30
— Annie, myszko, błagam cię, do jasnej cholery...
— Hamuj język, Styles...
— Kurwa, przecież normalnie jesz marchewki! Nie mów, że nie ruszysz w ogóle obiadu przez jakieś pieprzone marchewki!
— Właśnie to próbuję ci uświadomić, Harry! Cofa mnie, co mam poradzić?!
— Kurwa mać, to wyjmę je!
— Ale reszta i tak nimi śmierdzi!
Harry jęknął głośno, ciskając łyżką do zlewu, a potem schował twarz w dłoniach i jęknął raz jeszcze.
— Kotku, błagam... — zaczął łagodniej, podchodząc do Annie i kucając przed krzesłem, na którym siedziała rudowłosa. — Anastasia, nie każę ci jeść za troje, bo tu nie chodzi o ilość. Ale musisz jeść dla trojga... Chociaż zmęcz same warzywa i kurczaka, no błagam cię, no...
— Wiesz, że te piękne oczy nie sprawią, że mój żołądek się uspokoi? — spytała zrezygnowana szarooka, poddając się.
Styles westchnął ciężko i wstał, żeby ucałować jej czoło, a potem z powrotem podszedł do kuchenki. Po chwili postawił przed rudowłosą duży kubek letniej, gorzkiej herbaty cytrynowej z imbirem i talerz z obiadem, z którego przed chwilą starannie wybierał każdy kawałek marchewki, jaki się na nim znalazł. Annie westchnęła ciężko i chwyciła widelec, modląc się, żeby chociaż na chwilę zatrzymać obiad w żołądku.
— Nie wytrzymam dzisiaj na tej próbie, jeśli nadal będzie mnie tak męczyć — mruknęła znad herbaty, dłubiąc w talerzu.
— Ann, kochanie, wiem, że obiecałaś Cyprianowi pomoc, ale jesteś w ciąży — mówił do niej powoli i łagodnie. — Masz prawo czuć się źle, Annie. Nie ma sensu, żebyś się tam męczyła...
Grymas na twarzy rudowłosej powiedział mu, że się z nim zgadza, ale, że nie ma zamiaru odpuszczać.
— Wiadomo co z tą gówniarą, która ostatnio zrobiła przedstawienie? — spytał rzeczowo Styles.
Annie pokręciła głową.
— Nic nie wiem. Cyprian tylko prosił, żebym była dzisiaj z czterdzieści minut szybciej, bo chce coś ważnego przegadać. Możliwe, że to o nią chodzi — westchnęła, wmuszając w siebie kolejny kęs i walcząc z odruchem wymiotnym. — Zadzwonimy do Gemms po próbie? U nas będzie wieczór, oni będą mieli akurat popołudnie.
Harry skinął głową.
— Dam jej znać. Jedz, Ann — wskazał podbródkiem na jej talerz, wywołując zbolałe jęknięcie rudej.
— Jesteś bezduszny.
— Uczę się trzymania się dyscypliny — wyszczerzył się.
— Czemu na mnie?
— Bo w tej rodzinie to ty będziesz zawsze najbardziej nieznośna, kochanie. — Wystawił jej język i zaśmiał się na widok jej oburzonej miny. — Wcinaj, Annie — polecił jej jeszcze, a potem sam zajął się swoim obiadem.
Po śniadaniu, którego Annie nie była w stanie utrzymać w żołądku, wzięli się za porządki w pokoju młodszej siostry Anastasii. Rudowłosa wiedziała, że segregowanie rzeczy Antosi - która zawsze miała w nich nieporządek - będzie wyzwaniem. Nie tylko emocjonalnym. Harry co chwilę obejmował ją mocno, gdy zbierało jej się na płacz.
Ich poranny, dobry humor utrzymywał się wraz z uczuciem rozczulenia, rozlewającego się w klatce piersiowej szarookiej, ale, gdy skończyli segregować ubrania i rzeczy osobiste jej młodszej siostry, czuła się jak po emocjonalnym rollercoasterze - była zmęczona i przytłoczona wszystkimi uczuciami, które uderzyły w nią mocno od samego rana. A była dopiero piętnasta.
Rudowłosa wepchnęła w siebie większość obiadu i opróżniła do zera kubek z herbatą. Potem jeszcze wmęczyła w siebie butelkę soku pomarańczowego, który, wyjęty prosto z lodówki, przyjemnie chłodził jej gardło. Harry ucałował czubek jej głowy, mrucząc, że jest z niej dumny, bo wygrała kolejną małą bitwę.
Jak można nie kochać takiego słodziaka?
W okolicy czwartej popołudniu Annie walczyła z Tuckerem o parę swoich ciemnych, jeansowych rurek - szczeniak chwycił w zęby nogawkę i stwierdził, że nie ma zamiaru jej wypuszczać. Harry opierał się o framugę drzwi, patrząc na swoją kobietę i psa powątpiewająco.
— Jak my mamy go niby oduczyć używania zębów? — spytała bystro zrezygnowana Annie, opadając na łóżko. Puściła spodnie, a Tucker zamachał ogonem, zadowolony z siebie. — Rozmawiam z nim, a on ma mnie w dupie — wyrzuciła szczeniakowi i spojrzała na Stylesa, który mało dyskretnie dusił w sobie śmiech. Na jego policzkach malowały się urocze dołeczki.
