47
Harry westchnął cicho za kierownicą i uniósł jedną brew w dezaprobacie, gdy Annie po raz kolejny w ciągu ostatnich trzydziestu sekund nachyliła się ku desce rozdzielczej audi, żeby przełączyć piosenkę z playlisty.
— DJ-sekundka.... — mruknął Harry ostrzegawczo, karcąc jej zachowanie.
— No co, same smęty się włączają... — odparła Annie, tarmosząc sierść Tuckera na swoich kolanach.
— Sama jesteś jak smęt.
— Nie pyskuj do mnie, Styles — rozchyliła wargi, oburzona w żartach.
— Za dwa kilometry będziemy przed bramą wjazdową, Styles — odpowiedział jej i obrócił głowę w jej kierunku, uśmiechając się cwaniacko i zerkając na nią, żeby zobaczyć jej reakcję.
Annie zmarszczyła brwi.
— To brzmi dziwnie. I zrobiłeś ogromny falstart. Ogromny.
— Prawie Styles — poprawił się, wrzucając kierunkowskaz. Uśmiechał się szeroko sam do siebie, a w jego policzkach malowały się urocze dołeczki.
— Podobno robimy z tego tajemnicę? — zaśmiała się Annie, a potem mruknęła, wyglądając za okno: — Jesteśmy trzy skrzyżowania od osiedla, a na poboczach jest pełno wozów telewizyjnych — zmarszczyła brwi. — Boję się myśleć co będzie przed bramą.
— Armagedon — westchnął Harry. — I robimy tajemnicę. Jeszcze cztery dni.
— Czemu cztery? — spytała Annie, nie rozumiejąc.
— Rozprawa. Do czasu rozprawy — wymamrotał Harry nieco nieprzytomnie, skręcając w uliczkę swojego osiedla. — Matko boska... — zmarszczył brwi zza kierownicy, autentycznie zaskoczony ilością ludzi przed jego osiedlem.
— O ja pierdolę... — wyrwało się Annie, widząc tłum ludzi przed bramą wjazdową. Spojrzała na narzeczonego, który posłał jej ukradkowe spojrzenie, a potem odezwała się: — Jak będą zadawać jakieś głupie pytania to mogę im głupio odpowiedzieć?
Harry parsknął śmiechem, podjeżdżając do epicentrum chaosu.
— Taka z ciebie bystrzacha?
— Na lotnisku mnie wgięło z zaskoczenia, ale teraz... — Annie wzruszyła ramionami, a potem sięgnęła po swoją - i Harry'ego - ulubioną, truskawkową pomadkę nawilżającą i patetycznie przejechała nią po wargach.
— Musisz to robić właśnie teraz? — wyszczerzył się w jej kierunku, machając ręką za kierownicą prosząco, aby tłum rozsunął się, aby mógł wjechać przez bramę na parking. Na próżno. — Wiesz, jak wariuję, gdy to robisz, a właśnie robią nam kolejne pół miliona zdjęć w ciągu tej doby... A ty bezczelnie mnie szczujesz tą pomadką... — Mówił do niej cicho, świadomy, że paparazzi mogą czytać słowa, które wypowiada z ruchu jego warg.
Ale jakoś miał to w dupie.
— Ups — zaśmiała się Annie, teatralnie mrugając powiekami.
— Nieszczere to było... — wydął wargi, niepocieszony, a oczy mu błyszczały, gdy spoglądał na swoją narzeczoną.
Westchnął ciężko i w końcu ubiegł się do ostateczności. Nacisnął przycisk na kierownicy, otwierając okno, a potem wychylił się przez nie odrobinę, żeby odezwać się głośno:
— Dzień dobry, przepraszam bardzo każdego z was, ale ja i moja dziewczyna jesteśmy po długim, męczącym locie. Moglibyście się odsunąć? Chcemy po prostu wrócić do mieszkania - poprosił donośnie, zachrypniętym głosem. Sekundę później został zasypany toną pytań, więc raz jeszcze wymownie pomachał ręką i, gdy tym razem podziałało, uniósł kciuk w górę zza przedniej szyby, podziękował i zamknął okno.
