18
— Gdzie ona jest, na litość? — wymamrotał sam do siebie Cyprian, niecierpliwie zerkając na zegarek. Martwił się, bo gdy szedł w kierunku szkoły na hotelowym parkingu nie zauważył tego cholernego, czarnego audi, które nie dawało mu spokoju i cały czas siedziało mu z tyłu głowy. Dochodziła piętnasta, uczniowie powoli zbierali się w auli, a Annie, mimo, że potwierdziła mu dziś rano, że będzie nieco szybciej, nadal nie było. Dodatkowo nie odbierała telefonu.
Westchnął głęboko, wierząc, że to nic takiego, i że Anastazja dotrze na próbę prędzej, czy później.
— Dobra, moi drodzy. Zaczniemy od rozgrzewki, a potem chcę zobaczyć wasze propozycje utworów na koncert — zarządził, obracając się w stronę uczniów i chowając telefon do kieszeni.
Harry posadził Tuckera na siedzeniu pasażera i popchnął delikatnie drzwi samochodu, zamykając je, a potem odwrócił się w stronę Annie, która ciasno objęła się płaszczem, stojąc przed nim na środku drogi.
— Wolałbym odwieźć cię sam... — wymruczał cicho, spoglądając w szare oczy. Uśmiechnął się nieco krzywo. Annie nadal trzymała go na dystans - co rozumiał, i na co wiedział, że zasłużył.
— Harry... — Rudowłosa westchnęła ciężko, odnajdując szmaragdowe tęczówki. — Czas. Ustaliliśmy coś. Daj mi czas...
Brunet pokiwał głową, a potem schował ręce do kieszeni płaszcza, nie wiedząc, co ma zrobić z dłońmi. Chciał ją przytulić. Odruchowo. Chciał ją pocałować tak, jak zawsze zwykł całować ją na pożegnanie.
— Przełożysz do telefonu normalną kartę sim? — poprosił pytająco, na co Annie pokiwała głową. — Zadzwonisz, jeśli będziesz czegoś potrzebowała...? — spytał jeszcze hipotetycznie, wiedząc, że nawet, jeśli teraz też skinie potwierdzająco, to prawdopodobnie i tak tego nie zrobi. — Albo chociaż, jeśli będziesz się źle czuła? Gdyby coś się działo...?
— Harry... — Ana ponownie westchnęła cicho i kopnęła butem maleńki kamyczek, który zrządzeniem losu znalazł się tuż obok czubka jej buta.
— Chcę wiedzieć, Annie, proszę... — wybłagał jej zgodę, chociaż nadal nie wiedział, czy jej deklaracja będzie miała jakiekolwiek pokrycie w praktyce. — Martwię się...
— Wszystko jest w porządku — uspokoiła go. — Jedź już, Harry. Jesteśmy w kontakcie. — Celowo dodała ostatnie zdanie. Nie chciała zostawiać go z poczuciem, że mimo, iż porozmawiali wszystko już jest między nimi tak, jak było dawniej, a jednocześnie nie chciała, żeby czuł się odrzucony. Tak naprawdę, to jej nastawienie leżało gdzieś pośrodku obu tych opcji. Bo marzyła o tym, żeby się w niego wtulić, żeby poczuć wokół siebie jego ramiona, a jednocześnie nie czuła się jeszcze gotowa na tak duży kontakt fizyczny ze Stylesem.
Oboje będą musieli dużo odbudować.
Zapanowała między nimi - po raz pierwszy od zawsze - niezręczna cisza. Annie posłała Harry'emu niemrawy uśmiech i zebrała w sobie wszystkie pokłady silnej woli, żeby obrócić się na pięcie i, żeby zmusić swoje nogi do stawiania kroków w kierunku wejścia do domu babci.
Nie przytuliła go, nie pocałowała go, nie uściskała go nawet po przyjacielsku. Po prostu posłała mu spojrzenie przez ramię, gdy już wspinała się po schodach, a Harry poczuł, jak dystans, który im narzuciła rozdziera jego serce. Tak cholernie za nią tęsknił...
