46

Godzinę później Anastasia przebrała się w dresy Harry'ego, które jeszcze w rodzinnym domu przełożyła z jego dużej walizki do swojej małej, podręcznej. Brunet pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy dostrzegł ten fakt, a potem zaśmiał się z niedowierzeniem i czule ucałował czoło Annie. Zresztą, sam poszedł w jej ślady - wsunął na tyłek spodnie dresowe, koszulę zamienił na t-shirt, a potem oboje zakopali się w pościeli na dużym łóżku w maleńkiej sypialni na pokładzie samolotu. 

I, chociaż nie mieli zamiaru poświęcić tego czasu na sen, a na zwykłe przytulanie się pod kocem, rudowłosa po piętnastu minutach i tak zasnęła, wtulona w lokatego, który nie przestawał głaskać jej pleców, gdy równomiernie oddychała w jego ramionach. 

Harry ułożył głowę na poduszce tak, ażeby podbródkiem oprzeć się delikatnie na czubku głowy śpiącej Annie i zaciągnął się zapachem jej szamponu do włosów i swojego żelu pod prysznic. 

Uzależnił się od tej woni, był tego pewien.

Brunet pogrążył się w myślach, pozwalając sobie na zamknięcie powiek. Miał wrażenie, że nawet przysnął na chwilę, jednak ocknął się z pół-snu, gdy rudowłosa niespokojnie poruszyła nogami w jego ramionach, a potem przeciągnęła się jak kotka, otwierając oczy.

— Zasnęłam? — spytała sennie, mrugając.

— Tylko na momencik — wychrypiał nisko, uśmiechając się lekko i przyciągając ją bliżej do siebie. — Co powiesz na netflixa i komedię romantyczną? — wymruczał zachęcająco nad jej uchem, skradając rudej całusa z policzka i przesuwając dłonią po jej biodrze.

— Brzmi zachęcająco — przyznała cicho Annie, chichocząc. 

Właściwie, to nie była fanką przewidywalnych komedii romantycznych i lekkiego kina, ale podekscytowanie w oczach zielonookiego, który z entuzjazmem wyskoczył z łóżka, żeby sięgnąć po swojego laptopa było warte przystania na jego propozycję.

Harry wybrał film, a potem Annie przejęła komputer, który ułożyła na swoich udach. Oparła się o poduszki, pozwalając brunetowi ułożyć głowę na swojej klatce piersiowej. Prychnęła cicho pod nosem, gdy po chwili Styles nadusił spację i włączył film, a ona rozpoznała początek filmu.

— "Ostatnia piosenka"? — spytała go cicho. — Przecież nie lubisz Miley Cyrus... 

— Ale lubię tę historię — wyznał, wlepiając oczy w ekran. — Ronnie trochę przypomina mi ciebie, wiesz? — dodał po chwili.

Annie uniosła jedną brew, zadając Harry'emu nieme pytanie o wytłumaczenie ów myśli. Mimo, że nie widział jej twarzy, wlepiając wzrok w ekran i tak wyczuł, że to zrobiła, więc rozwinął.

— Zwłaszcza w tej scenie, w której Veronica nareszcie pokonuje ten mur, który sama zbudowała w swojej głowie i po raz pierwszy od dawna siada przy pianinie, pokazując ukochanemu, jak bardzo kocha grać, jednocześnie godząc się sama ze sobą — wymamrotał cicho. — Jesteś identyczna... 

Szarooka zamrugała ze zdziwienia.

— Tak samo postanowiłaś, że się zbuntujesz i uparłaś się na coś, co w głębi duszy cię blokuje. Z tą różnicą, że ty, kochanie, jeszcze sama ze sobą się nie pogodziłaś... 

Annie westchnęła cicho, wplatając dłoń w burzę loków Stylesa i zacisnęła wargi, słysząc ostatnie zdanie.

— Dlaczego sobie to robisz, maleńka? Dlaczego tak się upierasz i nie chcesz spełniać swoich marzeń? Przecież to kochasz, kochasz grać... — Harry drążył cierpliwie, czekając na jakąkolwiek odpowiedź swojej narzeczonej, która zawzięcie milczała. 

