62
Annie cały czas miała świadomość tego, co dzieje się wokół niej. Dźwięki dochodziły do niej jak przez mgłę. Były niewyraźne, zniekształcone, ale mimo tego, że przed oczami miała ciemność, wiedziała, co się z nią dzieje. Czuła, jak Dylan wziął ją na ręce. Próbowała mrugać i łapać oddech w płuca, ale jej nie wychodziło. Miała wrażenie, że ktoś położył jej na klatce piersiowej dziesięć kilo cegieł. Słyszała, jak blondyn do niej mówi. Słyszała, jak policja i ratownicy wpadli do mieszkania, krzycząc do siebie krótkie polecenia i wołając lekarza. Słyszała, jak Dylan przedstawiał młodemu ratownikowi jej stan i czuła, jak dźwiga ją i pomaga przetransportować ją do karetki tak, żeby jak najszybciej znalazła się na oddziale Mayi. Toczyła bitwę z własnym ciałem, której jej nie słuchało. Słyszała, jak Dylan szybko informuje przez telefon Luke'a o jej stanie. Słyszała, jak dzwoni do kogoś, kto musiał być obok Harry'ego, bo wydawało jej się, że po kilku zdaniach zwrócił się bezpośrednio do samego Styles'a, który musiał przejąć słuchawkę w swoje ręce.
Dopiero w karetce, gdy Dylan wraz z młodym ratownikiem ułożyli na jej twarzy maseczkę tlenową, udało się jej otworzyć oczy. Obraz był zamazany. Na początku zbyt kolorowy i nieostry. Łapczywie nabrała powietrza do płuc i czując, jak jej oczy zalewają się łzami. Wielkie ślepia Annie spotkały miodowe oczy Dylana, który wpatrywał się w nią, przerażony.
— Wszystko będzie dobrze, Ann — wyszeptał do niej, a potem przyłożył do ucha telefon, słysząc niewyraźny głos w słuchawce. — Harry? — spytał cicho i kątem oka pokiwał przecząco głową, bezgłośnie odmawiając rudej, która poruszyła się na kozetce niespokojnie, chcąc przejąć od niego iphone'a i samodzielnie porozmawiać z brunetem. Nie bardzo była świadoma tego, że nawet nie da rady sama podnieść ręki.
Dylan przez moment wsłuchiwał się w głos Harry'ego w komórce.
— Nie, Harry. Annie przed chwilą się ocknęła, jest podłączona do tlenu. Jest słaba, ale przynajmniej nie nieprzytomna. Maya czeka na nią w centrum - wymamrotał cicho. — Tak, zaraz tam będziemy. Do zobaczenia, stary...
Rudowłosa zamknęła oczy i westchnęła, czując, jak jej spięte mięśnie między żebrami i napięte, skurczone z nerwów oskrzela powoli zaczynają wracać do pierwotnego stanu. Dylan pogłaskał dłonią jej czoło i włosy na głowie, wzdychając ciężko.
— Może jestem szalony i nienormalny, ale to ty wystraszyłaś mnie bardziej, niż... no wiesz... — wymamrotał, i skrzywił się, gdy Annie syknęła cicho w chwili, w której ratownik wkuł się w jej żyłę, żeby założyć jej wenflon. — Styles będzie w centrum tak szybko, jak tylko się da...
Annie włożyła całe swoje siły w swoją drugą dłoń, którą podniosła do twarzy, żeby na moment odsunąć maseczkę od ust. Miała wrażenie, że jej ręka waży tonę.
— Harry wie o Louisie? — wychrypiała słabo i ledwo słyszalnie.
— Wie — przytaknął Dylan przybitym głosem. — Załóż ją z powrotem i oddychaj głęboko. Za chwilę będziemy na miejscu — polecił jej, przykładając jej maskę z powrotem na nos i usta.