Wiedziała, że gdyby ona pierwsza nie ruszyła się z miejsca, to prawdopodobnie staliby tak na tej żwirowej drodze, obok audi, do samego wieczora.
Harry wpatrywał się w plecy rudowłosej, dopóki nie zniknęła w drzwiach. Dopiero po tym westchnął ciężko i wsiadł do samochodu, zajmując fotel kierowcy.
— Wiesz, Tuc — zwrócił się do leżącego na kocu szczeniaka — wiem, że dzisiejszy dzień jest i tak zajebiście dużym sukcesem. Wiem o tym. Równie dobrze mogłaby dać mi w ryj i w ogóle ze mną nie rozmawiać — przyznał, tłumacząc psu jak dziecku. — A z drugiej strony jak sobie myślę, jak bardzo ją skrzywdziłem i ile czasu to teraz zajmie... — westchnął, nie kończąc. Chciało mu się płakać, mimo tego, że wylał już dziś hektolitry łez. — Wracamy do hotelu?
Szczeniak spojrzał na niego mało entuzjastycznie.
— A nie zjadłbyś pizzy z kurczakiem? — spytał psa, który szczeknął radośnie, słysząc drugie pytanie. — Czasem mam wrażenie, że jesteś bystrzejszy od Horana, chłopie. Chociaż oboje macie świra na punkcie żarcia — zachichotał miękko i skierował się na drogę prowadzącą do miasteczka.
Annie starała się w biegu przebrać i uczesać, gdy wpadła na parter domku. Babcia obserwowała jej poczynania w ciszy, patrząc na wnuczkę z powątpieniem i barkiem opierając się o framugę kuchni, z której miała idealny widok i na pokój Annie, i na korytarz, i na wejście do łazienki.
— Wybierasz się gdzieś?
— Na próbę do szkoły — rzuciła krótko Annie, zarzucając na siebie bluzę. — Jestem już spóźniona...
— Nie pocałowałaś go na "do widzenia" — wyrzuciła Annie babcia bystro, zdradzając, że obserwowała ich z okna z salonu.
— Nie zasłużył.
— A kwiaty? — Starsza szarooka prychnęła, zdziwiona.
— Nadal nie zasłużył. — Wywróciła oczami, ucinając dyskusję i podchodząc do kobiety. — Biorę toyotę i jadę do szkoły — zakomunikowała, sięgając po kluczyki i całując babcię w policzek. — Nie wiem o której będę z powrotem, kocham cię! — krzyknęła na odchodne i wybiegła z domu, zostawiając kobietę samą w korytarzu, kręcącą głową z niedowierzaniem.
Annie wpadła do auli spóźniona dobre pół godziny. Cyprian wywrócił oczami na jej widok i zachichotał pod nosem, ale nie skomentował jej poślizgu w żaden sposób.
Ana bez słowa poprawiła rude loki, przeprosiła uczniów za spóźnienie i kazała im kontynuować jak gdyby nigdy nic. Zrzuciła z siebie płaszcz i cisnęła nim na oparcie losowego krzesła, stojącego pod ścianą, a potem usiadła tyłkiem na stole stojącym pod oknem i chwyciła w dłonie arkusze kartek, które okazały się być propozycjami chórzystów na sobotni koncert. Zmarszczyła brwi i powoli biegła wzrokiem po tekstach, skupiając się i zagryzając dolną wargę.
Cyprian obserwował rudowłosą kątem oka i od razu wiedział, że coś musiało się wydarzyć. Zaczerwienione oczy Anastazji powiedziały mu więcej, niż słowa, co sprawiło, że tylko zmartwił się jeszcze bardziej. Westchnął ledwo zauważalnie, a następnie przeniósł wzrok na piętnastoletniego ucznia, który właśnie próbował nakreślić wszystkim zgromadzonym aranżację wybranego przez siebie utworu.
