41
— Skarbie, gdzie masz kluczyki od tej wypożyczonej toyoty, która stoi pod płotem porzucona od ponad tygodnia? — krzyknął z przedpokoju Harry, gdy Annie kończyła myć zęby w łazience. Byli spóźnieni. Standardowo.
— Przecież jedziemy audi? — Wychyliła się z łazienki, zbierając włosy w koka na czubku głowy.
— Wolałbym wziąć toyotę.
— Ale Hazz...
Harry wywrócił oczami, spoglądając na godzinę na ekranie swojego telefonu i przenosząc wzrok wymownie na swoją kobietę.
— Myszko, Cyprian nas zabije. Wyjaśnię ci w samochodzie...
— Na komodzie za tobą, środkowy haczyk na ścianie — mruknęła Annie, chwytając w biegu adidasy. Harry przytrzymał jej płaszcz tak, aby mogła sprawnie wsunąć ręce w rękawy i podał jej czapkę, na którą spojrzała krzywo, gdy trzymał ją w dłoniach.
— Kochanie, jest siedem stopni — uświadomiła go Annie błyskotliwie. Ton głosu ewidentnie wskazywał na to, że w tej chwili ma go za idiotę.
— Jest zimno — sarknął oczywistym tonem.
— Daj spokój, Hazz... Siedem stopni to nie jest pogoda na czapkę zimową...
— Jak się przeziębisz... — zagroził jej, wywracając oczami.
— Chodź już, Harry — pospieszyła go Annie, zerkając jeszcze na Tuckera, którego planowali zostawić w domu samego na niecałe trzy godziny. — Nie roznieś domu, Tuc, okej? — krzyknęła przez ramię do psa, wychodząc.
Styles zajął miejsce kierowcy, uprzednio otwierając Annie drzwi od strony pasażera. Zapiął pas bezpieczeństwa i odpalił silnik auta.
— To dlaczego nie audi? — ponowiła swoje pytanie rudowłosa.
— Wydawało mi się, że widziałem podczas porannego spaceru z Tuckerem czarnego busa telewizyjnego... — wymamrotał niemrawo lokaty. — Może mi się przywidziało, ale nie chcę ryzykować. Europejskie paparazzi dopiero wstały, a po dzisiejszej nocy rzucą się na nas jak sępy — skrzywił się.
Annie spojrzała smutno na Harry'ego.
— Kotku, audi nadal stoi na podjeździe.
— Schowałem je do garażu po spacerze. Tak na wszelki wypadek...
Czyli jednak pomyślał o wszystkim.
— Nie zadręczaj się tak, Harry... — wymamrotała miękko Annie.
— Staram się, maleńka — odparł, wjeżdżając do miasteczka. — Załatwiłem nam samolot na poniedziałek, jak się ubierałaś po śniadaniu — oznajmił głośno.
Annie zmarszczyła brwi.
— Były wolne miejsca na lot do Miami z miejscem parkingowym? — spytała, nie rozumiejąc.
Harry prychnął pod nosem, starając się hamować rozbawienie i rozczulenie zdezorientowaniem rudej.
— Kicia, miałem na myśli prywatny samolot.
Annie spojrzała na niego wielkimi oczami.
— Przyzwyczajaj się, Ann.
— Do tego nie da się przyzwyczaić... — wymamrotała.
— Pogadamy za trzy-cztery lata — zaśmiał się zielonooki, a potem płynnym ruchem kierownicą zaparkował przed budynkiem, do którego się kierowali. Przed wejściem czekał na nich Cyprian, dopalając papierosa. — Jesteśmy — oświadczył lokaty, zaciągając hamulec ręczny toyoty.
Annie wyskoczyła z samochodu w tym samym czasie, w którym wysiadł z niego Styles. Poczekała, aż Harry obejdzie auto dookoła i stanie obok niej, splatając razem ich dłonie. Trzymając się za ręce podeszli do Cypriana, który właśnie gasił papierosa w popielniczce metalowego śmietnika.
