54
Zjeżdżali windą w dół, a Tucker lizał Harry'ego po twarzy, wywołując jego chichot. Brunet obejmował szczeniaka ramionami, trzymając go na rękach, gdy Annie uświadomiła sobie jedną, bardzo ważną rzecz.
— Żabko — zwróciła się cicho do zielonookiego. — O jakim spokojnym spacerze mówiłeś, skoro przed osiedlem nadal stoi tłum ludzi z aparatami? — spytała bystro.
Harry wzruszył ramionami.
— Trochę mnie oni nie obchodzą — przyznał, całując przelotnie czoło rudej. — Nie przejmuj się nimi. Wyobraź sobie, że wcale ich tam nie ma. Potrzebuję pobyć z tobą bez krzyków dookoła. Na świeżym powietrzu... Może po tym uda nam się jakkolwiek zasnąć... — posłał jej delikatny uśmiech, a potem splótł razem ich palce i delikatnie pociągnął szczeniaka na smyczy, wychodząc z windy. — Poza tym, hej, każdy człowiek musi czasem wyjść z własnego domu... — westchnął cicho, krzywiąc się.
Gdy wychodzili z osiedla, Harry nawet nie opuścił okularów przeciwsłonecznych na nos. Annie miała wrażenie, że celowo rzuca się na pożarcie krwiożerczym paparazzi. Po prostu kroczył wolnym tempem, ściskając dłoń narzeczonej i gwizdał cicho na Tuckera, gdy ten - zbyt podekscytowany wyprawą - czasem oddalał się zbyt daleko od nogi bruneta. Annie nabrała do płuc dużą ilość powietrza, gdy znaleźli się blisko bramy, idąc za ręce.
Paparazzi potrzebowali chwili, żeby zrozumieć, że dwa kształty w półmroku nocy to ten najbardziej pożądany przez nich mężczyzna z tą rudowłosą dziewczyną, która w ostatnim czasie wywoływała tyle kontrowersji. Fala świateł błyskowych pochodzących z lamp fotograficznych wyglądała jak pokaz białych fajerwerków, który poraził po oczach nie tylko Annie i Harry'ego, ale również Tuckera. Szczeniak zapiszczał żałośnie pociągnął smycz na tyle mocno, że Styles wypuścił ją z dłoni. Annie, na wpół zasłaniając oczy, podążyła za psem, który uciekał, wystraszony i zdezorientowany.
Harry zaklął głośno i uniósł ręce w górę w obronnym geście, krzycząc:
— Halo! Przepraszam was, ale straszycie niewinne stworzenie! Wyłączcie lampy, proszę! — zarządził, używając przepony do tego, żeby wrzasnąć. O dziwo, gromada ludzi pod bramą posłuchała niemal natychmiast. Lokaty zasłonił dłonią twarz na wyciągniętej ręce i obrócił się w stronę rudej, która kilka metrów dalej dogoniła goldena i, mamrocząc do niego, wzięła go na ręce, owijając sobie smycz wokół nadgarstka.
— Wszystko z nim okej? — spytał, zatroskany, tarmosząc sierść na główce psa, gdy Annie znalazła się obok niego.
— Wystraszył się tylko — wymruczała cicho Annie, wskazując podbródkiem na bramę.
Portier otworzył im główne wejście, żeby mogli wyjść po tym, jak Harry pomachał mu na przywitanie. Harry objął Annie ramieniem i wyprowadził ich przez wyjście. Natychmiastowo zostali zasypani falą pytań:
— Harry, jest późna noc, co tu robicie?
— Idziemy na spacer? — odpowiedział pytaniem na pytanie, nie zatrzymując się i siląc się na uprzejmy uśmiech. — Jedźcie do domów się wyspać, ludzie... — dodał jeszcze, kręcąc głową. — Nie szkoda wam zdrowia?
— Harry, czy to prawda, że Louis zażądał zeznań Camille Rowe?
— Harry, Taylor Swift wylądowała dziś rano na lotnisku w Miami. Kontaktowała się z tobą?
— Harry, czy plotki o playback'u Annie są prawdą?
