45
Annie spała bardzo źle tej nocy. Właściwie, można by powiedzieć, że większość czasu, który powinna poświęcić na sen, poświęciła na wgapianie się w pogrążonego we śnie, oddychającego miarowo Harry'ego, który mamrotał cichutko pod nosem, nieświadomy, niespokojnie zmieniając pozycję z boku na bok. Księżyc świecił bardzo jasno, przez co, mimo mroku, przez okna sypialni wkradły się smugi jasnego światła, które pozwoliły jej wyraźnie dostrzec rozrzucone w nieładzie loki bruneta, mocną linię szczęki i długie rzęsy zielonookiego. Czasem nie wierzyła w to, jak bardzo był piękny, a przy tym jak bardzo niepewny był swojej urody. Uspokajał ją jego widok, choć nie na tyle, aby nie bała się tego, co przyniesie ze sobą kolejna doba.
Rudowłosa spojrzała na zegarek po tym, jak otworzyły jej się oczy. Było lekko po piątej rano. Udało jej się zasnąć płytko chwilę po trzeciej w nocy, więc zamknęła oczy ledwie na dwie godziny. Przetarła dłonią twarz, wzdychając cicho i bezszelestnie zsunęła z siebie pościel, wyskakując z łóżka. Było tak wcześnie, że jej kroki słyszalne na panelach podłogowych nie ruszyły nawet Tuckera, zakopanego pod puchatym kocykiem na swoim posłaniu w salonie.
Gdy weszła do wanny pełnej gorącej wody, do której dolała żelu pod prysznic Harry'ego, uświadomiła sobie, że jest jej źle, że musi wyjechać z tego miejsca. Wychowywała się tu i po wszystkim, co wydarzyło się dwa lata temu, naprawdę po raz pierwszy od tak długiego czasu poczuła się tutaj prawdziwie jak w domu. Nareszcie pogodziła się ze stratą i poczuła się tu dobrze, skupiając się na pięknych wspomnieniach, a nie na rozrywającym bólu. Cieszyła się, że Harry miał zamiar tu wrócić razem z nią - i to niejednokrotnie, jednak była niepocieszona tym, że tak szybko musieli zareagować na ostatnie wydarzenia i skrócić ich pobyt w jej ojczystym kraju. Nie była gotowa na wyjazd tak szybko, nie po tym, jak Styles postanowił jej podarować kolejne, piękne wspomnienie, właśnie tu, w jej rodzinnym domu.
Niestety, nie mieli możliwości wyboru.
Annie zdążyła wysuszyć włosy, wyprostować je, zapleść na głowie dwa dobierane warkocze, w których wyglądała jak rasowa, urocza Pippi. Miała czas na to, żeby się ubrać, analizując co będzie najwygodniejsze na podróż samochodem i które ubrania powinna zostawić na wierzchu, aby mogła swobodnie przebrać się na pokładzie. Zdążyła dopakować swoją kosmetyczkę, ubrania, dokumenty, wyrobiła się ze zrobieniem śniadania i w chwili, w której rozdzwonił się budzik Harry'ego, zalewała wrzątkiem kubek z czarną kawą dla niego.
Brunet, co było dla niego typowe, półprzytomnie znalazł się w kuchni, zachęcony zapachem parzonej arabiki unoszącej się w powietrzu. Ziewnął przeciągle, przecierając oczy dłońmi jak niezadowolony, mały chłopczyk i przytulił się do pleców Annie, całując ją w kark.
— Cześć, śliczna — przywitał ją poranną chrypą, na dźwięk której uśmiechnęła się pod nosem.
Mogłaby go słuchać cały czas, przez wieki.
— Spałaś cokolwiek w nocy, skarbie? — spytał konkretnie, zmartwionym głosem, wychylając się, aby złapać w dłoń kubek z życiodajną kawą. — Jak samopoczucie? — Ucałował jej skroń krótko przed tym, jak zatopił wargi w gorącym napoju.
