38
Annie wyłączyła płomień tańczący pod garnkiem na kuchence gazowej, a potem, trzymając rączkę metalowego rondelka przez kraciastą ścierkę, przelała wrzące kakao do dwóch dużych kubków. Jeden z nich posłodziła i pomieszała zawartość łyżeczką, obijając ją dźwięcznie o brzegi porcelany. Westchnęła cicho, oblizując mieszadełko, a potem wrzuciła je do zlewu i chwyciła oba kubki, udając się w stronę salonu. Przystanęła w progu kuchni, marszcząc brwi. Harry'ego nie było w zasięgu jej wzroku.
Odpowiedź przyszła niemal natychmiastowo - z piętra dobiegł ją dźwięk trzech pojedynczych nut, wygrywanych na pianinie. Ann westchnęła cicho, zerknęła na śpiącego na kanapie szczeniaka i podreptała po schodach na piętro, bezszelestnie poruszając się po panelowych stopniach.
Dzierżąc oba kubki w dłoniach oparła się o framugę drzwi do biblioteczki, w której znajdowało się jej pianino. Harry marszczył brwi i mamrotał coś pod nosem, naciskając pojedyncze klawisze. Na nosie miał okulary, które zwykł zakładać do pracy z pięciolinią.
— Co ci chodzi po głowie, żabko...? — spytała cicho, ujawniając swoją obecność, na co Styles podskoczył w miejscu, zlękniony i gwałtownie obrócił głowę w jej stronę.
— Mysza, Jezusie drogi, nie skradaj się tak — zachichotał, kręcąc głową i przesunął się nieco na bok, żeby zrobić jej miejsce na ławce przed instrumentem. Annie bez słowa postawiła oba kubki na pokrywie i usiadła obok bruneta, który natychmiastowo objął ją ramieniem i pocałował w czoło.
— Mam zarys hitu w głowie, ale chyba potrzebuję jeszcze czasu, żeby go zwizualizować — wymruczał cicho. — To narazie tylko krótka melodia i kilka wersów... — Upił kakao z kubka i skrzywił się. — Kotku, czemu takie gorzkie? — zajęczał jak mały chłopiec.
Annie zachichotała cicho.
— Wziąłeś mój kubek.
— Fujka — mruknął i sięgnął po ten drugi.
— Zagrasz mi? — zagaiła go cicho Annie, związując loki w luźnego kucyka kolorową frotką w groszki.
— To tylko trzy linijki, misia... — zaśmiał się miękko zza kubka ze słodkim napojem.
— No proszę...
Harry westchnął z uśmiechem na ustach i odłożył kakao na pokrywę pianina. Pokręcił głową i teatralnie odchrząknął, oczyszczając gardło.
— Peszysz mnie — zachichotał jak zawstydzony chłopiec, przed tym, jak ułożył palce na klawiszach instrumentu.
— Kochanie, robiłeś to przed milionami ludzi — zauważyła bystro rudowłosa, podpierając brodę na pięści i wpatrując się w niego.
Harry zacisnął wargi, jakby kalkulował, czy ma powiedzieć głośno to, co mu chodzi po głowie.
— Annie, skarbie, miliony ludzi robią wrażenie, ale to ty jesteś osobą, która przy mnie trwa na co dzień. Nawet nie wiesz jak dużą inspiracją dla mnie jesteś... To ty znasz mnie, jako Harry'ego, a nie tylko Harry'ego jako artystę. Znasz moje słabe punkty. Twoja opinia jest dla mnie ważniejsza, niż milionów, Ana... Nieporównywalnie ważniejsza... — wymamrotał, poważnym głosem. Oczy mu błyszczały, a policzki zaszły delikatnym różem.
Annie uśmiechnęła się szeroko, odstawiła kubek z kakao i usiadła bokiem, tak, aby móc wtulić się w niego i objąć bruneta nogami. Założyła mu nieposłusznego loczka za ucho i wyszeptała:
— Kocham cię, Hazz. To dla mnie zaszczyt, wiesz?
— Ja ciebie też kocham, Ana. — Brunet ucałował krótko wargi rudej i przytrzymał ją za udo, gdy chciała wrócić do poprzedniej pozycji. — Zostań tak.
Annie skinęła głową na jego prośbę i obserwowała, jak jeszcze raz odchrząknął, a potem ułożył palce prawej dłoni na klawiszach. W powietrzu wybrzmiała kilka krótkich nut, a potem Styles spiął przeponę.
