29

Harry wrócił ze spaceru i od progu wrzasnął, gdy wychylił głowę za framugę sypialni i nie zastał Annie w łóżku.

— ANA?

Odpowiedział mu słaby głosik:

— Toaleta, Hazz... 

Rzucił smycz na komodę i przejęty przeskoczył trzema długimi krokami do uchylonych drzwi. Szarpnął za klamkę i ukucnął przy opartej plecami o ścianę Annie, która przytykała do ust zmoczony zimną wodą ręcznik.

— Oj, mała... Wymiotowałaś? — spytał hipotetycznie, wzdychając i oplatając rudowłosą ramionami. Ucałował jej czoło. — Rozmawiałaś z Lukiem, kotku?

Annie pokiwała przecząco głową w jego ramionach.

— Ann, zadzwoń do niego... 

— W Miami jest właśnie trzecia w nocy — uświadomiła go bystro. — Nigdy nie sądziłam, że jogurt naturalny może śmierdzieć...

Harry zdusił w sobie chichot i wpatrywał się troskliwie, jak Annie powoli wstaje na nogi, żeby sięgnąć po szczoteczkę do zębów, stojącą w podajniku na umywalce. Odkąd wymiotowała pierwszy raz, gdy był obok niej, przyniósł jej tutaj zapasową, którą kupił przy pierwszej możliwej okazji. Wiedział, jak nienawidziła uczucia nieumytych zębów po wymiotowaniu.

— Może ma nocny dyżur? — Siedzący na podłodze Styles pociągnął dalej temat Luke'a.

— Nie zawracaj mu tyłka, Harry. Rzyganie w ciąży jest normą. Mniej, lub bardziej. U mnie, na moje nieszczęście, bardziej — sarknęła ze szczoteczką w ustach i westchnęła ciężko.

Harry pokręcił głową z niedowierzaniem i, ignorując jej zdanie, wyjął z kieszeni swojej bluzy komórkę. Wybrał numer znajomego lekarza, w czasie, w którym Annie szczotkowała zęby. Przyłożył iphone'a do ucha i, zanim rudowłosa zorientowała się, co brunet właśnie robi, zielonooki usłyszał po drugiej stronie słuchawki krótkie "Luke Ruiz, słucham".

— Cześć, Luke. Harry Styles przy telefonie — powiedział cicho, a Ann odwróciła się w jego stronę z karcącą miną. Lokaty posłał jej buziaka w powietrzu, na co przewróciła oczami. — Obudziłem cię?

Annie przysłuchiwała się Harry'emu, kończąc myć zęby.

— O, to świetnie, to dobrze. Słuchaj, Luke, dzwonię, bo moja Ana nie chce zawracać ci dupy, bo jest dzielną, niezależną pielęgniarką i, oczywiście, świetnie poradzi sobie sama — po drugiej stronie słuchawki rozległ się głośny śmiech - ale ma takie mdłości, że ledwo żyje porankami. I przyswaja tylko gorzką herbatę i suchy makaron, co, jak wiesz...

Harry westchnął cicho, wstając z podłogi i cały czas trzymając telefon przy uchu. Objął rudą w pasie, gdy odwiesiła mały ręcznik na wieszak i popchnął ją sugestywnie w kierunku salonu.

— Popołudniu i wieczorem coś tam skubnie, ale są takie dni, że cofa ją przez cały dzień — wymamrotał, gestem prosząc, żeby Annie opadła na kanapę w salonie. Sam usiadł obok niej, kładąc sobie jej łydki na swoich udach. — Tak, już, czekaj — wymamrotał i odsunął telefon od ucha, wciskając przycisk głośnika.

— Cześć, Anulka — rozległ się zmęczony głos Luke'a. — Tęsknię.

— Nie denerwuj mnie, Ruiz — zaśmiała się miękko Annie, przybliżając się do Harry'ego i opierając brodę na jego ramieniu.

— Annie, musisz jeść — przeszedł do konkretów Luke, a Annie zaśmiała się gorzko.

— Luke, dzisiaj rano śmierdziało nawet masło i jogurt naturalny. Nie wspominając o kawie, mięsie, owocach... 

— Migdałów próbowałaś? — spytał ostrożnie, widząc bojowe nastawienie rudej.

— W dupę sobie wsadź migdały — warknęła zirytowana Annie, a Harry posłał jej ostre spojrzenie i uniósł brwi karcąco.

Luke po drugiej stronie słuchawki westchnął ciężko.

— Annie, masz niedobory witaminowe i bez tego. Zacznij się suplementować chociaż... Nie możesz schudnąć jeszcze bardziej, do cholery. Powinnaś przybierać na wadze...

— Nic nie można zrobić, Luke? — Wtrącił Harry, widząc, że Annie szykuje się do kolejnej pyskówki.

