26
Ogień cicho trzaskał w kominku, ogrzewając ich sylwetki. Był też jedynym źródłem światła w salonie, za oknem którego zaczęło zmierzchać. Tucker zawinął się w swój puchaty kocyk na fotelu, wsunął pyszczek pod miły materiał i spał, zwinięty w kulkę. Annie wpatrywała się w twarz Harry'ego, który odchylił głowę, siedząc na dywanie i oparł ją o zagłówek kanapy. Miał zamknięte oczy i oddychał spokojnie. Gdyby nie to, że pomiędzy jego brwiami malowała się maleńka zmarszczka prawie uwierzyłaby, że jego rozluźnienie wskazuje na to, że wcale się nie martwi.
Po telefonie od Jeffa Styles ucałował Annie w czoło, a potem wymruczał coś pod nosem na temat tego, że nie mają się czym przejmować. Jednak doskonale wiedziała, że tak nie jest. Harry uciekał od tematu, odwracając jej uwagę i skupiając się na tym, co chcieli dziś zrobić. Był w tym tak skuteczny, że uporządkowała dziś niemal wszystkie szafki, jakie miała do przejrzenia. Spakowała do kartonów tonę rzeczy i od razu wraz z brunetem podzieliła je na ubrania, które będzie można oddać, na rzeczy do wyrzucenia i na te pudła, które chciała zatrzymać.
Rudowłosa poprawiła koka na głowie i nie krępowała się tym, że bezczelnie wgapia się w Harry'ego, który czuł na sobie jej oczy. W salonie rozbrzmiewał cicho głos wokalisty twenty one pilots, wypełniając ciszę pomiędzy nimi. Annie odstawiła z brzdękiem kubek ze swoją herbatą na drewniane panele i westchnęła cicho.
— Powiesz coś w końcu, Hazz? — wymruczała cicho, podciągając nogi do klatki piersiowej i opierając podbródek na kolanie.
— Coś — burknął cichym, zachrypniętym głosem, nie otwierając oczu.
— Harry, proszę cię... — jęknęła błagalnie ruda. — Nie udawaj, że nic się nie stało i, że cię to nie ruszyło...
Styles zacisnął wargi, walcząc ze swoją własną frustracją.
— Przecież widzę — stwierdziła Annie, zagryzając policzek od wewnątrz. — Przestań przed tym uciekać i udawać, że wszystko jest okej...
— Nie jest okej, Annie — wyrzucił w końcu z siebie głośniej, niż zamierzał i odstawił na bok pusty kubek, który ściskał w dłoniach. Otworzył oczy i pochylił się do przodu, chowając twarz w dłoniach. — Nie jest okej. I tu jest problem. Jest, kurwa, zajebiście mocno nie-okej...
Annie nie skomentowała, wiedząc, że Styles najpierw musi z siebie wyrzucić to, co siedzi mu w głowie. Wpatrywała się w niego szarymi ślepiami, mrugając powiekami i dając mu czas.
— Po co to robi, Ana? — spytał ją, patrząc w ogień i poprawiając jedną dłonią swojego koczka na głowie. — Po co to? Wie, że to wyciągnie wszystkie możliwe brudy, które kiedyś się wydarzyły. Wszystkie. A ludzie rzucą się na te rewelacje, jak na świeże mięso — wymamrotał, czując, jak przytłaczają go emocje, które w sobie dusił. — Po co mu to?
— To ty go znasz najlepiej, Harry... — Cichy głosik Annie rozbrzmiał w powietrzu. — Ty szybciej znajdziesz odpowiedź na to pytanie...
— No właśnie, nie jestem tego taki pewien, Ann — prychnął ironicznie. — Mam wrażenie, że przez wszystkie te lata nie poznałem go tak dobrze, jak mi się wydawało...
Ta myśl przeraziła Annie równie mocno, jak Harry'ego.
