150

Annie wybudziła się ze snu bardzo gwałtownie. Gdy zrozumiała, że obudził ją wrzask z parteru, a nie kolejny koszmar, zmarszczyła brwi. Była osłabiona, ale czuła się o niebo lepiej, niż przed zaśnięciem. Zerknęła na zegarek wiszący na ścianie i skrzywiła się, że nie ma jeszcze ósmej rano. Przeszedł jej przez głowę pomysł, aby jeszcze nie wstawać. Wizja przedłużenia odpoczynku w cieplutkim łóżku wydała się jej zdecydowanie kusząca.

Do momentu, w którym nie usłyszała kolejnego wrzasku z parteru.

— CZY WAS OBU ZDROWO POPIERDOLIŁO?!

Otworzyła szeroko oczy, natychmiast rozpoznając damski głos.

Gemma.

— O, nie... — jęknęła, domyślając się, kogo dokładnie dotyczyło wykrzyczane pytanie.

Skopała z siebie kołdrę i zeskoczyła z łóżka, ignorując to, że od nagłej pionizacji jej ciała zakręciło jej się w głowie. Odetchnęła głęboko, gdy chwyciła balustrady schodów i bosymi stopami pokonała stopnie, prowadzące w dół schodów.

— Mówiłem, żebyś nie wrzeszczała, bo obudzisz Anę i dzieci — warknął donośnie nie kto inny, jak sam Styles.

Annie podniosła oczy na trzyosobowe zgromadzenie, które miało miejsce przy wyspie kuchennej. Michał stał koło lodówki i łypał groźnie na Harry'ego, który opierał się lędźwiami o blat w drugim końcu części kuchennej, przodem do schodów -- dlatego to on jako pierwszy dostrzegł jej obecność. Pomiędzy nimi stała wyraźnie wkurwiona Gemma. Rudowłosa przystanęła w połowie schodów, mrugając, żeby wyostrzyć wzrok.

A potem zamarła.

— Czy ty masz krew na twarzy? — spytała męża donośnym, zachrypniętym głosem, niedowierzając.

Gemma odwróciła się w jej stronę z błagalnym spojrzeniem. Miała łzy na policzkach.

— Idioci się pobili — oświadczyła jej, wyraźnie rozczarowana i wkurwiona jednocześnie.

Annie uniosła brwi i rozchyliła usta, zszokowana.

— CO TAKIEGO?!

— Obudzisz dzieci na piętrze — zwrócił jej uwagę Harry, starając się nie warczeć na własną żonę.

Annie zbiegła po schodach i potruchtała w jego stronę ze zmarszczonymi brwiami. Bez słowa ujęła jego podbródek pomiędzy dwa palce i obróciła jego głowę w bok, żeby obejrzeć rozwalony łuk brwiowy, z którego nadal leciała krew, kapiąc na jego biały t-shirt. Zacisnęła szczękę i przeniosła wzrok najpierw na zapłakaną Gemmę, a potem na Michała. Młynowski stał z rozciętą wargą i małą raną na policzku, który w okolicy kości policzkowej był już obrzęknięty i powoli zaczynał robić się siny.

— Czego nie zrozumiałeś, gdy prosiłam cię wczoraj, żebyś się nie wściekał i niczego nie odjebał? — Głos Annie, skierowany do Harry'ego, był lodowaty.

Lokaty ani niczemu nie zaprzeczył, ani nic nie potwierdził.

Gemma krzyknęła z frustracji, szlochając.

— Ja to pierdolę! -- oświadczyła bezsilnie rozsypana blondynka, nie czekając na odpowiedź bruneta. — Nie rozmawiam z tobą. — Wskazała palcem na Michała — A z tobą tym bardziej nie rozmawiam. — Posłała bratu spojrzenie pełne żalu i wyszła z otwartej przestrzeni parteru, żeby zamknąć się w jednej z gościnnych sypialni.

Annie puściła podbródek Stylesa, posyłając mu spojrzenie pełne mordu.

Przeniosła wzrok na Michała i spytała konkretnie:

— Czyj to był pomysł? — Jej głos z powodzeniem mógłby zamrozić dno oceanu za szklaną ścianą.

Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy porozumiewawczo, słysząc jej pytanie.

— Nieważne — mruknęli oboje w tej samej chwili, krzyżując spojrzenia.

Annie prychnęła ze złości.

Skończeni debile.

— Nie wiem, który z was jest głupszy! Ty, bo nie potrafisz zrozumieć, że twoja siostra ma prawo do własnych błędów i że to już nie jest etap, w którym możesz załatwiać cokolwiek za nią... — Przeniosła wściekłe spojrzenie na męża. — ... czy ty, że dałeś się wciągnąć w tę paranoję! Widzicie, w jakim stanie ta dziewczyna teraz jest?! Na pewno pomagacie jej bezstresowo przebrnąć przez pierwszy trymestr ciąży! Oby to się tragedią nie skończyło, bo do końca życia będziecie sobie to wypominać, wy lekkomyślne dupki! To nie wasze zdanie powinno być tu najważniejsze!

Michał i Harry spoglądali na wściekłą Anastasię, nie mając odwagi z nią dyskutować.

— Obyście chociaż już wszystko sobie wyjaśnili poprzez rozwalenie sobie ryjów — wycedziła pogardliwie. — Składajcie się sami z tego bałaganu. Ja wam nie pomogę — oświadczyła głośno.

Odwróciła się na pięcie, kipiąc ze złości i wbiegła po schodach na górę, z zamiarem skierowania się w stronę pokoju dziecięcego.

Stanęła jednak w połowie schodów i spojrzała na męża przez ramię, dodając:

— Ta rozwalona brew jest do szycia chirurgicznego, Styles.

Widziała, jak zbladł, gdy usłyszał jej słowa. Włożyła całą silną wolę w to, żeby się nie wyłamać i ruszyła na piętro, zostawiając go na dole.

Przystanęła w progu pokoju dziecięcego, zdziwiona, gdy na fotelu ustawionym pomiędzy łóżeczkami bliźniaczek dostrzegła Anne ze łzami w oczach. Zamrugała na jej widok, odchrzakując i dusząc w sobie mały atak kaszlu.

— Nie wiedziałam, że tu jesteś, mamo... — mruknęła cicho, nie bardzo wiedząc, co powinna powiedzieć.

Anne posłała rudowłosej smutny uśmiech.

— Do niektórych rzeczy nie mogę się wtrącać, Ana, kochanie... Muszą wyjaśnić to pomiędzy sobą... — wymamrotała z bólem w głosie, spoglądając na wierzgającą w łóżeczku rudziutką Antosię.

Obie westchnęły ciężko, a Annie podeszła do Dorothy, żeby sprawdzić, czy dziewczynka nadal śpi.

— Mocno się potłukli? — odwróciła głowę w stronę brunetki, gdy usłyszała jej pytanie.

— Mish ma rozciętą wargę i policzek, a mój mąż rozwalony łuk brwiowy, który wymaga na oko co najmniej trzech szwów. Będzie miał limo pod okiem...

Anne odetchnęła raz jeszcze, chowając twarz w dłoniach i pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Nie wiem, który z nich rozczarował mnie bardziej... — szepnęła ledwo słyszalnie. Głos brunetki przesiąknięty był milionem emocji tak bardzo, że Annie aż zaszkliły się oczy. — Mam nadzieję, że wyrzuty sumienia zjedzą ich żywcem...

Annie usiadła na ziemi i oparła czoło o szczebelki łóżeczka Dottie, zamykając oczy.

— Ja też mam taką nadzieję, mamo... Ja też mam taką nadzieję...  — mruknęła, starając się uspokoić emocje i wyrównać rytm własnego oddechu.

Uchyliła powieki i przeniosła wzrok na ciemne kędziorki córeczki, szepcząc:

— Twój tatuś kiedyś wpędzi mnie do grobu, Dott...















































Harry po raz kolejny przyznał sam przed sobą, że jest skończonym idiotą, który w końcu musi nauczyć się tego, jak panować nad własną impulsywnością.

