28

Annie przebudziła się chwilę przed siódmą rano. Sennie rozchyliła powieki i nie mogła nie uśmiechnąć się sama do siebie.

W pokoju unosił się zapach Harry'ego. To była pierwsza jej myśl, która spowodowała ten mimowolny uśmiech. Nieprzytomnie obróciła się na bok i przez to sprawiła, że rozczochrany mężczyzna leżący obok niej wtulił się w nią, odruchowo odnajdując twarzą zagłębienie jej szyi. Styles mocniej objął ją ramionami i, nadal pochrapując pod nosem, zarzucił swoją nogę na jej biodro, oplatając ją ciasno swoim ciałem. Trochę, jakby bał się, że mu ucieknie.

Annie zamrugała powiekami i uśmiechnęła się do siebie jeszcze szerzej, gdy Harry zamruczał ufnie w chwili, w której wplotła dłoń w jego włosy, żeby go pogłaskać. Wzrokiem napotkała Tuckera, który spał rozwalony na poduszce Harry'ego tuż obok jego głowy - to by wyjaśniało dlaczego rudowłosa i zielonooki spali niemal wczepieni w siebie tylko na jednej połowie łóżka.

Wsunęła nos we włosy Stylesa i zaciągnęła się zapachem, którego tak jej brakowało. Przymknęła oczy, uświadamiając sobie, jak bardzo za nim tęskniła. Harry zamruczał raz jeszcze, kręcąc głową i nosem łaskocząc jej obojczyk przez bawełniany materiał koszulki lokatego, którą miała na sobie.

Zadrżała na ten dźwięk, wtulając się w niego i skradając mu całusa z czoła. Brunet westchnął cicho przez sen i pewnie nadal spałby słodko, gdyby nie to, że szczeniak na poduszce przebudził się gwałtownie i postanowił, że potrzebuje więcej bliskości. Tuc ziewnął sennie i przeczołgał się nieprzytomnie bliżej ojca. Wlazł na bark Harry'ego, opierając przednie łapy na jego szyi i klatce piersiowej, a mokry nos przysuwając tak, żeby sięgnąć policzka mężczyzny i w takiej pozycji planował spać dalej. Annie wpatrywała się w ten obrazek zbyt rozczulona i rozbawiona, żeby jakkolwiek zareagować.

Tucker uwiesił się na brunecie, a rudowłosa nie potrafiła pohamować chichotania. Styles zmarszczył nos nieprzytomnie i pokręcił głową, próbując schować całą twarz w materiale koszulki, którą miała na sobie Annie.

— Dzień dobry — wymruczała we włosy Harry'ego, który jęknął protestująco, czując mokry i zimny nos psa na swojej twarzy.

— Hej, piękna — wychrypiał i przesunął dłonią po plecach Annie, otwierając oczy. Sennie sięgnął dłonią pyszczka szczeniaka i odepchnął go od siebie na chwilę. Bezskutecznie, bo Tucker kolejny raz przybliżył mokry nos do jego twarzy. — Annie, najdroższa... — wychrypiał nieco dramatycznie, odsuwając się nieco od niej i sięgając po psa tak, żeby zdjąć go z siebie. —  ... to jest ostatni raz, kiedy ta kupa futra z nami spała — oświadczył jej sennie, marszcząc nosek, nadal z zamkniętymi oczami i położył się na plecy z cichym jęknięciem.

— Potrzebował tylko troszkę miłości — zaśmiała się cicho rudowłosa, podnosząc się na jednym łokciu.

Harry uchylił wymownie jedno oko i uśmiechnął się flirciarsko, rzucając jej spojrzenie.

— Ja potrzebuję miłości bardziej od niego — wychrypiał seksownie, leżąc na plecach i ściskając w ramionach Tuckera.

Annie zagryzła dolną wargę, uśmiechając się, a Harry ziewnął potężnie w dłoń.

— Niewyspany?

— Za mało miłości w nocy, mówiłem już — wymruczał chrapliwie, leżąc z zamkniętymi oczami. Mimo to uśmiechał się zawadiacko, a na jego twarzy pojawiły się urocze dołeczki w policzkach. — Bez miłości ciężko się wyspać.

— Przygniatałeś mnie tak, że ledwo mogłam oddychać — wypomniała mu Annie.

— Nie spałem tak dobrze od czasu naszego urlopu w Laponii, wiesz...? — spytał cichutko, odwracając głowę w jej stronę i otwierając oczy. Uśmiechnął się uroczo, a Ann odwzajemniła uśmiech i założyła pukiel włosów za ucho Harry'ego, nachylając się nad nim i skracając mu całusa ze skroni. — Ooo, o takiej miłości mówiłem — mruknął rozkosznie i basowo.

