17
Harry uspokoił się po dłuższej chwili. Usiadł na ziemi i oparł policzek o udo rudowłosej, z zamkniętymi oczami rozkoszując się tym, że nadal nie cofnęła dłoni z jego głowy. Było mu zajebiście niewygodnie, a tyłek marzł mu od chłodnych paneli, ale i tak oddałby wszystko za to, żeby zatrzymać teraz tę chwilę i rozkoszować się nią jeszcze co najmniej dobę.
— Harry...? — Cichy, zachrypnięty głosik Annie wypowiedział jego imię.
— Tak? — odpowiedział jej równie cicho, nie otwierając oczu.
— Dlaczego to zrobiłeś...? — Jej pytanie wypowiedziane zostało niemal szeptem, a i bez tego zadrżał jej głos. Annie nadal nie wycofała ręki z jego włosów, mimo tego, o co go pytała. — Dlaczego...?
Styles zagryzł wewnętrzną stronę policzka.
— Wiem, że ta odpowiedź jest najbardziej płytka z możliwych, Ana, ale... nie wiem... — Zacisnął wargi w wąską linię i westchnął głęboko. — Pamiętam, że mnie sparaliżowało. Mam pustkę w głowie, nie pamiętam nic z tamtej chwili. Tylko... przebłyski. Pamiętam, że miałem dziurę zamiast mózgu, i, że tego nie chciałem... Czułem się trochę jak po pigułce gwałtu... Nie chciałem, ale nie byłem w stanie zaprotestować...
Annie słuchała go w ciszy.
— A gdy już odzyskałem rozum i odepchnąłem go od siebie to zrozumiałem, że jest za późno... Że powinienem był zareagować na samym początku, uderzyć go, odepchnąć go... — głos mu się załamał. — Gdybym był w stanie przeżyć to raz jeszcze nigdy by do tego nie doszło... I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, Ana... — podciągnął nosem, próbując się nie rozkleić. — I...
— Co wtedy czułeś? — spytała łamiącym głosem, przerywając mu.
— Annie...
— Chcę wiedzieć, Harry. Muszę wiedzieć — wyszeptała. — Jeśli mamy sobie wybaczyć to muszę wiedzieć...
Styles wziął głęboki oddech.
— Byłem przerażony. Czułem się, jakby mnie osaczył. Czułem, że jest na mnie wściekły, chociaż tego nie okazywał... A, gdy był wściekły... — urwał, nie dokańczając.
— Zawsze miał nad tobą kontrolę? — dokończyła za niego i poczuła, jak skinął twierdząco głową. Annie przez chwilę myślała intensywnie, nie powstrzymując bezgłośnych łez. Powinna teraz się wściec, zwyzywać go, gnębić go i nawrzeszczeć na niego, bo na to zasługiwał. A z drugiej strony: nie miała na to ani siły, ani samozaparcia, które kazałyby jej również przestać gładzić go uspokajająco po głowie.
Tak kurewsko mocno za nim tęskniła, że faktura jego gęstych loków pod palcami dawała jej ukojenie tak wielkie, że w końcu była w stanie oddychać pełną piersią. Nie odmówi sobie tego. Do bycia trudną do zdobycia i pamiętliwą wróci, jak już skończą tę rozmowę.
— Nad czym myślisz...? — dobiegł ją zachrypnięty głos Harry'ego. — Milczysz już jakoś piątą minutę...
Rudowłosa westchnęła cicho.
— Harry, muszę zadać ci to pytanie... — zaczęła niepewnie i ledwo słyszalnie.
— Pytaj, Ann... — odszepnął jej czule, wiedząc, że zasłużył sobie na to przesłuchanie.
— Podobało ci się...? — po chwili wahanie pytanie wypłynęło z jej ust i stwierdziła, że w sumie żałuje, że się na nie zdobyła, bo nie chce znać odpowiedzi.
Albo lepiej nie odpowiadaj, Styles.