Nie pamiętał, który z nich uderzył jako pierwszy. Nie pamiętał, czy pierwszy wrzasnął on sam, czy Michał. Pamiętał tylko, że zarówno jego, jak i faceta jego siostry otrzeźwił widok krwi na dłoniach. Gdy zobaczyli, że poturbowali się aż tak mocno, spojrzeli na siebie z przerażeniem.

— Już po nas, Harry...  — jęknął Michał, gdy zrozumiał, co nawyprawiali.

Styles już w tamtej chwili wiedział, że tak naprawdę wybaczył Michałowi wszystko, co miał mu za złe. Wiedział, że pochodzi obrażony na niego jeszcze trochę, ale będzie gotowy wesprzeć jego i Gemmę całym sobą, bez względu na wszystko. Bo w końcu, cieszył się ich szczęściem. Nawet, jeśli to szczęście nie było takie proste i Michał i jego siostra wiele musieli jeszcze poukładać: ta ciąża nadal była szczęściem.

Dlatego, im bardziej rozpamiętywał dzisiejszy poranek, tym bardziej jego własne zachowanie wydało mu się głupie i nie na miejscu.

Harry westchnął ciężko i przyłożył opakowanie mrożonego szpinaku do czoła, sycząc z bólu.  Rana na brwi, która pod plastrem w kolorowe misie kryła cztery szwy, zapiekła go nieprzyjemnie pod wpływem zimna. Zdążył już zmienić koszulkę, umyć twarz i odnaleźć zestaw plastrów opatrunkowych, błogosławiąc swoją małżonkę za to, że trzyma najważniejsze rzeczy na wierzchu, w opisanych, plastikowych pojemniczkach. Złota kobieta. Jej pedantycznie był zbawieniem dla jego bałaganiarstwa.

Na szpitalny oddział ratunkowy zawiózł go jego własny oprawca. Michał bez wahania zgarnął kluczyki od audi i wsadził go w samochód, wioząc go do chirurga. Płakał, gdy lekarz zszywał ranę na jego czole. Nienawidził igieł. Marzył, żeby Annie trzymała jego dłoń, gdy mężczyzna w kitlu szył jego przeklęty, rozwalony łuk brwiowy.

Atmosfera w domu zrobiła się tak gęsta, że dało się ją ciąć nożem.

Gdy już ogarnął swoją twarz i wrócił z prywatnej kliniki, porozmawiał z Gemmą. Zrozumiał, że przegiął. W żalu i w emocjach zapomniał o tym, że to jego siostra powinna być w tym wszystkim najważniejsza — jego mała Annie miała całkowitą rację.

Harry i Gemma płakali dobrą godzinę, gdy już udało mu się ją przeprosić. Rozkleił się jak dziecko, powtarzając jej jak mantrę, że zawsze będzie mogła na niego liczyć i, że nigdy nie przestanie jej kochać.

I chociaż siostra przebaczyła mu dzisiejszy poranek, chociaż z Michałem podali sobie rękę na znak zgody, chociaż mama wydawała się rozmawiać z nim normalnie, nadal czuł, że nie wszystko jest w porządku.

Annie spędziła czas z bliźniaczkami pokoju dziecięcym aż do popołudnia, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, gdy zaszedł zapytać o jej samopoczucie. Odpowiadała mu uprzejmymi półsłówkami, doprowadzając go do szaleństwa tą polityczną poprawnością. Wolałby, gdyby na niego nawrzeszczała. Gdy traktowała go w ten sposób, nawet nie wiedział, w jaki sposób miałby zacząć przeprosiny, które był winien również jej.

Westchnął bezsilnie, ciskając opakowaniem mrożonego szpinaku na łazienkowy blat, tuż obok zlewu. Miał ambitne plany na dzisiejszy dzień. Miał spędzić go z żoną i córeczkami, w cudownej atmosferze od samego rana, aż do samej północy, gdy kalendarze pokażą Nowy Rok. Miał im podziękować za to, że są. To był dla niego wyjątkowy dzień: symbol tego, ile los podarował mu przez ostatnie dwanaście miesięcy i tego, że kolejne, jeszcze bardziej wyjątkowe dwanaście miesięcy, dopiero przed nimi.