— Fizycznie w miarę, psychicznie... — westchnęła ciężko, urywając. — Wyśpię się w samolocie, nie martw się — pocieszyła go, odwracając się do lokatego przodem i całując go czule w usta, gdy odsunął kubek od twarzy. — Smakujesz kawą — skrzywiła się.
— Naleję ci soku — oznajmił, pocieszając ją i ruszył w kierunku lodówki. Wiedział, jak bardzo Annie cierpi z powodu mdłości, nie mogąc korzystać z białej kawy, od której zwykła być uzależniona.
Szybko uporali się ze śniadaniem, a gdy zjedli, Annie obudziła Tuckera i zabrała go na krótki spacer. Zauważyła, że świeże, chłodne powietrze poranka po posiłku pozwala jej nieco zmniejszyć nieprzyjemne uczucie buntującego się żołądka, dlatego krótki marsz w kierunku lasu nieopodal sprawił, że poczuła się nieco lepiej. Gdy powrotnie przekroczyła próg domu, Harry właśnie dopakowywał jej suszarkę do włosów, wciskając ją do swojej walizki.
— Przejdź się po domu i sprawdź, czy wszystko wzięliśmy, misia — poprosił ją miękko lokaty. — Umyję zęby i możemy się zbierać.
Skinęła głową i, mimo, że dzisiejszego poranka błądziła po każdym pokoju już dwukrotnie, zrobiła to trzeci raz, powtarzając sobie, że niedługo tu wrócą i, że nie powinna rozpaczać.
Ostatnio zrobiła się z niej sentymentalna, ciepła kluska.
Oj, Annie...
Harry wyprowadził oba samochody z garażu i spakował ich bagaże do aut, nie pozwalając Annie dotknąć niczego, poza psem i jego posłaniem. Na pożegnanie uściskali babcię szarookiej, która wyszła z domu obok ich pożegnać, a Harry dzielnie czekał, aż rudowłosa wypuści kobietę z objęć. Stały tak objęte bardzo długi moment, szepcząc sobie coś na ucho. Obie, z jakiegoś powodu, miały łzy w oczach.
Styles również przytulił babcię Ann i zgarnął swoją kobietę, wręczając jej do ręki kluczyki od toyoty.
— Nie płacz, kotku — szepnął do niej miękko, przytulając ją ciasno na chwilę.
Annie podciągnęła nosem krótko, kręcąc głową na znak, że wcale nie płacze.
— Ana, słońce, tak w ogóle... — Harry urwał, przypominając sobie o bardzo ważnej rzeczy. Sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego znajome, czerwone pudełeczko. Otworzył je i wyciągnął pierścionek zaręczynowy rudowłosej, przez środek którego przełożony był złoty, drobny, długi łańcuszek na szyję.
— Obróć się, mała — polecił jej cicho, po czym, gdy go posłuchała, zapiął go na jej karku, a potem poprawił kaptur swojej własnej bluzy, którą miała na sobie.
Uśmiechnął się, gdy Annie złapała pierścionek zawieszony na łańcuszku i ścisnęła go krótko w dłoni, żeby schować go pod materiał bluzy.
— Teraz będzie bezpieczniejszy — uśmiechnęła się do niego lekko.
Ucałował czule jej czoło i kciukiem otarł łezki z jej policzków, a potem otworzył jej drzwi kierowcy. Annie skrzywiła się i westchnęła ciężko na widok kierownicy, chociaż Tucker radośnie szczeknął na jej widok z fotela pasażera.
— Dałaś radę tu przyjechać, to dasz radę wrócić, marudo — zaśmiał się miękko Harry. — Włączyłem Ci gps'a, ustawiłem playlistę na dziś, a w połowie trasy zrobimy krótką pauzę na siku i coś do picia. Będę jechał przodem, okej? — Cmoknął jej czoło i poczekał, aż sama obróci się ku niemu i złoży krótki pocałunek na jego wargach, a potem wskoczy na fotel. Popchnął drzwi samochodu, które zatrzasnęły się cicho i, machając babci rudowłosej, zajął miejsce w swoim audi.
