36
Harry sennie uchylił powieki i mruknął, wtulając się ciaśniej w miękkie, ciepłe i gładkie ciało, które ściskał w ramionach. Wsunął nos w pachnące loki Annie i zamrugał, wyostrzając obraz. Dłonią przesunął po żebrach rudowłosej, aby potem pogłaskać jej biodro. Musnął palcami bok jej uda, a potem z uśmiechem na ustach ułożył rękę na jej podbrzuszu.
Złożył delikatny, czuły pocałunek na barku szarookiej, która spała w jego objęciach z lekko rozchylonymi wargami. Harry podparł głowę na pięści drugiej ręki i rozkoszował się widokiem śpiącej Anastasii, chłonąc każdy szczegół tej chwili. Kciukiem zaczął lekko muskać skórę na jej brzuchu, sprawdzając w swojej głowie, czy wszystko to, co wydarzyło się wczoraj, na pewno nie było snem. A potem zaśmiał się sam do siebie, odurzony szczęściem, gdy zrozumiał, że nie śnił.
Uśmiechnął się do siebie szerzej, gdy Annie przez sen zaczęła się wiercić, aby obrócić się na drugi bok. Rudowłosa ułożyła się przodem do niego i półprzytomnie wtuliła się mocno w jego nagi tors, obejmując go ciasno i wciskając nos w zagłębienie na szyi Stylesa. Harry ucałował czubek jej głowy, również przyciągając ją do siebie ramieniem.
Uwielbiał takie poranki.
Brunet musnął wargami czoło szarookiej i, gdy Annie westchnęła cicho, łaskocząc jego skórę swoim ciepłym oddechem, wychrypiał basowo porannym głosem:
— Dzień dobry, łobuzie — zachichotał miękko, ponownie wargami odnajdując czubek jej głowy.
Annie mruknęła nieprzytomnie i protestująco, wtulając się w niego kurczowo.
— Ja nie wstaję — wymamrotała niewyraźnie.
— Mogłaś tak nie szaleć w nocy... — Harry wyszczerzył się sam do siebie, przypominając sobie o której godzinie położyli się spać.
— To ty byłeś niewyżyty, kochanie — wychrypiała cicho ruda, nadal nie otwierając oczu.
— Mam ci przypomnieć, kto budził mnie o szóstej rano na jeszcze jedną rundę, po tym, jak już prawie udało mi się zasnąć, kochanie? — Zaśmiał się, podkreślając ostatnie słowo.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz — prychnęła cicho Annie, uśmiechając się do siebie łobuzersko i uchyliła powieki, mrugając leniwie. Szare, zaspane tęczówki zlustrowały twarz Harry'ego, gdy rudowłosa odsunęła się od niego trochę. — Zawsze zapominam jaki jesteś śliczny z samego rana — uśmiechnęła się uroczo i pogłaskała dłonią policzek zielonookiego.
— Aaaw, jaka ty potrafisz być słodka, Ana... — roześmiał się głośno, rozczulony.
— Ale mógłbyś przyciąć ten zarost, bo strasznie już drapiesz — podsumowała go, i, śmiejąc się, skradła mu mokrego całusa z warg.
Harry pokręcił głową z niedowierzaniem.
— O której musimy odebrać Tuckera? — spytał nisko.
— O trzeciej mamy być na obiedzie u babci — odmruknęła Annie.
Lokaty zamrugał, nie rozumiejąc.
— Na jakim obiedzie?
— Nie powiedziałam ci? — Annie zmarszczyła brwi, machając lekceważąco dłonią i przeciągając zastane mięśnie pod kołdrą.
— Nie?
— Babcia zaprosiła nas na obiad.
— Dzisiaj?
— No przecież ci mówię...
— Nie mówiłaś mi wcześniej, Ana...
— Musiało mi wylecieć z głowy.
— Ana, ale to ważne, mogłaś mi powiedzieć...
— Kotku, to tylko obiad.
— Ale u twojej babci.
— To nadal tylko obiad.
Harry jęknął głośno, zbolałym tonem i pociągnął Annie za ramię tak, aby ułożyła się na nim, gdy on leżał na plecach, z głową podpartą o poduszki. Rudowłosa odczytała niemą prośbę i podparła brodę na wierzchu dłoni, które opierała o jego klatkę piersiową. Szare oczy odnalazły szmaragdowe, w których błyszczała niepewność.
— Ana, ale ja nie rozumiem po polsku... — wyrzucił z siebie nieśmiało.