— To się nie uda... — wypaliła cicho Annie, omiatając wzrokiem uczniów, gdy chłopak skończył mówić.
Cóż, wyjęła mu to z ust.
— Niby dlaczego? Pomysł jest super! — zaprotestowała ta z uczennic, która była cięta na rudą od samego początku jej obecności w auli. — Każdy z nas wyjdzie, zaprezentuje swoje solo, i...
— Daj Anie skończyć, Gabriela — napomniał dziewczynę Cyprian i posłał koleżance wymowne spojrzenie.
— Słuchajcie... — Annie zeskoczyła ze stołu i podeszła bliżej ekipy, która rozsiadła się na krzesłach. — Macie talent. Naprawdę. Każde z was. Słyszę w każdym głosie, ile pracy włożył w was pan Bierzyński i, uwierzcie mi, zrobił kawał dobrej roboty. Ale, dzieciaki, jesteście chórem, a nie grupą solistów — wyrzuciła im Annie. — Nie patrzycie na siebie jak na całość...
— Przecież ten koncert jest po to, żebyśmy się pokazali? — Podniósł się kolejny głos z sali.
— Jako grupa, ludzie. Jako chór — wtrącił Cyprian. — Potraficie się pięknie synchronizować, a w ogóle nie bierzecie tego pod uwagę w solówkach.
— Dokładnie o to mi chodziło — poparła go Annie. — Adam, utwór jest świetny. Czemu nie pomyślałeś o chórkach w sopranie przy refrenie, na który można nałożyć męskie tło, powtarzające pierwsze dwa wersy? Co z wokalizą, która aż się prosi, żeby ją dodać na wejście i na wyjście? — spytała chłopaka. — Widzicie? Nawet w utworach solowych jesteście w stanie zrobić większe wrażenie nie w pojedynkę, a przy wsparciu kolegów i koleżanek. Rozumiecie?
Opornie, bo opornie, ale w powietrzu rozniosły się potakiwania.
— Niech każdy z was weźmie z powrotem swoją kartkę - tutaj Annie pomachała plikiem papierów, które trzymała w dłoni - i przez dwadzieścia minut znajdzie sobie jakieś miejsce i przemyśli to, co wybrał, pod takim kątem, okej? — spytała głośno podając im kartki. - Nie ograniczajcie się do auli, w tym budynku i tak nie ma żywego ducha. Możecie się rozejść, za dwadzieścia minut widzimy się z powrotem i dyskutujemy nad nowymi pomysłami — zarządziła.
Chwilę później wyszło tak, że w auli została dwójka uczennic i Annie z Cyprianem.
— Wiesz, że mam ochotę cię udusić? — warknęła do niego szeptem, gdy znaleźli się sami w najbardziej odległym kącie sali. Blondyn poprawił okulary na nosie i uniósł jedną brew, zdziwiony.
— I dlatego płakałaś?
— Ja nie żartuję...
— Ja też. Myśl o mojej śmierci sprawia, że bardzo za mną tęsknisz, prawda?
— Cyprian... — Annie wywróciła oczami, czując, jak rośnie w niej rozdrażnienie.
— To czym się naraziłem? — spytał bystro, przeczuwając, jaka będzie odpowiedź.
— Dwa słowa, Bierzyński — podpowiedziała mu, a gdy po chwili nadal wpatrywał się w nią pytająco, wyrzuciła z siebie. — Czarne. Audi — warknęła wymownie, panując nad tym, żeby zapanować nad głośnością swojego głosu. — Widziałeś te pieprzone stanowe tablice rejestracyjne już dawno, prawda?
Cyprian otworzył usta ze zdziwienia.
Ha, czyli miał rację!
— Czemu mi nie powiedziałeś...? — wyrzuciła mu, czując, że ma ochotę go zagryźć żywcem. Gdyby wiedziała wcześniej, całą tę sytuację z Harry'm rozegrałaby zupełnie inaczej...