Tymczasem, od samego rana udało mu się koncertowo ten dzień spierdolić.

Znów miał żal do siebie i czuł ogromne wyrzuty sumienia. Nie tak miał wyglądać ten sylwester.

Podniósł wzrok na swoje odbicie w lustrze i skrzywił się na widok podkrążonego oka po stronie rozwalonego łuku brwiowego.

— Weź się w garść — polecił samemu sobie i olał rozmrażający się na blacie szpinak.

Skierował się w stronę pokoju bliźniaczek. Drzwi były otwarte na oścież, więc nie pukał. Zajrzał do środka, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Dziewczynek nie było w łóżeczkach, więc domyślił się, że mama lub Gemma zabrały je na dół, zostawiając śpiącą Annie w spokoju. Rudowłosa zasnęła na rozkładanym fotelu, zwijając się w standardową dla siebie pozycję embrionalną. Harry westchnął cichutko i podszedł do ukochanej. Nachylił się nad nią, żeby wziąć ją na ręce i przenieść do łóżka. Spanie na tym fotelu zawsze kończyło się dokuczliwym bólem pleców i karku: mebel był diabelsko niewygodny.

Gdy jego ramię oplotło talię śpiącej Annie, rudowłosa ocknęła się gwałtownie, biorąc haust powietrza do płuc.

— Nie chciałem cię przestraszyć, kotku...— wymruczał uspokajająco, gdy odskoczyła od niego, o mały włos nie spadając na podłogę.

Annie najpierw spojrzała na plaster na jego czole, opuchniętą kość policzkową, siną skórę pod okiem, a dopiero potem skrzyżowała ich spojrzenia.

— Wyglądasz jak gówno — podsumowała go sucho.

Harry zacisnął wargi w wąską linię ze skruchą na twarzy. Już-już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale ubiegła go pytaniem:

— Gdzie są dziewczynki?

— Pewnie na dole z mamą, albo z Gemms... — mruknął, chcąc przejść do punktu, w którym znajdują się przeprosiny.

Annie zmarszczyła brwi i prychnęła ironicznie.

— Jesteśmy zajebistymi rodzicami. Nawet nie wiemy, gdzie w naszym własnym domu aktualnie przebywają nasze własne, dwumiesięczne dzieci — mruknęła pod nosem i zrzuciła z siebie koc, którym wcześniej okryła ramiona i plecy.

Ułożyła dłoń na ramieniu Harry'ego, aby go odsunąć tak, żeby mogła wstać i go wyminąć.

— Odsuń się, Hazz. Przespałam godzinę karmienia. Wystarczy, że zgubiłam bliźniaczki podczas mojej drzemki. Nie chcę ich dodatkowo zagłodzić na śmierć.

— Ana... — zajęczał prosząco. — Ann, proszę, porozmawiaj ze mną... Skarbie...

— Daj mi spokój, Harry. Nadal jestem na ciebie wkurwiona. Nie dość, że wczoraj wieczorem mnie okłamałeś, to jeszcze zachowałeś się dziś rano jak skończony dureń — syknęła do bruneta.

— Ale, Ana...

— Jeśli nie chcesz szwów na drugiej części czoła, to zostaw mnie w spokoju — warknęła.

Harry ściągnął brwi, gdy ominęła go, udając się w stronę korytarza.

— Skąd wiesz, że jednak założyli mi szwy?

— Nie gadam z tobą. Za to twoja siostra ma aktualne dane. W końcu nadal jesteś moim mężem. Martwiłam się o twój pusty łeb, ośle — oświeciła go i podreptała w stronę parteru, zostawiając go samego w pokoju dziecięcym. — Mama prosiła żebyś pomógł jej z nakryciem stołu na tarasie — krzyknęła do niego jeszcze przez ramię.

Harry schował twarz w dłoniach i westchnął ciężko. Miał ochotę wrzasnąć z całych sił, ale nie zrobił tego, nie chcąc robić z siebie wariata. Zacisnął szczękę i spojrzał na horyzont oceanu zza szklanej ściany. Słońce zaczęło chylić się ku dołowi, co oznaczało, że przyjaciele za chwilę pojawią się w domu Stylesów, żeby świętować rozpoczęcie nowego roku.