Annie zachichotała pod nosem, układając głowę na poduszce i ciaśniej okrywając się kołdrą i kocem.

— Zmarzłaś? — spytał troskliwie, podnosząc się do siadu i układając śpiącego Tuckera w wolnym miejscu na pościeli w nogach łóżka. Odłożył go i odwrócił się w stronę rudowłosej, żeby ciaśniej okryć ja pościelą, a potem przytulić ją, przybliżając się do niej.

— Rano w domu jest chłodno, jeśli na dworze jest zimno, a nie jest włączone ogrzewanie gazowe — mruknęła cicho, przymykając powieki w wtulając się w Harry'ego.

Poczuła, jak Styles całuje czule jej czoło.

—- Spróbuj jeszcze zasnąć. Jeszcze wcześnie, myszko... —wymruczał nisko w jej włosy.

Boże, mogłaby go słuchać wieczność.

— Nie zasnę już — wyszeptała, nosem trącając szyję bruneta.

— No dobra, to się poprzytulamy, póki włochate dziecko jeszcze śpi i nie woła o spacer — zachichotał miękko, bawiąc się włosami Annie. — Jak się spało?

Szarooka uśmiechnęła się sama do siebie.

— Myślę, że podobnie, jak tobie — przyznała.

Harry westchnął głęboko.

— Tęskniłem za tobą, Ann — wyznał szeptem. — Strasznie za tobą tęskniłem... — ucałował czubek jej głowy.

Przez chwilę po prostu leżeli wtuleni w siebie, rozkoszując się tym, że miniona noc nie była snem. Promienie słońca zza okna powoli zaczęły wpadać przez okno, zwiastując słoneczną pogodę mimo kilku stopni na termometrze.

— Annie, kotku? — zachrypnięty, cichy głos Stylesa przerwał ciszę. Rudowłosa błądziła opuszkami palców po tatuażach na jego lewym ramieniu i spojrzała pytająco w zielone tęczówki, gdy przerwał ciszę. — Skarbie, myślę, że musimy przegadać kilka rzeczy przed dzisiejszym połączeniem z Miami... — wymruczał cicho.

Szarooka lekko zmarszczyła brwi.

— Co masz na myśli? — spytała ostrożnie.

— Skarbie... dam ci tutaj tyle czasu, ile tylko będziesz potrzebowała, żeby uporządkować wszystko, ale musimy postanowić do dalej... — zaczął powoli.

— Hazz... — jęknęła zbolałym głosem.

— Ana, proszę, nie uciekaj od tego — świdrował ją wzrokiem. — Uważam, że powinnaś być teraz blisko Luke'a i sprawdzonego specjalisty ginekologa... Wiem, że kochasz ten dom całym sercem, i, że babcia jest tuż obok, ale, aniołku, gdyby coś się wydarzyło nawet nie mamy pod ręką porządnego szpitala... Martwi mnie to...

Annie zacisnęła wargi w wąską linię. Miał rację.

— Poza tym, myszko, od jedenastego tygodnia powinnismy zacząć robić pierwszą serię badań prenatalnych, o czym sama doskonale wiesz. Musimy wybrać lekarza, klinikę i...

— Rozumiem, Harry — przerwała mu miękko, wzdychając. — Rozumiem...

— To się wiąże z pytaniem, które na pewno padnie, Ana... 

— "Kiedy wracamy do Miami"?

Harry przytaknął, kiwając głową i całując ją w czubek głowy.

— I "co robimy dalej", Annie... — dodał, czując, jak serce łomocze mu w piersi.

Rudowłosa skrzywiła się w jego ramionach, a Styles umierał w środku, czekając na jakakolwiek reakcję szarookiej.

— Harry... ja nawet nie wiem, co mam zrobić z tym domem... — wyrzuciła w końcu z siebie na wydechu, czując, jak zaciska jej się gardło. — Babcia nie może wiecznie się nim zajmować, my tutaj nie zamieszkamy, a... nie wyobrażam sobie... tak po prostu go sprzedać, Hazz... Nie mogę... 

Brunet głaskał ją po głowie, wdzięczny, że się przed nim otworzyła.

— Nie musimy go sprzedawać, Ann. Stać nas na utrzymanie go...

Annie wywróciła oczami, słysząc, jak traktuje temat swoich pieniędzy. Drażniło ją to.

— Harry, utrzymanie tego domu wymaga dużo pracy... to nie tylko płacenie rachunków...

— Nie masz żadnej rodziny, która chciałaby go wynająć za koszt utrzymania...? — Próbował znaleźć rozwiązanie. — Bo rozumiem, że nie chcesz wynajmować nikomu obcemu?