— Harry, Annie zna się na tym jeszcze lepiej, niż ja, jeśli mam być szczery. — Rudowłosa posłała brunetowi wymowne spojrzenie. — Jeśli nie pomagają regularne, lekkie posiłki, owoce, migdały, chłodne jedzenie, duża ilość płynów... — Luke urwał, wzdychając. — Jedyne, co mogę wam polecić to dużo seksu na rozluźnienie mięśni, zmniejszenie stresu i dużo odpoczynku. Czasem spięte mięśnie w okolicy miednicy w pierwszym trymestrze i stres organizmu przekłada się na dolegliwości żołądkowe. Musicie popróbować co pomaga, a co nie... 

Harry spojrzał na Annie świecącymi oczami, nie mogąc powstrzymać cwaniackiego odruchu przesunięcia językiem po górnych zębach.

— Kiedy wracacie do Stanów? — zagadnął Luke, nieświadomie przerywając Harry'emu i Annie pełen napięcia kontakt wzrokowy. — Wiecie, jest coś, co... muszę wam obojgu powiedzieć... — Głos mężczyzny po drugiej stronie zrobił się niepewny.

Harry zmarszczył brwi.

— Co się dzieje, Luke? — W jego głosie słychać było opanowanie, ale Ann widziała, że się przestraszył. — Coś nie tak z wynikami Annie? — Głos mu zadrżał. Rudowłosa pogłaskała go uspokajająco po karku, ale sama zmarszczyła brwi.

— Luke? — spytała, wiedząc, że przedłużająca się cisza w słuchawce po drugiej stronie zwiastuje coś niedobrego.

— Annie, ja... — Ruiz wziął głęboki oddech. — Z wynikami wszystko w porządku. W sensie, wszystko pod kontrolą, nic się nie zmieniło od ostatnich badań, ale... 

Harry odetchnął z ulgą głośno i odchylił głowę w tył, opierając ją na zagłówku sofy.

— Ale? — dopytała Annie, przeczuwając, że to nie wszystko.

— Ana, bo ja zrobiłem ci wtedy to usg na tym cholernym sprzęcie, i... nagrałem je... i...

— Kurwa, Luke, zachowuj się jak dorosły, dojrzały lekarz. Po prostu to z siebie wyrzuć. Coś nie tak z dzieckiem? — W słuchawce słychać było tylko cichy oddech lekarza. Denerwował się. — Luke, nie będę cię winić, jeśli czegoś nie zauważyłeś. Sama się upierałam, żebyś mnie zbadał, a wiedziałam, że nie masz doświadczenia i... 

— Ana, puściłem je lekarzowi, który badał cię przed wyjazdem. I on zauważył coś, czego nie widziałem, ja, bo... no wiesz, nie robię usg dopochwowego na co dzień, i... — próbował się usprawiedliwić, westchnął ciężko i urwał.

— Luke, wyrzuć to z siebie, bo Harry jest tak blady, że zaraz mi tu zejdzie na zawał — rzuciła nieco ostro Annie, sadowiąc się na kolanach Stylesa, który drżącą ręką ściskał swój telefon. — Ruiz, kurwa... 

— Annie, Harry... pęcherzyki ciążowe są dwa... — powiedział powoli i wyraźnie.

Rudowłosa zamarła i rozchyliła wargi w kształtne "o", a Harry spojrzał to na telefon, to na Anastasię.

— Twój ginekolog powiedział, że w tak wczesnym tygodniu czasem się zdarza, że dokładnie nie widać ich obydwu na ultrasonografie, a przegapiłem ułamek sekundy, w którym było widać je oba na... 

— Co to znaczy? —  spytał głupio, zdezorientowany reakcją Annie, wchodząc w słowo mężczyźnie.

— Annie, przepraszam, nie wiem, jak mogłem tego nie widzieć, ale nie jestem przyzwyczajony do obsługiwania tej głowicy, zapomniałem sprawdzić obraz pod jednym kątem i, i... i serio nie wiem, jak to wyszło... ostatnio robiłem to na studiach, przepraszam was... jestem tylko hematologiem, do diabła, przepraszam... — Luke po drugiej stronie zaczął wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, a w jego głosie malowało się poczucie winy.

— Co to znaczy, Luke? — ponowił swoje pytanie Harry, mocniej obejmując ramieniem talię Annie, która zdawała się zatracić kontakt z rzeczywistością: siedziała na kolanach bruneta, zakrywając usta dłońmi i wpatrywała się tępo w ścianę.

— Harry, to bliźniaki — przełożył Stylesowi na ludzki język Ruiz, a Annie wręcz słyszała to, jak Luke się uśmiechnął.

Po obu stronach słuchawki zapadła cisza.

