20
Annie wahała się przez moment, patrząc w oczy Cypriana i trzymając palec centymetr nad miejscem, w którym na ekranie jej komórki widniała ikonka zielonej słuchawki.
— Nie, Cyprian, to nie jest dobry pomysł — stwierdziła, tchórząc. Blondyn jednak nie dał jej wyłączyć telefonu, tylko, jak na złość, nacisnął dłonią na jej palec od góry, powodując, że Annie wdusiła przycisk na wyświetlaczu.
— Ty idioto — szepnęła do niego, spanikowana i wkurwiła się, gdy bezczelnie się zaśmiał.
— Daj na głośnik — poprosił ją jeszcze cicho, a Annie wywróciła oczami i miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi ze zdenerwowania. Krew dudniła jej w uszach.
Po dwóch sygnałach, które wydawały jej się wiecznością brunet po drugiej stronie odebrał połączenie.
— Annie...? — W głośniku rozległ się zachrypnięty głos, który tak dobrze znała, i który spowodował ciarki na jej plecach, gdy usłyszała znajomy, brytyjski akcent, na dźwięk którego miękły jej kolana. Brzmiał na zaspanego.
I jeszcze go obudziła, no świetnie po prostu...
— Harry, przepraszam, nie chciałam cię... — wymamrotała cicho po angielsku, ale przerwał jej wpół zdania.
— Co się dzieje, Ana...? — Przez jego głos przedarła się troska i zmartwienie. Rozbudził się niemal natychmiastowo. — Coś nie tak...?
Annie westchnęła cicho, mając sobie za złe, że zawraca mu dupę o taką pierdołę, jak gitara. I, że w ogóle się do niego pierwsza odezwała.
— Annie...?
— Hazz, mam głupie pytanie... — zaczęła powoli.
— Nie strasz mnie... — wymamrotał, przestraszony po drugiej stronie słuchawki.
— Masz ze sobą gitarę?
Harry po drugiej stronie telefonu zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
— Tak, dlaczego? — Jego głos znacznie złagodniał.
— Chyba potrzebuję pożyczyć ją do rana... — wyznała powoli, starając się nie patrzeć na blondyna, który obok niej wpatrywał się w jej smartfona oceniająco. — Przepraszam, że cię budzę, ale to trochę pilne...
Po drugiej stronie przez moment panowała cisza.
— Ana, na Boga, czemu ty nie śpisz i gdzie ty w ogóle jesteś? — spytał konkretnie i nieco ostro.
— Aktualnie w garażu jakieś pół kilometra od ciebie — wyznała wymijająco i rzuciła ostre spojrzenie Cyprianowi, który zaczął bezgłośnie chichotać metr obok. — Wyjaśnię ci wszystko, tylko powiedz, czy mogę podejść po nią do...
— Chyba upadłaś na głowę, jeśli myślisz, że pozwolę ci łazić po tym zimnie w nocy — oświadczył jej powoli. - Wyślij mi adres smsem, będę za piętnaście minut — poinformował ją miękko, a potem się rozłączył.
Annie przez moment wpatrywała się tępo w swojego iphone'a, jakby nie dotarło do niej to, że Styles naprawdę zamierza przynieść jej tę pieprzoną gitarę w środku nocy.
— Powiem ci, ruda - Cyprian zagryzł policzek od wewnątrz - że gdybym był gejem, to rzuciłbym się na niego już po tym, jakbym usłyszał jego głos na żywo, nie widząc jeszcze jego twarzy — przyznał. — Dobre geny. I ten akcent, o Jezu...
— Wal się, Bierzyński — sarknęła do niego, a potem wzięła głęboki oddech. — Jasna cholera, on naprawdę tu przyjdzie z tą cholerną gitarą...
— Jak nie wyślesz mu adresu to nie przyjdzie — Cyprian przejął jej telefon i, wyręczając Annie, wysłał do Stylesa krótką wiadomość. — Dobra, mam jeszcze jakieś dziesięć minut twojej uwagi bez obawy o to, że będziesz zbyt rozproszona, żeby się skupić. Łap skrzypce, dogramy je do tej części tutaj — pokazał jej kursorem na ekranie laptopa fragment ścieżki dźwiękowej, zarządzając stanowczo.
Posłuchała go i spełniła jego prośbę, mimo, że nuty przelewała na dźwięk automatycznie, wodząc smyczkiem po strunach instrumentu. Myślami była w zupełnie innym miejscu. Wzrok Annie przeskakiwał to pomiędzy pięciolinią, to pomiędzy jej telefonem, który lada moment miał dać znać, że Harry czeka przed bramą.