— Nawet, jeśli nie pogodził się z tym, co powiedziałem mu w klinice i nawet, jeśli to zemsta, to, do cholery, dlaczego pod publikę? Przecież wie, że żeby cię chronić wyciągnę na stół każdego asa, jakiego tylko mam w rękawie... — wyznał jej, przenosząc zielone tęczówki z tańczących za szybą płomieni na oczy rudowłosej. — Przecież wie, że to jest obdarcie nas z resztek prywatności, jaka nam została. I naszej, i jego własnej, i jego rodziny, i mojej rodziny, i chłopaków... — mówił dalej, nie wierząc w to wszystko. — Przecież doskonale wie, że nie mam zamiaru ukrywać tego, co zrobił. Wie, że nie odpuszczę. Wie, że będę walczył o swój honor i o prawdę, ale... dlaczego przed milionami ludzi? Jaki ma to sens?
— Zamierzasz wyciągnąć na wierzch wszystko? — spytała cicho Annie, a głos jej zadrżał.
— Przecież tego właśnie chce...
Przełknął głośno ślinę i skrzywił się nieco.
— To będzie armagedon, Annie... Wyobrażasz sobie, co się wydarzy, jak się okaże, że Larry Stylinson był prawdziwy? Ludzie wariują na tę myśl, mimo, że nikt tego nigdy nie potwierdził. Wiesz, co się będzie działo, jak w końcu publicznie oboje się przyznamy? Jak będziemy musieli zeznać o kłótniach, bójkach, zdradach, o aferze z managementem Modestu, i to przed kamerami? Przecież to pociągnie za sobą zeznania całego One Direction, i modlę się, żeby tylko na zespole się skończyło... A zeznania o Freddie'm, o rozwodzie, o moim zdrowiu...?
Złapał się za głowę, czując, jak świat dookoła znowu zaczyna wirować. Annie przysunęła się do niego i nie myśląc zbyt wiele, usiadła obok niego tak, żeby mieć go pomiędzy nogami i objęła go mocno, opierając policzek na barku bruneta.
— Oddychaj — szepnęła mu do ucha ciepło, a Harry zaśmiał się gorzko, odchylił głowę ku tyłowi i zamknął oczy na moment.
— A już wszystko powoli zaczynało się układać. — Ironia i żal w jego głosie była ogromna i rozdzierająca serce.
— Harry...
— A co, jeśli ty też będziesz musiała stanąć przed sądem? — Głos mu zadrżał i obrócił głowę w stronę Annie tak, że dojrzała jego zaszklone oczy.
— To zrobię to — wyszeptała.
— Ana, nie możesz się denerwować, nie chcę cię narażać, nie mogę cię narażać w ten sposób... nie mogę narażać was obojga...
— Hazz, jeśli będzie trzeba...
— Nie chcę tego dla ciebie, Annie. Dla nas. Nie chcę wyciągania tego, co wydarzyło się między nami przed kamerą... Chcę dać nam normalne życie, a nie... to... — urwał i sfrustrowany oberwał nitkę zwisającą z krawędzi swojego t-shirtu i cisnął nią w stronę ściany, jakby licząc, że to pomoże wyładować jego frustrację. Na próżno.
— Harry, związek do wiadomości publicznej podałeś już u Jamesa — przypomniała mu cicho.
— To co innego, Ann — mruknął, wzdychając ciężko i zmienił pozycję tak, żeby również objąć ją ciasno. — To nie było... wchodzenie w nasze życie prywatne aż tak bardzo. A w trakcie procesu wyciągną z nas wszystko: kiedy i jak się poznaliśmy, jak ze sobą żyliśmy, wszystko o Londynie, o tobie, o twojej pracy, o zwolnieniu z twojej pracy — tutaj zrobił pauzę, zagryzając mocno wargę — o ciąży, o przeszczepie, o mojej zdradzie... Annie, nie chcę tego... Nie zasłużyłaś na to...
Rudowłosej zacisnęło się gardło, gdy zobaczyła, że Harry się popłakał.
— Dotarło do ciebie, co tak naprawdę się wydarzy...? — spytał cicho, spoglądając na Annie niepewnie. — Ana, ja... nie chcę cię stracić przez to wszystko... dopiero co zacząłem cię odzyskiwać... — wyrzucił z siebie i rozpłakał się, zaciskając wargi.
O jezu, Harry...