Tylko jak miał świętować ten symboliczny, ważny moment, skoro najważniejsza dla niego osoba przebywająca w tym domu, aktualnie nie chciała na niego patrzeć?















































Harry Styles nie był dobry w cierpliwość. Annie doskonale o tym wiedziała.

W okolicy godziny dziewiątej wieczorem napięta atmosfera prawie całkowicie rozeszła się po kościach. Poza tym, że Annie nadal nie odzywała się do Harry'ego, a Michał i sam Styles wyglądali jak ofiary przemocy domowej, wszystko było po staremu.

Impreza sylwestrowa toczyła się w obrębie salonu, tarasu z widokiem na ocean i pod ogrodową altanką oświetloną girlandą — ta ostatnia przestrzeń służyła za klimatyczny kawałek parkietu. W domu Annie i Harry'ego ponownie zrobiło się tłoczno. Z każdego miejsca w domu słychać było głośne śmiechy i radosne śpiewanie, które niosło się echem wraz z muzyką z głośników. 

Wbrew pozorom, niewiele osób w towarzystwie spędzało tę noc z alkoholem. Większość ekipy pozostawała trzeźwa, przez co goście chętnie zmieniali się opieką nad Antoniette i Dorothy, które szybko znudziły się imprezową atmosferą i postanowiły się zbuntować, wyraźnie dając do zrozumienia, że najlepiej czują się w ich własnym pokoju.

Annie popijała właśnie gorącą herbatę z kubka, tuląc się do Sammy'ego, który wisiał na ramieniu Nialla. Poprawiła satynową frotkę na czubku głowy, która trzymała tonę jej loków w dużym, chaotycznym koku. Miała na sobie najzwyklejsze, ukochane trampki, gruby, za dużą na nią sweter Stylesa i dresowe rurki, które nie ograniczały jej ruchów. Z dystansu obserwowała własnego męża, który — odkąd rozpoczęła się sylwestrowa potańcówka — wyraźnie zmienił taktykę starania się o jej uwagę.

https://youtu.be/r3Pr1_v7hsw

Z głośników popłynął jeden z tych utworów, które kochała całą sobą, a ona automatycznie odszukała wzrokiem człowieka, na którym cały czas zawieszała oko, udając przed wszystkimi, że wcale tego nie robi.

Podobnie, jak Harry.

Szare oczy skrzyżowały się ze szmaragdowymi tęczówkami Stylesa, który stał dobre dwadzieścia metrów od niej, towarzysząc Zaynowi, Michałowi i Smithowi w wypaleniu paczki mentolowych fajek.

Normalnie ochrzaniłaby go za branie papierosa do ust, ale przecież była na niego zła i było jej to obojętne, prawda?

Stał niedaleko, celowo ustawiając się tak, aby Annie miała na niego dobry widok. Niby angażował się w dyskusję z Malikiem, ale tak naprawdę upewniał się, że leżący na nim cienki, wkładany przez głowę sweter idealnie podkreśla jego wyprostowane plecy. Starał się stać bokiem do Annie i uśmiechać się dużo, tocząc rozmowę, aby widok jego zarysowanej szczęki skutecznie ją rozpraszał. Gdy się odzywał, odzywał się głośno, aby usłyszała jego niski, zachrypnięty głos, przebijający się przez muzykę. Powoli wypalał papierosa, za każdym razem teatralnie wydychając tytoniowy dym: układał usta w dzióbek, przymykał powieki i odchylał głowę w tył, tworząc wokół siebie teatralną, pachnącą mentolem chmurę. I, za każdym razem, gdy przyłapał ją na tym, że się na niego gapi, uśmiechał się łobuzersko pod nosem. Zwłaszcza, gdy udawała, że wcale nic takiego nie miało miejsca i szybko odwróciła oczy w inną stronę.