Ku jej zaskoczeniu Harry nie zmieszał się, ani nie zrobił zbolałej miny. Jedynie prychnął cichutko pod nosem nieco ironicznie.
— Nie, Ana. Nie podobało mi się — odpowiedział jej śmiertelnie poważnie. — Czułem się trochę tak, jakbym swoim tchórzostwem przyzwalał na gwałt. Bo nie miałem odwagi mu się postawić... I, na Boga, nie chciałem tego... Wiem, że jestem cipą i wiem, jak żałośnie to brzmi, ale...
— Harry, wystarczy — przerwała mu. — Wystarczy... Wiem już wszystko...
Oboje westchnęli ciężko, zamykając oczy.
— Nie chcę już do tego wracać... — wyznała mu Annie cicho. — Nie chcę, żebyśmy to już kiedykolwiek rozdrapywali. To za bardzo boli, żeby do tego wracać i...
Harry, słysząc te słowa - z wielką niechęcią, bo musiał odsunąć na bok jej dłoń. Podniósł głowę z uda rudowłosej i spojrzał na jej twarz. Ujął w swoje dłonie jej własne, obejmując je w lekkim uścisku i przysunął sobie jej palce do ust tak, żeby musnąć je wargami.
--Ciii... — wymruczał, wchodząc jej w słowo. — Ana, kochanie, obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś nigdy już nie musiała przeze mnie płakać... — wyszeptał, ponownie muskając wargami opuszki jej palców i wlepiając w nią zielone, zaczerwienione oczy. — Obiecuję...
Nie mogła się delikatnie nie uśmiechnąć, gdy widziała w jego oczach ból, jaki przeżywał przez ostatnie kilka dni.
Co nie znaczy, że mu odpuści. Co to, to nie.
Spojrzała w szmaragdowe tęczówki swoimi, szaroniebieskimi i wtedy Styles wyszeptał te trzy słowa, przez które miała ochotę olać wszystkie swoje postanowienia i rzucić się na niego tylko po to, żeby poczuć na swoich ustach jego wargi:
— Kocham cię, Annie... — wymruczał, patrząc jej w oczy i kciukiem przeciągnął czule po grzbiecie jej dłoni, łaskocząc ją delikatnie. Gdy odruchowo spięła mięśnie pod wpływem łaskotki uśmiechnął się do siebie lekko i, miała wrażenie, nieco zadziornie.
Harry wziął głęboki oddech.
— Ana, jest jeszcze jedna rzecz... — wyznał jej, jednak jego głos brzmiał zauważalnie inaczej. Oczy zaświeciły mu się przez moment, a rudowłosa spojrzała na niego niepewnie.
— Nie wiem, czy dzisiejszy dzień jest dobry na kolejne...
— Przysięgam, że to nie będzie kolejna rozmowa pełna łez — wyszeptał i pogłaskał ją po policzku. Gdy tym razem nie odskoczyła od niego, zdziwiona bliskością, zdobył się na mały uśmiech. — Poczekasz tu chwilę? — spytał mało bystro, wstając z podłogi na nogi.
— Chyba nie mam wyjścia? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie i ze zdziwieniem wpatrywała się w plecy Harry'ego, który truchtał do drzwi wejściowych. Zatrzasnął za sobą drzwi, a Annie zamrugała kilka razy, nie rozumiejąc co się dzieje.
Lepiej, żeby to nie były kolejne kwiaty, bo zabraknie jej miejsca też w wannie.
Harry w tym czasie podbiegł do samochodu i z kieszeni spodni wyjął klucze do auta. Pilotem odzbroił alarm audi i uśmiechnął się, gdy otwierał drzwi od strony pasażera. Ukucnął przy fotelu i wyszczerzył się do Tuckera, który dzierżył w zębach puchaty kocyk i machał wesoło ogonem na jego widok.