— Wiesz, że dwa razy wypadłaś z rytmu? — Zaśmiał się z niej w tym samym momencie, w którym zrezygnowana odłożyła skrzypce na bok i, w którym na telefonie Annie wyświetliła się uśmiechnięta twarz Harry'ego Stylesa.
— Kurwa mać — zaklęła pod nosem Ann, wyraźnie zdenerwowana. Chwyciła telefon, nałożyła na głowę czapkę Cypriana i wsunęła szybko na siebie płaszcz. — Dobra, idę po gitarę.
— Raczej po niego — poprawił ją bystro blondyn.
— Tylko po gitarę — upierała się, a potem popchnęła drzwi, wychodząc na znajome podwórko. Włączyła latarkę w telefonie i cicho podreptała w stronę podjazdu, na którym stał zaparkowany samochód rodziców Cypriana.
Za bramą dostrzegła zarys ciemnej sylwetki z futerałem na plecach. Przełknęła głośno ślinę i starała się zignorować to, że ma nogi jak z waty. Wyłączyła latarkę, gdy dochodziła do rozświetlonej ulicy i wsunęła komórkę do kieszeni. Wzięła głęboki oddech, gdy znalazła się przy bramce i wyszła na chodnik przed domem, napotykając zielone oczy.
— Hej...? — przywitała go cicho i niepewnie. — Przepraszam, naprawdę nie chciałam wyciągać cię z łóżka...
— To nic takiego — odpowiedział szybko, podchodząc do niej i ściągając futerał z pleców.
— Gdzie Tucker? — Annie rozejrzała się bystro, ale nigdzie nie dostrzegła małej kulki futra.
— On z kolei definitywnie nie dał się wyciągnąć z łóżka. Nasz pies nie jest miłośnikiem nocnych spacerów — parsknął śmiechem lokaty, a potem spojrzał w szare oczy. — Nie będę udawał, że wiem, o co tu chodzi i, że mi się to podoba, Ana. Co ty tu robisz? — spytał miękko, chociaż konkretnie, stojąc naprzeciwko rudowłosej. — Jest środek nocy.
— Pomagam wyprodukować sobotni koncert szkolnego chóru — odpowiedziała, wywołując uniesienie jednej brwi u Stylesa. — Praca na krótkich deadline'ach, niestety...
— Szkolnego chóru?
— Przyjacielowi, który od września uczy w szkole. Długa historia, Harry... — wymruczała, mając nadzieję, że odpuści.
— Przyjacielowi? — Harry uniósł wymownie brwi. — I dlatego charytatywnie zarywasz noce?
Annie wywróciła oczami, słysząc ton jego głosu.
— Jesteś zazdrosny.
— Jestem — potwierdził i już brał powietrze w płuca, żeby coś powiedzieć, ale Annie go ubiegła.
— Harry, ja i Cyprian znamy się odkąd miałam sześć lat. Jest jak starszy, denerwujący brat. Nie musisz robić sceny.
— Nie miałem zamiaru robić sceny, Ann — burknął, niezadowolony.
Nie, no wcale.
- Potrzebujecie pomocy? - Spytał uprzejmie, patrząc z nadzieją na rudowłosą, której policzki zaróżowiły się pod wpływem chłodu panującego na powietrzu. I tak wiedział, że nawet, jeśli każe mu teraz wrócić z powrotem do hotelu, to i tak już nie zaśnie.
— Właściwie, to... — nie dane jej było dokończyć. Już, już miała odmówić i odesłać Harry'ego z powrotem do jego hotelowego łóżka, jednak w tamtej chwili Bierzyński wychylił się zza drzwi garażu i krzyknął do nich po angielsku:
— Będziecie tak stać na tym zimnie?!
Oczy Annie powiększyły się w zdziwieniu i, gdyby wzrok mógł torturować na odległość, Bierzyński prawdopodobnie właśnie teraz wykrwawiałby się w męczarniach. Harry obserwował twarz rudowłosej z wargami zaciśniętymi w wąską linię.
— Mam sobie iść...? — spytał cicho, zachrypniętym głosem, celowo nieco się nad nią nachylając, tak, żeby spojrzeć w jej oczy. Niby zostawił jej decyzję, ale miał świadomość tego, jak działa na nią jego obecność. — Może się wam przydam? — dopytał jeszcze, nie chcąc naciskać.
— Ana, bo marznie mi dupa, chodźcie no! — krzyknął jeszcze bardziej wymownie blondyn, podskakując w wejściu do garażu i robiąc z siebie debila w oczach Ann.
Annie wywróciła oczami i westchnęła głęboko.