Annie miała wrażenie, że świat się zatrzymał. Serio. Jedyne, co słyszała, to bicie własnego serca w uszach i jedyne, co widziała, to to, jak w zwolnionym tempie Harry Styles odnajduje jej oczy i powoli, nieco niepewnie, uśmiecha się szeroko.

— Luke, zdzwonimy się jak będziemy w Miami, w porządku? — spytał miękko Harry, a oczy zaczęły mu podejrzanie błyszczeć.

— Przepraszam was... 

— Przestań, stary. Wszystko w porządku — uspokoił go brunet. — Zdzwonimy się, Luke. W kontakcie.

— Trzymajcie się — powiedział, a potem w głośniku rozległ się odgłos przerwanego połączenia.

Harry powoli odłożył telefon na stolik kawowy przed nimi, a potem ułożył swoje dłonie na talii Anastasii i obrócił ją na swoich kolanach tak, żeby usiadła na nim okrakiem. Ujął jej twarz w obie dłonie, a Annie wpatrywała się w niego ogromnymi oczami.

— Płaczesz? — wyszeptała i uśmiechnęła się, rozczulona, obserwując, jak w szmaragdowe tęczówki bruneta podeszły łzami.

— Tak mi się wydaje — zaśmiał się sam z siebie, kciukiem przeciągając po policzku Annie. Z kącika prawego oka poleciała mu maleńka łezka.

— Hazz, kochanie... — cichy głos Annie sprawił, że zagryzł wargę, nie mogąc przestać się uśmiechać. Rudowłosa splotła swoje dłonie na karku lokatego przybliżając jego twarz do jego własnej. — ...chyba będziemy mieć przesrane... — zaśmiała się cicho, czując jak szklą jej się oczy.

Harry zaśmiał się dźwięcznie i głośno, mimo kolejnych łez. Przeniósł wzrok z oczu Annie na jej brzuch i powoli wsunął dłonie pod jej koszulkę. Uśmiechając się szeroko, oparł czoło o jej dekolt, a dłonie przesunął na jej plecy, przytulając ją mocno. Podniósł na nią wzrok, patrząc w szare ślepia z dołu, a Annie poczuła, jak motyle w jej brzuchu zmartwychwstały ze zdwojoną siłą.

— Chyba jeszcze w to nie wierzę — wymruczał, uśmiechając się jak szalony.

— Chyba ciężko nam będzie w to uwierzyć — zaśmiała się miękko, zagryzając dolną wargę.

— Czaisz...? Będziemy mieć dwie nasze małe kopie... — wyszeptał z niedowierzaniem, śmiejąc się.

Annie ujęła jego twarz w swoje dłonie.

— Mamy przesrane, Harry — zachichotała, czując łzy na swoich policzkach mimo szerokiego uśmiechu.

— Mamy przesrane w chuj — roześmiał się, potwierdzając i wwiercając się w jej roziskrzone i pełne łez oczy.

— Język, Styles!

— Pocałuj mnie, błagam... — wyszeptał przez śmiech i łzy jednocześnie i jęknął z ulgi, gdy w końcu poczuł gorące wargi Annie na swoich własnych, która wpiła się w niego pożądliwie. Nie potrafiła dłużej w sobie dusić tej potrzeby.

Przycisnął ją do siebie najciaśniej, jak tylko można było i poczuł, jak rudowłosa wplata dłonie w jego loki. Westchnął rozkosznie, czując, smak jej ust i jej namacalną bliskość, za którą wariował z tęsknoty.

— Jesteś wszystkim, czego potrzebuję do życia, Anastasia... — wymruczał nisko, prosto w jej wargi i poczuł, jak zadrżała w jego ramionach, przylegając do niego jeszcze mocniej i mruknął, gdy naparła na jego usta mocniej.

Ciężko powiedzieć, ile tak całowali się jak opętani. Gdy zabrakło im tchu, w końcu oderwali się od siebie, oddychając głęboko i uspokajając oddechy, opierając swoje czoła o siebie.

— To jest ten moment, w którym śmiało mogę powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi — wymruczał, z zamkniętymi oczami i rozkoszował się dźwięcznym chichotem Annie.

— Kocham cię, Harry — wyszeptała, całując jego skroń. — Kocham cię tak kurewsko mocno, że... spójrz na mnie, Hazz — mruknęła, zaczynając, ale odsunęła się od niego i, nadal siedząc na nim okrakiem, ujęła jego twarz w dłonie. — Nie chcę, żebyśmy całkowicie zapomnieli o tym, co się wydarzyło. Oboje wyciągnęliśmy z tego lekcję — wyszeptała, patrząc mu w oczy. — Ale kocham cię tak kurewsko mocno, że nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Styles — wyrzuciła z siebie, zaciskając wargi. — Musimy ruszyć dalej. Bez rozdrapywania tego, bez żalu i bez wyrzutów do siebie, kochanie... Widzę, że nadal masz momenty, w których się zadręczasz... — wyznała, wwiercając się w szmaragdowe tęczówki.