— Przyznaj się, Tuc, trzymałeś kciuki — zaśmiał się do psa, a potem zachichotał z dezaprobatą: — Nie żryj koca, Tucker, proszę cię. — Sięgnął dłonią po materiał z zamiarem wyrwania go z uścisku szczęki szczeniaka, jednak ten uznał, że to idealny moment na zabawę w "wal się, nie oddam". — Puść — polecił mu twardo, jednak pies tylko zamachał ogonem. Spróbował pociągnąć koc, żeby wyrwać go z pyska kudłatego stworzenia, jednak ten wziął to tylko za dobrą zabawę. — No puść — dyskutował z nim, jednak widząc, że szczeniak ma w dupie jego metody wychowawcze westchnął głęboko.
Zachichotał sam to siebie, zassał policzek przez chwilę i myślał, wpatrując się w szczeniaka, który podekscytowany nadal ściskał w zębach swój kocyk.
— No dobra, jak chcesz. — Wziął w ramiona Tuckera razem z kocem, bo ta uparta kupa futra nadal nie chciała przestać go gryźć. Popchnął biodrem drzwi auta i nacisnął czerwony guziczek na pilocie, uzbrajając alarm ponownie. — Przez ten twój szary koc cały płaszcz oblezie mi szarymi kłakami - mamrotał do psa, kierując kroki w stronę wejścia do domu rodzinnego Annie. — Gotowy, żeby poznać mamę? — spytał, uśmiechając się do siebie jak wariat.
Pokonał krótki chodnik i dwa schodki, a potem, zanim jeszcze nacisnął na klamkę, nachylił głowę nad szczeniakiem i ucałował go w pyszczek, mówiąc cicho:
— Nie przynieś mi wstydu, Tuc, błagam. Biegnij prosto do Annie, dobra? — uzgodnił z nim, a potem naparł dłonią na metalową, chłodną klamkę i pociągnął za ciężkie, drewniane drzwi.
Wszedł do środka i krzyknął do Annie:
— Odwróć głowę i nie patrz! — polecił jej krótko.
— Coś ty wymyślił?! — odkrzyknęła mu, wychylając się z fotela.
— Nie patrz! — powtórzył, starając się brzmieć poważnie, jednak w jego głosie wyraźnie było słychać rozbawienie. Tucker w jego ramionach zaczął się wiercić i rozglądać pyszczkiem na boki, ciekawy nowego głosu i nowego otoczenia.
— Styles...! — Annie zaczęła głośno, ostrzegawczym tonem.
— Nie wyjdę z korytarza, dopóki nie spojrzysz w okno i nie zamkniesz oczu!
— Jesteś nienormalny!
— Już! — Kłócił się z nią, krzycząc do niej. Zamknął za sobą drugie drzwi i upewnił się jeszcze: - Nie patrzysz?
— Jezu, Harry, przysięgam...
— Odwrócisz się, jak ci powiem, dobra?
— Styles...
— Dobra? - Nadzieja i podekscytowanie w jego głosie sprawiły, że nie była w stanie protestować, chociaż przewróciła oczami.
Niby facet, a jak dziecko.
— Dobra — posłusznie wykonała polecenie i, siedząc na fotelu, skrzyżowała ręce na piersi.
Harry postawił Tuckera na ziemi i spojrzał szczeniakowi w oczy.
— Gotowy? — spytał go szeptem i, jeszcze przed tym, jak puścił go wolno, próbował bezskutecznie wyjąć mu koc z zębów. Wywrócił oczami, gdy Tuc zawarczał cicho, chętny do kontynuowania tej zabawy.
— Co to było? — spytała podejrzliwie z fotela Annie, chcąc otworzyć oczy.
— NIE PODGLĄDAJ! — polecił jej natychmiastowo, śmiejąc się i pokazał Tuckerowi palcem fotel, do którego miał podreptać.
Puścił golden retriwera, który udał się w stronę fotela, z którego Annie miała idealny widok w lini prostej na ich dwójkę. Ciągnął w zębach kocyk i, nie byłby psem Harry'ego Stylesa, gdyby w połowie dystansu się o niego nie potknął i nie przewrócił teatralnie.