— Szesnaście minut poślizgu — pokręcił głową z dezaprobatą, witając się z nimi. — Cześć, Anulka. Jaką masz piękną śliwę na policzku... — Przytulił rudą, żartując z jej wyeksponowanego siniaka na twarzy i podał dłoń brunetowi. — Po co mnie tu ściągaliście? Chcecie jeszcze bardziej rozdmuchać aferkę?
Szarooka zmarszczyła brwi i spojrzała na lokatego pytająco.
— On nic nie wie?
— Wszystkiego się dowie. Prowadź — polecił blondynowi, który nie stawiał oporu.
Annie dawno nie była w tym miejscu. Niewiele się zmieniło - budynek był nowy, dodatkowo odświeżony w zeszłym roku. W holu, na sztalugach rozstawione były prace plastyczne przedszkolaków z placówki nieopodal. Ogromną inwestycję poczyniono w sali kinowej oraz w wielkiej auli, która wyposażono w przyzwoity sprzęt muzyczny oraz w najnowocześniejsze reflektory z konsolą sterującą.
Cyprian poprowadził i ch na piętro, gdzie stanęli przed drzwiami dyrektora domu kultury.
— Mówi po angielsku? — spytał jeszcze pytająco Harry i odetchnął z ulgą, gdy blondyn skinął głową potwierdzająco. — To świetnie — mruknął lokaty sam do siebie.
— Wejdę pierwszy — oświadczył Bierzyński, pukając w drzwi, a potem, po wzięciu głębokiego oddechu, szarpnął za klamkę.
Za biurkiem siedział postawny, wysoki mężczyzna w białej koszuli zapiętej na wszystkie guziki. Podniósł głowę na widok Cypriana i, widząc blondyna, natychmiast ściągnął groźnie brwi.
— Panie Bierzyński, myślałem, że ostatnim razem wyraziłem się wystarczająco jasno w sprawie dysponowania aulą na potrzeby pańskiego szkolnego chóru — mężczyzna sarknął nieprzyjemnie na jego widok, nie witając się. — Nie rozumiem, po co nalegał pan na kolejne spotkanie, cokolwiek pan nie powie, niczego to nie zmieni — prychnął niemiło dyrektor.
Cyprian zagryzł mocno policzek od wewnątrz, aby powstrzymać się przed odpyskowaniem.
— Dlatego, tym razem to nie ja będę mówił, proszę pana — oświadczył. — Spotkałem się z panem na prośbę znajomego. Niestety, jest anglojęzyczny, więc...
Mężczyzna uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.
— To nie będzie problem — wydusił.
— Świetnie, w takim razie — wymamrotał cicho po angielsku blondyn i uchylił szerzej niedomknięte drzwi. — Harry, zapraszam.
Styles uśmiechnął się do niego delikatnie, a w oczach miał łobuzerski błysk.
Przedstawienie czas zacząć.
— Poczekaj tu na mnie dwie minuty, kochanie... — wymruczał nisko do Annie.
— Ale Hazz.... — zanim zdążyła zaprotestować, wślizgnął się do gabinetu, zostawiając drzwi uchylone tak, aby słyszała każde słowo.
Udusi go.
— Harry Styles, witam serdecznie — przywitał się od progu, wywołując szok na twarzy mężczyzny, który zerwał się z miejsca jak oparzony, żeby wstać, obejść biurko dookoła i uścisnąć mu dłoń.
— Pan jest...
— O tym, kim jestem, za chwilę, proszę pana. Poprosiłem Cypriana o spotkanie z panem, ponieważ chciałbym opłacić wynajem sali na koncert szkolnego chóru.
Ojciec Gabrieli rozchylił usta ze zdziwienia.
— Chce Pan zasponsorować dzieciom koncert?
Lokaty kątem oka zerknął na blondyna, który miał podobną minę, co mężczyzna stojący przed nim.
— Harry, nie trzeba, nie musisz tego robić... — wymamrotał cicho Bierzyński.
— W rzeczy samej — przytaknął Harry, ignorując blondyna.
— Jezu, moja córka będzie zachwycona... Jest pana wielką fanką — uśmiechnął się szeroko dyrektor.