— Step into the light.
Jeden akord.
— So bright sometimes.
Kolejny akord.
— I'm not ever going back...
Annie świdrowała wzrokiem zielonookiego, wiedząc, że ów słowa pojawiły się w jego głowie tuż po spacerze.
— Mam tylko tyle, ale...
— Kochanie... — Rudowłosa weszła mu w zdanie miękko.
— Nie podoba ci się? — W oczach lokatego zalśniło rozczarowanie.
— Harry, kotku, to jest surowe, ale bardzo dobre. Cholernie dobre. Tylko... — Annie zacisnęła wargi w wąską linię. — Tylko, że tu nie chodzi o piosenkę, Hazz...
Brunet westchnął głęboko i poprawił okulary na nosie, upijając kakao z kubka. Między nimi przez moment zapadła cisza, a Styles opuszkiem palca wskazującego obrysowywał krawędzie naczynia.
— Jestem przerażony, Annie... — wyrzucił z siebie w końcu drżącym głosem, odstawiając kubek. — Bardziej przerażony byłem tylko wtedy, gdy usłyszałem, że przeze mnie wyleciałaś do Europy, bo o włos nie straciłaś naszych dzieci... — wyznał. — Ana, czuję się, jakbyśmy siedzieli w schronie, w czasie gdy na zewnątrz zaczęła się apokalipsa...
Annie zacisnęła wargi i wtuliła się w niego, chowając nos w zagłębieniu szyi Harry'ego.
— Nie mam odwagi dotknąć telefonu, żeby spojrzeć, co się dzieje w internecie. Jestem kurewsko mocno przerażony, nie wiem co mam robić, jak mam cię chronić, nie mogę nic zrobić...
— Kochanie...
— Pierwszy raz w życiu boję się powrotu do Miami, bo wiem co się będzie działo na lotnisku, mimo pełnej ochrony, i...
— Harry, spójrz na mnie. — Annie podniosła nieco ton głosu i chwyciła Stylesa za podbródek, zmuszając go do spojrzenia prosto w jej szare oczy. — Świat dowiedział się, że Larry Stylinson był prawdziwy, okej. Ale co to zmienia? — Pogłaskała kciukiem jego policzek i obserwowała zdziwienie na twarzy Harry'ego.
— Jak to co? Wszystko, Ana! To zmienia wszystko!
— Harry, to przeszłość, której pół świata się domyślało. Nie zmienisz tego. Żadne z nas już tego nie zmieni...
— Anastasia, nadal z pewnych powodów wszyscy trzymaliśmy to w tajemnicy — sarknął nieco agresywnie.
Annie uniosła jedną brew, słysząc jego ton głosu.
— Przepraszam... — wymamrotał.
— Harry, masz prawo się bać. Ale z drugiej strony, spójrz na to tak: to wytwórnia kazała wam się kryć. To od tego wszystko to się zaczęło, i to po tym ludzie dostali świra na waszym punkcie. Co zmieni to, że opowiecie tę historię przed kamerami? Przecież już jest po wszystkim. Będzie dużo nerwów dla każdego, ale jedyny wpływ, jaki to wszystko może mieć na wasze kariery, to jedynie większy...
— ... rozgłos — dokończył za Annie Harry, nieco nieprzytomnie. — I naprawdę uważasz, że tylko dlatego to robi? Louis ma rozgłos i bez tego.
Rudowłosa westchnęła ciężko, nie znając odpowiedzi.
— To chyba mnie przeraża najbardziej — wyznał Styles. — Nie wiem co nim kieruje. I mam wrażenie, że to jest dużo większa rzecz, niż sława, Annie. Zachowywał się jak skończony frajer już po podpisaniu rozwodu, ale zależało mu, żeby nic się nie wydało. W tym, co teraz zrobił, brakuje logiki, Ana...
Styles objął rudowłosą, a jedną dłonią zaczął bawić się końcówkami jej loków.
— Może po prostu chce zrobić ze mnie chuja przed całym światem? — spytał cicho Harry.
— To on zabił wasze dziecko — zauważyła bystro Annie. — I świadomie się podkłada, bo to też wyjdzie na jaw.
— Ale to ja go zdradziłem.
— Po tym, jak zdradził ciebie... Niejednokrotnie. W końcu Freddie nie wziął się z powietrza.