Annie odpaliła silnik toyoty dopiero, jak Harry powoli ruszył z miejsca. Włączyła playlistę, którą przygotował jej Harry i zaśmiała się głośno, gdy zobaczyła listę przebojów składającą się z płyt One Direction, a jej uszy dobiegł głos jej narzeczonego sprzed czasów mutacji.
Wiedział, jak poprawić jej humor.
Pomachała babci i, już z większym uśmiechem na ustach, podążyła w ślad za audi, wciskając pedał gazu.
Gdy oboje wyjechali na autostradę, niecałe pół godziny później Annie zmarszczyła brwi na sygnał połączenia przychodzącego, o którym poinformowały ją głośniki w samochodzie. Pokręciła głową, widząc, że Harry zsynchronizował jej telefon, spoczywający w uchwycie na desce rozdzielczej z odpaloną mapą, z nagłośnieniem auta.
Wcisnęła przycisk na kierownicy i odebrała, nie patrząc, kto dzwoni.
— Cześć, piękna — przywitał ją głos nikogo innego, jak zielonookiego bruneta, na co się zaśmiała. — Bolało, jak spadłaś z nieba? — spytał głupio.
— Już się stęskniłeś?
— Za wami, zawsze — zachichotał. — Dobrze ci idzie, Ana. Bardzo przepisowo.
— Ja nie mam ciężkiej nogi. — Annie przewróciła oczami na myśl o tym, jak bardzo Styles lubi szybką jazdę. W istocie, był na trasie sporo przed nią, odkąd znaleźli się na drodze szybkiego ruchu.
— Ja po prostu chcę znaleźć nam idealne miejsce parkingowe na postoju — zaśmiał się niewinnie. — Jak podoba ci się playlista?
— Jakieś takie nastoletnie, popowe wycie. Nie wiem, coś ty mi tu włączył... — zażartowała.
— Przepraszam, co?! — oburzył się po drugiej stronie słuchawki.
Annie i Harry rozmawiali ze sobą przez większość trasy. Kawałek przed Berlinem rudowłosa zaparkowała tuż obok audi, na niemal pustym parkingu przy stacji benzynowej, na którym czekał na nią lokaty, oparty o czarne auto, z kubkiem gorącej, gorzkiej herbaty dla niej w ręce. Rozprostowali nogi, a brunet wykonał krótki telefon, żeby upewnić się, że mała eskorta, która przyleciała po nich prywatnym samolotem, już czeka na nich na lotnisku. Annie skrzywiła się na myśl o ochronie, ale wiedziała, że w obecnej sytuacji nie ma na co narzekać - Harry się martwi i woli zapobiegać, zapewniając im niezbędne środki ostrożności.
Na płycie parkingowej lotniska w Berlinie oboje parkowali w tym samym czasie. Harry zgasił silnik audi, założył kaptur na głowę i okulary przeciwsłoneczne na nos, a potem wysiadł i podszedł do drzwi kierowcy toyoty.
— Jesteś dzielna — pochwalił Annie, nachylając się nad nią, żeby ją pocałować, gdy ta odpinała pas bezpieczeństwa. — Dziecko zasnęło? — spytał zaskoczony, patrząc na chrapiącego pod kocem goldena, jednak nie czekał na odpowiedź Annie.
Podał jej dłoń, pomagając jej wyjść z toyoty.
— Dobra, mała, wskakuj do audi. Zaraz ci podam Tuc'a, wrzucę legowisko na tył i... — myślał głośno — ...i w schowku masz okulary dla siebie. Ja zaraz wrócę, odprowadzę toyotę do wypożyczalni.
Jak zarządził, tak się stało.
Wrócił, biegnąc truchtem w stronę audi dziesięć minut później. Wsiadł do auta, oddychając ciężko i poprawiając rozwiane włosy. Wpadł na fotel kierowcy jak huragan.
— Znaleźli nas — rzucił cicho i tylko tyle wystarczyło Annie, żeby potwierdzić jej to, że jogging po parkingu nie był formą rozruszania zastanych mięśni, a ucieczką.
