowej. — Żadnej muchy, Gemma — nawiązał do słów, które usłyszał. — Jezu, ale mnie bolą plecy... — jęknął, prostując się i wiercił się przez moment, żeby rozruszać zastane mięśnie na plecach.

— Nie bądź upartym osłem, brat. Chociaż raz mógłbyś się ubrać jak człowiek — przewróciła oczami blondynka.

— Eeej - zwróciła im uwagę Anne. — Bądźcie mili. Co to ma być?  — zganiła ich jak parę pięciolatków.

Annie prychnęła pod nosem, słysząc tę wymianę zdań.

— A na resztę się zgadzam — dodał, poważniejszym tonem. 

— To ty nie spałeś, jak rozmawiałyśmy? — spytała blondynka, unosząc jedną brew.

— "Wielki brat" czuwa — zaśmiała się Anne. — Gemma, przez tyle lat powinnaś się nauczyć, że twój brat zawsze wszystko widzi i słyszy. A w podsłuchiwaniu jest mistrzem... 

— Ej, nieprawda! — oburzył się.

Wszystkie trzy roześmiały się głośno, nie wierząc mu. Styles obrał inną taktykę, zmieniając temat.

— Przez to, że oboje wyspaliśmy się w dzień pewnie będziemy mieć chwilę na to, żeby omówić listę gości dzisiejszej nocy. No nie, skarbie? — Cmoknął Annie w miejsce za uchem, zmieniając temat. Wsunął dłoń pod kołdrę, wdzierając się pod jej koszulkę, żeby móc pogłaskać skórę na jej podbrzuszu. — Jak się czujesz? Spałaś coś? — zapytał ją, wyraźnie zatroskany.

Annie pokiwała głową potwierdzająco.

— Nie kłamie, obudziłyśmy ją — dodała Gemma.

Harry zmrużył oczy.

— Mogłyście dać jej pospać — mruknął niezadowolony.

— Sama się obudziłam, uspokój się, Hazz. — Annie odwróciła się, żeby spojrzeć na niego krótko. — Okej?

— Okej. — Wywrócił oczami, z powrotem przyciągając ją do siebie. — Nie jesteś głodna?

— Jeszcze nie.

— Na pewno? — spytał czule.

— Kotku... 

— Oj, no co, martwię się — usprawiedliwił się miękko. — Sister, co jeszcze, poza listą gości, musimy podesłać ci jak najszybciej? — zagaił, głaskając rudowłosą po brzuchu.

Rozmawiali jeszcze godzinkę, a potem Anne i Gemma pożegnały się z nimi, obiecując, że rano wrócą uściskać ich przed wylotem do Londynu. Zostawiły im torbę z niemal wszystkimi ich rzeczami z pokoju hotelowego, w którym oboje mieli spać zeszłej nocy. Sam rano przyniósł Annie tylko część najpotrzebniejszych rzeczy. Gemma przekazała bratu również kluczyki od jego samochodu, którym przyjechały do centrum z zamiarem powrotu taksówką. Anne przeczuwała, że na tę chwilę Harry nie ma najmniejszego zamiaru ewakuować się z sali szpitalnej swojej narzeczonej. 

— Jakieś życzenia specjalne co do obiadokolacji, najdroższa? — spytał Harry, zmieniając koszulkę po całodniowym śnie. — Gemma podrzuciła nam audi. Nie chcesz nic z subway'a albo maka? Mogę tam podjechać.

Annie wydęła wargi i pokiwała przecząco głową.

— Pizza? Sałatka? — dopytywał bezsilnie. — Kochanie, coś zjeść musisz... Nie będziesz siedziała tu głodna, a pewnie oboje położymy się w środku nocy, jeśli w ogóle. Zostawili ci obiad i kolację na stoliku przed salą, ale Gem mówiła, że jakoś mało apetycznie to wygląda...Nawet, jeśli jest opcja odgrzania tego.

Rudowłosa podciągnęła kołdrę pod szyję, siedząc na łóżku i obejmując ramionami kolana. Spoglądała na Styles'a wielkimi, szarymi ślepiami, nie odpowiadając.

— Ana, noo...  —  jęknął, podchodząc do niej i siadając na brzegu łóżka. —  Co ci przywieźć do jedzenia? I nie przyjmuję słowa "nic"... 

Annie spojrzała w sufit, analizując, czy faktycznie ma na cokolwiek ochotę.