— Hazz, aniołku, przecież będę wszystko tłumaczyć. I masz słownik w telefonie. W szkole zdał egzamin i... — Annie urwała, mrużąc oczy. — Harry, nie masz się czym denerwować.
— Łatwo ci mówić... — mruknął, uciekając od niej wzrokiem.
— Harry...
— A jak mnie nie polubi...?
— Skarbie, posłuchaj...
— Przecież wie, że to przeze mnie tutaj uciekłaś... Przecież wie, ile płakałaś, i...
Annie wywróciła oczami, przerywając mu.
— Hazz, babcia widzi, że między nami się układa. Że jestem szczęśliwa. Jesteś ojcem jej prawnucząt. Jesteś wspaniałym mężczyzną. I ojcem naszego psa, który ją w sobie rozkochał — zaśmiała się miękko. — Uwierz w siebie, Harry, proszę - podniosła się, aby cmoknąć go w czubek nosa. — Kocham cię, Styles.
Brunet westchnął cicho.
— Ja ciebie też kocham, Jackowsky — zaśmiał się krótko i pocałował ją głęboko, ignorując jej uroczy chichot. — Jak się czujecie? — spytał, muskając wargami skroń Annie, gdy ta położyła się obok i odruchowo położyła obie dłonie na podbrzuszu.
— No właśnie... — mruknęła cicho, wahając się i szukając słów. — Wiesz, chyba jestem głodna. I... — Ruda zmarszczyła brwi, jakby upewniając się. — Chyba mnie... nie mdli? — dokończyła niepewnie.
Harry uniósł brwi ku górze i uśmiechnął się cwaniacko.
— Jeszcze się nie ciesz, bo jeszcze nie poczułam zapachu jedzenia. — Ruda spojrzała na niego wymownie.
— To nadal sukces, myszko — oświadczył jej dumnie i odchylił kołdrę, aby móc cmoknąć jej brzuch. — Tata będzie mamie zapewniał więcej seksu, skoro wszystkim nam to pomaga — zakomunikował dumnie w stronię jej podbrzusza, ignorując spojrzenie Anastasii, która spoglądała na niego jak na niespełna rozumu idiotę.
— Cieszę się, że nie mają jeszcze rozwiniętego słuchu — mruknęła pod nosem, bezsilnie przewracając oczami.
— Chciałaś coś dodać? — spytał, udając groźnego.
— Skąd, najdroższy — wyszczerzyła się niewinnie, hamując rozbawienie na widok jego obrażonej miny. — Chodź, kocie. Ruszamy tyłki z łóżka — zarządziła, zrzucając kołdrę na panele podłogowe. Zignorowała protestujący jęk Harry'ego, który posłusznie podreptał za nią do łazienki, porzucając ciepły materac z rozżaleniem.
Annie dopisywał humor. Chichotała jak opętana, gdy - jak zwykle - podczas wspólnego mycia zębów Styles próbował złapać łapą rączkę jej szczoteczki, którą miała w buzi, drażniąc się z nią i chichocząc złośliwie.
Gdy wypluła pianę po paście i spojrzała na swoje odbicie w lustrze, wycierając usta małym ręcznikiem, w odbiciu napotkała uważny wzrok lokatego, z którego w ciągu nanosekundy zdawało się ulecieć rozbawienie. Siedział na krawędzi wanny i zaciskał nerwowo wargi.
— Hazz, co...? — Nie dokończyła pytania, nadal patrząc w lustro, bo zrozumiała, że mężczyzna wlepiał wzrok nie w nią, a w siniaka na jej twarzy, który wymalował się jeszcze bardziej bogatą, niż wczoraj, paletą barw na jej policzku.
Harry westchnął cicho i podszedł do niej od tyłu, żeby ją objąć i opuszkiem palca ledwo wyczuwalnie przesunąć po jej kości policzkowej, razem z szarooką wpatrując się w lustro przed nimi.
— Boli cię? — spytał cicho, wyraźnie zmartwiony.
— Nie, Harry. Jest już w porządku...
— Poczekaj, przyniosę maść, którą wczoraj dostałaś od lekarza — wymamrotał cichutko, wychodząc z łazienki.
Annie westchnęła pod nosem, wiedząc, że opór jest bezcelowy. Pozwoliła lokatemu wsmarować krem w swoją twarz, a gdy skończył wtuliła się w niego mocno, składając delikatnego całusa na jego dekolcie.
— Harry, kochanie, nie przejmuj się tym, proszę... — wymruczała miękko.
Nie odpowiedział, jedynie głęboko nabrał do płuc powietrze, a potem tak samo głośno je z nich wypuścił.