Gdy parkował audi na parkingu podziemnym, uśmiechał się sam do siebie.
— Wiesz, kicia — zaczął cicho, gasząc silnik — wiem, że to nie jest nasz prawdziwy dom i, że to jeszcze nie jest nasze wymarzone miejsce na ziemi, ale cieszę się, że tu z tobą wróciłem — wyznał, a potem odpiął swój pas i nachylił się, żeby ucałować czoło Annie.
— Kocham cię, Harry — mruknęła w jego szyję ruda. — Chodź, idziemy na górę — pospieszyła go, cmokając jego wargi i z Tuckerem w ramionach wyskoczyła z samochodu, prostując nogi.
Harry machnął ręką na bagaże i zostawił wszystko w samochodzie. Uzbroił alarm audi i zrównał się z Annie, która czekała na niego przy windzie. Ucałował jej czoło, a potem ułożył dłoń na jej plecach.
Gdy wjechali na właściwe piętro i stanęli przed właściwymi drzwiami uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo. Annie postawiła Tuckera na ziemi, a Harry nachylił się nad nią i złapał pierścionek na łańcuszku, który wysunął się spod jej koszulki. Wrzucił go z powrotem pod materiał i wydął wargi, rozbawiony.
— Może się nie wyda — zachichotał, a potem niespodziewanie schylił się, żeby bez zapowiedzi złapać rudą w talii i pod kolanami, biorąc ją na ręce, mimo jej głośnych protestów.
Annie krzyknęła i pisnęła, zdradzając ich obecność na korytarzu. Drzwi apartamentu Harry'ego otworzyły się zamaszyście, a stał w nich Samuel, wpatrujący się w nich wielkimi, błyszczącymi oczami.
Zamarł na moment, odnajdując szare oczy rudowłosej, a potem uśmiechnął się szeroko.
- ODDAWAJ MOJĄ KICIĘ! - Wydarł się w końcu, rzucając się na Annie. Harry postawił wierzgającą się szarooką na ziemi, pozwalając, żeby wskoczyła w ramiona blondyna, który objął ją ciasno.
Chwilę później z mieszkania wyłonili się wszyscy: mama, Nialler, Zayn, Gemma i Liam. Przekazywali sobie rudowłosą z rąk do rąk, niedowierzając, że ją widzą, a między nogami wszystkich plątał się podekscytowany Tucker. Harry obserwował tę scenę, opierając się barkiem o ścianę korytarza, skąd miał dobry widok na wszystkich. Uśmiechał się delikatnie sam do siebie.
Zrobił to.
Sprowadził ją tutaj. Szczęśliwą. W jednym kawałku. Zaczynając nową erę ich wspólnego życia. Nigdy jeszcze nie był tak spełniony, jak teraz, gdy patrzył na rudowłosą w objęciach jego rodziny. Nigdy jeszcze nie czuł się tak... właściwie.
Był gotowy rzucić się dla niej w ogień.
W jego głowie, równo z tą myślą, zaświtał zarys melodii, która zwiastowała nadejście weny twórczej.
W zamian za to chciał tylko, aby pozwoliła mu być i wielbić ją każdego dnia.
— Harry, dziecko — pierwsza przypomniała sobie o jego obecności jego mama, która podeszła wgłąb korytarza, chcąc go uściskać. Styles objął ciasno brunetkę, nie przestając się uśmiechać. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że was widzę...
— Wiem, mamuś. Wiem - wymamrotał w policzek rodzicielki i przywitał się w resztą: — Rozumiem, że ja jestem tą mniej istotną osobą? — krzyknął w eter, robiąc teatralną minę winowajcy.
Niall wywrócił oczami, dzierżąc w ramionach szczęśliwego szczeniaka i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Samuelem, który nie mógł się odkleić od Annie.
No cóż, z nim też będzie musiał szczerze porozmawiać... Miał na liście już Samuela, mamę i Gemmę. Teraz ma jeszcze Nialla.
Gemma była pierwszą osobą, która przytuliła Harry'ego na powitanie. Zamieszanie w progu apartamentu trwało jeszcze moment, dopóki Anne nie zarządziła ewakuacji do kuchni, bo przecież Harry i Annie na pewno byli głodni po podróży.