— Zjadłabym tartę agrestową z serkiem mascarpone i z bezą — palnęła, powodując, że Harry strzelił sobie z otwartej dłoni w czoło.

— Misia, nie rób sobie ze mnie jaj... 

— Ale ja naprawdę bym zjadła tę tartę... 

Harry spojrzał na nią jak na wariatkę.

— Anusia, kochanie... ja cię błagam. Przecież jeszcze do wczoraj cofało cię na samą myśl o słodkim cieście — zauważył bystro. 

— Chyba mi przeszło?

Styles westchnął ciężko, ładując się w całości z powrotem na łóżko rudej. Usiadł w rozkroku tak, aby mieć ją pomiędzy swoimi kolanami i spojrzał zielonymi tęczówkami w szare.

— Skąd te zachcianki, skoro to jeszcze nawet nie drugi trymestr? — spytał bezsilnie.

— Nie mam pojęcia, żabko. — Rudowłosa wydęła słodko wargi, robiąc minę smutnego kociaka z wielkimi oczami.

— Myślisz, że w całodobowej restauracji na pierwszym piętrze mogą mieć coś, co o dziesiątej wieczorem zaspokoi twoją ochotę na słodkie? — spytał politycznie.

Annie uśmiechnęła się do niego szeroko.

— Wiesz, że cię kocham i, że jesteś najlepszy?

Styles zachichotał i ucałował jej usta, skradając jej czuły pocałunek z warg.

— Zaraz wracam — oświadczył jej, zeskakując z łóżka i wsuwając na stopy swoje adidasy. 

W czasie, w którym Harry ruszył na podbój centrowej restauracji do sali Annie zajrzała położna, która dobrodusznie pozwoliła jej przemyć twarz w łazience i dała jej sekundę na szybkie załatwienie potrzeb fizjologicznych, zanim podłączyła jej kroplówkę z lekami "na noc".

Ruda ponownie została uziemiona w łóżku. Z cichym westchnieniem sięgnęła po swoją komórkę, gdy do jej przedramienia został podłączony cienki dren z przezroczystym lekiem w środku. Odczytała kilka wiadomości od Sama, jedną od Zayn'a, Liama, Nialla i od Dylana - ten ostatni dał jej znać, że słabo znosi rzut chemii i, że wpadnie do niej dopiero jutro. Chłopcy za to przesyłali wyrazy tęsknoty i prosili, żeby przekazała Harry'emu, że jak wstanie, to ma się do nich odezwać w ważnej sprawie. Westchnęła cicho, przeczuwając, że ma to związek z wiadomościami Jackmann'a.

— Patrz, co mam! — Styles wpadł do sali jak huragan, ściskając w dłoni wielką, naprawdę wielką, papierową torbę.

Annie zamrugała, zdziwiona.

— Skarbie, miałeś tam zejść po kawałek ciasta i coś do zjedzenia dla siebie, a nie po pół restauracji... 

— Nie mieli dokładnie takiej tarty, jaką chciałaś, więc przekupiłem kelnera, żeby ukroił mi kawałek sernika nowojorskiego, ciasta z galaretką, tarty orzechowej, malinowego marzenia, jakiegoś zajebistego brownie i tortu bezowego z mascarpone. Niby wszystko mieli świeże i do wystawienia w ladzie dopiero na rano, ale mój urok osobisty go przekonał. Chyba był gejem, swoją drogą. No, i jak to wszystko się wymiesza to prawie wyjdzie to, co chciałaś — poruszył seksownie brwiami, stawiając torbę na łóżku. — Od patrzenia na te słodkości sam nabrałem ochotę na słodkie, więc myślę, że damy radę pokonać tę ilość we dwoje. Od razu przedyskutujemy smak tortu weselnego — oświadczył jej. — Idę zmienić spodenki na dresy. A, i pożyczyłem z lady restauracyjnej świeczkę, żeby było nam bardziej romantycznie! 

Gadał jak najęty, wyjmując z torby swoje cienkie dresy z długą nogawką i, jak gdyby nigdy nic, rozbierając się do majtek akurat w momencie, gdy położna przyszła zerknąć, czy z podłączoną kroplówką Annie wszystko okej. Gdy speszona kobieta uciekła z sali, zamykając za sobą drzwi w pośpiechu, rudowłosa spojrzała na narzeczonego wymownie.