— Czuj się zaproszony — mruknęła do Harry'ego, który chwycił futerał i otworzył przed Annie bramkę prowadzącą na podwórko. Sprawnie odpalił latarkę w swojej komórce i skierował światło pod stopy rudowłosej, żeby nie potknęła się o nic w ciemności. Zgasił ją dopiero, gdy byli przed samym garażem. Przepuścił Annie w drzwiach przodem, a potem wkroczył za nią do garażu.
Wzrok Stylesa natychmiastowo napotkał wzrok wysokiego blondyna, który poprawił okulary na nosie i zrobił wielkie oczy na jego widok, jakby nie wierząc, że cała ta sytuacja dzieje się naprawdę.
— Harry, to jest Cyprian. Człowiek, któremu wypuściłam na wolność chomiki, gdy miał osiem lat, bo uznałam, że niesłusznie je więzi, i który ukruszył mi zęby w dniu naszego poznania się — zironizowała Annie, przedstawiając sobie chłopaków. — Cyprian, Harry Styles — celowo nie dodała w tym miejscu nic więcej.
— Cześć, Harry. — Bierzyński uścisnął dłoń Stylesa i uśmiechnął się do niego przyjaźnie. — Ratujesz nas gitarą?
— Jak widać — wymamrotał lokaty, przekazując na ręce blondyna futerał z instrumentem. Rozejrzał się ciekawsko po wnętrzu, omiatając wzrokiem amatorski sprzęt, instrumenty i oprogramowanie widoczne na laptopie blondyna. Zatrzymał wzrok na Annie, która rozebrała się z płaszcza i skuliła się na fotelu przy biurku, nie czekając na nich.
— Rozgość się, Harry. Lodówka jest zaopatrzona w zimne napoje, a obok jest czajnik z kawą i herbatą — nakierował go blondyn, a potem uchylił futerał i jęknął po polsku na widok gitary: — Chryste, jaka piękna...
Annie zachichotała, zamaczając wargi w ciepłej herbacie i spojrzała na Harry'ego spod długich rzęs.
— Rozmawianie po polsku w towarzystwie osoby, która nie rozumie, jest mało kulturalne — skrzyżował ręce na piersi, patrząc na Anę, a na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. — Nad czym pracujecie?
— Musimy jeszcze dzisiaj nagrać większość podkładów na próby i rozpisać scenariusz całego koncertu — odpowiedziała mu cicho Annie, spoglądając kątem oka, jak Styles łapie za krzesło i stawia je tak, żeby być blisko niej. — Co oznacza, że musimy większość utworów też rozpisać jeszcze dzisiaj, bo nagrywając podkłady decydujemy się i na zmianę tonacji, i... — Annie urwała, widząc, jak Harry z zainteresowaniem sięgnął po plik kartek uczniów, po których ruda i Cyprian pokreślili długopisami, nanosząc własne notatki.
— Czemu dali wam na to tak mało czasu? — Zmarszczył brwi, widząc ogrom pracy, jaki czekał tę dwójkę jeszcze tej nocy. — Macie zamiar w ogóle położyć się spać? — Spojrzał na rudowłosą wymownie.
— Odeśpię za dnia — uspokoiła go.
Skrzywił się, bo tak do końca jej nie uwierzył. Cyprian zajął miejsce obok nich, podłączając Gibsona Harry'ego pod wzmacniacz. Annie zachichotała, widząc, z jaką czcią blondyn przeciągnął po strunach instrumentu.
— Dobra, to gdzie skończyliśmy, ruda? — spytał bystro po angielsku, spoglądając na zegarek.
Harry w ciszy obserwował, jak Annie dyrygowała pracą ich obojga, przejmując władzę nad laptopem i omawiając z blondynem adnotacje dopisane przy konkretnych piosenkach. Starał się grzecznie siedzieć obok i z całych sił powstrzymywać chęć dotknięcia jej choćby w malutkim, czułym geście. Frustrowało go to, ale starał się rozkoszować samym widokiem skupionej Annie. Zamierał, gdy nuciła coś cicho pod nosem, palcami wystukując takt - cholernie tęsknił za jej głosem.
— Nie, Cyprian, to musi iść od C-dur... — mruknęła zirytowana, gdy mimo trzech wersji linii melodycznej nadal coś nie pasowało jej w brzmieniu melodii.
— A spróbuj od F-dur — polecił Cyprianowi cicho Harry, wsłuchując się w melodię. — F-dur, d-moll, C-dur... — wyliczał cicho, a Annie pokiwała głową entuzjastycznie i posłała Harry'emu ciepły, szeroki uśmiech, wmawiając sobie, że to był odruch bezwarunkowy. Odchrząknęła cicho, przypominając sobie, że i tak pozwoliła mu na więcej, niż powinna - po raz kolejny.
