60

Annie rozejrzała się z uśmiechem po znajomym, pustym parkingu, na którym Harry postanowił zatrzymać audi. Jechali w ciszy, opuszczając centrum Miami bez słów pomiędzy nimi. Styles, prowadząc, wodził dłonią po udzie rudej, raz po raz splatając razem ich dłonie i podnosząc je sobie do ust, żeby ucałować jej kostki. 

Uśmiechnął się, oświadczając narzeczonej, że są na miejscu, gdy zaparkował na placu przed parkiem narodowym, do którego Annie przywiozła go pierwszy raz po tym, jak Louis wpadł do centrum dializacyjnego. Wydawałoby się, że było to wieki temu.

— Sentyment, żabko? — spytała go, gdy wyskoczyła z samochodu i rozejrzała się po znajomej okolicy.

Harry posłał jej szeroki uśmiech, otwierając bagażnik.

— Ostatnim razem, gdy tu byliśmy, zamknęliśmy razem pewien etap - powiedział nisko, odnajdując w bagażniku swoje luźne krótkie spodenki, białą koszulkę i buty do biegania. — Dziś zrobimy to ponownie — oświadczył jej patetycznie, ściągając z siebie marynarkę. — Poza tym, nie ma tu żywego ducha popołudniami w środku tygodnia.

Annie uniosła jedną brew, patrząc na to, co jej narzeczony wyprawia.

— Striptiz na środku parkingu? — Bezceremonialnie oparła się łokciem o auto i spoglądała na niego, rozbierając go wzrokiem.

— Przecież poza nami nie ma tu żywej duszy — puścił jej oczko. — To tylko dla twoich oczu, skarbie — dodał i wyszczerzył się szeroko, odpinając guziki koszuli, którą miał na sobie.

— I dla oczu starszej pani portierki, która wygląda przez okno budki parkingowej, próbując zawiesić na tobie oko — Annie wskazała dyskretnie podbródkiem na stróżówkę, przez okno której wyglądała w ich kierunku na oko siedemdziesięcioletnia kobieta.

Rudowłosa uśmiechnęła się łobuzersko, błądząc wzrokiem po jego nagim torsie i tatuażach przy wyrostkach kości miednicy. W milczeniu obserwowała proces tego, jak Harry zmienił spodnie od garnituru na spodenki, a potem zmienił buty, oddychając z ulgą.

— Gotowałem się w tym garniturze — przyznał, zamykając klapę bagażnika przyciskiem. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne, a na biały t-shirt zarzucił niebieską, hawajską koszulę na krótki rękaw, której nie zapiął. 

Wyciągnął dłoń w kierunku Annie i ujął jej własną, splatając razem ich palce. Ucałował jej skroń, gdy ruszyli w kierunku wejścia do parku narodowego. Zieleń otaczająca ich rzucała przyjemny cień, który osłaniał ich przed gorącym słońcem Miami, które świeciło nad nimi wysoko. Przeszli kawałek, zanim odezwali się do ciebie. Cisza pomiędzy nimi nie była niezręczna. Wręcz przeciwnie.

Gdy doszli do znajomo wyglądającego pomostu nad jeziorem Harry przystanął. Bezceremonialnie zdjął ze stóp adidasy i skarpetki, a potem usiadł na brzegu maleńkiego mostku, czubkami palców smagając taflę wody. Syknął, czując jej niezbyt wysoką temperaturę.

— Kochanie, teoretycznie nie mamy jeszcze porządnej wiosny, w nocy jest jeszcze chłodno, a słońce zaczęło grzać dopiero od kilku dni — uświadomiła go bystro Annie. — Zaraz będziesz się smarkał, żabo... Ubierz te buty z powrotem.

— Oj, nie marudź — zachichotał zadziornie i poklepał się po udach na znak, że ma dołączyć do niego.

Szarooka usiadła obok Harry'ego, przekładając zgięte w kolanach nogi przez jego uda. Oparła głowę w zagłębieniu jego szyi i odetchnęła z ulgą, czując, jak omiata ją zapach Hugo Bossa i trawy cytrynowej.

— Dałeś znać reszcie, gdzie jesteśmy? — Annie spytała go cicho.

Harry pokiwał głową i objął ją w talii, wpatrując się w horyzont jeziora przed nimi.