Rudowłosa z ulgą pozbyła się ze stóp trampek i podeszła do znajomych, kuchennych szafek, żeby wyciągnąć z górnego kredensu dwa, duże, różowe kubki, w których zwykła robić wieczorami i sobie, i Harry'emu zieloną herbatą. Reszta w tym czasie rozsiadła się przy stole na tarasie, do którego nakryła Gemma z chłopakami przed ich przyjazdem.
Annie poczuła, jak Styles obejmuje ją od tyłu, żeby musnąć wargami jej odkryty zza dekoltu koszulki obojczyk.
— Robisz zieloną?
Ruda kiwnęła głową.
— Jak się czujesz? — spytał troskliwie, martwiąc się o nią.
Annie obróciła się przodem do narzeczonego czekając, aż woda w czajniku się zagotuje.
— Czemu pytasz?
— Bo się martwię? — zaśmiał się miękko, odpowiadając jej pytaniem na pytanie. — I dlatego, że zapach obiadu i pieczonego mięsa czuć aż tutaj?
Szarooka zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że nawet nie zarejestrowała intensywnego zapachu jedzenia.
— A wiesz, że dopiero teraz zwróciłam na to uwagę? — Zdziwiła się. — To chyba dobry omen. Hazz, spytaj czy ktoś nie chce czegoś ciepłego do picia, jak już tutaj stoję, co? — Pogoniła go Annie, całując jego policzek i popychając go w stronę salonu.
— Ana pyta, czy ktoś chce coś ciepłego pić, bo robi herbatę! — oświadczył wszystkim, krzycząc i wchodząc na taras.
— Hazz, przymknij się, bo jak będziesz tak darł dupę to nawet papsy na dole cię będą słyszeć — wywrócił oczami Malik, nakładając sobie kurczaka na talerz. Na jego kolanach siedział zadowolony Tucker, który bez skrępowania kierował swój nos prosto na zawartość talerza czarnowłosego.
— ANNIE, SKARBIE, NIKT NIC NIE CHCE! — wydarł się Styles jeszcze głośniej, stojąc na środku tarasu i szczerząc się złośliwie.
— Zaynie, on nie jada jedzenia dla ludzi — zwróciła mulatowi uwagę Annie, wchodząc na taras z dwoma kubkami gorącej herbaty i skrzywiła się, bo gdy Harry wrzeszczał, bo stał niemal obok niej.
— Przecież jest mięsożercą — zaprotestował Payne.
Harry odsunął Annie krzesło obok swojego miejsca.
— Ana, opowiadaj. Jak się czujesz? — zapytała troskliwie Gemma, przechodząc od razu do konkretów.
— Zależy o jaką porę dnia pytasz — zachichotała Annie i upiła gorącego napoju z kubka. Skinęła twierdząco głową, gdy Harry bez słów wskazał na sałatkę z niemym pytaniem o to, czy spróbuje coś zjeść. W trakcie, gdy kontynuowała swoją odpowiedź, zaczął nakładać jej na talerz warzywa. — Generalnie są gorsze i lepsze dni. Poranki są najgorsze, tak typowo i książkowo. Dzisiaj rano było nawet okej, w samolocie też, więc, nie zapeszając. W trakcie obiadu nie planuję odwiedzać toalety, ale nawet gdyby, to proszę was, nie panikujcie... — tutaj Annie wymownie spojrzała na Samuela.
— Ja też za o tobą tęskniłem, kicia. — Blondyn posłał jej buziaka w powietrzu. — A jak w domu? Uściskałaś babcię ode mnie?
— Sam, przemyciłem dla ciebie coś super ekstra - odezwał się Harry znad talerza, a na twarzy wymalował mu się cwany uśmieszek. — Pobiłem się z nią o jej albumy ze zdjęciami z dzieciństwa. Mamy je ze sobą. Przegrała — poruszył brwiami, a ruda kopnęła go pod stołem. — Ałaa, co to za przemoc?
— Subtelności trochę — wytknęła mu. — Anne, Gem, ile zostajecie jeszcze?