— Może po prostu ubierz inne spodnie, skarbie?
— To nie jest wyjście z sytuacji, Harry!
Brunet westchnął cicho i podszedł do łóżka, siadając obok rudowłosej.
— Nie denerwuj się tak — wyszeptał czule i przytulił ją, skradając dłuższego całusa z jej warg. — Lepiej? — Objął ją trącając nosem czubek jej własnego nosa, a potem zachichotał. Sprzedał Annie delikatnego klapsa w tyłek i pogonił ją: — Rusz się i ubierz te czarne — wskazał podbródkiem na spodnie złożone w kostkę na komodzie.
— Myślisz, że mogę jechać w twojej bluzie? — spytała bystro, spoglądając na Stylesa, który rozwalił się na łóżku i naciągnął kaptur na głowę przed tym, jak położył się na plecach.
— To zależy od tego, w której i od tego, co ja z tego będę miał — wyszczerzył się do rudowłosej i z uśmiechem na ustach obserwował, jak Annie, z cwaniacką miną, ubiera na siebie jego czarną bluzę z haftem na piersi, którą zostawił sobie na pamiątkę po trasie koncertowej. Zdecydowanie jedna z tych, które uwielbiała. — Ana, wiesz... tak sobie myślałem...
Annie podniosła na niego szare oczy.
— Oh, już się boję...
— Chodź tu — chwycił ją za nadgarstek i pociągnął na siebie na łóżko.
— No, co wymyśliłeś? — spytała go, wiążąc włosy w wysoką kitkę i próbując opanować chaos na swojej głowie tak, aby żaden nieposłuszny lok nie uciekł spod gumki-sprężynki. Harry przesunął ręką po jej udzie i spojrzał na nią wielkimi ślepiami.
— Annie... mogę jechać na próbę z tobą?
Ruda zmarszczyła brwi.
— No przecież mnie odwieziesz?
— Kotku, nie w takim sensie — wymamrotał, czekając na jej reakcję.
Uniosła wysoko brwi, gdy zrozumiała, o co ją prosi.
— Hazz, to nie jest dobry pomysł... To rozwali całe spotkanie, dzieciaki się nie skupią, nie wspominając o tym, że będzie z tego afera, a w internecie zdemaskujemy więcej, niż naszą lokalizację i... — Annie urwała, wpatrując się w wyraźnie zbyt spokojnego bruneta. — Przecież ty o tym wszystkim wiesz, Hazz — stwierdziła błyskotliwie. — Skąd ta nagła zmiana zdania?
Styles wodził palcami po wyprostowanej nodze Annie, siedzącej obok niego.
— Skarbie, dość uciekania... — wyszeptał, a potem zrobił pauzę. — Martwię się o ciebie. Chcę być obok, jeśli źle się poczujesz...
— Co z Tuckerem?
— Zostawimy go u babci na te trzy godziny. Dobrze mu zrobi taka krótka separacja od nas.
Annie westchnęła.
— Nie będziesz rozumiał wszystkiego — nawiązała do bariery językowej. — A Tucker rozniesie babci dom.
— Odpalę w telefonie translator. Od kilku lat mam przy sobie słownik tłumaczący w czasie rzeczywistym — obalił kolejny argument. — Poza tym, nie będę się odzywał. Będę tylko cichutkim gościem, który stresuje obecnością. Słowem się nie odezwę — wyszczerzył się. — A Tuc będzie grzeczny.
Rudowłosa zaczęła nerwowo skubać kosmyk swoich włosów, miętoląc go w dłoniach.
— No dobra, a co z naszą prywatnością? Harry, zakładając najgorszy scenariusz, jutro będziemy mieli pod oknami fotoreporterów...
— Annie, myszko, jeśli dojdzie do rozprawy z Louisem, to paparazzi przed domem będą naszym najmniejszym zmartwieniem — westchnął. — Mam dość ukrywania się. Mam dość uciekania. Uciekanie sprawia, że oni są jeszcze bardziej zdeterminowani...
Szare oczy patrzyły na niego, nadal nieprzekonane.
— Skarbie, proszę... Bardziej się denerwujesz, gdy nie ma mnie obok...
Miał rację.
- Poza tym, hej, co jeszcze może się stać? Najwyżej pójdzie fama, że na koncercie szkolnego chóru będzie międzynarodowa gwiazda i zrobię wam reklamę, jakiej to miasto jeszcze nie widziało - wyszczerzył się rozbrajająco.
— Nie no, żadna wielka sprawa przecież — sarknęła Annie, podnosząc się na nogi. — Zbieraj się, Hazz. I tak musimy być szybciej, a trzeba jeszcze spytać Cypriana o zdanie.
— Czyli się zgadzasz? — Poderwał się z łóżka, podekscytowany.
— Nie powiedziałam "tak".
— I nie powiedziałaś "nie", śliczna. — Skradł jej krótkiego buziaka z ust i uśmiechnął się, ściągając swój kaptur z głowy i chwytając w dłoń kluczyki od audi. — Chodź, misia. Dzisiaj ty prowadzisz.
— Nie ma opcji, Styles.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top