— Jeffy załatwia nam jakąś miejscówkę razem z Niallem i z Gemmy na dzisiejszy wieczór i na noc dla wszystkich. Wymyślili sobie imprezę na plaży przy jakimś hotelu, w restauracji na wyłączność. Tak, żeby nikt nie musiał prowadzić...  — wymamrotał. — Chciałem z tobą pobyć chwilę sam, zanim do nich wrócimy... 

Przez moment oboje milczeli, delektując się swoją bliskością.

— Wiesz... — Głos Harry'ego zadrżał. — Gdy Eleanor powiedziała, że to przeze mnie... miałem taką chwilę, że jej uwierzyłem... — wyznał, czując, jak jego krtań zaciska się niebezpiecznie mocno. — Nawet, jeśli to dziecko by się urodziło, zrobiłbym mu krzywdę, i... 

— Harry — Annie wyprostowała się i przerwała mu, gdy dotarło do niej to, o czym mówi — posłuchaj mnie, skarbie. Nie miałeś na to wpływu. Nie możesz się katować w ten sposób... — wyszeptała i gestem zmusiła go do tego, żeby spojrzał w jej oczy. — Już po wszystkim, Harry. Już po wszystkim... — mruknęła czule i poczuła, jak łzy wpełzają pod jej powieki.

Annie zagryzła dolną wargę, czując, jak zaczyna jej drżeć w niekontrolowany sposób.

— Tak się o ciebie bałam... — wydusiła, powstrzymując emocje.

— Oj, maleńka... 

Harry przyciągnął ją do siebie mocno i w sumie nie zarejestrował tego, czy to Annie, czy jemu łzy poleciały po policzkach w pierwszej kolejności. Nagromadzony strach, stres i wszystkie te emocje, które dusili w sobie od tygodnia nareszcie znalazły ujście.

— Strasznie się boję, że to nie koniec, Ana... — wydusił z siebie, chowając nos we włosach rudej. — To było za proste. Skończyło się za szybko. Każda komórka mojego ciała podpowiada mi, że dzisiejszy koszmar był tylko początkiem czegoś większego. Moja intuicja doprowadza mnie do szaleństwa, nie wiem, co się ze mną dzieje... — wyznał szczerze, rozklejając się jak mały chłopiec.

Annie wplotła dłoń w loki bruneta, uspokajająco gładząc go po głowie. Harry westchnął cicho, całując jej czoło. Delikatny wiaterek znad wody smagał subtelnie ich twarze, kojąc ich emocje.

— Starajmy się nie martwić się na zapas, Hazz — wymamrotała cicho. — Jestem obok. Jesteśmy bezpieczni. Wszyscy. Przeszliśmy przez to, daliśmy radę... 

Harry zacisnął wargi w wąską linię. Zrobił to bezwiednie, przez co Annie wiedziała już, że mimo tego, że zaraz się z nią zgodzi, i tak w środku siebie będzie dusił strach i niepokój, nie chcąc jej martwić.

— Znam Louisa zbyt długo, Annie... Skoro namówił Eleanor do złożenia fałszywych zeznań z pełną świadomością tego, co jej samej za to grozi... — przełknął głośno ślinę. — Mam przeczucie, że zraniłem go zbyt mocno tym, że ułożyłem sobie życie. Mam wrażenie, że tym razem wziął to do siebie tak bardzo personalnie, że aż boję się pomyśleć, co aktualnie planuje... 

— Może w końcu odpuści? — spytała nieco naiwnie rudowłosa, głaszcząc bruneta po plecach.

Harry wydął wargi i pokręcił głową.

— Louis nie kończy sporów bez teatralnego końca. Dziś mocno się rozczarował... 

Annie westchnęła głośno, wtulając się w bruneta ciaśniej. Harry wodził dłonią po jej kostkach i wytatuowanych łydkach, kreśląc wzorki na jej delikatnej skórze i łaskocząc ją opuszkami palców.

— Miał w planach wielki finał, który nie wypalił. A, dodatkowo, to ja położyłem ostatnią kartę na stół... 

Rudowłosa zmarszczyła brwi.

— Jaką kartę? O czym ty...? 

Harry sięgnął do kieszeni spodenek, do której przełożył ukradkiem kartkę, którą wcześniej schował w kieszeni marynarki. Podał szarookiej wymiętolony kawałek papieru. Annie niepewnie ujęła go w dłonie i, nie odsuwając się od Styles'a, zaczęła wodzić wzrokiem po tekście.