Annie przymknęła oczy, oddychając powoli i poczuła, jak znowu świat dookoła niej wiruje. Przeszła jej przez głowę myśl o tym, że się boi. Że strasznie mocno boi się tego, że Harry po samobójstwie Louisa załamie się tak bardzo, że bardziej przejmie się śmiercią szatyna, niż nią i ich dziećmi. Że zostawi ją samą... Że będzie się obwiniał, a przez to nie będzie w stanie się podnieść po tym ciosie...
Tak wielu rzeczy się bała...
Harry spoglądał na zegarek na swoim nadgarstku, zaniepokojony. Zakładał, że coś wydarzyło się w drodze powrotnej z jego mieszkania, bo - według jego obliczeń - rudowłosa, blondyn i Zayn powinni byli wrócić już dziesięć minut temu. Dopił drinka ze szklanki i wstał od stołu, żeby odejść kawałek w stronę plaży, gdzie nie docierały głośne odgłosy pijackiego zawodzenia Liama, Camille i Gemmy, którzy właśnie katowali Whitney Houston na karaoke.
Brunet zaciągnął się zapachem oceanu i nagle usłyszał za sobą głos Samuela, który podbiegł do niego cicho:
— Harry... — Sam był blady jak ściana, a w dłoni ściskał swój telefon. Drżał mu głos i miał panikę w oczach.
Styles zmarszczył brwi i poczuł, jak przez jego żyły przepływa adrenalina, gdy spojrzał w twarz blondyna.
— Co się stało, Sam?
Instynkt samozachowawczy rozdzwonił się w głowie Harry'ego, jakby nagle miało wydarzyć się coś, co niepokoiło go przez kilka ostatnich dni.
— Harry, nie będę owijał w bawełnę, bo jestem śmiertelnie przerażony i nie ma na to czasu.
Zielonooki wstrzymał oddech.
— Mam na linii Dylana. Drzwi wejściowe od twojego mieszkania były otwarte.
— Co takiego? — Strach zalał ciało Styles'a.
— Zayn, Dyl i Annie znaleźli martwego Louisa w salonie. Powiesił się — wydusił z siebie Sam, chwytając Harry'ego za ramię.
Lokaty poczuł, jak cały alkohol, który miał w żyłach wyparowuje z niego w ciągu nanosekundy.
— Loui... co...? Sam, o czym ty...? Jak to "powiesił się"?!
Louis się powiesił.
To nie może być prawda.
Louis się powiesił.
"Znaleźli martwego Louisa w salonie."
To jakiś śmieszny żart, prawda?
Louis się powiesił.
Louis się powiesił.
Powiesił.
Nie żyje.
— Harry, Anastasia zemdlała. — Samuel starał się szybko wyrwać zielonookiego z napadu otępienia. — Dylan wiezie ją karetką do centrum. Nic więcej nie wiem — oświadczył mu, wskazując podbródkiem na telefon, gdzie Dylan nadal czekał na linii.
Styles oprzytomniał, otrząsając się z szoku.
— Dzwoń po taksówkę, Samuel. Natychmiast — polecił chłopakowi i wyjął mu jego komórkę z rąk, przykładając ją sobie do ucha. — McLee, co z Anastasią?
Harry wbiegał na oddział ginekologii zdyszany i zapłakany. Na parkingu minął się z Dylanem, który wrócił z Samuelem do motelu.
Wiedział, że wygląda jak siedem nieszczęść. Był zapłakany, spocony, blady i miał spuchniętą twarz. Panicznie i w pośpiechu rozglądał się od progu oddziału za znajomo wyglądającą sylwetką lekarki, która mogła cokolwiek wiedzieć o Annie. Starał się być cicho - w końcu wpadł na prywatny oddział szpitalny po ciszy nocnej, ale nie mógł nie krzyknąć, gdy dostrzegł kobietę, której szukał.
— Maya! — zawołał na widok białego fartucha. Kobieta odwróciła się w jego kierunku i, widząc jego stan powiedziała tylko:
— Sala dziewiętnaście. Staram się zorganizować dla was izolatkę, ale musicie dać mi na to czas do rana. Porozmawiamy jak wyjdę z sali porodowej, Harry — mówiła szybko i konkretnie, wskazując mu drogę korytarzem.