— Pewnie jakoś z tydzień. W piątek jest... — zaczęła blondynka.
— Tak, wiemy — przerwał Liam, chcąc odegnać ciężki temat procesu. — Annie, a jak pogoda w Europie?
— Zimno w pizdu — zaśmiał się Harry, przeżuwając kurczaka. Zamoczył usta w zielonej herbacie i skrzywił się. — Nie posłodziłaś...? — spytał żałośnie rudej.
— Nie ciebie pytałem — odpyskował lokatemu Payne, spoglądając wymownie na przyjaciela, który wystawił mu język, jak naburmuszone dziecko.
— Żebyś cukrzycy nie dostał — odpowiedziała Styles'owi Annie, wywołując chichot reszty. — I to prawda, było strasznie zimno. Wychodziłam z samolotu ubrana w zimową kurtkę już z przyzwyczajenia...
— Sam sobie posłodzę — burknął, niby obrażony Harry i wyszedł na chwilę z tarasu po cukierniczkę.
Annie i lokaty w trakcie obiadu zostali szczegółowo wypytani jeszcze o babcię rudej, o kulisy jej obitego policzka, co dało rudowłosej możliwość opowiedzenia o Cyprianie, szkolnym chórze i o tym, że w maju będą chcieli razem z Harry'm spędzić trochę czasu w jej rodzinnym kraju. Nie rozdrabniała się na temat tego, jak bardzo trudny był powrót w jej rodzinne strony - skupiła się na pozytywach tego, co się wydarzyło.
Szarooka sączyła właśnie wodę gazowaną z malinami i pomarańczami, w czasie, gdy reszta delektowała się smakowym piwem albo dobrym, słodkim winem, postanawiając, że nikt z towarzystwa nie ma dziś zamiaru prowadzić auta. Dłoń Harry'ego błądziła po udzie Annie, głaskając ją przez spodnie, gdy śmiała się do reszty, pogrążona w rozmowie. Zielone ślepia lokatego wpatrywały się w nią niemal cały czas, błądząc po jej uśmiechu, długich, niepomalowanych rzęsach i maleńkich zmarszczkach w kącikach oczu, które pojawiały się, gdy śmiała się dźwięcznie.
— Harry — szepnęła mu na ucho mama, nachylając się ku synowi na krześle z drugiej strony — cieszę się, że widzę cię takiego... — uśmiechnęła się w stronę lokatego.
— Ej, przypomniało mi się! — Zerwał się z miejsca Niall, przyciągając uwagę wszystkich zebranych, żeby pobiec w kierunku salonu. Jak się okazało, wrócił z czekoladowym ciastem, które razem z Gemmą, Liam'em i Zayn'em spłodzili dziś rano pod nadzorem Anne. Wniósł blachę triumfalnie, a na tarasie niemal natychmiastowo roztoczył się zapach słodkiej czekolady.
Harry odruchowo spojrzał na Annie, która zbladła i zaklęła cicho, czując nieprzyjemny ścisk w brzuchu.
— O, o... — mruknął sam do siebie. — Skarbie, wszystko...?
Nie dokończył, bo ruda zerwała się z krzesła i wybiegła z salonu, gnając w kierunku łazienki. Lokaty westchnął cicho i podniósł się z miejsca równo z Samuelem.
— Siedź, Harry — machnął na niego ręką Samuel, prosząc go, żeby usiadł. — Ja do niej pójdę.
— Przez pierwsze trzy minuty i tak cię nie wpuści do środka. Chyba, że zapomni zamknąć drzwi — poinstruował blondyna Styles, a Samuel tylko skinął głową i powolnym krokiem ruszył w kierunku Annie.
Niall spojrzał na blachę ciasta z wyrzutami sumienia.
— Tak paskudnie pachnie? — spytał, przybity.
— Nie, Nialler, Annie przez ostatnie dwa tygodnie tak reaguje niemal na wszystko: gotowane marchewki, szpinak, jogurty wszelkiej maści, naleśniki, intensywne przyprawy, mięso, kawa rozpuszczalna, a w szczególności słodkie zapachy... — uspokoił go. — Wróci i poczuje się lepiej. Może nawet trochę skubnie tego ciasta, ale z wymiotami jeszcze nie potrafimy sobie poradzić — skrzywił się.