— Co to jest, Harry...? — spytała ostrożnie, gdy była przy końcu.

— Miałem mały przypływ weny w trakcie zeznań Cadler. Byłem tak przytłoczony wszystkim, że to przyszło do mnie samo... — wymamrotał, winnym głosem. — Przepisałem to na czysto i wręczyłem mu to bez słowa, jak wychodziłem... 

Annie zamrugała, zatrzymując powietrze w płucach.

— No, to grubo zagrałeś, kotku... — wymruczała mało optymistycznie. — To dlatego płakał, jak za tobą wybiegł? — spytała hipotetycznie.

Harry westchnął głośno.

— Przegiąłem, prawda? — Jego głos przesiąknięty był poczuciem winy.

Ruda myślała chwilę, ponownie wodząc oczami po tekście.

— Nie, Harry. Dobitnie powiedziałeś mu, że ma spierdalać. I, że ułożyłeś sobie życie... 

Styles przez chwilę milczał, machając nogami nad taflą wody.

— Co, jak będzie chciał się zemścić? Co, jeśli was nie ochronię? — spytał cicho, podnosząc wzrok na twarz rudowłosej. Annie odnalazła swoimi szarymi tęczówkami szmaragdowe narzeczonego i uniosła brwi, zdziwiona. — To o was boję się najbardziej... — wyznał. — Zamknąłem ten rozdział, Ana. Raz, na zawsze. Nie do końca chcę go wymazać z pamięci, bo gdyby nie to wszystko, nie byłbym taki, jak teraz. Nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Przeżyłem z nim tyle lat, mieliśmy nie tylko złe doświadczenia, ale też miliony cudownych chwil i nie chcę tego wymazywać, ale, do diabła, to nigdy już nie wróci. Pogodziłem się z tym. Co poradzę na to, że on się z tym nie pogodził? Nie chcę, żeby to wszystko wracało... 

Cichy głos Harry'ego sprawił, że ciało Annie przeszyła fala dreszczy. Nie była pewna, czy to przez ton jego głosu, czy przez to, jakie słowa powoli wypowiadał.

— Chcę, żebyśmy wrócili do mieszkania, uściskali wszystkich, spędzili czas z rodziną i z przyjaciółmi. Chcę, żebyśmy powiedzieli Gem, że ma zacząć planować nasz ślub i wesele, które odbędzie się niezależnie od wszystkiego. Nawet, jeśli w ten sam dzień będzie miał się skończyć świat — mamrotał cicho, patrząc w szare oczy. — Chcę, żebyśmy ruszyli do przodu, wyjechali z tego pięknego i przeklętego za razem miasta, znaleźli kąt w LA i kłócili się o to, jaki materac wybrać do łóżka w naszej sypialni. Chcę spełniać wszystkie nasze małe marzenia... 

Annie uśmiechnęła się mimowolnie.

— Nie chcę się o was bać z powodu Louisa. Nie chcę, żeby kiedykolwiek ponownie powtórzył się ten cyrk, który dziś miał miejsce... 

Rudowłosa objęła mocno bruneta i usiadła na jego udach tak, żeby móc ucałować czubek jego głowy.

— A ja chcę — zaczęła cicho, spoglądając jak dłoń Harry'ego łaskocze jej odkryte kolana - żebyś w końcu robił to, co daje ci prawdziwe szczęście, skarbie. Bez strachu o Louisa. Bez strachu o opinię innych. Bez strachu w ogóle... — pogłaskała jego policzek i odwzajemniła delikatny uśmiech, który rozświetlił jego twarz. 

— Kocham cię, Ana — mruknął i przyciągnął do siebie jej podbródek, żeby złączyć ich wargi w czułym pocałunku, który po chwili zaczął przeradzać się w mały akt namiętności, gdy Harry wpełzł językiem na podniebienie rudej. 

Ann zachichotała w wargi Styles'a, gdy poczuła, jak jego dłoń, która wylądowała z powrotem na jej kolanie przesuwa się ku górze po jej udzie, wkradając się pod krawędź koszulki, służącej jej za sukienkę.

— Jesteśmy w miejscu publicznym, kocie, miej litość — zachichotała w jego usta.