— Co z dziećmi? — spytał konkretnie, spanikowany.
Kobieta posłała mu krótki, uspokajający uśmiech.
— Są całe.
Potarł twarz dłońmi, zginając się w pół i ścierając łzy z twarzy. Głośno wypuścił powietrze z klatki piersiowej i spojrzał na młodą panią doktor z ogromną ulgą w oczach.
— Maya, dziękuję. Dziękuję Ci...
— Idź do niej — poleciła mu, ale gdy już się odezwała, lokaty niemal dobiegł już do wskazanych drzwi.
Starał się nacisnąć klamkę powoli i cicho, mając na uwadze, że Annie może nie być sama na sali, ale był w takich emocjach, że wpadł tam jak huragan.
Jego ukochana leżała skulona się na szpitalnym łóżku, przykryta kocem. Twarz miała całą we łzach. Była przerażająco mocno blada - a dostrzegł to tylko przy malutkim świetle, jakie dawała mała lampka nocna, zapalona nad jej łóżkiem. Annie podniosła szare oczy na narzeczonego, gdy głośno wpadł do pomieszczenia i poczuła, jak jego ciasne ramiona oplatają ją z impetem.
— Ana, skarbie, Jezus Maria, Anastasia, maleńka... — szeptał opętańczo, walcząc ze szlochem w swoim gardle. Była w jego ramionach. Cała. Przytomna. To było dla niego najważniejsze.
Styles przytulił ją, cały zapłakany, podnosząc ją delikatnie na ręce i układając ją sobie na kolanach tak, żeby przytulić ją do siebie jak najciaśniej. Ucałował jej czoło, mocno przyciskając wargi do jej chłodnej skóry. Poprawił dren od jej kroplówki, gdy zaplątała w niego rękę i ponownie objął ją cholernie mocno.
— Harry... — wyszeptała, rozpłakując się w jego ramionach.
A on rozkleił się razem z nią.
— Tak mi przykro, Harry... — szlochała cicho. — Tak mi przykro... Ja... Jak weszliśmy do mieszkania, to on już...
— Ciii... — szepnął w jej włosy przez zaciśniętą krtań. — Nie myśl o tym teraz, skarbie, błagam... — wyszeptał przez własne łzy.
Siedzieli razem w ciszy, przerywanej ich atakami płaczu. Harry głaskał plecy Annie, całując jej czoło, gdy moczyła łzami jego bluzę. Nie mogła się uspokoić, mimo jego obecności.
Harry nie wiedział, ile dokładnie czasu oboje płakali w swoich ramionach. Lokaty poczuł, że zdrętwiały mu nogi i, że zaczęły go boleć lędźwie od tego, że cały czas obejmował Anastasię, siedząc w jednej pozycji. Annie podciągała nosem raz po raz, głośno przełykając ślinę i nie chcąc zasnąć.
Zielonooki podniósł wzrok na uchylające się drzwi. Gdy Maya dostrzegła, że oboje nie śpią uniosła obie brwi ku górze, wyraźnie zdziwiona.
— Wiecie, że jest prawie czwarta nad ranem? — spytała ich szeptem. — Miałam nadzieję, że chociaż jedno z was będzie spało... — mruknęła, wchodząc do środka i siadając na krześle obok łóżka. Spojrzała wymownie i troskliwie na Anastasię.
Młoda lekarka omiotła wzrokiem ich twarze i westchnęła cicho.
— Harry, masz świadomość, że przed centrum zebrały się już setki dziennikarzy? — spytała niemal szeptem.
Annie mimowolnie prychnęła pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Domyślam się, że może tak być — wychrypiał nisko i cicho, nie chcąc obudzić sąsiadki rudowłosej. Młoda dziewczyna spała spokojnie na łóżku pod oknem, na drugim końcu sali. — Czekają na potwierdzenie sensacji dziesięciolecia...
Maya wpatrywała się w bruneta, nie komentując.