Nie odpowiedziała mu jeszcze przez moment.

— Tak samo, jak kocham swoją pracę, Hazz —  rzuciła cicho, myśląc naiwnie, że na tym skończy się ta dyskusja.

Harry, słysząc jej słowa westchnął ciężko i ponownie wdusił spację, zatrzymując film, a potem obrócił się na plecy, tak, żeby móc obrócić głowę w bok, w stronę jej twarzy.

— Możesz być ze mną i ze sobą tak naprawdę szczera chociaż ten jeden raz, Ana? — Potarł twarz dłońmi, wyraźnie rozdrażniony i zrezygnowany.

— Sugerujesz, że kłamię? — oburzyła się, groźnie ściągając brwi.

— Nie, kotku. Sugeruję tylko, że w kółko powtarzasz jedno zdanie, nie myśląc głębiej o tym, co mówisz, bo bardzo dawno temu uparłaś się na tę wersję i nie dopuszczasz do siebie innych możliwości — wytłumaczył jej bardzo wolno. — Wiem, że kochasz pielęgniarstwo, że wkładasz w nie całe serce i przynosi ci to prawdziwą radość. Wiem, że kochasz ludzi, uwielbiasz im przynosić ulgę, ale Ana, to nie jest spełnienie twoich marzeń. Nie budowałaś w sobie od najmłodszych lat wizji pielęgniarki. Wiesz o tym. Zburz w końcu ten mur, którym się obudowałaś. 

Rudowłosa odwróciła od niego wzrok, spoglądając w bok.

— Ana, jesteśmy na wysokości jakichś dziesięciu kilometrów, odcięci od świata. Tylko we dwoje. Nie wiem, kiedy kolejny raz będziemy mieli taką okazję więc proszę, porozmawiaj ze mną. Tak naprawdę, tak szczerze... — sięgnął dłonią jej policzka po to, żeby gestem przekręcić jej głowę tak, by spojrzała w jego oczy.

— Harry... — Westchnęła w końcu — wałkujesz ten temat non stop... 

— Może dlatego, że chcę spędzić z tobą całe życie i mam o co walczyć? — odpowiedział jej pytaniem. — Annie, otwórz się przede mną, błagam cię, no... 

Rudowłosa naciągnęła rękawy na dłonie i nerwowo potarła czoło.

— Harry, moim największym marzeniem na ten moment jest stworzenie z tobą normalnej, szczęśliwej rodziny — wyznała. — Nie przyjęłabym pierścionka, gdyby właśnie to nie było moim priorytetem. Kocham cię. Temat mojej pracy nie jest teraz najważniejszy... 

— Doskonale wiesz, że temat twojej pracy wróci szybciej, niż byśmy chcieli — wymamrotał, wywracając oczami. — Czas leci zbyt szybko. Nim się obejrzymy, będzie nas pięcioro.

Annie parsknęła śmiechem, słysząc, jak Harry doliczył Tuckera do puli rodzinnej.

— O czym marzyłaś, gdy pierwszy raz bezbłędnie zagrałaś Mozarta? Beethovena? O czym marzyłaś, gdy pierwszy raz wyszłaś na scenę z gitarą w liceum?

— Harry... — jęknęła.

— Szczerze, Ana. Przyznaj to głośno, ten jeden, jedyny raz.

Annie fuknęła na niego cicho.

— Jezus Maria, dobra! Tak, muzyka zawsze była moim marzeniem! — Wyrzuciła z siebie pod naciskiem lokatego. — Tak, zawsze chciałam tworzyć i grać. Zawsze chciałam wykorzystać to jako sposób na życie, zadowolony? - Warknęła do niego nieco agresywnie, a potem spoglądała, jak mimo jej wybuchu złości brunet unosi jedną brew i uśmiecha się zawadiacko.

— Takie trudne to było, kochanie?

— Harry, życie weryfikuje wielkie marzenia — westchnęła ciężko. — Nie każdy miał taką szansę, jak ty, o czym doskonale wiesz.