— Ona coś w ogóle je, tak wiesz, bez zwracania? — spytał Harry'ego zmartwiony Zayn.
— W najgorszym przypadku gotowany makaron i gorzką herbatę. — Brunet potarł twarz dłońmi. — Od kilku dni zacząłem jej wyciskać soki owocowo-warzywne w wyciskarce wolnoobrotowej, ale z reguły kończy się na tym, że wypije trzy łyki ze szklanki, a potem oddaje mi resztę, mówiąc, że "to śmierdzi trawą" — parsknął śmiechem pod nosem, a potem obejrzał się w stronę salonu, żeby sprawdzić, czy Annie lub Samuela nie widać na horyzoncie. — Martwię się... — dodał jeszcze, spoglądając po twarzach wszystkich przy stole. — Li, Cheryl też przechodziła takie tortury przy Bearze? — spytał bruneta, wpatrując się w niego ze zmartwioną miną.
Tymczasem w łazience Harry'ego Annie płukała usta zimną wodą. Przemyła twarz, wytarła ją ręcznikiem i dopiero potem otworzyła Samuelowi drzwi. Blondyn stał za drewnianą powłoką i cały czas do niej mówił, prosząc, żeby go wpuściła.
— Wiesz, że twoje rzyganie nie robi na mnie wrażenia? Mam ci przypomnieć ubiegłą wigilię? — odezwał się od razu, wchodząc do środka. Na nieszczęście Annie, otworzył drzwi szeroko, przez co znowu zaciągnęła się słodkim zapachem ciasta. Przez chwilę próbowała w sobie zdusić kolejną falę mdłości, ale ostatecznie i tak skończyło się to kucaniem nad toaletą.
Sam rzucił się na pomoc przyjaciółce i odgarnął jej loki, wiążąc je w kitkę gumką ze swojego nadgarstka.
— Biedaku... — wymamrotał, gdy Annie skończyła wymiotować i podał jej zmoczony ciepłą wodą ręcznik, żeby mogła wytrzeć usta.
— Powoli zaczynam się przyzwyczajać... — wychrypiała, opierając się plecami o ścianę wyłożoną kafelkami.
Samuel podał jej plastikowy kubeczek wypełniony płynem do płukania ust, który Annie przyjęła z wdzięcznością.
— Długo będziesz się tak męczyć? — spytał, siadając obok przyjaciółki na kafelkach, a potem wlepił wzrok w jej załzawione od wymiotowania oczy.
Annie westchnęła ciężko.
— Przy dobrych wiatrach jeszcze miesiąc. Przy niepomyślnych całą ciążę... — skrzywiła się i odnalazła oczy blondyna. — Tęskniłam za tobą, Sammy... — wymruczała do niego.
— No wiem, misiaczku, wiem —przytulił Annie, pozwalając jej wtulić się w swoje ramiona, gdy siedzieli na podłodze w łazience. — Jutro porywam cię na cały dzień. Mamy w chuj do nadrobienia. Chcę cię mieć tylko dla siebie chociaż na dwanaście godzin, a poza tym... — urwał nagle, trzymając rudą w ramionach.
Annie zmarszczyła brwi, słysząc, jak Samuel się zaciął.
— Sammy? Co jest?
— Ann...
— No co, urosły mi cycki w końcu, nie? - Zaśmiała się.
— Ann, co ty masz na szyi? — pytał bardzo, bardzo powoli.
Gdy spojrzał w dół dostrzegł łańcuszek przyjaciółki, który w trakcie wymiotowania wysunął jej się spod materiału.
Annie wstrzymała oddech.
- O kurwa - zaklęła, łapiąc pierścionek na łańcuszku i chowając go z powrotem w dekolt.
— POKAŻ! — Odsunął się od niej i zażądał od razu, wrzeszcząc z podekscytowania. — CZY TO JEST...?!
Annie próbowała go uciszyć, sycząc na niego i próbując dojść do słowa, ale Samuel rzucił się z łapami na jej dekolt i sam wyciągnął łańcuszek z powrotem na wierzch, układając jej pierścionek zaręczynowy na swojej dłoni.