— Spytajcie Annie — warknął i wywrócił oczami, gdy dziennikarze zamiast odpuścić, podążali za nimi chodnikiem.
— Annie nie ma zamiaru z nimi rozmawiać — powiedziała głośno ruda, cmokając Tuckera w czubek główki, gdy ten wiercił się niespokojnie w jej objęciach. - Będą za nami tak iść do samej plaży? — spytała bystro Harry'ego, podnosząc na niego oczy.
— A, to idziemy na plażę? — Styles zagryzł policzek od wewnątrz, próbując pohamować szeroki uśmiech.
— Właśnie to postanowiłam — odparła mu, jak gdyby nigdy nic.
— Kochanie, spacer polega na tym, że on chodzi na własnych łapach — zwrócił jej uwagę, olewając paparazzi idących z nimi niemal ramię w ramię.
— Nie wygląda, jakby się skarżył — zachichotała Annie, wydymając zabawnie wargi.
Harry tylko pokręcił głową i przyciągnął do siebie rudą, żeby bez skrupułów złożyć pocałunek na jej skroni, wywołując kolejną falę odgłosu migawek aparatów fotograficznych.
— Aż tak bardzo mamy ich w dupie? — Cichy głosik szarookiej dobiegł uszy Styles'a.
— Aż tak bardzo mamy ich w dupie — przytaknął jej, przystając, żeby wyjąć z jej objęć Tuckera. Postawił goldena na ziemię, czochrając jego sierść na grzbiecie i owinął sobie rączkę smyczy wokół nadgarstka. Ponownie splótł razem palce swoje i Ann, wznawiając spacer. Szli obok siebie w ciszy, zachowując się, jakby zdezorientowany tłum, który deptał im po piętach, zupełnie nie istniał.
— Co tam u Dylana? — zagaił cicho Harry, ponownie odnajdując skroń rudej wargami. Lubił powtarzać ten czuły gest i spoglądać ukradkiem, jak rozkoszowała się jego bliskością, przymykając powieki. Uwielbiał na nią patrzeć, gdy to robiła.
Annie skrzywiła się lekko, przypominając sobie rozmowę z blondynem.
— W rzeczywistości nie trzyma się tak dobrze, jak mówi, że się trzyma - wymamrotała na tyle głośno, żeby zielonooki usłyszał odpowiedź. — Ale za to zarezerwował sobie piątego maja w kalendarzu — zachichotała cichutko, spoglądając kątem oka na twarz narzeczonego.
Styles uniósł brwi.
— Zgodził się? — Po jego twarzy przemknął cień łobuzerskiego uśmieszku.
Annie pokiwała głową, uśmiechając się lekko i gwizdnęła na Tuckera, który zatrzymał się na chodniku, namiętnie obwąchując słupek od sygnalizatora dla pieszych.
— Pytał się, czy zaprosimy Adele — palnęła bez zastanowienia, sprawiając, że spojrzał na nią gwałtownie, wielkimi oczami, hamując wybuch śmiechu.
— Co takiego?
— Zaprosimy Adele?
Harry zacisnął wargi, dusząc w sobie chichot.
— Dlaczego akurat Adele? A co z Beyonce? Lady Gagą? Shakirą? — żartował.
— Dylan zawsze marzył o poznaniu Adele. To zaprosimy, czy nie? — Ponowiła pytanie, sprawiając, że po chwili pauzy oboje roześmiali się w głos na środku przejścia dla pieszych.
Paparazzi za nimi przystanęli, zdziwieni. Od tamtego momentu trzymali się bardzo mocno na dystans od pary zakochanych, nie rozumiejąc, dlaczego zachowują się tak, jakby wcale nie deptali im po piętach.
Było przed pierwszą w nocy, gdy Annie i Harry dotarli na plażę, spuszczając psa ze smyczy. Trochę wiało, przez co rudowłosa naciągnęła na dłonie rękawy bluzy bruneta, obserwując, jak lokaty i Tucker ganiają się po piasku blisko oceanu. Latarnie niedaleko deptaku przełamywały mrok nocy, przez co rudowłosa doskonale widziała uśmiech Harry'ego. Gdy po chwili szczeniak się zmęczył i zaczął tarzać się w dziurze, którą wykopał niedaleko wody, Styles podszedł do Annie i objął ją mocno, a potem czule założył jej kaptur na głowę.