— Anastasia, masz krwiaka na pół twarzy — zauważył sarkastycznie, a jego niski głos nie brzmiał optymistycznie.
— Ale, poza tym...
— Poza tym — przerwał jej, wtrącając się. — Nie ma opcji, żebyś wróciła tam dzisiaj popołudniu.
Rudowłosa odsunęła się od niego gwałtownie i podniosła na niego wzrok, zdziwionymi oczami.
— Tam, czyli, że do szkoły?
— Czyli, że do szkoły — potwierdził.
— Nie ma opcji, żebyś wróciła tam "sama", chciałeś dodać? — Spróbowała go podejść, zaciskając wargi.
— Nie ma opcji, żebyś wróciła tam w ogóle, Annie. I nie chciałem niczego dodawać — burknął cicho, odwracając głowę w bok mimo tego, że jego dłonie nadal czule głaskały jej plecy.
— "Sama" — upierała się przy swoim. — Będziesz ze mną, Harry...
— Ana... — jego głos stał się bardziej twardy, a Annie widząc, że mężczyzna zbyt uparcie stoi przy swoim, obrała inną taktykę.
— Chodź, Hazz, zrobimy herbatę i porozmawiamy o tym na spokojnie przy śniadaniu... — pociągnęła go za dłoń w kierunku kuchni, mając nadzieję, że przy wspólnym śniadaniu uparty Styles dopuści do siebie myśl o możliwości zastosowania kompromisu w tej sprawie.
— Po co chcesz robić śniadanie, skoro za czterdzieści minut musimy być u twojej babci na obiedzie? — spytał bystro, spoglądając na zegarek na piekarniku, gdy rudowłosa zalewała czajnik wodą z kranu. — Jesteś głodna? Zrobić wam coś?
Annie uśmiechnęła się delikatnie pod nosem.
— Co to za uśmieszek? — Wyłapał z cwaniacką miną i, mimo rozmowy w łazience, przytulił ją od tyłu.
— Lubię słyszeć, jak używasz liczby mnogiej — przyznała mu się cicho rudowłosa, uśmiechając się szerzej.
Harry obdarował ją pocałunkiem w szyję, a potem uszczypnął ją w pośladek, wywołując jej zdziwiony i protestujący pisk, gdy czajnik gotował już wodę na wrzątek.
— A ja uwielbiam to, że mogę jej używać — wymruczał jej do ucha, a potem dodał: — Ubierz coś na nogi, a nie łazisz tylko w mojej bluzie i w tym kawałku koronki, który chyba miał robić za majtki.
— Od kiedy nie podobają ci się moje majtki?
— Od kiedy w nich marzniesz. To chcecie coś jeść? — Ponowił pytanie, jedną ręką sięgając wiszącej szafki z kubkami, żeby wyjąć dwa porcelanowe naczynia na gorącą herbatę.
— Truskawki — odpowiedziała poważnie.
Styles westchnął głośno.
— Kochanie, błagam, nie zaczynaj. Skąd ja ci wezmę normalne truskawki w marcu?
— Z Hiszpanii — odparła bystro Annie, wskakując tyłkiem na wolną przestrzeń na blacie kuchennym.
— No już, biegnę, najdroższa. Mam już wychodzić i łapać samolot? — sarknął, rozbawiony, wkładając torebki z herbatą do kubków. — Jeszcze jakieś marzenia, myszko? — Wywrócił oczami, kręcąc głową.
Annie zacisnęła wargi i zrobiła najpiękniejsze kocie oczy, jakie tylko umiała.
— Jedź ze mną do szkoły, Harry, proszę... — wymruczała, sprawiając, że lokaty odwrócił się gwałtownie w jej stronę z uniesioną brwią i z zaciśniętymi wargami. — Kotku, nie wiadomo, czy ten koncert w ogóle się odbędzie. Te dzieciaki włożyły w to tyle pracy... — zrobiła pauzę, wpatrując się w szmaragdowe oczy, których właściciel oparł się buntowniczo pośladkami o krawędź blatu naprzeciwko i skrzyżował ręce na piersi. — Nawet, jeśli dzisiaj okaże się, że cała ich praca poszła na marne, to będą mieć możliwość popracowania i porozmawiania z tobą...
Annie zagryzła policzek od wewnątrz, wytrzymując spojrzenie Stylesa.
— Harry, w tym małym miasteczku nigdy nikt nawet nie odważył się marzyć o tym, żeby spotkać kogoś tak uzdolnionego, tak sławnego, tak...
— Słodzenie nie działa na twoją korzyść, mała — wtrącił się w środek zdania całkiem poważnym tonem.