Harry odpalił silnik i skierował ich w stronę budynku lotniska. Ominął główne wejście, przed którym stała charakterystyczna grupka ludzi z kamerami i aparatami oraz z całym osprzętem nagrywającym. Chociaż, słowo "grupka" wydawało się być małym niedopowiedzeniem.
Annie spojrzała z ukosa na bruneta, gdy manewrował kierownicą, prowadząc audi na tyły budynku. Zaparkował nagle, płynnie hamując przed jednym z wyjść awaryjnych. Nim rudowłosa się obejrzała, zza ów drzwi wyłoniło się troje mężczyzn.
— Wysiadka, maleńka — oświadczył jej cicho Harry, zaciągając hamulec ręczny. — Weź ze sobą tylko kurtkę i okulary, ja wezmę Tuckera na ręce.
— A co z...?
— Jason weźmie bagaż podręczny i gitary, reszta zostaje w aucie na pokładzie — uśmiechnął się do niej lekko i wskazał jej podbródkiem drzwi pasażera. — Wyskakuj, kochanie.
Annie wsunęła okulary z ciemnymi szkłami na głowę i sięgnęła na tylne siedzenia po jeansową, ocieplaną kurtkę Harry'ego.
Chociaż, jakby głębiej się nad tym zastanowić, to ów kurtka była Harry'ego chyba tylko z nazwy.
Rudowłosa podniosła wzrok na troje umięśnionych, wysokich mężczyzn, którzy na nich czekali.
— Anastasia? — Uśmiechnął się stojący najbliżej. — Baaardzo miło mi poznać. Nareszcie. Szczęściarz z tego Stylesa — przywitał ją ciepło. — Jason — przedstawił się.
— Cześć, chłopaki. — Harry posłał mężczyznom uśmiech na powitanie, dzierżąc na ramieniu Tuckera zawiniętego w swój koc.
— O boże, jaki słodki... — pisnął jeden z dwumetrowych mężczyzn, robiąc krok ku lokatemu, żeby pogłaskać psa.
Annie parsknęła śmiechem, widząc ten obrazek.
— Wszystko gotowe? — Zaśmiał się Styles, wolną ręką obejmując rudowłosą w talii.
Cała trójka zgodnie skinęła głową, a Jason przejął z dłoni Harry'ego kluczyki do audi.
— Mike i ja będziemy was eskortować do wejścia — oznajmił im czarnowłosy mężczyzna, który uśmiechnął się do Annie pokrzepiająco. Wcześniej przedstawił się szarookiej jako Evan.
— No to, do dzieła — zarządził drugi z ochroniarzy, który poczekał, aż Harry zarzuci na siebie bluzę, odbierze psa, który ściskał z pyszczku swój kocyk i złapie Annie za dłoń wolną ręką, a potem popchnął drzwi prowadzące korytarzem na halę lotniskową.
Rudowłosa rozejrzała się dookoła, nie spodziewając się tłumów. Hala nie była gęsto wypełniona ludźmi, więc dwójka mężczyzn szybkim krokiem poprowadziła ich do stanowisk odpraw osobistych, przez którą nie musieli przychodzić, z uwagi na podróżowanie prywatnym samolotem. I, gdy Annie pozwoliła sobie pomyśleć, że wcale nie było tak źle, gdy przechodzili przez jedną z bramek, okazując ochronie paszporty, ktoś za ich plecami głośno pisnął.
I to wystarczyło, żeby rozpętał się armagedon. Rudowłosa nie spodziewała się paparazzi po stronie bezcłowej lotniska, jednak nagle otoczyły ich światła aparatów, a coraz więcej ludzi biegło w ich stronę. Harry za to nie wydawał się być zaskoczony. Objął ją ramieniem w talii i podążał za Mike'm, który torował im drogę przez tłum ludzi do wejścia na pokład samolotu, szepcząc jej na ucho, aby nie odpowiadała na żadne zaczepne pytania. Na ich nieszczęście, mieli do przejścia spory dystans, a Tucker, przestraszony, popiskiwał w ramionach Harry'ego, wierzgając niecierpliwie.