Annie pokręciła głową, potwierdzając.

— Spróbuję skontaktować się z kuzynostwem, ale nie wiem, czy to rozwiąże temat. Nie chcę obciążać babci, Harry... 

— Wiem, myszko — ucałował jej czoło, obracając się na plecy i układając sobie głowę Annie na klatce piersiowej. — Coś wymyślimy — westchnął. — A co z powrotem?

— Na pewno muszę tu zostać do koncertu... — mruknęła ruda, wsłuchując się w bicie jego serca w klatce piersiowej. — Obiecałam Cyprianowi pomoc. Chcę dociągnąć temat do końca.

— To już w sobotę, więc dużo nie zostało — zauważył bystro Harry.

— Ale nadal...

— Wiem, kochanie, wiem. — Skradł całusa z jej włosów, gładząc ją po lędźwiach.

— U notariusza rodziców już byłam, jeszcze przed twoim przyjazdem. Tak naprawdę nie ma przeciwwskazań do tego, żebyśmy wrócili w przyszłym tygodniu... — wymruczała Annie niepewnie. - I tak musimy wrócić do Miami. Muszę zobaczyć się z Lukiem, z Samuelem i z Dylanem... A jeśli chłopaki i Gemma z Anne nadal są u ciebie, to problem wyjazdu do Anglii tymczasowo nam odchodzi... 

Harry słuchał jej uważnie, a potem przytaknął, kiwając głową.

— Jesteś pewny tej przerwy od kariery...? — spytała go nagle rudowłosa, ściskając go mocniej w pasie.

Harry ściągnął brwi.

— Tak, Ann. Jestem pewny — oświadczył jej. — Nie mogę odsunąć na bok tylko kilku gali i kontraktu z Gucci, ale płytę i trasę odpuszczam. Musimy uporządkować nasze życie. Ten czas jest ważny dla nas wszystkich — podsumował nieco patetycznie, a potem nagle chwycił ją tak, żeby przewrócić ją na plecy. 

Annie pisnęła cichutko, gdy cały nakrył się kołdrą, chowając się pod nią i zachichotała, gdy wsadził dłonie pod jej plecy po to, żeby podsunąć ją wyżej na poduszki. Nachylił się jeszcze bardziej, żeby móc pogłaskać i cmoknąć jej podbrzusze, do którego miał lepszy dostęp, a potem wyłonił się spod kołdry rozczochrany i uśmiechnięty od ucha do ucha. Ułożył się delikatnie na Annie, wtulając twarz w zagłębienie na szyi rudej. Zamruczał, gdy objęła go nogą i zaczęła głaskać po głowie. Jego dłoń spoczęła na podbrzuszu rudowłosej, pod koszulką, a kciukiem wodził delikatnie po jej skórze.

Przez kolejną chwilę trwali tak bez słów.

— Czyli przyszły tydzień? — spytała cicho Annie.

Harry skinął głową potwierdzająco.

— I w Miami podejmujemy decyzję, co dalej?

Harry raz jeszcze skinął głową.

— Brzmi jak plan — mruknęła rudowłosa.

— Bo to jest plan — zaśmiał się Styles.

— Do tej pory planowanie średnio nam wychodziło... — Pomruk Annie nie brzmiał optymistycznie.

Harry westchnął cicho, słysząc niemrawy głos rudej. Podniósł się tak, żeby mieć dobry widok na twarz i szare oczy Annie.

— Co cię dręczy, maleńka? — spytał prosto z mostu.

— Po prostu... tęskniłam za tym miejscem... — westchnęła. — Bałam się powrotu tutaj przeraźliwie, Harry. A, gdy już zaczęłam czuć się tutaj dobrze, musimy wracać... — wyszeptała.

Brunet wwiercał się w Anastasię ogromnymi oczami. Przesunął czule opuszkiem kciuka po jej policzku a potem ujął jej podbródek między palce, żeby przestała uciekać od niego wzrokiem.

— Spójrz na mnie — polecił jej miękko. — Zróbmy tak, Annie. Zostawmy narazie temat domu tak, jak jest. Nie obciążajmy nim babci, niech stoi, jak stoi. Wrócimy do Polski, jak tylko postanowimy, co robimy dalej. Za miesiąc, dwa, góra trzy. Przez ten czas nic się z nim złego nie zadzieje. I wtedy będziemy myśleć. Mamy czas, kochanie — przeciągnął kciukiem po jej dolnej wardze. — Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno obiecałaś mi wycieczkę nad morze i w góry, więc i tak musimy tu wrócić — uśmiechnął się. —  Może tak być?

Annie uśmiechnęła się nieco nieśmiało.

— Byłoby idealnie...

Styles oddał uśmiech, a oczy mu błyszczały.