— Chodź tu — poleciła mu, walcząc z płaczem w gardle i przylegając do niego ciasno. — Harry, nie wybieram się nigdzie, rozumiesz?
Nie usłyszała odpowiedzi. Ścisnął mocniej ramionami jej talię i wtulił zapłakaną twarz w zagłębienie na jej szyi, nie mówiąc nic.
Czyli nie do końca jej uwierzył.
— Przeszliśmy przez gorsze rzeczy, niż to — szeptała cicho w jego włosy, przesuwając dłonią czule po jego karku. — Nie stracisz mnie. Nigdzie się nie wybieram, Styles... — nie poradziła nic na to, że z oczu poleciały jej łzy. — Nie obchodzi mnie, co świat sobie pomyśli o tym, co było. Najważniejsze jest to, co jest teraz i to, co przed nami. Mam w dupie to, kto będzie o tym wiedział, dopóki dzielimy to wszystko razem. Mamy jeszcze milion rzeczy do zrobienia we dwoje. Rozumiesz?
Harry zamknął oczy i zassał powietrze do płuc.
Był pieprzonym szczęściarzem, że ją miał.
— Musimy jeszcze wychować Tuckera tak, żeby przestał zachowywać się jak rozpieszczona kluska i, żeby przestał żreć skarpetki — ciągnęła cicho i, jakoś tak wyszło, że gdy to usłyszał, to parsknął śmiechem i zaczął chichotać przez łzy. Odsunął się od Annie tak, żeby spojrzeć w jej twarz.
— I musimy urodzić córkę — dodał.
— Fasolkę — poprawiła go.
— Córkę.
— Liczba mnoga w tym zdaniu jest przesadzona, Styles. — Annie zaśmiała się lekko.
— Pamiętaj, że jestem częścią tego procesu — przypomniał jej bystro, dumnie pokazując rządek białych zębów.
— No oczywiście. — Rudowłosa przewróciła oczami wymownie. — Nie stracisz mnie, Harry. No, chyba, że znowu coś nawywijasz, o czym doskonale wiesz, ale...
— Kocham Cię, Ana — przerwał jej, wpatrując się w jej oczy.
Nie powiedział jej tego, odkąd ją przeprosił tuż po przyjeździe. Nie miał odwagi.
Cholernie za tym tęsknił.
Annie uśmiechnęła się delikatnie, czując, jak ciepło rozlewa się w okolicy jej serca. Przełknęła głośniej ślinę i odpowiedziała mu cicho:
— Ja ciebie też kocham, Hazz — mruknęła i wtuliła się w niego, wzdychając ciężko. Zamknęła oczy i zaciągnęła się zapachem jego skóry, którego tak jej brakowało. Poczuła, jak Harry zaczął bawić się jednym z jej loczków, który nieposłusznie opadł na jej kark, uciekając spod gumki na czubku jej głowy. Trąciła czubkiem nosa skórę jego szyi, na co kącik ust Stylesa poszybował ku górze.
— Obejmij mnie nogami — polecił jej nagle zachrypniętym głosem, poprawiając ją sobie na udach tak, żeby mogła skrzyżować kostki za jego plecami.
— Co ty wyprawiasz? — spytała nieprzytomnie, ale zanim się zorientowała odruchowo objęła go kurczowo wokół szyi, czując, jak Harry podnosi się do pionu z nią na rękach, ściskając jej uda. - Zaraz ci zdzielę, Styles, nie wolno ci dźwigać jeszcze, do cholery!
— Nie krzycz, bo obudzisz nasze włochate dziecko — zaśmiał się tylko miękko, standardowo zbywając jej groźby. — Idziemy do łóżka — oświadczył jej, kierując się w stronę sypialni jej rodziców.
— Masz bana na seks — przypomniała mu bystro.
— Myślałem, że mam bana na wszystko, ale dobrze, że mówisz, że tylko na seks — zachichotał niewinnie. — Tylko jedno ci w głowie, Anastasia... — stwierdził z dezaprobatą, teatralnie oburzony.
— Chcę na ziemię — zaprotestowała Annie.
— Też chcę wiele rzeczy.