— Annie, kochanie, ale ty masz tę szansę. Powtarzam ci to od jakichś trzech miesięcy. Zresztą, nie tylko ja...  

— Hazz, doskonale wiesz, co wszyscy dookoła sobie pomyślą — wyrzuciła z siebie w końcu szarooka.

Brunet uniósł wysoko brwi.

— Więc to o to chodzi? O opinie innych?

— Harry... 

— Skarbie, będziesz moją żoną, ale to nie znaczy...

— Tak, dla ciebie faktycznie to nie znaczy TO. Ale wszyscy inni spojrzą na to właśnie tak, Harry. Że wypromowałam się na tobie. I, że tylko po to mi byłeś potrzebny. Nawet, jeśli to którykolwiek z chłopaków wziąłby mnie pod skrzydła w studio nagraniowym, to i tak wszyscy pomyślą to samo. Dobrze wiesz, jak w twoim świecie działa wyciąganie wniosków przez osoby postronne. Nie chcę tego, Harry. Jest nam to zupełnie niepotrzebne. Moja kariera tylko nasiliła by to, czego chcemy uniknąć. Rozumiesz? Nie chcę tego...  

Harry zacisnął wargi.

Rozumiał.

Ale nie chciał się z tym pogodzić.

— To rób to, o czym zawsze marzyłaś bez kariery - wyszeptał, podnosząc się do siadu i układając się tak, żeby móc głęboko wwiercać się w szare tęczówki, a rudowłosa zaczęła nerwowo skubać koniec jednego z warkoczy, unosząc ironicznie jedną brew.

— Niby jak?

— Bądź moim pierwszym producentem muzycznym, Ana — poprosił.

Oczy Anastazji zrobiły się wielkie ze zdziwienia.

— Chcę tworzyć przy tobie i wykorzystać twój wielki talent. Chcę, byś była częścią mojej pracy, mojej twórczości. Tak naprawdę już nią jesteś, ale jeszcze o tym nie wiesz. Chcę mieć cię obok w studio, na scenie. Chcę cię na reżysera, fotografa, muzyka, producenta, koordynatora wszystkiego, co ekipa może spieprzyć i na żonę na etat jednocześnie - uśmiechnął się do niej. — Dopóki sama nie stwierdzisz, że chcesz rozwijać się samodzielnie - dodał. 

Rudowłosa oblizała usta nerwowo.

— Harry, znowu dochodzimy do tego samego punktu. Nie będziesz mi płacił, cholera jasna, to jest... 

— Nie ja, Jeffrey będzie to robił.

— Nie mieszaj w to Jeffa.

— Jeff ogarnia wypłaty — oświecił ją bystro, robiąc minę idioty.

— Nie chcę wypłaty od ciebie.

— Dobra.

— Nie... co?

Annie zmarszczyła brwi, mając wrażenie, że się przesłyszała.

— "Dobra"? — Powtórzyła po nim.

— Nie dostaniesz ode mnie wypłaty — oświadczył, zaciskając wargi i prostując się w siadzie.

— Czyli to nie będzie praca?

— Będzie.

— W takim razie chyba nie nadążam za tobą, Harry... 

— Nie dostaniesz wypłaty, Ana. Dostaniesz dostęp do mojego konta.

Słowa Harry'ego rozbrzmiewały w głowie Annie jeszcze dobrą chwilę po tym, jak je wypowiedział.

— Nie ma mowy, Styles — odezwała się w końcu.

Harry prychnął, rozbawiony.