Od tamtej chwili Styles przypomniał sobie o jeszcze jednej super-mocy, którą dzierżył, i która mogła mu pomóc odzyskać Annie. Włączył się w burzę mózgów, pozwolił sobie nawet dwa razy przejąć od Cypriana swoją własną gitarę i nie hamował się przed nuceniem pod nosem i podśpiewywaniem, kątem oka obserwując, jak ciało Annie zdradliwie drży na ten dźwięk.
Po piątej rano Cyprian z radością wstał zza keyboarda, oświadczając, że skończyli to, co musieli skończyć i ziewnął głośno, przecierając nieprzytomnie twarz dłońmi.
— Mam dzisiaj lekcje od ósmej do samego popołudnia, a o piątej mamy próbę — jęknął żałośnie. — Umrę — dodał, jęcząc. — I wstawię komuś szmatę za brak zadania domowego. Na sto procent tak będzie.
Annie parsknęła śmiechem i ziewnęła cicho. Sennie zamrugała powiekami, odnajdując zielone oczy Harry'ego, wpatrującego się w nią z rozczuleniem.
— Śpisz na siedząco — zachichotał ciepło w jej stronę.
— Tylko trochę — wymamrotała nieprzytomnie.
— Chodź, Ana, odwiozę cię — zarządził głośno Cyprian, chowając gitarę Harry'ego do futerału. Styles zmarszczył brwi, słysząc to.
— Bez sensu. Idź spać chociaż na te dwie godziny, ja ją odwiozę — zwrócił się do blondyna.
— Nie jesteś tu nogami? — spytała mało bystro Annie, posyłając przyjacielowi spojrzenie, które wymownie prosiło o pomoc. Bierzyński tylko spojrzał na nią z politowaniem i uśmiechnął się złowieszczo za plecami zielonookiego.
I co, nagle on też zrobił się #teamHarry? Zdrajca.
- Dam ci kluczyki, Harry, to odstawisz auto na podjazd i wrócisz pieszo do hotelu najwyżej - zarządził blondyn z cwaniacką miną.
— Świetny pomysł, za pół godziny będę z powrotem — wyszczerzył się brunet. — Wstawaj, mała — polecił cicho Annie.
Rudowłosa westchnęła głęboko i posłała Cyprianowi miażdżące spojrzenie, na co ten tylko wzruszył bezradnie ramionami.
Harry wsunął czapkę na głowę, a potem podał Annie płaszcz, pomagając jej wsunąć go na ramiona. Widział, jak rudowłosa, przytłoczona brakiem snu, ledwo stoi na nogach i ziewa uroczo co chwilę. Przepuścił ją przodem w przejściu i pozwolił sobie położyć dłoń na jej plecach, a w drugiej trzymał futerał ze swoją gitarą, gdy szli przez podwórko, nad którym powoli mrok zaczynała przełamywać szarówka.
Gdy dotarli na podjazd, poczekali dwie minuty na Cypriana, który szybko wskoczył do domu, żeby chwycić kluczyki do samochodu, a w tym czasie Annie miała moment, w którym nieprzytomnie ułożyła głowę na ramieniu Harry'ego, gdy stała obok niego. Zamknęła oczy i zaciągnęła się zapachem - niezmiennie - jego szamponu do włosów, Hugo Bossa i trawy cytrynowej, zanim zdała sobie sprawę, że przez senność ciążącą na powiekach się do niego przytula. A Styles - jak to Styles - wykorzystał ten krótki moment na to, żeby swoją dłoń przesunąć z jej pleców na talię i, żeby przyciągnąć ją do siebie nieznacznie, po to, żeby złożyć delikatnego, czułego całusa na jej czole.
Panie Boże, jak jej tego brakowało...
Cyprian zbiegł po schodach i uśmiechnął się cwaniacko na widok, jaki zastał. Annie otworzyła nieprzytomnie oczy i odsunęła się od Harry'ego jak oparzona, starając się zachować powagę i stanowczą minę. Bierzyński rzucił lokatemu kluczyki, które ten drugi złapał w locie.
— Mam nadzieję, że prowadzisz lepiej, niż ruda — rzucił do niego po angielsku, starając się nie chichotać.
Harry uniósł jedną brew, wyraźnie nie chcąc podpaść Annie i nie skomentował, podczas gdy stojąca obok niego Ann strzeliła oczami na przyjaciela i zaklęła głośno:
— Spierdalaj, Cyprian.