— Styles jest tutaj?! — Starał się szeptać, ale mu nie wyszło. Był tak zdziwiony, że podniósł ton głosu, powodując, że Annie trzepnęła go w ramię, napominając go, gdy dwie uczennice obróciły gwałtownie głowę w ich stronę. — Ten Styles?! O kurwa, serio?! Tutaj, w tej zapadłej dziurze?!
— Zamknij się, idioto... Zwariowałeś?! Pogięło cię do reszty?! Bądź cicho, do cholery... Jeśli to się rozniesie...
— Ana, słuchaj, wrócimy do tego tematu w moim garażu, bo to faktycznie nie jest miejsce na tę rozmowę... — wyrzucił jej bystro Cyprian. — Musisz mi powiedzieć o co tutaj chodzi...
— W garażu?
— Moje prowizoryczne studio nagraniowe nadal ma się świetnie — pochwalił się. — Musimy nagrać podkłady na koncert jak najszybciej. Porywam cię po próbie, daj znać babci, że śpisz u mnie.
Annie spojrzała na niego z powątpieniem.
— Nie mam zamiaru zwalać się twoim rodzicom i tobie na głowę. Mam dom.
— Dobrze wiesz, że na nagraniach zejdzie nam spora część nocy. Zanim rozpiszemy aranżacje, ogarniemy podkład na klawiszach, na gitarze... No, i musimy się zastanowić nad planem całego koncertu i nad naszymi numerami. No i ogarnąć plakaty promocyjne, scenariusz... Nie będziesz wracać nad ranem, odwiozę cię przed lekcjami, uparty ośle.
Annie westchnęła, czując, jak przegrywa tę bitwę. Obiecała, że mu pomoże, więc nie mogła się teraz wycofać.
— Brak odpowiedzi biorę za zgodę — wyszczerzył się do niej blondyn i puścił jej perskie oczko, ignorując jej ironiczne prychnięcie pełne pogardy.
Harry dostawał na głowę. Jego pokój hotelowy zaczynał przypominać wnętrze, które właściciel musiał opuścić w pośpiechu z powodu nadciągającej apokalipsy - jego rzeczy i ubrania porozrzucane były niemal wszędzie.
Nie potrafił skupić się na niczym konstruktywnym. W głowie miał tylko szare oczy Annie i obraz tego, jak jej twarz rozjaśniła się uśmiechem na widok Tuckera. Odtwarzał go w głowie jak mantrę, zamykając oczy. W tamtym momencie, przez ułamek sekundy, było mu dane poczuć szczęście Annie, za widokiem którego tak tęsknił.
Tucker, leżący obok niego wstał, przeciągnął się leniwie i oparł się przednimi łapami o jego brzuch, podchodząc do niego. Zamerdał ogonem i szczeknął cicho.
— Co chcesz? — wychrypiał do szczeniaka cicho i z rozbawieniem obserwował, jak Tuc położył prosząco łepek na jego klatce piersiowej. Zachichotał cicho i zaczął drapać psa po głowie. — Oj, Tucker, ty mała przylepo...
Jedną ręką sięgnął po telefon i policzył, jaką godzinę aktualnie wskazują zegarki w Miami. Stwierdził, że osoba, z którą potrzebuje pogadać i tak pewnie już nie śpi i, nie zastanawiając się długo, wcisnął zieloną słuchawkę.
— Hej Jeffy, śpisz? — Przywitał przyjaciela, który w odpowiedzi tylko jęknął żałośnie. — Też cię kocham, stary. Ucałuj Josie ode mnie - zaśmiał się.
— Jak będziesz miał swoje, ty dupku, to wtedy...
— Tak, tak, wiem, to wtedy ty będziesz się ze mnie bezlitośnie śmiał — wszedł przyjacielowi w słowo. — Jeff, sprawdzałeś co z tą działką w Holmes Chapel?
Czas zająć się spełnieniem kolejnego marzenia Annie.
Zresztą, jednocześnie, swojego marzenia również.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top