— Oczywiście, droga pani niedługo-Styles — zironizował, w tym miejscu zrobił cwaniacką minę, składając usta w zabawny dzióbek. — Anastasia, do diabła, mamy być małżeństwem - uświadomił ją, mówiąc do niej, jak to dziecka. — To i tak się stanie. Mamy dzieci w drodze i psa, a ja jestem żywicielem tej rodziny. Przestań się stawiać, maleńka. Wiem, że chcesz być niezależna i będziesz niezależna, ale to na tobie mi zależy, a nie na pieniądzach. Nie pozwól, żeby ta kwestia stanęła między nami. Nie chcę żyć bez ciebie, bez was. Jeśli boisz się o to, co będzie, jeśli się nam nie uda, to równie dobrze możesz całą tę kasę zabrać ze sobą, gdy się rozstaniemy, nie zależy mi na niej... - wyznał, wzdychając i przybliżył się do rudowłosej, zdejmując laptopa z jej ud i odkładając go na bok, żeby ją przytulić. - Kochanie, nie dopuszczam do siebie takiego scenariusza. Raz cię straciłem. O raz za dużo. Zaszczytem będzie dla mnie pracować przy twoim boku na sukces. Nasz sukces, gdy już oficjalnie będziesz częścią tego wszystkiego. A skoro sukces jest wspólny, rodzina jest wspólna...

— Harry, przecież sam doszedłeś do wszystkiego, co masz teraz bardzo ciężką pracą. Nie chcę tak po prostu... — próbowała mu wytłumaczyć, ale na próżno.

— Ana... 

— Nie podoba mi się twoje podejście... 

— Zgadzasz się?

— Harry...  

— Kotku... 

— Skarbie, ale... 

— Myszko... 

— Kocie, posłuchaj... 

— Podoba mi się ta gra — zaśmiał się, zdając sobie sprawę z tego, jak wygląda ta konwersacja. — Czego jeszcze nie było? O, wiem. Słoneczko... 

— Harry... 

— Malinko... — zacisnął wargi, próbując zachować powagę.

Annie chwyciła jaśka leżącego na łóżku i schowała w nim twarz, zrezygnowana, aby materiał poduszki stłumił dźwięk, gdy rudowłosa głośno w niego krzyknie, sfrustrowana. Harry roześmiał się głośno i dźwięcznie, obserwując poczynania swojej narzeczonej.

— To nie jest zabawne — mruknęła do niego znad poduszki.

— Troszkę jest... — wyszczerzył się do niej jak mały chłopiec.

— Jesteś okropny, Harry...  

— Ale kochasz mnie jeszcze?

— Troszkę — parsknęła.

— Troszkę?!

— Troszkę — potwierdziła ponownie i zaśmiała się głośno, gdy rzucił się na nią po to, żeby wsunąć swoje chłodne dłonie pod jej koszulkę. — Zabieraj te zimne łapska ze mnie! — Zaprotestowała, próbując się wyrwać z ciasnego uścisku.

— Zgódź się — wyjęczał jej do ucha, nie przestając przesuwać rękoma po jej plecach.

— Zabieraj łapy — zaśmiała się, ostrzegając go groźnie.

— No zgódź się... 

— Harry... 

— No proszę... 

— Idź sobie, ty męczydupo. I ani się waż ruszyć tymi paluchami, bo zaczniesz mnie łaskotać, słyszysz?

— Ale zgadzasz się?

— A dasz mi święty spokój?

— Tylko jak się zgodzisz... 

— Nasze dzieci też będziesz tak szantażował?

— Oczywiście! 

— Słaby materiał na męża z ciebie... 

— Już się zgodziłaś, więc musisz się z tym pogodzić, najdroższa. To zgadzasz się?

— JEZU, TAK, TYLKO NIE DRĘCZ MNIE JUŻ!

— TAK! — wrzasnął, podnosząc się na kolana i unosząc w zwycięskim geście ręce ku górze z zaciśniętymi pięściami. — Boże, w końcu! 

Annie pokręciła głową, a na jej twarzy mimo wszystko malował się uśmiech.

— Lepiej, żebyś był przygotowany na moje marudzenie i perfekcjonizm w pracy, bo nie będę miała dla ciebie litości — przewróciła oczami teatralnie, poprawiając się na poduszkach.

— Żadne twoje słowa nie sprawią, że się zniechęcę, ale możesz próbować, śliczna - wystawił jej język, niezwykle zadowolony tym, że postawił na swoim. — To co, wracamy do filmu? Mamy jeszcze bite pięć godzin samotności i pokładowy internet. Trzeba to wykorzystać.