— Sam, ciii, cicho bądź, błagam, to miała być tajemnica... — próbowała uciszyć przyjaciela, ale zdała sobie sprawę, że nieświadomie tylko potwierdziła właśnie jego teorię.
Na nic się zdała jej prośba, bo Samuel zaczął głośno piszczeć z podekscytowania.
— NAPRAWDĘ?! — Wydarł się tak, że rudej zadzwoniło w uszach. — KIEDY?! JAK?! ANN, CZEMU NIC NIE MÓWISZ, MATKO BOSKA!
Samuel zaczął się drzeć w słowotoku na podłodze łazienki jak popieprzony, a Annie zaczęła chichotać z bezsilności. No bo, umówmy się, cieszyła się. Jak głupia się cieszyła. Nie mogła się doczekać, aż Sam się dowie, ale Harry chciał zachować to w tajemnicy, a skoro Samuel zaczął się drzeć...
Cóż, zgodnie z tym, co pomyślała, drzwi łazienki po chwili otworzyły się na oścież. O dziwo, nie był to Harry, a Niall.
Czyli jeszcze gorzej.
Harry był tuż za Niallem, a za Harry'm stała Anne.
Blondyn otworzył drzwi na szerokość, żeby zobaczyć siedzących na ziemi Annie i Samuela. Zmarszczył brwi na ten, bądź co bądź, nietypowy widok. W końcu oboje siedzieli na kafelkach, a Sam naprzeciwko Annie piszczał jak opętany.
Annie odnalazła wzrokiem dwa szmaragdy Harry'ego i zacisnęła wargi przepraszająco.
I wtedy Harry już wiedział, co się wydarzyło.
Ulżyło mu, bo bał się, że coś się stało - że Annie zemdlała, albo coś gorszego. Więc z dwojga złego to, że Sam znalazł na szyi rudej pierścionek sprawiło, że spadł mu kamień z serca.
— O nie... — mruknął jękliwie, patrząc w szare oczy rudej.
— Sam, czemu drzesz dupę? — spytał podejrzliwie Niall, również wystraszony.
— TE ŁAJZY SIĘ ZARĘCZYŁY I NIC NIE MÓWIĄ! — Postrzelił ich z ucha Samuel.
— JAK TO SIĘ ZARĘCZYŁY?! — odwrzasnął Niall na tyle głośno, że reszta pozostała na tarasie wyraźnie słyszała każde słowo Horana.
Annie zamknęła oczy, wydymając wargi, żeby pohamować rozbawienie. Harry odchylił głowę w tył, bezsilnie. Anne przyłożyła do ust dłoń, zdziwiona, a z tarasu dobiegł ich krzyk Gemmy i Zayn'a.
— CO TAKIEGO?!
— STYLES?!
— Kurwa mać — zaklął cicho Harry, śmiejąc się sam z siebie.
I po tajemnicy.
Odnalazł wzrok Annie i, wykorzystując zdziwienie innych, rzucił się ku niej, podniósł ją z podłogi po to, żeby przerzucić sobie ją przez ramię, ignorując jej głośne krzyki o tym, że jest idiotą, a potem z rudowłosą na rękach pobiegł w kierunku swojej sypialni, żeby się schować, śmiejąc się jak opętany.
— Czy ciebie pogięło? — zaśmiała się głośno ruda, gdy zamknął za nimi drzwi. — Tutaj nie ma gdzie uciec, to jest bez sensu, Harry...
— Co teraz robimy? — spytał, chichocząc szaleńczo.
— EJ, WYŁAŹCIE STAMTĄD! — Z drugiej strony Gemma dobijała się do pomieszczenia.
— Nie pogarszaj naszej sytuacji, Harry...
— Obedrą nas ze skóry, że im nie powiedzieliśmy jak ludzie... — panikował.
— TO BYŁ TWÓJ POMYSŁ, STYLES! — zauważyła bystro Annie.
— Ale ty się na zgodziłaś, kochanie.