— Będzie idealnie. Zobaczysz.

— Ale...

Uniósł brwi pytająco, widząc po raz kolejny jej wahanie.

— Harry, a co z rozprawą...?

Lokaty westchnął głośno.

— Tym, póki co, nie ma się co przejmować, Ana. Jeśli sąd ustanowi termin, w którym będę musiał stawić się na przesłuchaniu, to zaczniemy się martwić. W porządku?

Ku jego uldze, skinęła głową.

— Nie przejmuj się na zapas, maleńka — wyszeptał i nachylił się nad nią. Annie przygryzła dolną wargę, gdy poczuła oddech Harry'ego na swoich ustach.

W duchu przyznała, że Styles jest niemiłosiernie i irytująco uparty.

Walczył sam ze sobą, ale nadal nie pocałował jej tak naprawdę.

Czekał na jej inicjatywę.

Twardziel.

— Kocham cię, Annie — wymruczał milimetry od jej ust, a potem złożył pocałunek na jej czole, zostawiajac ją z frustrującym rozdrażnieniem.

Czuła niedosyt, a on nie zamierzał tak po prostu dać jej tego, czego chciała.

To miał być jej ruch.

Harry ponownie wtulił się w szyję Annie, pod jej koszulką gładząc jej podbrzusze. Rudowłosa ucałowała czubek jego głowy.

— Ja ciebie też kocham, Styles... — wymamrotała, uśmiechając się delikatnie.

— Znowu zaczynasz nadużywać mojego nazwiska — zachichotał. — Radziłbym ci się odzwyczaić od tego nawyku.

— Oh, czyżby? — Annie prychnęła nieco ironicznie, nawijając sobie jednego z jego loczków na palec.

— Trudno będzie ci się przestawić, Ana — odparł, siląc się na śmiertelną powagę.

— Jeśli to kolejny tani tekst o oświadczynach, to radzę ci go nie kończyć, Harry — sarknęła Annie, prychając cicho i wywracając oczami.

— Moje teksty nie są tanie — oburzył się.

— Oczywiście, Harry — potwierdziła, ironicznie się z nim zgadzając.

— No ej...

— No co?

— Czuję się dotknięty... 

— Ja cię nie dotknęłam.

— Mówię o moim serduszku... 

— Nie chcę przerywać twojej rozpaczy, słoneczko, ale Tucker właśnie otworzył oczy i chyba strasznie chce siku.

— I co w związku z tym?

— Wyjdziesz z nim na dwór, póki nie postanowił zlać się na pościel?

Harry zakopał się buntowniczo pod kocem.

— Tam jest zimno — wymruczał niezadowolony, z myślą o porannym spacerze.

— Harry, on naprawdę zaraz zasika nam łóżko.

Brunet jęknął głośno i rozpaczliwie.

— Będziesz prał wszystko, łącznie z materacem... 

— Dam radę. Tam jest zimno - naciągnął koc na czubek głowy, a Tucker zapiszczał prosząco.

— Harry, kurwa...

— Język, Ana — mruknął ostro i wygrzebał się z koca. — Przysięgam, że jak będziemy się budować to osobiście zatroszczę się o to, żeby załatwić mu samoobsługowe wyjście na podwórko - wymamrotał niewyraźnie sam do siebie, kradnąc Annie z policzka buziaka i wstając na nogi.

— Jak co będziemy robić? — dopytała zszokowana Annie, której oczy urosły do wielkości pięciozłotowek.

Ups.

Styles tylko uśmiechnął się cwaniacko, wsuwając na tyłek dresy i puścił jej oczko, a potem zgarnął Tuckera z pościeli na podłogę, wyszczerzony od ucha do ucha.

Właśnie potwierdził jej, że ma już zaplanowane coś, o czym nie ona sama jeszcze nie wie.

— Harry?! — krzyknęła za nim Annie, gdy znikał jej z pola widzenia, żeby nałożyć na siebie adidasy i bluzę. — Co to miało znaczyć?!

— Niby co? — ciągnął dyskusję, krzycząc z korytarza.

— To o budowaniu się... — sarknęła.

— Coś ci się przesłyszało, kotku!

— Nie rób ze mnie niepełnosprawnej, Styles!

— Za kwadrans wracamy! Kocham cię! — Pomachał jej, puszczając jej kolejne perskie oczko i zamknął drzwi za sobą i za Tuckerem, sięgając uprzednio po smycz goldena i swoją kurtkę. Zostawił zaskoczoną Annie w łóżku, doskonale wiedząc, jak dużą burzę myśli w jej głowie właśnie wywołał.

— Uduszę go — wymruczała sama do siebie ruda, wzdychając ciężko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top