Harry westchnął głośno, łapiąc w swoją dłoń jej własną i przesunął je po swojej twarzy tak, żeby mógł ucałować jej palce.

— Annie... 

— Nie, Harry. Wystarczy, skarbie. Musimy ruszyć na przód. Mamy dla kogo. Mamy siebie. Będziemy mieć dwójkę dzieci... matko, nie wierzę w to, jak to brzmi — zaśmiała się miękko. — Wiem, że to szybko, ale nie chcę marnować więcej naszego czasu, Harry... 

Wpatrywał się w nią, słuchając jak oczarowany.

Wiedział, co chciała mu powiedzieć.

— Powiedz to na głos, Ann.

— Harry... 

— Chcę to usłyszeć, maleńka... 

— Wybaczam ci, Harry... 

Zamrugał, jakby nie wierząc, że powiedziała to naprawdę, a potem wpił się w jej usta, wiedząc, że znowu się popłakał. Annie odsunęła się od niego, gdy poczuła na swoim nosie jego łzy.

—  Obiecaj mi, że to jest ostatni raz, kiedy płaczemy przez to, co się wydarzyło. Nigdy więcej, Harry... 

Zamiast przytaknąć, otarł twarz z łez rękawem bluzy i, cały zaryczany, spojrzał w szare oczy.

— Wiesz, Annie... ja po prostu uświadomiłem sobie, że o mały włos nie straciłem nie dwójki skarbów, a aż trójki i... — Zadrżała mu dolna warga, — ... i chyba kolejny raz pękło mi serce... 

— Boże, Hazz — mruknęła cicho Annie i objęła go ramionami mocno akurat w momencie, w którym rozpłakał się głośno. Wtulił się w jej szyję i szlochał cicho, a ona głaskała go po włosach, połykając łzy. — Nie straciłeś nas. Dostałeś tak dużą nauczkę, że drugiego takiego razu nie będzie. Musimy to za sobą zostawić, Harry — ucałowała jego czoło i z ulgą zaobserwowała, że się uspokaja w jej ramionach. — Jesteśmy rodziną, Hazz... Musimy pracować nad tym, co jest między nami. Nad zaufaniem, nad miłością... Z czystą kartą, kochanie... 

— Nie zasługuję na ciebie, Ana... — wymamrotał w jej szyję, odsuwając się od niej po to, żeby przytulić ją mocno, pociągając rudowłosą na swoją klatkę piersiową, żeby ucałować jej czoło.

— Trochę tak, jak ja na ciebie... 

— Nie pieprz głupot... 

— Harry, błędy zdarzają się każdemu człowiekowi. Większe, albo mniejsze. Jesteś naprawdę wspaniałym mężczyzną, wiesz? — Odsunęła się od niego, żeby odgarnąć mu loki z czoła i uśmiechnąć się do niego uroczo. — I będziesz super tatą... — dodała, rozczulona, obserwując, jak jego twarz rozjaśnia jeden z tych najbardziej słodkich uśmiechów. — Kocham cię, Styles — ucałowała go w czoło.

Harry westchnął ciężko.

— Dużo wrażeń, jak na rozpoczęcie dnia... — podsumował, ciągnąc Annie delikatnie za jednego loczka. - A wracając do tematu bycia super tatą... — Zmarszczył brwi. — ... to gdzie jest nasz pies, Ana?

Annie również ściągnęła brwi i rozejrzała się po salonie.

— Jest za cicho —  wypowiedziała na głos to, o czym oboje myśleli. Naciągnęła kaptur na głowę Harry'ego, chichocząc i ucałowała go w czubek głowy przez materiał.

— Zejdź ze mnie, pójdę sprawdzić — cmoknął ją w policzek i delikatnie zsunął rudowłosą ze swoich kolan. Annie podniosła się na nogi tuż za Harry'm.

W sypialni nie było śladów obecności Tuckera, ale gdy uchylili drzwi do korytarza, zastali szczeniaka rozwalonego na podłodze pośród skrawków białego materiału, który kiedyś był butem Stylesa.

Annie zassała powietrze do płuc, jej usta uformowały się w zdziwione "o", a potem zakryła je dłonią, patrząc na reakcję Harry'ego.

— TUCKER, CZY TO SĄ MOJE UKOCHANE ADIDASY OD GUCCI?

— Kochanie, krzyczenie na nasze dziecko nie jest dobrą metodą rodzicielską... 

— A zrobienie z niego dywanu będzie dobrą metodą?

Winne, przepraszające oczy Tuckera powiedziały Annie tylko, że ten szalony poranek jest początkiem równie szalonego dnia.





















Niespodzianka! x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top