— Muszę wiedzieć, co się wydarzyło, Annie — odezwała się cicho. — Byłaś o krok od poronienia. Takie ataki paniki zdarzały ci się wcześniej?
Szare, zaczerwienione oczy spojrzały odruchowo w zielone, szukając w nich oparcia. Annie zadrżała, gdy poczuła na swoim czole ciepłe wargi Styles'a. Był tutaj, przy niej, dla niej.
— Nigdy wcześniej aż tak silne... — wyszeptała i nabrała powietrza w płuca. — I nigdy wcześniej na widok... — zacisnęła wargi, szukając odpowiednich słów — martwego człowieka. Nawet, jeśli go znałam... Nawet, przy identyfikacji rodziców i siostry po wypadku... — zacisnęła mocno szczękę. — Nigdy aż tak, Maya...
Kobieta w kitlu skinęła głową, patrząc rudowłosej w oczy.
— Zostawię cię na tygodniowej obserwacji — mruknęła cicho, zaskakując ich oboje. Jak gdyby nigdy nic zaczęła podnosić się z krzesła, ignorując ich zdziwione twarze.
— Maya, ale po co? — wydusiła w końcu Annie, nie rozumiejąc.
— Ann, jesteś za bardzo obciążona psychicznie. Tylko tutaj, z dala od tego szaleństwa i pod kontrolą leków regenerujących i uspokajających będziesz w stanie odpocząć na tyle, żeby poczuć się lepiej. Jeśli wypuszczę cię stąd rano, ilość stresu jakim siebie obciążysz może zadecydować o całej ciąży. Nawet, jeśli zamkniecie się w bezpiecznym miejscu we dwoje, Harry — dodała, widząc, jak brunet otwiera usta, żeby coś powiedzieć. — Przez tydzień będziesz pod moją opieką. I wypuszczę cię stąd dopiero wtedy, gdy będę widziała po twoich wynikach krwi i badaniach kontrolnych, że naprawdę jest dobrze. Bo teraz nie jest dobrze.
Annie zacisnęła wargi. Miała tu zostać? A co z Harrym? Mają funkcjonować przez tydzień po tak dużym ciosie, osobno? Przecież muszą się wspierać... Jak ona ma zostawić go samego z tymi wszystkimi emocjami? No jak?
Maya chwyciła klamkę z zamiarem wyjścia z sali.
— Jutro rano przeniosę cię do izolatki, Annie. Będzie wam bardziej komfortowo — mruknęła. — Harry, pamiętaj, że nie wolno ci tu spać.
— Tak, wiem — odparł natychmiastowo.
Rudowłosa z całych sił powstrzymała się przed tym, żeby nie wywrócić oczami. Maya, na szczęście, nie zorientowała się, że Styles właśnie śpiewająco skłamał. I, jak na niego, wyszło bardzo przekonująco.
— Wróć do domu, Harry. Dobranoc — pożegnała się cicho Maya, zamykając za sobą drzwi.
Annie westchnęła ciężko.
— Nie godzę się na kwitnięcie tutaj przez siedem dni. Nie w takiej sytuacji... — wymamrotała nieprzytomnie, denerwując się tą perspektywą.
— Skarbie... — wychrypiał miękko Harry.
— Nie zostawię cię z tym wszystkim...
— Ana, kochanie. — Ujął jej policzek w dłoń i spojrzał jej głęboko w oczy. — Pamiętaj, że nosisz pod sercem nasze dwa największe skarby. Niezależnie od tego, jak bardzo Louis postąpił samolubnie, niezależnie od tego, jak bardzo jest to moją winą i od tego, jak bardzo sobie na to zasłużyłem... Annie, nie możesz ryzykować zdrowia dzieci... Jeśli trzeba, to...
O nie, Harry, nie...
— Ale to nie jest twoja wina... — panicznie przerwała mu Annie, czując, jak jej krtań znów zaciska się kurczowo, dusząc napad łez.
To była jedna z tych rzeczy, których bała się najbardziej.