Gdy po raz kolejny wydarzyła się ta sama sekwencja zachowań, a Annie uciekła od niego wzrokiem, zgasił końcówkę mentolowej fajki w popielniczce. Wypuścił drapiący go w gardło dym i ruszył w kierunku rudowłosej, poruszając się płynnie i pewnie, niczym wypatrująca swojej ofiary pantera. Zdusił w sobie chichot na widok tego, jak bardzo próbuje mu pokazać, że właśnie go olewa. Urocza była w tej swojej upartości. Kochał ją taką całym sercem. Znał ją na wylot.

On też wiedział, jakie są jej słabe punkty.

Utwór zespołu Foreigner niemal dobiegł połowy pierwszej zwrotki, gdy stanął przed nią i wyciągnął dłoń w jej stronę, pytając nisko:

— Pozwolisz mi?

Rozchyliła wargi, zupełnie nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. To były pierwsze słowa, jakie skierował do niej bezpośrednio dzisiejszego wieczora.

Parkiet był pusty. A on stał przed nią, z tym intensywnie szmaragdowym spojrzeniem, za którym kryło się milion emocji, z rozczochranymi włosami, prosząc ją o taniec do piosenki, która zajmowała specjalne miejsce w ich sercach. Poważnie rozważali tę pozycję jako tą, która uplasowała się w roli zwycięzcy w konkursie piosenki, która miała stanowić ich wybór na pierwszy taniec na ich weselu. Tętno Annie przyspieszyło, jakby była zauroczoną nastolatką, a na karku poczuła stado dreszczy. Zadrżała, transparentnie zdradzając, jak na nią działał.

Zanim ujęła jego dłoń, zatrzymała wzrok na jego obrączce. Uwielbiała na nią patrzeć. Nigdy jej nie ściągał. Czasem miała wrażenie, że po prostu upewnia się, że na pewno jest na swoim miejscu: na jego prawej dłoni.

Pomógł jej wstać z kanapy i powolnym krokiem zaprowadził ją na parkiet, ujmując ramieniem jej talię. Czuł na swojej twarzy jej wielkie, szare oczy i to, jak gapiła się na jego profil. Starała się pamiętać o tym, że nadal jest na niego zła, ale średnio jej się to udawało. Teraz, gdy znalazła się bliżej niego, omiótł ją zapach trawy cytrynowej, Hugo Bossa i mentolowego tytoniu, który stanowił wybuchową mieszankę, odbierającą jej zdolność logicznego myślenia.

Cholerny Styles.

Zawsze jej to robił.

Stanął na samym środku parkietu. Girlanda rozwieszona dookoła nich sprawiała, że zmrok i szum oceanu zyskały na swojej sile, potęgując ten trywialny, a zarazem magiczny moment. Z łobuzerskim uśmieszkiem okręcił ją dwa razy dookoła jej własnej osi, a potem ułożył ramiona i barki w wyjściową pozycję taneczną. Samuel spędził godziny na przeklinaniu, gdy uczył ich tych podstaw.

Annie poddała mu się całkowicie. Zupełnie zapomniała o tym, że dookoła nich znajduje się ich rodzina i przyjaciele, którzy obserwowali ich z uśmiechami. Dla niej ten moment koncentrował się na piosence, której każdą nutę potrafiła rozpoznać w środku nocy, wyrwana ze snu, na zielonych oczach i na zapachu Harry'ego, wymieszanego z zapachem mentolowych papierosów. Reszta nie miała znaczenia.

Zamknęła powieki i zaciągnęła się jego zapachem, gdy przyciągnął ją do siebie bliżej, decydując, że pierwszą część piosenki zatańczą w sposób, który Sammy klasyfikował jako "klasyczne, przytulańcowe dreptanie w miejscu". Oparł swoje czoło o jej czoło i zaśpiewał wraz z wokalistą:

— I wanna feel what love is. I know you can show me...

Annie poczuła falę dreszczy, które przebiegły po jej udach, plecach i ramionach. Znaczenie tych słów uderzyło ją podwójnie.

Tym właśnie byli. Jednością z dwóch, wybuchowych charakterów, które mogłyby podpalić świat swoim temperamentnym nastawieniem. Byli dla siebie wszystkim, o czym marzyli. Walczyli z demonami przeszłości, z którymi postanowili się zaprzyjaźnić, aby zakończyć wojny i pokazać sobie nawzajem, jak wygląda prawdziwa miłość. Ona uczyła go z każdym dniem, jak powinna wyglądać zdrowa relacja, podobnie, jak on pokazywał jej, jak definiuje się pojęcie "mężczyzny". Byli dla siebie najpiękniejszą, najbardziej wymagającą lekcją. Byli dla siebie całym światem.