— WIECIE, ŻE WAS SŁYCHAĆ?! WYŁAŹCIE STAMTĄD! — wrzasnął zza drzwi Payne.
Annie zaśmiała się głośno, widząc minę swojego przyszłego męża.
— Odejdź, Styles. Ktoś musi mieć jaja w tym związku — oświadczyła głośno i odepchnęła go delikatnie od drzwi, żeby dostać się do zamka.
- PRZEPRASZAM?! - Oburzył się.
Annie otworzyła drzwi na szerokość i schowała twarz w dłoniach, krzycząc od razu:
— To jego wina! A nie moja! — usprawiedliwiła się głośno.
— Jesteś współwinna, cwaniaro — rzucił do niej złośliwie Harry.
Annie obróciła się do niego i w odpowiedzi tylko wystawiła język, nie pozostając mu dłużna.
— Ktoś mi opowie co nas ominęło? — zagaił wyczekująco Niall.
— I pokaże pierścionek? — dodała oburzona Gemma.
Harry, mimo, że niepocieszony tym, że fakt zaręczyn wyszedł na jaw w taki, a nie inny sposób i w takiej, a nie innej chwili, miał iskierki w oczach, gdy objął rudą od tyłu, całując ją w skroń i podniośle mówiąc, że się oświadczył. I, że Annie się zgodziła.
Później usiedli z powrotem na tarasie i przy zachodzącym słońcu Miami zdawali towarzystwu szczegółową relację z tamtego wieczora. No, i wtedy też Harry przyznał się rudej, że ma z tamtej chwili nagranie. Pobiegł do samochodu, żeby wyjąć z walizki kamerę i zadowolony obserwował, jak niemal każdy się wzrusza przy oglądaniu tamtego wieczora z malutkiego ekranu.
Styles spoglądał na Annie, posyłając jej spojrzenia pełne emocji, gdy bliscy przekazywali sobie kamerę z rąk do rąk. Rudowłosa w końcu nie wytrzymała i wstała z krzesła, żeby usiąść na kolanach Harry'ego, obejmując go ciasno. Złożyła czuły pocałunek na skroni Harry'ego i wyszeptała mu na ucho:
— Nagranie?
— Pamiątka dla nas. I dla dzieci — posłał jej krótki uśmiech, mamrocząc nisko i wywołując ciarki na kręgosłupie Annie. — Chcesz moją bluzę? Robi się chłodno.
Ruda pokiwała przecząco głową.
— Ana? — zagaił jeszcze szeptem prosto do jej ucha.
— No?
— Kocham cię, mała.
Siedzieli wszyscy razem do późnego wieczora, rozkoszując się swoim towarzystwem i zapominając o tym, dlaczego tak naprawdę tak szybko musieli wrócić do Miami.
Udało się, pomiędzy pracą nad rozdziałem świątecznym a pracą nad rozdziałem świątecznym!
Przypominam tym, którzy jeszcze nie mieli przyjemności trafić na grudniowy prezent o jego istnieniu! ❆
Dla tych, co jeszcze nie wiedzą, przekierowuję i przesyłam najserdeczniejsze uściski:
Czas świąt Bożego Narodzenia zawsze był dla Annie czasem niezwykłym, podobnie, jak dla Harry'ego Stylesa.
Mieszanka zapachu choinki, mandarynek i cynamonu zawsze sprawiała, że uśmiechali się na samą myśl o świętach, ozdabianiu drzewka, na myśl o pakowaniu prezentów i o tonie dobrego jedzenia.
Jak wyglądało ich życie w dzień wigilii, przed tym, jak ich drogi się skrzyżowały?
Jak spędzili ten czas po raz pierwszy jako małżeństwo?
Jak będzie wyglądała ich wigilia za kilka lat?
Opowieść uzupełniająca, składająca się z wielu one-shotów uszeregowanych datami.
Teksty zawierają śladowe ilości kluczowych spoilerów.
Autorka uprzejmie przypomina, że w czasie świąt morderstwo z powyższego powodu jest brzydkie i niezalecane.
https://www.wattpad.com/story/205653947-merry-christmas-annie-❄%EF%B8%8E-prequel-sequel-annie-h-s
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top