— Annie... — Harry wywrócił oczami, odruchowo, karcąco wypowiadając jej imię. Odzbroił alarm w samochodzie rodziców blondyna i otworzył jej drzwi pasażera. — Ładuj się — polecił jej krótko. — A ty do spania — rzucił do blondyna, zamykając drzwi za Annie i wrzucając futerał swojej gitary na tylne siedzenie samochodu, a potem otworzył bramę i wsiadł na fotel kierowcy.
Był w tym wszystkim tak normalny, tak ludzki, że blondyn nigdy by nie powiedział, że stoi przed nim międzynarodowa gwiazda, która w swoim dwudziestopięcioletnim życiu zdążyła już zwiedzić niemal cały świat. Nie tego się spodziewał. Spodziewał się nadętego buca, który manipuluje Anastasią dla własnych korzyści. A od tego gościa wręcz kipiała szczera miłość do rudej.
I choć Cyprian chciał być na niego wkurwiony, to jakoś tak wyszło, że nie do końca potrafił.
Harry odpalił silnik auta, odprowadził Cypriana wzrokiem i zerknął na Annie, która zwinęła się w kulkę na siedzeniu obok. Uśmiechnął się na ten widok i, zanim wrzucił wsteczny, odgarnął z jej twarzy nieposłusznego loka i musnął wargami czubek jej głowy. Zaśmiał się cicho na myśl, że zasnęła niemal natychmiast.
Piętnaście minut później zatrzymał auto przed domem babci Annie. Nie gasząc silnika wysiadł z samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera.
— Ana, skarbie... — wymamrotał, próbując dobudzić rudowłosą, która zasnęła na fotelu. Annie wymruczała coś nieprzytomnie, na co westchnął cicho. Nie bardzo wiedział, czy może tak po prostu wejść do domu jej babci.
Sięgnął do kieszeni płaszcza Annie i uśmiechnął się do siebie z satysfakcją, gdy, tak, jak przeczuwał, znalazł w nim pęk kluczy do drzwi jej domu rodzinnego - kojarzył breloczek w postaci puchatego lemura o wielkich oczach, którego Annie ściskała wczoraj, gdy otwierała przed nim drewniane drzwi. Zamknął na chwilę drzwi pasażera i, ściskając klucze, podbiegł do domu obok, żeby otworzyć obie pary drzwi i, żeby upewnić się, że w sypialni na lewo od wejścia w łóżku jest coś więcej, niż sam koc.
Chwilę zajęło mu zlokalizowanie zapakowanej w próżniowy worek pościeli, którą wyjął z szafy, żeby przygotować Annie ciepłe miejsce do spania. Cofnął się do auta, zgasił silnik, a potem raz jeszcze otworzył drzwi pasażera i wziął rudowłosą na ręce najdelikatniej, jak potrafił.
Cóż, przetoki już nie miał, więc nie może na niego wrzeszczeć, że nie wolno mu dźwigać.
Chociaż teoretycznie nadal mu nie wolno jeszcze przez miesiąc, ze względu na przebytą operację. Ale to już tylko miesiąc. Potem będzie ją nosił na rękach ile mu się żywnie podoba.
Harry łokciem otwierał drzwi, a gdy znalazł się wewnątrz domu rodzinnego Annie ułożył ją na łóżku w sypialni na parterze. Zsunął z jej stóp buty i delikatnie pozbył się płaszcza i spodni. Zostawił ją w bluzie i w bieliźnie, a przed tym, jak nakrył ją ciasno pierzastą kołdrą klęknął przy łóżku i nachylił się mocno, żeby ucałować czule jej podbrzusze. Dopiero potem przykrył ją pościelą i kocem, ucałował jej czoło, a w jej telefonie, który położył na szafce nocnej nastawił budzik na trzecią popołudniu.
Cicho opuścił pomieszczenie i pokręcił się jeszcze chwilę po domu, szukając kawałka kartki i długopisu, na które natrafił dopiero w kuchni. Zapisał karteczkę swoim okrągłym pismem i wrócił do sypialni Annie, żeby zostawić ją koło telefonu rudowłosej. Wychodząc, zamknął drzwi kluczami Anastasii, a potem wrzucił je do kieszeni swojego płaszcza.
No cóż, będzie musiał tu wrócić przed tym, jak obudzi ją budzik. Chociażby po to, żeby otworzyć jej drzwi, prawda? No bo, przecież nie zostawi jej śpiącej w niezamkniętym domu. Jeszcze ktoś ją porwie, czy coś.
Wsiadł do auta i odpalił silnik, nawracając sprawnie samochodem i kierując się z powrotem w stronę domu rodziców blondyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top