Nawet, jeśli czasem jedno z nich zachowywało się, jakby upadło na głowę. Jak dzisiaj.

Harry przyłożył wargi do jej czoła, a ona zarzuciła dłonie na jego kark, gdy mocniej ścisnął jej talię. Miała wrażenie, że chciał coś powiedzieć, bo poruszył ustami po to, żeby po chwili je zamknąć. Ponownie oparł czoło i jej własne i podążał za głosem Louisa Gramma:

— In my life, there's been heartache and pain. I don't know if I can face it again.

Annie otworzyła oczy, chcąc widzieć jego twarz. Doskonale wiedziała, że to nie są "tylko słowa piosenki". Muzyka od zawsze wyrażała uczucia Harry'ego w lepszy sposób, niż on sam potrafił je wyrazić.

— I can't stop now, I've traveled so far to change this lonely life...

Wyśpiewał nisko, patrząc na nią i czule zakładając pojedynczego, nieznośnego loczka za jej ucho, gdy kołysał ich w powolny rytm utworu. Nie mogła opanować drżenia. Nie potrzebowała więcej słów. Jakimś cudem przez miniony rok pozwolił jej nauczyć się odczytywania jego emocji, jego myśli i słów, które chciałby wypowiedzieć, bez potrzeby mówienia na głos. Czasem wystarczyło, że po prostu patrzyła w szmaragdowe tęczówki i miała poczucie, że wie wszystko. Że otworzył przed nią swoje serce bardziej, niż przed kimkolwiek, kiedykolwiek wcześniej. Oddał jej się w całości. Bezsprzecznie: w całości.

Zapatrzyła się na niego po raz kolejny, zapominając o oddychaniu. Nie przeszkadzała jej gryząca jej nozdrza woń mentolowego tytoniu, który normalnie ją wkurzał. Dzisiejszego wieczoru stanowił on uzupełnienie chwili.

Gdy zbliżał się kolejny refren, Harry uśmiechnął się cwaniacko i oświadczył jej cicho tak, jak zwykł to robić, gdy zamykali się we dwójkę w sali prób, ćwicząc choreografię do ich pierwszego tańca:

— Na "trzy" — wymruczał to jej ucha, układając sobie jedną jej dłoń na barku. Drugą ujął w dłoń, ponownie prostując plecy i ściskając jej talię.

Zanim się zorientowała, wirowała na parkiecie w walcu, którego uczył ich Samuel. Dopiero, gdy sam blondyn i reszta ekipy zagwizdała z uznaniem, przypomniała sobie o ich istnieniu. Zachichotała głośno, gdy Styles asekurował ją w trakcie prostego podnoszenia. Posłusznie poddawała się jego niemym poleceniom, rozumiejąc, że nareszcie ma przy sobie człowieka, któremu bezgranicznie ufa. Annie nikomu jeszcze nie oddała kontroli tak, jak Harry'emu. Nikt nie dał jej tak dużego poczucia bezpieczeństwa i pewności.

Przytulił ją do siebie z uśmiechem na ustach i cmoknął jej głowę, gdy piosenka się skończyła.

— Wyszło wam lepiej, niż na pierwszym tańcu! — wypomniał im Sammy, który po chwili roześmiał się w głos, gdy zarówno Anastasia, jak i Harry w tym samym momencie wystawili w jego kierunku po środkowym palcu.

Z głośników poleciał kolejny kawałek z playlisty, psując romantyczną atmosferę. Liam roześmiał się głośno, włączając jakiś dyskotekowy utwór i ciągnąc Mayę na parkiet, żeby poskakać.

Harry nachylił się nad uchem Annie i mruknął, obejmując ją ramionami:

— Chodź ze mną na górę.

Annie ściągnęła brwi i spojrzała na niego jak na wariata.