Styles, widząc to, kucnął, strzelił sobie z otwartej dłoni w czoło i zaśmiał się bezsilnie. Schował twarz w dłoniach, śmiejąc się. Tucker uznał, że - skoro już się przewrócił - leżenie i tarzanie się na kocu na panelach jest lepszym planem, niż wędrówka w stronę rudowłosej.
Przynajmniej wypuścił koc spomiędzy zębów.
Lokaty, patrząc na szczeniaka zaśmiał się jeszcze głośniej i wyrzucił mu głośno, widząc, że jego idealny plan szlag trafił:
— Której części zdania "nie przynieś mi wstydu" nie zrozumiałeś, Tuc, ty ciapku ty? — zachichotał, a Annie, słysząc jego słowa, olała wcześniejsze polecenie i otworzyła oczy.
Przed nią rozciągał się widok na wyszczerzonego i wpatrującego się w nią Harry'ego i na małego, puchatego goldena, który spojrzał na nią, gdy ona sama, zaskoczona, odnalazła jego ślepia. Spojrzała na Stylesa pytająco, czując, jak rośnie jej serce na widok szczeniaka. Lokaty podniósł się na nogi, podszedł do szczeniaka i chwycił go w ramiona, a potem podszedł do rudowłosej tak, żeby klęknąć przed nią na fotelu, podobnie, jak poprzednim razem. Tucker zaszczekał radośnie, gdy Harry tarmosił jego ucho w ramionach.
Pies obwąchał dłoń Annie, którą wystawiła w jego kierunku, a potem polizał ją, zadowolony i zaczął wiercić się w ramionach Harry'ego, chcąc przedostać się na jej kolana.
— Annie, to jest Tucker. — Styles odchrząknął i oficjalnie przedstawił rudej kudłate stworzenie, przekazując go jej na kolana. Annie zaśmiała się, gdy zadowolony Tuc oparł się o jej dekolt, stając na tylnych łapach i zaczął lizać ją po twarzy. Pogłaskała psiaka między uszami, zyskując jego aprobatę, a Harry wpatrywał się ogromnymi, zielonymi oczami w ten obrazek z rozczuleniem tak ogromnym, że czułość aż biła od niego aurą.
— Harry, czemu pies? — spytała go bystro Annie, podnosząc na niego szare oczy.
— Kiedyś mi powiedziałaś, że zawsze marzyłaś, żeby budowanie domu zacząć od psa, Annie... — wyznał jej nieco nieśmiało. — Tak, żeby podrósł przed narodzinami pierwszego dziecka... — Zagryzł niepewnie wargę, gdy powiedział to na głos.
Anastasia poczuła, jak mimowolnie w oczach stają jej szklanki.
Jezu, Harry...
— Nooo, więc, jakby, spełniam marzenia... A przynajmniej, no... próbuję? — Spojrzał na nią niepewnie i poczuł ciepło rozlewające się po jego klatce piersiowej, gdy Annie wzruszyła się, głaskając Tuckera i uśmiechając się szeroko, pierwszy raz od dawna. — W skali od jeden do sto ile mi jeszcze brakuje, żebyś pozwoliła mi się pocałować...? — spytał, zasysając wewnętrzną część policzka i patrząc na nią roziskrzonymi oczami.
— Z pięćdziesiąt. — Spojrzała na niego upominająco.
Skrzywił się nieznacznie, słysząc jej odpowiedź.
Oczywiście, że da jej czas.
Ale zapytać może, prawda?
— A jak przywiozę drugiego psa, to będzie już drugie pięćdziesiąt? — spytał bystro, chichocząc na widok Tuckera, który złapał w zęby sznurek od ściągacza kaptura w bluzie Annie i którego nie chciał puścić, mimo tego, że ruda siłowała się z nim, próbując namówić go do rozluźnienia uścisku. Podniosła na niego wzrok, rozbawiona i uniosła jedną brew, słysząc pytanie.
— Nie przeginaj, Styles...
Niech Wam będzie! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top