Z powrotem owinęli się pościelą i wrócili do seansu, układając się identycznie, jak poprzednim razem. Annie bawiła się lokami Harry'ego i z półuśmiechem śledziła film na ekranie, ze smutkiem spoglądając na godzinę na nadgarstku bruneta. Czas uciekał im nieubłaganie.

— Mama napisała na what's appie, że czeka na nas tona jedzenia w mieszkaniu — odezwał się nagle Harry, odrywając jej uwagę od laptopa. — Poprosiłem, żeby miała przygotowany w zapasie gotowany makaron.

Annie uśmiechnęła się pod nosem.

Kochany był.

— Będzie im przykro, jak niczego nie ruszę... — wymamrotała.

— Przecież to nie twoja wina, kochanie... — odpowiedział jej czule. — Jeszcze kilka tygodni i będziesz czuła się jak nowo-narodzona, zobaczysz - pocieszył, muskając wargami wnętrze jej dłoni. Jedną dłonią chwycił jej własną, żeby spleść razem ich palce i kciukiem głaskać jej skórę. — Mama i Gemma zacałują cię na śmierć, jak cię zobaczą... 

— Bardziej obawiam się Samuela — zachichotała, składając pocałunek na włosach lokatego.

— Pewnie słusznie.

Ujęcie kamery na filmie po raz kolejny ujęło drewniany domek ojca Ronnie, który znajdował się niemal na samym wybrzeżu kalifornijskiej plaży. Annie westchnęła cicho, widząc ten krajobraz.

— To musi być piękne, no nie? Wychodzić z domu na taras, a z tarasu od razu na prywatny kawałeczek plaży — uśmiechnęła się do swoich myśli, mówiąc cicho do Harry'ego.

— Wiesz, że też o tym pomyślałem? — Nie zatrzymując filmu obrócił się nieporadnie na plecy, a potem rzucił w stronę szarookiej roziskrzone spojrzenie. — Zawsze myślałem, że jeśli chciałbym sam wybrać miejsce w Stanach, w którym chciałbym zamieszkać, to nie byłaby to Floryda, a Kalifornia. Mieszkanie w Miami kupiłem przez Louisa... — wymamrotał powoli i zrobił pauzę. — Co ty na to, żebyśmy rozejrzeli się za jakimś gotowym do zamieszkania domem w plażowym klimacie, przed tym jak skończymy się budować w Holmes Chapel? Możemy uciec z Miami po procesie... 

W oczach Annie wymalowała się niepewność.

— To wszystko dzieje się tak szybko, Hazz...  

— Ale podoba ci się ten pomysł, co? — wymruczał nisko, przyprawiając rudowłosą o dreszcz na kręgosłupie.

W sumie, wolałaby zaprzeczyć. Wiedziała, że gdy Harry uczepi się jak rzep jakiejś idei, to szybko nie odpuści. Mało tego, jego w gorącej wodzie kąpany temperament postawi sobie wyzwanie realizacji tego pomysłu w dwie doby. Cóż, naprawdę wolałaby zaprzeczyć, ale zdradził ją delikatny uśmiech.

— Podoba ci się — stwierdził, mimo jej milczenia, lustrując twarz Annie. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rządek białych zębów. - Wyobrażasz sobie to? Nasze dwie córy, biegające po trawniku, za którym rozciąga się widok na morze... 

— Córy? — Ruda uśmiechnęła się szeroko, ciągnąc go za słówko.

— No, a nie? 

— Skąd w tobie ta pewność, Styles?

— To ja je zrobiłem — oświadczył dumnie, wywołując głośny śmiech Annie.

— I robiąc je, zdecydowałeś o tym, że będą to dziewczynki?

— No coś ty, to tak nie działa — prychnął, oburzony. — Masz zbyt mocne geny, żeby moje biedne plemniczki przebiły się przez twoją kobiecą stanowczość. Wystraszyły się i nie zdążyły przy zapłodnieniu dokleić jajek dzieciom, nie miały na to czasu. Jako mężczyzna nie mam siły przebicia, kochanie. 

— Widać, że nie skończyłeś szkoły — podsumowała go Annie. — Z takim podejściem nigdy nie będziesz miał syna.