— Przeziębisz się — mruknął, całując czubek jej głowy przez materiał i zarzucając ramiona na barki rudej, żeby zamknąć ją w szczelnym uścisku. Westchnął głośno i przytulił ją, przymykając oczy. --Nie pamiętam, kiedy ostatnio to miasto było tak ciche i puste, jak w tej chwili... — mruknął nisko. — W końcu słyszę swoje myśli...
— Kocie, jest środek nocy. Nikt normalny nie chodzi na plażę w środku nocy — tłumaczyła mu jak dziecku, muskając wargami linię szczęki lokatego.
— No, wiem — wymamrotał.
Stali objęci na środku pustej plaży, oddychając w równym rytmie. Wsłuchiwali się w szum oceanu, który uspokajająco wyciszał ich wnętrza w czasie, gdy Tucker zaczął ganiać fale po brzegu plaży.
— Ann?
— Tak, słonko? — Annie odpowiedziała mu cicho.
— Jestem kurewsko mocno przerażony — wyznał jej, przytulając nią jeszcze mocniej.
Rudowłosa westchnęła cicho.
Boże, w końcu powiedział to głośno.
Widziała, jak spięty chodził. Mimo tego, że na pierwszy rzut oka wszystko było zupełnie normalnie, widziała, jak stara się nie martwić jej za wszelką cenę. Miał w głowie milion myśli na minutę, a im bliżej było procesu, tym bardziej panikował, nie potrafiąc ich poukładać. Bał się starcia z Louisem Tomlinsonem. Bał się o zdrowie Annie i dzieci, bał się o przyjaciół, mamę i siostrę, które będą musiały zeznawać przed kamerami. Bał się o przyszłość swoją i rudowłosej. Bał się konfrontacji z Taylor, z Camille i ze wszystkimi, których to Lou zwerbował do zeznawania. Bał się tego, co się jutro wydarzy, nadal nie rozumiejąc, po co to wszystko. Przeraźliwie mocno się bał.
— Harry, kochanie, spójrz na mnie — poprosiła go cicho, ujmując jego policzki w dłonie. Przesunęła opuszkiem kciuka po delikatnej skórze pod jego okiem i spojrzała prosto w szmaragdowe tęczówki, które wwiercały się w jej własne źrenice. — Niezależnie od tego, co przyniesie jutrzejszy dzień i niezależnie od tego, jakie będą tego konsekwencje, nic się między nami nie zmienia...
Doskonale wiedziała, dlaczego zielonooki panikuje.
Jak ona to robiła?
Harry wypuścił głośno powietrze z płuc. Czuł, że słowa Annie były dokładnie tym, co potrzebował usłyszeć z jej ust.
— Boję się. Boję się tego, po co to wszystko. Boję się taktyki Louisa. — Annie wzdrygnęła się, słysząc imię niskiego szatyna. — Boję się, że zaczniesz na mnie patrzeć inaczej. Boję się, że coś się między nami zepsuje, bo...
— Harry, stop. Stop, skarbie — przerwała mu, łapiąc go za podbródek. — Patrz mi w oczy i posłuchaj — powiedziała wprost. — Harry, żadne zeznanie twoich ex o tym, co się działo w przeszłości, nie zmieni tego, kim dla mnie jesteś i kim jesteś w ogóle. Rozumiesz?
Zacisnął wargi, wahając się i przełykając głośno ślinę.
— Ale to nie znaczy, że się to na tobie nie odbije, maleńka. I, że cię to nie zaboli...
Annie głośno wypuściła powietrze z płuc, zamykając oczy. Cholera, miał rację. Szarooka przysunęła się bliżej do Harry'ego, wtulając policzek w zagłębienie szyi bruneta. Harry odwzajemnił uścisk, dopasowując swoje ciało do jej ciała.