— Harry, proszę. To nie jest ważne tylko dla mnie... A co by nie mówić, Gabriela - tutaj Styles skrzywił się mocno, słysząc imię sprawczyni wczorajszego chaosu — odstawiła cały ten dramat z mojego powodu. I z twojego powodu. Z naszego, generalnie rzecz ujmując... Czuję się w obowiązku wynagrodzenia im tego, a...
Harry jęknął głośno, zbolałym tonem i schował twarz w dłoniach, odchylając głowę ku tyłowi.
— DOBRZE, NO.
— Serio?! — Podekscytowany krzyk Annie rozległ się po parterze. Zeskoczyła z blatu i wtuliła się z rozpędu w bruneta, całując jego linię szczęki. — Kocham cię, wiesz? Tak mocno, mocno, mocno...
Harry roześmiał się bezsilnie.
— Czemu jesteś taka słodka tylko wtedy, jak coś chcesz?
— Ja zawsze jestem słodka — zachichotała i przytuliła się do pleców Stylesa, który właśnie zalewał wrzątkiem oba kubki.
— Ana? — spytał nagle, chrypiąc po chwili ciszy.
— Tak, słonko?
— A nadal będziesz słodka, jak powiem ci, że chciałbym porozmawiać o czymś bardzo ważnym?
Annie zmarszczyła brwi.
— Dlaczego za każdym razem, gdy ja dostaję to, czego chcę, okazuje się, że chwilę później ty wyskakujesz ze swoją prośbą, która jest wielkości łącznie jak pięć moich? Identycznie było z naszym zakładem, gdzie ja chciałam porozmawiać pierwszy raz z Gemms, a ty od razu wyjechałeś z propozycją zamieszkania razem...
— Jeszcze nie zacząłem mówić... — mruknął cicho, wywracając oczami na jej, bądź-co-bądź, trafioną uwagę.
— A ja i tak już czuję, że mam rację — wymamrotała w bluzę bruneta i oderwała się od niego, na odchodne składając buziaka na jego karku, do którego dosięgnęła, stając lekko na palcach.
Annie chwyciła kubek ze swoją herbatą i usiadła przy stole, obserwując, jak Harry wyjmuje z kieszeni bluzy swój telefon i, zaciskając wargi, szuka w nim czegoś namiętnie, wyraźnie skupiony.
— Wiesz... — mruknął, jakby nieśmiało podnosząc na nią wzrok znad ekranu. — Miałem ci powiedzieć dopiero w Miami, ale odkąd Jeff dał mi znać, że się udało, to każdy skrawek mojego ciała chce ci o tym już powiedzieć i, kurczę, chyba trzeba będzie przyspieszyć niespodziankę...
Annie wzdrygnęła się na ostatnie słowo, a jednak lustrowała wzrokiem twarz Harry'ego, na której faktyczna nieśmiałość rywalizowała z ogromnym podekscytowaniem. Oczy świeciły mu się z daleka.
Zły znak, Annie. On coś nabroił.
Gdy brunet znalazł to, czego szukał, zacisnął mocno wargi w wąską linię i zawahał się.
— Dostanę od ciebie wpierdol — oznajmił trochę bardziej samemu sobie, powodując, że Annie uniosła brwi, jeszcze bardziej zdziwiona i zdezorientowana. Rudowłosa podążała za nim wzrokiem, gdy powoli do niej podszedł, odstawił swoją herbatę na stół, a potem przysunął bardzo blisko jej krzesła swoje własne, stawiając je naprzeciwko. Usiadł powoli, patrząc w szare oczy i raz jeszcze zacisnął wargi w linię.
— Harry, zejdę zaraz na zawał przez ciebie ze strachu... — ostrzegła go cicho Annie.
— Myślałem, że jesteś przyzwyczajona do tego, że dużo kombinuję, po tym, jak wywiozłem cię na drugi koniec kuli ziemskiej — uśmiechnął się do niej łobuzersko, raz jeszcze biorąc telefon w dłoń.
— Obiecałeś, że więcej tego nie zrobisz — zauważyła bystro, wpatrując się w niego niepewnie.
Harry westchnął.
— Ana, skarbie, jesteś dla mnie całym światem. Jesteś moim domem. I, niezależnie od tego w jakim miejscu na ziemi wylądujemy we dwoje, najważniejsze będzie to, że jesteśmy tam razem — przełknął głośno ślinę, a potem uśmiechnął się lekko. — Ale, gdy przez ostatnie wydarzenia miałem aż zbyt dużo czasu na przemyślenia, doszedłem do wniosku, że chcę spełniać twoje marzenia, nie bojąc się, że jesteś z dala od bliskich i od rodziny. Wiem, że nie jestem w stanie przeteleportować Polski w inne miejsca świata, ale w innym miejscu na świecie jestem w stanie spełnić jedno z twoich marzeń. Z naszych marzeń. I to tuż obok rodziny. Twojej. I mojej — zacisnął wargi i jedną ręką uniósł wierzch dłoni Annie, żeby ją ucałować i pogłaskać czule kciukiem.