— A ja niejednokrotnie zrobiłem to samo, co on. Dodatkowo, to ja byłem atrakcją showbiznesu po aferze z Taylor — zrobił krótką pauzę. — I to ja zdradziłem ciebie. Z nim... — wymamrotał cicho brunet, zagryzając wargę. — Może o to mu chodzi? Może chce zniszczyć nas...?
Annie milczała przez moment.
— Wiesz... Powiedział mi kiedyś, że jesteś mężczyzną jego życia. I, że jeśli on nie będzie cię miał, to nikt nie będzie cię miał — wymamrotała cicho ruda. — Naprawdę myślisz, że to ma być wycelowane w nas? W ciebie, ale tak, żebyś zrozumiał, że to co jest między nami jest błędem? Że chce cię zranić, albo...?
Nie dane jej było dokończyć tej myśli.
— Annie, co ty opowiadasz, ej — odsunął się od rudowłosej po to, żeby spojrzeć w jej oczy. — Błędem było to, że tak długo dawałem sobą manipulować. Kochałem go, ale za długo to trwało... To było błędem, Annie. A nie to, że jesteśmy razem. Nie zamierzam zmieniać zdania na ten temat — w tym miejscu zrobił pauzę i ucałował czule skroń Ann. — Jesteście najlepszym, co mi się przytrafiło w całym tym szalonym życiu. Prędzej rzucę karierę i będę kasjerem w piekarni, niż powiem komukolwiek, że jesteście błędem... — wyznał. - Kocham was, Annie...
Szarooka w odpowiedzi skradła dłuższy pocałunek z warg Stylesa, przytulając go mocniej.
— Wiesz, że trzeba będzie powiedzieć światu o naszej historii? — spytał Harry niemrawo, gdy Ana odsunęła się od niego. — Strasznie nie chcę tego robić...
— Nie bardzo mamy wyjście — uśmiechnęła się krzywo Annie, głaskając go pokrzepiająco po plecach. — Z drugiej strony im szybciej wszystko się wyjaśni, tym szybciej skończy się nagonka pełna niedopowiedzeń. Coś za coś, Harry.
— Nie chcę, żebyś brała w tym udział, Ana... — wyrzucił z siebie w końcu. — Nie dobrowolnie. To będzie miało zbyt dużą cenę, nie możesz się denerwować...
— Ale Harry...
— Nie, Ana. Dopóki nie będzie takiej konieczności nie chcę, żebyś brała w tym udział.
— Nie zgadzam się, Styles — ton głosu rudowłosej przybrał ostrzegawczą barwę. — Wolę być obok ciebie, na tej sali, niż oglądać to wszystko z telewizora, na litość. Będąc obok ciebie jestem spokojniejsza. Ty też jesteś, zresztą.
Harry zacisnął wargi, wyraźnie niezadowolony.
— Przedyskutujemy to jeszcze z Jackmannem — wymigał się od ostatecznej odpowiedzi, na co Annie przewróciła oczami.
Uparty osioł.
— Nie tylko tę jedną rzecz jeszcze przedyskutujemy, skarbie — mruknęła pod nosem Annie, ale wiedziała, że Harry i tak usłyszał.
Brunet już miał otwierać usta, żeby wrócić do dyskusji, jednak przerwał mu dźwięk dzwonka jego komórki. Gdy zobaczył zdjęcie na wyświetlaczu, z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
— Mama — mruknął, przeciągając przycisk zielonej słuchawki po ekranie. — Cześć, mamuś.
— Synek — przywitał go ciepły głos Anne w słuchawce. — Harry, dziecko, potrzebuję dłuższej chwili, żeby z Tobą porozmawiać sam na sam, masz obok Annie? — Pytanie wybrzmiało zaskakująco konkretnie, czego lokaty się nie spodziewał.
Annie obserwowała jak Styles marszczy brwi i przez moment zastanawia się nad czymś, co usłyszał od brunetki. Nie zauważyła, jak na wyświetlaczu jej własnego iphone'a wyświetliło się połączenie przychodzące od blondyna, który obiecał zielonookiemu, że zadzwoni wieczorem.
Harry podniósł się na nogi i, nadal trzymając swój telefon przy uchu, sięgnął po komórkę Annie i podał jej go, uświadamiając ją, że Cyprian próbuje się dodzwonić. Brunet gestem pokazał rudowłosej, że zejdzie na dół i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
— Cześć, Bierzyński — przywitała się Ana z blondynem po drugiej stronie słuchawki.