— Nie możesz się obwiniać, Harry, błagam... — czuła, jak jej bezsilność ją przytłacza.
Styles przełknął głośno ślinę i ucałował jej czoło. Bez słów poprawił dren od jej kroplówki i uniósł jej wyczerpane od płaczu ciało, żeby ułożyć ją na materacu. A potem bez skrępowania sięgnął rąbka swojej bluzy i ściągnął ją sobie przez głowę. Annie obserwowała w ciszy, jak rzuca ją na fotel nieopodal i zsuwa ze stóp adidasy.
Nie miał zamiaru sobie iść.
Nachylił się nad nią, gdy zdjął skarpetki, zostając w krótkich spodenkach i w t-shircie.
— Pupa do góry — polecił jej cicho, zsuwając z niej dresowe rurki i pozbywając się jej skarpetek. Szarooka mimowolnie uniosła jedną brew i uśmiechnęła się lekko. Zostawił ją w samej bluzie i w majtkach, a potem wpakował się pod jej kołdrę, przytulając ją do siebie mocno na jednoosobowym łóżku.
Annie ufnie wczepiła się w jego ciało. Jego ciepłe łydki ogrzewały jej lodowate stopy. Jego ciężkie ramiona dawały jej ukojenie, gdy rozgrzewała się pod wpływem ciepła jego skóry. Przymknęła oczy, gdy Harry złożył czuły pocałunek na jej czole.
— To ja powinienem był go znaleźć. To nie powinnaś być ani Ty, ani Zee, ani Dylan... — wymamrotał drżącym głosem. — To od początku miałem być ja...
Ruda poczuła, jak po jej policzku przebiega kolejna, pojedyncza łezka.
— A z drugiej strony wiem, że gdybym to ja go znalazł, to nie pozbierałbym się po tym psychicznie - wyznał jej cicho. — Nadal w to nie wierzę... Nie potrafię w to uwierzyć... — zaszlochał cicho, chowając twarz w jej włosach. — Boże, Ana, po raz kolejny byłem bliski tego, żeby was stracić...
Annie czuła, jak jego łzy, skapujące z linii szczęki opadają na jej policzek. Wsunęła jedną rękę pod koszulkę narzeczonego i uspokajająco wodziła dłonią po jego plecach, sprawiając, że powoli wyrównywał swój oddech.
— Nie rozumiem, dlaczego to zrobił... — mamrotał. — Przecież poza mną miał jeszcze dziadków, siostry, brata... syna... karierę, przyjaciół...
Rudowłosa nie odezwała się, czując, jak jej ciało nareszcie rozluźnia się pod wpływem ciepła kołdry, która zaczynała się nagrzewać. Gorąca skóra Harry'ego i schodząca z niej adrenalina były jak kompres i środek nasenny w jednym.
— Gdy Sam mi powiedział, że Louis... — Wziął głęboki oddech do płuc, robiąc pauzę. — ... że Louis się powiesił w moim mieszkaniu myślałem, że zawalił mi się świat. Ale tak naprawdę nie miałem racji.
Annie zmarszczyła brwi, wolno przetwarzając jego słowa.
— Dlaczego? — wychrypiała nieprzytomnie.
— Bo gdy powiedział mi, że zemdlałaś i, że Dylan jest z tobą w karetce poczułem, że poprzednia informacja, poza ogromnym szokiem i bólem, nie ma wpływu na moje życie. Dopiero, gdy usłyszałem, że mogę cię stracić... Dopiero wtedy poczułem prawdziwe przerażenie i to, że mój cały świat może się zawalić, Annie... — mamrotał cichutko. — Będę się obwiniał. Będzie mi ciężko. Będę próbował zrozumieć i pewnie nigdy mi się to nie uda, ale dopóki mam was, mam wszystko...
Mniej więcej po tamtym zdaniu rudowłosa uroniła jedną łezkę, mamrocząc, że kocha go nad życie i odpłynęła w krainę snów, przegrywając walkę z wycieńczonym ciałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top