Szarooka uśmiechała się do niego czule, gdy odnalazł wzrokiem jej ślepia.
— Hazz, powiesz mi w końcu o co chodzi...?
Harry tylko pokiwał głową i odblokował ekran wyświetlacza swojego telefonu. A potem westchnął głęboko, zawahał się, westchnął raz jeszcze i pokazał jej ekran.
Annie zmarszczyła brwi, biorąc komórkę bruneta w dłoń. Uniosła jedną brew, spojrzała na zdjęcie, na niego, raz jeszcze na zdjęcie, uniosła tę jedną brew jeszcze wyżej i z powrotem spojrzała w szmaragdowe oczy.
— Trawnik? — spytała go w końcu, nie rozumiejąc.
Zdjęcie, w istocie, pokazywało trawnik. Było robione zza asfaltowej ulicy. Ukazywało też przyciętą równo łąkę w tle, a w oddali rysował się maleńki lasek i jezioro.
— To nie do końca trawnik, kochanie. — Styles próbował powstrzymać parsknięcie śmiechem, ale mu nie wyszło. — Nie kojarzysz tej okolicy?
— Harry, to jest, kurwa, trawnik. Łąka. Ulica... Bez żadnych znaków charakterystycznych... — tłumaczyła mu, jak idiocie, zerkając na niego wątpliwie.
— Dobra — uśmiechnął się. — To wstań, podnieś ekran przed nos i obróć się razem z telefonem na bok.
Annie zmarszczyła brwi, dopiero teraz dostrzegając, że, faktycznie, na ekranie komórki miała zdjęcie robione metodą panoramy, które - odpowiednio zapętlone - dawało obraz trzystu sześćdziesięciu stopni, gdy oglądało się je w urządzeniu.
Posłuchała go, marszcząc brwi, a Harry obserwował, jak niepewnie unosi telefon i posyła mu krótkie spojrzenie. Sam podniósł się z krzesła i stanął za rudą, układając dłonie na jej biodrach, żeby ją pokierować.
— I w prawo, Ann — mruknął cicho, opierając brodę na jej ramieniu i powoli obracając ich dwójkę, dopóki ekran telefonu nie pokazał znajomej furtki przed znajomym domkiem. — I, stop — zachichotał.
— Przecież to jest Holmes Chapel — zauważyła bystro rudowłosa. — I twój dom.
— Yhymm — wymruczał przeciągle, obracając ją dalej w prawo i zatrzymując obraz na punkcie wyjścia, czyli na widoku na łąkę.
Annie przez chwilę myślała intensywnie w ciszy.
— Nadal nie rozumiem, czemu trawnik...
— Kicia, to nie jest trawnik, na Boga — zaśmiał się, jęcząc żałośnie.
— No przecież widzę co to jest!
— Kochanie, to jest działka... — uświadomił ją miękko.
Annie poczuła, jak zalewa ją fala gorąca. Obróciła się gwałtownie przodem do Harry'ego, czując jak oczy rosną jej do wielkości pięciozłotówek ze zdziwienia.
— Kupiłeś działkę?
Miała wrażenie, że kiwa głową potakująco w zwolnionym tempie.
— Kupiłeś działkę pod dom?
Slow-motion w jej głowie nadal nie minęło, a w dodatku stała przed nim z rozdziawioną z wrażenia buzią.
— Kupiłeś działkę pod nasz dom sam? — Podkreślone przez rudowłosą słowa sprawiły, że Stylesowi włos zjeżył się na karku.
Ups, czyżby była na niego zła?
— Błagam, powiedz coś, Ann, maleńka...
Czekał dłuższą chwilę w napięciu na to, aż w końcu Annie się odezwie.
— Jeśli zacząłeś etap projektowania czegokolwiek beze mnie, to urwę ci jaja, Styles...
A potem poczuł, jak rzuca mu się na szyję i całuje go głęboko, wpijając się w jego własne usta. Zachichotał sam do siebie.
Znając ją, miał dużo szczęścia, bo mogło być gorzej.
Kto jeszcze nienawidzi deszczu i jesieni? Komu jesień zeżarła motywację, jak mi? 🤧
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top