— Ana, heeej — przeciągnął, wyraźnie zmęczonym głosem. — Jak samopoczucie? I policzek?
— Pierwsze bardzo w porządku, o drugie lepiej nie pytaj. Byliśmy z Harry'm w szpitalu wczoraj, z dziećmi wszystko gra. Zrobiliśmy obdukcję, oskarżenie w toku, z tego co się orientuję.
— Aaa, właśnie. Nawet nie miałem kiedy wam pogratulować w tym chaosie — zaśmiał się Cyprian. — Bliźniaki, ale macie przesrane. Cieszę się, że wszystko w porządku, Anastazja. Serio, martwiłem się.
— Jak sytuacja właściwie, stary? Robimy ten koncert?
Cyprian prychnął ironicznie do słuchawki.
— No coś ty, Ana... Ojciec Gabryśki odebrał dzieciakom możliwość darmowego wystąpienia w domu kultury. Powiedział, że albo wyskoczymy z czterech tysięcy, albo koncertu nie będzie. Więc nie będzie, bo szkoła nie ma takich środków na śpiewających uczniów. Właściwie, to koleś o mało co mnie nie rozszarpał. Nie docierało do niego, co zrobiła jego ukochana córeczka. Liczyło się tylko to, że zdyskryminowałem jego dziecko jako pedagog, czaisz to?
Annie z każdym słowem unosiła brwi coraz wyżej.
— Mam dość tej roboty, Ana... — jęknął żałośnie blondyn. — Mam ochotę jebnąć to w pizdu.
— To zrób to — Annie zaświeciły się oczy. — Cyprian, wiem, że to co teraz ci powiem jest szalone, ale sam wspominałeś, że masz ważną wizę do stanów. Moje wynajmowane mieszkanie aktualnie stoi puste, a...
— Przecież, znając życie, po procesie zwiniecie się do Anglii ze Stylesem, Anastazja. Zwolnij. Po co miałbym...
Annie głośno wypuściła powietrze z płuc.
— Skąd wiesz o procesie, Cyprian...? — Głos jej zadrżał.
Blondyn po drugiej stronie zdał sobie sprawę, że popełnił błąd taktyczny i odezwał się przepraszającym głosem:
— Ana, przepraszam, nie powinienem o tym wspominać...
— Skąd wiesz, Cyprian?
— Ana, słońce, spytaj lepiej kto o nim nie wie... — westchnął ciężko. — Współczuję wam. Internet się zagotował. Nawet na polskiej esce wałkują ten temat non stop...
— Zajebiście, no po prostu świetnie. — Rudowłosa mruknęła trochę sama do siebie, trochę do telefonu. — To do stanów nie wybierasz się ze mną?
— Coś ty, nie dam rady rzucić wszystkiego ot tak. Anglia byłaby bardziej realna, ale wiesz... to jakiś zarys możliwości. Może za miesiąc, albo dwa. Zobaczymy.
W słuchawce przez moment zapadła cisza.
— Szkoda mi tych dzieciaków, Ana. Są zdolni.
— Wiem, Cyprian, wiem...
Annie westchnęła głośno.
— Kiedy wracacie? — Usłyszała pytanie.
— Będziemy się starali złapać samolot jakoś po weekendzie, im szybciej tym lepiej.
— Tak szybko?
— W obecnych okolicznościach...
— Rozumiem...
Ponownie milczeli chwilę. Annie wpatrywała się w ścianę tępo, a z dołu dobiegały ją niewyraźne dźwięki rozmowy Harry'ego, który wymieniał właśnie żywo swoje zdanie z Anne, będącą po drugiej stronie telefonu.
— Cyprian, mówiłeś, że ile pieniędzy jest wam potrzebne na wynajęcie tej sali?
— Cztery klocki — odpowiedział jej blondyn bez zastanowienia.
Annie ucichła.
— Co ty kombinujesz, Anastazja? — spytał ją po chwili Cyprian, przeczuwając, że popełnił błąd taktyczny.
— Nic takiego.
— Nie wierzę ci.
— Jak zwykle.
Rozmawiali jeszcze chwilę, dopóki Annie nie usłyszała, jak Harry na dole podnosi ton głosu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top