— Najbardziej boję się, że będziesz cierpiała przez mój popierdolony życiorys — wymamrotał nisko. — A ja będę mógł tylko na to patrzeć, bo nie będę mógł nic zrobić... — Głos mu się załamał. Ścisnął rudowłosą jeszcze mocniej, niemal miażdżąc jej żebra i zatrzymał swoje wargi na materiale kaptura w miejscu jej skroni. — Kurwa, nie wybaczę sobie, jeśli cię tym wszystkim zranię...
Jeny, Styles, kochanie...
Przez chwilę otaczał ich tylko szum fal rozbijających się o brzeg plaży, a szarooka słyszała, jak brunet walczy z zaciśniętym gardłem.
— Obiecaj mi coś, Harry. — Po chwili ciszy Annie odezwała się, odsuwając się od niego tak, żeby móc spojrzeć w jego oczy.
— Co tylko chcesz, moja słodka...
Rudowłosa mimowolnie uniosła jeden kącik ust ku górze, gdy usłyszała, jak ją nazwał.
— Obiecaj mi, Harry, że jeśli będziesz czuł się winny, albo, jeśli będziesz dusił w sobie strach, bądź jakiekolwiek inne uczucia, to przyjdziesz do mnie i mi o tym powiesz. — Pogłaskała jego policzek. — Zwłaszcza jutro, kochanie... Nie męcz się z tym sam. Wbrew temu, co myślisz, ja i tak widzę, że coś cię dręczy i męczę się razem z tobą...
Harry zamknął oczy i pokiwał twierdząco głową.
— Obiecuję, Ana.
— Chodź się przytul — wymruczała, przyciągając go do siebie raz jeszcze.
Harry gładził dłonią jej plecy i wdychał zapach szamponu do włosów Annie, który był wyczuwalny zawsze, gdy się w niego wtulała. Zielone oczy mężczyzny omiotły plażę dookoła nich.
— Kochanie, nasze dziecko właśnie żre mokry piasek — zakomunikował rudowłosej, która odsunęła się od niego i spojrzała w kierunku Tuckera.
— Po kim ten pies jest.... taki? — Uniosła jedną brew, wydymając wargi w rozbawieniu.
— Może chciał spróbować, jak smakuje?
— Tak, jak ty chciałeś sprawdzić, czy twój telefon umie pływać jak żaglówka, wrzucając go do talerza z zupą?
Harry rozchylił wargi, oburzony.
— To było niemiłe, kochanie. I to było dawno temu.
— To było szczere, kochanie — zaśmiała się, cmokając jego policzek. — Skoro i tak się nie wyśpimy, chcemy jeszcze tu posiedzieć i pooddychać świeżym powietrzem?
— Chcemy — przytaknął jej brunet, pociągając ich na piasek. Annie wylądowała na tyłku, śmiejąc się głośno. Rozsiedli się na plaży, a Harry usadził rudowłosą tak, żeby usiadła pomiędzy jego rozchylonymi mocno nogami, obejmując ją od tyłu. Siedzieli przodem do oceanu. Tucker postanowił dołączyć do nich i położył się obok Styles'a, układając pyszczek na wyciągniętych łapkach.
Siedzieli, wpatrując się w nocny horyzont oceanu. Harry przymykał powieki, rozkoszując się szumem fal. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł się wyciszony i rozluźniony. I, chociaż nadal się stresował tym, co przyniesie jutrzejszy dzień, w końcu poukładał myśli w swojej głowie.
Nachylił się, żeby mocniej objąć Anastasię, która ułożyła się plecami na jego torsie. Ułożył swój policzek tak, żeby oprzeć się o jej własny policzek i uśmiechnął się, gdy usłyszał cichy głos rudowłosej:
— Strasznie mocno cię kocham, Styles, wiesz?
— Wiem — odpowiedział jej cicho. — Chciałbym, żeby tak było już zawsze — wyznał. — Właśnie tak, jak teraz...
Annie uśmiechnęła się lekko.
— Czyli mam zostać przy swoim nazwisku? — zapytała, niby mimochodem, zaciskając wargi.