— Powiedziałaś, że chcesz, żebym robił to, co daje mi prawdziwe szczęście, śliczna — odwrócił kota ogonem, uśmiechając się łobuzersko.

— Przestań nadinterpretować... — zaśmiała się i pisnęła, gdy połaskotał ją po pośladku pod sukienką, zahaczając palcem o krawędź jej bielizny. — Harry, do diabła, uspokój się! — zaprotestowała, śmiejąc się.

— Psujesz zabawę — wydął wargi jak niezadowolony chłopczyk, starając się kontynuować całowanie, gdy Annie wierciła się na jego kolanach.

— Skąd wiesz, czy nikt za nami nie jechał? — spytała bystro.

— A obchodzi nas to?

— Chyba powinno? — Annie parsknęła śmiechem.

— Nie bądź taka rozsądna, noo... — chichotał. 

— Ktoś musi być rozsądny w tym związku.

— Uuuu — mruknął, rozbawiony, z udawaną aprobatą. — To było wymierzone prosto w moją dumę!

Annie zaśmiała się w głos, gdy Harry zmienił taktykę i postanowił rozpocząć procedurę łaskotania jej po żebrach, układając ją na plecach na drewnianym pomoście. Wierciła się pod nim, gdy torturował ją z szerokim uśmiechem na ustach.

— Jesteś głupi, Styles — wyrzuciła mu pomiędzy oddechami, śmiejąc się głośno.

Przerwał im telefon Harry'ego, który rozdzwonił się głośno w jego spodenkach.

— Takiego mnie kochasz, najdroższa — zachichotał i wyjął z kieszeni telefon, prostując się na kolanach. Annie odetchnęła głośno z ulgą i wpatrywała się w Harry'ego roziskrzonymi oczami. — Hej, mamuś — odebrał, łobuzersko poruszając brwiami w kierunku narzeczonej.

Przez chwilę wsłuchiwał się głos w słuchawce.

— Taaak, wiem, już wracamy do was. Bez nerwów. Annie czuje się świetnie, właśnie się opala — zażartował siadając obok rudej i nachylając się, żeby cmoknąć narzeczoną w policzek. — No przecież się nie przeziębi, na słońcu jest z dwadzieścia sześć stopni, bez przesady, mamo - jęknął Harry do słuchawki, a rudowłosa zachichotała. — Przecież jej pilnuję i nie spuszczam niej z oka, spokojnie. Będziemy za jakąś godzinkę. Kocham cię, pa, mamo. Nie, nie, nie, Tucker już jadł, nie dawajcie mu jeść znowu, no błagam, ten pies zawsze umiera z głodu, nie karmcie go dziesięć tysięcy razy dziennie... 

Ann roześmiała się głośno, widząc zbolałą minę Harry'ego.

— Niech sobie już jadą, bo będziemy musieli tę kupę futra toczyć jak kulkę — wymruczał po tym, jak się rozłączył. — Chodź, księżniczko. Zwijamy się.

Styles podniósł się do pozycji stojącej i podał Annie dłonie, żeby pomóc jej wstać na nogi. Sprawnie ubrał skarpetki i adidasy, a potem objął ją i skierował ich kroki w stronę parkingu.

— Czemu powiedziałeś mamie, że będziemy za godzinę? Do domu mamy jakieś trzydzieści minut, jeśli nie będzie korków... — zauważyła bystro Annie.

— Pomyślałem, że moja kobieta może mieć ochotę na ciepłą, słodką, białą kawę z McDonald's i na shake'a waniliowego, skoro nasze dzieci zaczęły z tobą współpracować, kochanie. — Ucałował jej czoło, gdy kroczyli główną, wydeptaną ścieżką. — Jak wam się podoba ta perspektywa? Żołądek się buntuje? — dopytał, uśmiechając się czule.

Annie zmrużyła oczy, zastanawiając się intensywnie.

— Dla waniliowego shake'a jestem gotowa zaryzykować — oświadczyła, śmiejąc się.

Harry ucałował skroń rudej i zrównał z nią krok, przyciągając ją do siebie mocniej.

— Teraz już wszystko będzie dobrze, prawda? — spytał niepewnie, wzdychając cicho.

— Musi być, kochanie — odpowiedziała mu ciepło Annie. — Musi być.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top