Do ich uszu dobiegały natarczywe pytania reporterów, którzy za wszelką cenę starali się dotrzymać im kroku.
— Harry, czy ty i Annie nadal jesteście razem?
— Harry, czego możemy spodziewać się po procesie rozwodowym?
— Czy Annie jest tylko pocieszeniem po Louisie?
— Harry, czy ten pies jest twój?
— Harry, potwierdzisz to, że Freddie jest twoim adoptowanym synem?
— Harry, to prawda, że w sądzie możemy spodziewać się Taylor Swift i innych twoich byłych?
Ann miała wrażenie, że zanim znaleźli się w wąskim korytarzu prowadzącym ich do prywatnego samolotu minęła godzina, a nie kilkanaście minut. Zasypano ich milionem pytań i żaden z paparazzi nie przejął się brakiem subtelności w swoim komunikacie kierowanym do bruneta. Odetchnęła głęboko i łapczywie nabrała powietrze w płuca, gdy Evan i Mike wpuścili ich do maszyny, przepuszczając ich w przejściu. Annie zdjęła okulary i jej wielkie, szare oczy odnalazły zielone ślepia Harry'ego, który właśnie postawił Tuckera na wykładzinie i mówił do niego uspokajająco, głaszcząc go po główce.
— To zawsze tak wygląda? — wyszeptała Annie, krzywiąc się.
Harry podniósł się na nogi i objął ją, mrucząc przepraszająco:
— Najbardziej na świecie marzyłem o tym, żebyś nie musiała przez to przechodzić... — wymamrotał, tuląc ją do siebie. — A teraz wszystkie moje starania mogę sobie wsadzić w dupę — podsumował.
— To nie twoja wina, Hazz... — pocieszyła go, ale i tak westchnął ciężko, obarczony poczuciem winy.
— Jak się czujesz? Zestresowali cię mocno? — dopytywał zatroskany, dłonią muskając jej podbrzusze.
Gdy Annie potwierdziła, że wszystko jest w porządku, pociągnął ją za dłoń, żeby przedstawić rudą ekipie samolotu. Oprowadził ją po wnętrzu maszyny, a Annie otworzyła szeroko usta ze zdziwienia na widok szerokiego, normalnego łóżka, w której definitywnie miała zamiar przespać ten lot, oraz na widok mikroskopijnej łazienki z prysznicem. Na czas startu rozsiedli się w części wspólnej, składającej się z foteli wyposażonych w pasy oraz ze stolików. Ochrona zajęła miejsca na dole pokładu, gdzie mieli do dyspozycji wygodne miejsca do spania i telewizor podpięty pod kolekcję filmów dvd, a gdy audi Harry'ego zostało zaparkowane w samolocie, wystartowali w powietrze.
Annie usadowiła się przy oknie i tęsknie spoglądała na oddalającą się Europę. Brunet gładził jej dłonie opuszkami swoich palców i ułożył jej głowę na ramieniu. Rudowłosa zadrżała, gdy usłyszała nad uchem niski i zachrypnięty szept lokatego:
— Wiesz, że za jakieś dziesięć godzin wszystko się zmieni...?
Annie uśmiechnęła się pod nosem, słysząc to pytanie. Wiedziała, co miał na myśli. Widziała, jak bardzo się martwił. Mimo to, odebrała jego słowa nieco inaczej, niż chciał.
— "Wszystko" to zmieniło się już w chwili, w której wpadłeś na stację dializ, Styles — miękko parsknęła śmiechem, a zielonooki zrobił to samo krótko po niej.
Miała rację.
— Kocham cię, Annie — wymruczał cicho prosto do jej ucha, sprawiając, że zamknęła na chwilę oczy i ścisnęła mocniej jego dłoń.
— Ja ciebie też kocham, Harry...
Trzymam kciuki za tych, którzy będą dziś polować na bilety! Dawajcie znać, czy się udało i z kim widzę się w Krakowie! ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top