Harry prychnął ironicznie.
— Nie, myszko. To akurat ulegnie zmianie.
No dobra, panie Styles. W takim układzie czas na debatę.
— No, w sumie mogę iść ci na rękę i zostać przy podwójnym... — mruknęła powoli, badając jego reakcję.
— Anastasia? — Harry zmarszczył brwi.
— Taaak, misiu? — odparła nieco zbyt słodko i niewinnie, jak na nią.
— Nawet nie próbuj zaczynać o to wojny, najdroższa — wymamrotał seksownie, przesuwając dłońmi po udach szarookiej. — Zostaniesz panią Styles. Moją panią Styles.
Annie wydęła wargi, wzdychając cicho.
— Przedyskutujemy to jeszcze — zapowiedziała.
— Aniołku, możemy dyskutować nad listą gości na ślub, zespołem weselnym czy tam nad listą karaoke dla gości, bo z tą ekipą i tak wyjdzie na to samo. Możemy debatować nad pierwszym tańcem...
— Pierwszym czym?
Jezus Maria, przecież oni oboje nie potrafią tańczyć...
— ... kolorem podłóg w projekcie naszego domu, możemy dyskutować na temat imion dla dzieci, a nawet, w zupełnej ostateczności, nad kolorem koszuli do mojego ślubnego garnituru, ale przysięgam, że temat twojego nazwiska nie będzie podlegał dyskusji...
Annie jęknęła cicho, niepocieszona.
— Zostaniesz panią Styles. Koniec, kropka.
— To nie jest koniec tego tematu — zapowiedziała mu.
— Kolejnym razem, jak go poruszysz, argumenty skończą się w sypialni — ostrzegł ją, na wpół jej grożąc, na wpół się śmiejąc. Wywróciła oczami, domyślając się, jak skończy się taka dyskusja. Uparty osioł. Nie odpuści jej. Ciężko będzie go przegadać. — Kocham cię, moja niezależna złośnico — zachichotał do jej ucha, a potem spojrzał w bok. — Dziecko nam zasypia na piasku...
Annie wychyliła się, zerkając na przysypiającego obok nich goldena.
— Ty niesiesz tę kluskę z powrotem do domu, kocie.
— No raczej. W końcu jestem głową tej rodziny — zaśmiał się uroczo, a potem podniósł się na nogi i pomógł Annie wstać. — Wracajmy, słoneczko — wymruczał, całując czule czoło szarookiej i podnosząc z piasku Tuckera, który był tak zmęczony ostatnimi przeżyciami, że nawet nie przebudził się, gdy Harry układał go na swoim ramieniu.
Wrócili do domu, ignorując dziennikarzy pod bramą wejściową. Biedacy, wyglądali na wpół żywych i niewyspanych. Annie szczerze im współczuła.
Na zegarku było po trzeciej nad ranem, gdy Harry całował półnagą Anastasię, ściągając z niej spodnie tuż przed tym, jak oboje zakopali się w pościeli. Brunet jęknął, gdy ustawiał budzik na ósmą rano i zamruczał, gdy ruda przytuliła go od tyłu. Annie ucałowała jego kark, pełniąc rolę dużej łyżeczki i westchnęła rozkosznie, wtulając się w niego.
— Będziesz jutro nieprzytomny — mruknęła w jego włosy, układając dłoń na klatce piersiowej bruneta.
— Nieprzytomny to będę, jak po wszystkim zejdzie ze mnie adrenalina — wymamrotał. — A wtedy planuję porwać moją przyszłą żonę do sypialni i przeleniuchować obok niej kolejną dobę. Nawet, jeśli będę płakał w twoje ramię przez kilka godzin, żeby odreagować... Chcę mieć cię obok... — wyznał cicho, wtulając się ciaśniej w nagie ciało Annie.
Rudowłosa czule ucałowała jego bark, wzdychając cicho.
— Śpij, Harry, żabko — usłyszał jej czuły szept, a potem zamknął oczy i nareszcie zasnął, na kilka godzin odcinając się od emocji zalewających jego głowę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top