Szmaragdowe oczy Harry'ego zalśniły groźnie.
— Istotnie, jest fanką — jego głos stał się lodowaty. — Miałem przyjemność poznać pana córkę, proszę pana. Podobnie, jak moja przyszła żona...
Mężczyzna zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym Styles mówi. Harry przeciągał kontakt wzrokowy z mężczyzną, wywołując między nimi coraz większe napięcie, aż w końcu się odezwał:
— Anastasia, skarbie, mogę cię prosić? — spytał głośno, odwracając się w stronę drzwi.
Annie podniosła na niego wzrok i zacisnęła wargi w mocną linię.
To dlatego kazał jej nie nakładać korektora na policzek rano...
Wzięła głęboki oddech i weszła do gabinetu, wiedząc, dlaczego Harry kazał jej nie wchodzić od razu. Cóż, teatr to on umiał robić. Przywitała się z mężczyzną cichym "dzień dobry". Ojciec Gabrieli zmierzył ją od góry do dołu, a potem zatrzymał spojrzenie na jej twarzy.
— Pani prowadziła drużynę harcerską, w której była moja starsza córka, prawda, pani Anastazjo? — spytał niespodziewanie dyrektor, rozpoznając w Annie kogoś więcej, niż "przyszłą małżonkę tego sławnego piosenkarza". — I to pani robiła największą furorę na akustycznych koncertach wieczorowych...
— Stare czasy, proszę pana - Ann zbyła temat krótko, uśmiechając się sztucznie, w czasie gdy wzrok ojca Gabrieli nadal błądził po jej twarzy.
— Jak pan widzi, Anastazja miała bardzo bliski kontakt z pana córką — wyrzucił z siebie w końcu Harry, obejmując rudowłosą w talii ramieniem. — I to ja jestem" tym skurwielem", na którego pan klął na potęgę, gdy wezwał pana do szkoły Cyprian, chcąc porozmawiać, gdy Gabriela była przesłuchiwana przez policjantów. I to ja jestem tym "skurwielem, który złożył oskarżenie", i który nie ma zamiaru go wycofać, szanowny panie — uświadomił go Styles, któremu oczy połyskiwały groźnie. Z każdym jego słowem mężczyzna przed nimi robił się coraz bledszy na twarzy. — Skoro już tak sobie rozmawiamy na temat pana córki, to proszę jej wytłumaczyć, że nie może być prawie pełnoletnia tylko wtedy, gdy jej się to podoba. Anastazja jest w ciąży.
Dyrektor zamrugał.
— Zagrożonej ciąży — uświadomił go głośno Styles.
Mężczyzna zacisnął wargi w wąską linię.
— Zagrożonej, bliźniaczej ciąży, proszę pana. Wybryk pańskiej córki mógł skończyć się tragedią, a nie tylko obitą twarzą — Harry był zaskakująco opanowany. Przynajmniej na takiego brzmiał, jednak gdy Annie spojrzała na ukochanego widziała, jak w środku wrze w nim lodowata furia.
Mężczyzna wytrzymał spojrzenie Stylesa, jednak nie był tak pewny siebie, jak przed chwilą. Odchrząknął, gdy w pomieszczeniu zapadła gęsta, niezręczna cisza i wrócił za biurko, aby usiąść na biurowym krześle i zająć miejsce za blatem w milczeniu.
Przeprosiny nie chciały mu przejść przez gardło.