— No co? — spytał, grając głupiego i wydymając wargi, żeby spróbować zachować poważny wyraz twarzy.

— Może następnym razem, jak będziesz robił striptiz, to idź do łazienki, misiaczku? — sarknęła.

— A jak wtedy będziesz mnie podziwiać? — zaśmiał się seksownie, wymownie i teatralnie oblizując swoje wargi. 

Harry przebrał się, a potem usiadł w miejscu na nogi na łóżku Annie i powoli wyjmował z torby pojemniczki z ciastem, podając jej jeden z plastikowych widelców. Chichocząc, odpalił od zapalniczki świeczkę, którą postawił na szafce nocnej.

— Panienko, czy jest panienka gotowa na degustację? — spytał z francuskim akcentem.

— Zawsze krzyczałeś, że nie wolno jeść w łóżku — zwróciła mu uwagę, nie potrafiąc nie uśmiechać się, gdy na niego patrzyła. Był rozczochrany, ale z jego twarzy po regenerującym śnie zniknęły objawy zmęczenia.

— Wyjątek czyni regułę — powiedział filozoficznie, z łobuzerskim półuśmieszkiem wymalowanym na buzi.

— Lubię, jak masz dobry humor — przyznała cicho Annie, patrząc na niego z uśmiechem.

— Sam się dziwię, że dobę po tym, jak mój były mąż powiesił się w moim własnym mieszkaniu, bardziej cieszę się tym, że wszystko z wami w porządku, niż przejmuję się tym... wszystkim... — wymruczał nieco ironicznie. Próbował się uśmiechnąć, żeby odegnać te myśli, ale wyszedł mu tylko grymas. — Jestem przytłoczony, Ana... Chyba potrzebuję czasu, żeby się z tym oswoić. Potrzebowałem doby, żeby przeszło mi przez gardło nazwanie po imieniu tego, co zrobił. Po prostu potrzebuję czasu. Czasu i ciebie, Ann... — przyznał, wlepiając w nią wielkie oczy.

— Nigdzie się nie wybieram, kochanie — odpowiedziała mu, dodając mu nieco otuchy.

Harry pokiwał głową, a na jego twarzy ponownie wymalował się delikatny uśmiech.

— Wiem, śliczna. Wiem... Podasz mi telefon, maleńka? — spytał, wbijając widelec w kawałek tortu bezowego.

Annie spięła się, słysząc jego pytanie.

— A, właśnie — mruknęła pod nosem. — Harry, kotku... — zaczęła głośniej, ściągając na siebie jego uwagę. — Jak spałeś strasznie wibrował na szafce nocnej... 

Styles skrzywił się.

— Niepotrzebnie go włączyłem. Mogłem zostawić go wyłączonego na amen, jak się kładliśmy... Przepraszam... 

— Nie, nie, nie o to chodzi — Annie zacisnęła wargi. — Odczytałam wiadomości od chłopaków i od Jackmann'a jak spałeś — powiedziała cicho. — Nie dawali spokoju, więc myślałam, że to coś pilnego. Nie chciałam naruszać twojej prywatności... 

Wpatrywała się w niego przepraszająco.

— Ana, skarbie, daj spokój. Nie mam przed tobą tajemnic. Nie jestem zły — posłał jej lekki uśmiech i nachylił się nad nią, żeby cmoknąć czubek jej nosa. Następnie kazał jej otworzyć usta i nakarmił ją kawałkiem brownie, ignorując jej protestujący chichot. — I co, to było coś ważnego?

Pokiwała twierdząco głową, przeżuwając kawałek czekoladowego ciasta.

— Jackmann prosi o pilny kontakt. Obstawiam, że jest w motelu razem z całą resztą. Pewnie siedzą razem na plaży i będą rozmawiać przy piwie do późnej nocy... 

Harry zmarszczył brwi.

— To w sumie bardzo prawdopodobne — przyznał jej rację, przejmując z dłoni narzeczonej swoją komórkę. — Jedz, misia. Przedzwonię do nich, póki jeszcze nie jest bardzo późno — oświadczył jej cicho. — Chyba skończyła ci się kroplówka, skarbie — wskazał podbródkiem na plastikowy worek zawieszony na wieszaku, gdy przykładał telefon do ucha.

Annie wezwała dzwonkiem położną, modląc się, żeby po tej rozmowie Harry nadal był w tak samo dobrym humorze.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top