— I tego się boję... — zachichotał, a potem napomniał rudowłosą, ciągnąc ją zadziornie za jeden z warkoczy: — Oglądaj!

Resztę lotu spędzili delektując się swoim towarzystwem i z żalem odliczając czas do chwili lądowania. Zdążyli przetestować wspólnie mikroskopijną łazienkę, biorąc gorący prysznic na kilku kilometrach wysokości, przebrać się w wyjściowe rzeczy i zjeść ciepły obiad. Harry już przy rezerwowaniu maszyny poprosił o łagodny rosół dla Annie i o przygotowanie kilku potraw, które ostatnio tolerowała, żeby uniknąć napadu mdłości u rudej w trakcie podróży. Ku zadowoleniu lokatego, jego starania miały pozytywny efekt. 

Na płycie międzynarodowego lotniska w Miami prywatny samolot Harry'ego wylądował późnym popołudniem czasu regionalnego. Annie odetchnęła z ulgą, gdy Styles szepnął jej na ucho, że nie będą musieli przedzierać się przez terminale lotniska - plan był taki, że po tym, jak Jason ewakuuje audi z pokładu wyjadą samochodem z płyty, omijając główną drogę dojazdową do lotniska i udając się bezpośrednio pod budynek apartamentu bruneta.

Annie łapczywie zaciągnęła się powietrzem Florydy, gdy jako pierwsza wyskoczyła z maszyny na schody podstawione do drzwi wejściowych samolotu.

Pachniało Miami.

— Zamierzasz się ugotować na słońcu? — Usłyszała nad uchem głos Stylesa, który objął ją ramionami, żeby dosięgnąć brzegów swojej własnej, ocieplanej, jeansowej kurtki, którą Annie miała na sobie. Obróciła się w stronę Harry'ego, który stał za nią w samej koszulce na krótki rękaw. — Spodnie też mam ci ściągnąć? — Spojrzał prowokacyjnie na jej jeansy, gdy przewieszał sobie kurtkę przez ramię.

— Nie, bo nie założyłam majtek po prysznicu — uśmiechnęła się uroczo i odwróciła się na pięcie, żeby zejść po schodach w kierunku zaparkowanego auta Stylesa, zostawiając go przed drzwiami maszyny z rozdziawioną szeroko buzią. — Idziesz?! — krzyknęła jeszcze za nim, stojąc już na asfalcie.

Styles uśmiechnął się cwaniacko pod nosem.

— Poczekaj, aż będziemy w domu! — krzyknął do niej z góry, kręcąc głową, na co zaśmiała się dźwięcznie.

Objął Annie ramieniem, gdy zrównał się z nią i ucałował jej skroń, kierując ich kroki w stronę audi, przy którym czekali na nich Jason i Evan z Tuckerem na rękach. Wyższy z mężczyzn wyciągnął dłoń w stronę Harry'ego, machając mu przed nosem kluczykami do auta.

— Wracajcie bezpiecznie.

— Dzięki, chłopaki. Jesteśmy w kontakcie — podziękował im Harry. — Wskakuj, mała. Rodzinka pewnie już umiera z tęsknoty... 

Annie zajęła miejsca na siedzeniu pasażera, a golden - mimo, że został ułożony przez Styles'a na swoim legowisku na tylnym siedzeniu - przydreptał na jej kolana jeszcze przed tym, jak Harry zdążył skończyć rozmowę z ochroniarzami i wskoczyć na fotel kierowcy.

— Co on tu robi? — spytał, śmiejąc się na widok futrzaka na kolanach rudowłosej, dzierżącego swój kocyk w zębach.

— Stęsknił się.

Styles pokręcił głową.

— Większość lotu rozbestwiali go chłopcy na pokładzie niżej, więc teraz musi nadrobić swoją nieobecność na twoich kolanach?

— Mniej więcej.

Harry odpalił silnik i poruszył brwiami, gdy audi cicho zamruczało.

— Uber gotowy do startu.

— Jedziemy najpierw do mnie zostawić rzeczy?

— Chcesz, żeby mnie udusili za to, że nie przywiozłem cię do apartamentu najszybciej, jak się dało? Dzięki, kochanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top