— To, co teraz robię, robię tylko na prośbę Anastasii, której naprawdę zależy na tych dzieciakach — wyrzucił z siebie Harry, puszczając Annie i sięgając do wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Wyjął z niego zgięty w pół czek bankowy, podpisany swoim nazwiskiem. - To jest oficjalny sponsoring koncertu chóru. I mam na myśli prawdziwy koncert: z pełną obsługą sprzętu na sali, promocją, plakatami, wsparciem dźwiękowca i z udostępnieniem sali na próby. Z przedsprzedażą i sprzedażą normalnych, przygotowanych graficznie biletów i z profesjonalną reżyserią. Chcę zobaczyć projekty wszystkiego przed rozpoczęciem działania i chcę, żeby wszędzie w rubryce sponsora zostało wpisane imię i nazwisko Anastasii i moje. Termin ustalamy na okolice końca roku szkolnego. Tak, żebyśmy mogli razem z Aną pojawić się na koncercie - wyliczył Styles, po czym położył czek na biurku i z powrotem objął Annie ramieniem, a drugą ręką wyjął kluczyki do auta z kieszeni płaszcza. — Szczegóły ustali pan bezpośrednio z Cyprianem. Każdy cent tych pieniędzy ma zostać przeznaczony na ten chór, a Bierzyński jest osobą decyzyjną. Jeśli będzie inaczej, mój prawnik przypilnuje, żeby się pan z tego wytłumaczył.
Dopiero teraz Annie spojrzała na zgięty zwitek papieru, po który wyraźnie drżącymi dłońmi sięgnął ojciec Gabrieli. Odczytała cyferki, na które patrzyła do góry nogami i miała ogromną ochotę przewrócić oczami, gdy zobaczyła jaką kwotę odręcznie Harry wpisał na kwitku.
Dwadzieścia tysięcy dolarów.
Tak wygląda interpretacja słów "osobiście dołożę drugie tyle, kochanie" według Harry'ego Stylesa, drodzy państwo.
Koleś albo nie potrafi liczyć do dwóch tysięcy, albo zawsze chce postawić na swoim, albo pomylił się o jedno zero, w co Annie śmiała wątpić.
— Nie powinno się niszczyć marzeń innych niespełnionymi ambicjami i błędami jednostek - rzucił jeszcze na sam koniec tego monologu zielonooki. — W czasie wolnym proponuję zająć się wychowaniem córki. Jeszcze nie jest za późno na pewne rzeczy. Życzę wszystkiego dobrego, do zobaczenia — uciął krótko Harry i pociągnął Annie do wyjścia, żegnając się chłodno.
Rudowłosa była tak zaskoczona wszystkim, co przed momentem miało miejsce, że nawet się nie pożegnała. Wyszli z budynku, milcząc, a Harry odetchnął głęboko dopiero, gdy znaleźli się na świeżym powietrzu.
— Cyprian dogaduje szczegóły? Nie czekamy na niego? — spytała zdezorientowana szarooka, oglądając się przez ramię, aby wypatrzyć blondyna. Na próżno.
Harry pokiwał głową na znak, że nie muszą czekać. Oboje schodzili po schodach wejściowych w milczeniu, gdy nagle Annie wyciągnęła rękę w stronę lokatego, mówiąc:
— Daj mi kluczyki do auta.
Harry spojrzał na nią, zaskoczony.
— Jesteś na mnie wkurwiona? — Próbował zgadnąć jej myśli, skruszonym głosem.
— W sumie, to cię kocham. Kluczyki mi daj — zachichotała pod nosem Annie, wywracając oczami teatralnie, gdy stanął przed nią zaskoczony, nie spodziewając się jej rozbawienia. Ruda uśmiechnęła się czule i spojrzała w szmaragdowe ślepia, chichocząc. — Tak, powinieneś mnie wtajemniczyć w twój plan, skarbie. O kwocie na czeku też powinnam wiedzieć...
— Oj, ale Annie... — jęknął zbolałym głosem i robiąc wielkie, przepraszające oczy.
— Ale w sumie, to cię kocham, Styles. Jesteś niemożliwy... — podsumowała go i pocałowała go na środku chodnika, nie przejmując się niczym. — Dziękuję ci — wymamrotała w jego wargi i poczuła, jak szeroko się uśmiechnął. Odsunęła się od niego i dostrzegła dwa urocze dołeczki w policzkach.
— Dla ciebie wszystko, śliczna. — Ucałował jej czoło i wcisnął jej w dłoń kluczyki od samochodu. — Tylko błagam, kochanie, postaraj się niczego nie uszkodzić, bo wypożyczalnie liczą sobie absurdalne kwoty za kolizje, a ja właśnie jestem lżejszy o dwadzieścia klocków...
— Bardzo śmieszne...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top