— Myślałam, że lepiej, żebyś mi się nie narażał?
— Dlatego jestem grzeczny.
— Noszenie mnie na rękach wbrew mojej woli i zaleceniom lekarza nie nazwałabym byciem "grzecznym"... — wymruczała Ann, a potem pisnęła cicho, gdy rozbawiony rzucił ją delikatnie na materac łóżka, a potem nakrył ją kocem, kładąc się obok.
— To akurat jest część bycia mną, a nie bycia grzecznym — wyszczerzył się. — Grzeczny jestem dlatego, że z całych sił powstrzymuję się przed pocałowaniem cię i rzuceniem się na ciebie, dając ci czas — wymruczał cicho, zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Annie zadrżała, słysząc jego słowa.
No tak, sama go o to prosiła.
Westchnęła cicho, spoglądając w półmroku w zielone ślepia.
Widziała, jak codziennie cholernie mocno się starał.
— Zostawić ci Tuckera na noc? — spytał cicho, głaszcząc Annie po plecach. — Muszę wrócić do hotelu, ogarnąć się, zabrać kilka rzeczy... — wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.
O to, że nie ma mieszkania razem i sypiania w jednym łóżku, też sama go prosiła.
Ale miała ochotę się rozmyślić.
Annie westchnęła cicho, nie odpowiadając na jego pytanie. Zamknęła oczy i rozkoszowała się tym, że Styles przysunął się do niej bliżej, głaszcząc ją po włosach na tyle blisko, że czuła na swoim policzku jego ciepły oddech.
— Wiesz... — mruknął niemal bezgłośnie - w takich chwilach jak ta, gdy jesteśmy sami, a za oknami nie czyha ani jeden człowiek-paparazzi to... mam to dobre uczucie, że jesteśmy tylko normalną parą zakochanych w sobie ludzi... — jego chrypa była cicha, a niski ton głosu sprawił, że Annie raz jeszcze spojrzała w jego zielone ślepia. — Moim największym marzeniem jest, żebym czuł się tak, jak w tej chwili, już na zawsze... — wyznał jej. — Żebym nie musiał czuć się tak wspaniale, jak teraz, przy tobie, tylko w czterech ścianach. Żebym mógł czuć się jak "twój Harry", a nie jak "Harry Styles" w każdym miejscu na ziemi, a nie tylko w domu... — smutek w jego głosie przeszył wnętrze Annie na wskroś.
Nie mogła nic poradzić na to, że znowu zaszkliły jej się oczy.
— Zawsze będziesz "moim Harry'm" — wyszeptała. — Tylko Harry'm. I aż Harry'm. Człowiekiem, który ma ogromny talent, piękne serce i robi niesamowite rzeczy w życiu, a jednocześnie facetem, który mnie wyprowadza z równowagi tym, że jak czesze rano swoje włosy nad zlewem w łazience, to zostawia na umywalce pełno swoich kręconych kudłów...
Harry wydął i zacisnął wargi, wyraźnie rozczulony i zdusił w sobie rozbawienie. Złożył czuły pocałunek na jej czole, a potem zanurzył nos we włosach na czubku jej głowy, obejmując Annie mocniej.
— Hazz...? — spytała cicho Annie po chwili milczenia.
— Ann? — odpowiedział jej, mrucząc w czubek jej głowy.
— Potrzebuję cię... — wymamrotała cicho, biorąc głęboki oddech.
Nie chciała wypuszczać go z ramion.
Nie dzisiaj.
Nie tej nocy.
I żadnej innej też.
Była od niego uzależniona.
Czas się z tym pogodzić, Jackowsky.
Tęsknota za nim jest większa, niż twoje zasady i samozaparcie. I tak dużo żeście już oboje wycierpieli. Szkoda życia.
— Jestem obok, skarbie — odpowiedział jej miękko, muskając wargami jej skroń. — Ja bez ciebie też nie dam rady... — westchnął cicho.
— Nie, Harry — wypaliła nagle szeptem, sprawiając że Styles uniósł brew i zrobił zdezorientowaną minę.
— "Nie" co? — zapytał, nie rozumiejąc.
Annie odetchnęła głęboko, wiedząc, że przyznaje się teraz przed nim do tego, jak miękka jest. I mało konsekwentna. Nie lubiła w sobie tego.
— Jedź do hotelu... — poleciła mu, biorąc w płuca powietrze, żeby powiedzieć coś jeszcze.
Harry westchnął ciężko. Nie, żeby poczuł się odrzucony - w końcu i tak widział poprawę relacji pomiędzy nimi. Ogromną. I wiedział, że to Annie narzuca zasady, ale...
No dobra, jednak odrobinkę poczuł się odrzucony.
— Okej, to się zbieram — wymamrotał niemrawo, nie dając jej dokończyć i wypuszczając ją z ramion. — Zostań w łóżku, Ann, wezmę klucze i będę z powrotem przed tym, jak się obudzisz... — poinformował ją, mając zamiar wstać na nogi.
— A dasz mi skończyć? — mruknęła, siadając na materacu i chwyciła jego ramię, zatrzymując go na łóżku.
— A to nie był koniec zdania? — spytał ją cicho, jeszcze bardziej zdezorientowany.
Kobiety...
Annie zdusiła w sobie parsknięcie śmiechem, wpatrując się w jego oczy.
— Jedź do hotelu po wasze rzeczy, Harry — szepnęła, sięgając jego nieposłusznego loczka, który wyślizgnął się spod gumki do włosów i, który opadł mu na skroń. Odgarnęła go czule ku tyłowi i uniosła jedną brew, widząc jego ogromne oczy. — Odebrało ci mowę? - sarknęła cicho.
— Mówisz poważnie? — spytał powoli i ostrożnie. — Annie, nie chcę, żeby to była decyzja pod wpływem impulsów dzisiejszego dnia... Jeśli trzeba, to poczekam, kochanie...
Właśnie utwierdził ją w tym, że ona sama nie ma już wątpliwości.
— Po prostu zbierz cały ten burdel, który macie w hotelu i przywieź go tutaj — zaśmiała się miękko, obserwując, jak twarz Harry'ego z poważnego wyrazu twarzy rozjaśnia się szczęściem. Spojrzał na zegarek, który wskazywał niespełna dziesiątą wieczorem i wyszczerzył się do niej.
— No dobra — uśmiechnął się szeroko i niemal zerwał się z łóżka, żeby pobiec w stronę korytarza i w szalonym pośpiechu założyć adidasy. — Za godzinę jestem z powrotem — puścił jej oczko i chwycił kluczyki od samochodu.
— Nadal macie syf w pokoju, że potrzebna ci aż godzina?
— Zaczynasz wracać do formy, kochanie. — Wywrócił oczami i uśmiechnął się cwaniacko, wiążąc sznurówki i słysząc jej pyskowanie.
— Bluza, Styles! — krzyknęła za nim Annie, widząc, jak zamierza wybiec z domu w krótkim rękawku. Nie, żeby na zewnątrz było kilka stopni na plusie.
— Kocham cię! — odkrzyknął jej, zamykając za sobą drzwi, a w salonie Tucker zapiszczał głośno, nie rozumiejąc, co się dzieje.
Annie zaśmiała się cicho sama do siebie, czując, że dzisiejszy dzień jest kolejnym, malutkim przełomem. I uśmiechnęła się sama do siebie na myśl, że jeszcze nie do końca się skończył. Wyskoczyła z łóżka i podreptała w kierunku salonu, a Tucker, dostrzegając jej obecność przebierał łapkami na fotelu niecierpliwie, chcąc, żeby zdjęła go z powrotem na ziemię.
— Podłoga nie gryzie, Tuc. Możesz zeskoczyć sam, kolego — wyjaśniła mu, jak dziecku i obserwowała, jak szczeniak tylko opadł tyłkiem na koc, nie mając zamiaru współpracować. Parsknęła śmiechem i podeszła do futrzaka, żeby wziąć w ramiona i jego, i jego kocyk. — Chodź, zaklepiemy sobie miejsce w łóżku, bo jak ojciec wróci, to będzie się rozpychał.
Słowo na niedzielę! x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top