— Tak teraz? — spytała z niedowierzaniem i z oburzeniem, zakładając, że chodzi mu o seks.

Styles nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem.

— Nie w celach kopulacyjnych, żona — uświadomił ją ze śmiechem, obejmując ją ramieniem i prowadząc ją w stronę salonu. — A podobno to ja jestem tym niewyżytym... — sarknął.

— A nie jesteś? — zironizowała głośno.

— Ciii, nie musisz tak od razu uświadamiać wszystkich dookoła...

— EJ, JESTEŚCIE W TOWARZYSTWIE! — krzyknął za nimi Smith, wyraźnie oburzony tym, że nagle ze sobą rozmawiają i zostawiają gości, uciekając w stronę domu.

— Oj cicho, daj im pogadać i nie drzyj dupska. Drink ci się kończy. Pij, a nie się stresujesz...  — skarciła go Gemma, szturchając go w ramię. Dzięki niej ich wyjście zarejestrowała tylko garstka ekipy.

Harry poprosił Annie, żeby poczekała na niego w sypialni, a sam wszedł do garderoby, gdy już zniknęła mu z oczu. Zanurkował pomiędzy swoimi garniturami, które wisiały na wieszakach w jego części szafy. Rozsunął ubrania i sięgnął po małą, papierową torebeczkę, którą schował przed swoją małżonką. Trzymał ją specjalnie na tę okazję. Leżała w tym miejscu, odkąd wrócił z Meksyku. Otworzył papierową torebkę i wyjął z niej niewielki, skórzany futerał. Uśmiechnął się na widok zawartości. Schował biżuterię do kieszeni spodni i odłożył papierową torebkę w miejsce, w którym leżała, poprawiając wieszaki z garniturami na drążku, a potem ruszył w stronę Annie.

Wyszedł z garderoby drugimi drzwiami, które łączyły się bezpośrednio z ich sypialnią. Uniósł kącik ust na jej widok. Stała przy dużym oknie, obejmując się ramionami i spoglądała na ocean. Pokochała ten widok całą sobą, odkąd tu zamieszkali.

Obróciła się w jego stronę z pytającym spojrzeniem, gdy usłyszała jego ciche kroki. Wwiercała się w jego twarz wielkimi, szarymi oczami, próbując rozszyfrować, dlaczego na jego prośbę uciekli z imprezy na dole.

Harry wziął głęboki oddech do płuc.

— Zacznę od tego, że chciałem cię przeprosić — zaczął nisko. — Za rano, Ana...

Westchnęła ciężko, nie komentując.

— Wiem, że czasem zachowuję się jak dzieciak. Pracuję nad tym — zacisnął wargi i spojrzał na nią ze skruchą.

Przeciągnęła kontakt wzrokowy i pokręciła głową z niedowierzaniem, mówiąc do niego w końcu:

— Chodź się przytul, idioto...

Posłał jej rozbrajający uśmiech, widząc, że kryzys został zażegnany. Posłusznie podbiegł w jej stronę i przytulił ją mocno, odrywając jej nogi od ziemi, przez co pisnęła ostrzegawczo.

— Ale przysięgam ci, Styles... Jeśli jeszcze raz odstawisz taką akcję, to znajdę sobie innego męża — zagroziła mu pół-żartem, pół-serio.

— Że niby miałbym cię komukolwiek oddać? Nie ma takiej możliwości — zachichotał uroczo, odstawiając ją na ziemię. — Jesteś moja.

— Możemy już wrócić na dół? — spytała, nareszcie rozmawiając z nim normalnym tonem. — Zanim nasza rodzina wysunie wniosek, że się tu rozmnażamy?

— Nasza rodzina i tak wysunie taki wniosek — prychnął łobuzersko i ułożył dłonie na jej ramionach, aby obrócić ją przodem do okna. Objął ją ramionami od tyłu i nachylił się, aby polecić jej na ucho. — Zamknij oczka.

— Co ty kombinujesz, żabo? — spytała podejrzliwie.

— No, dawaj. Bo nasza rodzina pomyśli, że się rozmnażamy — pospieszył ją, używając jej własnego argumentu.

Zdusiła w sobie chichot i posłuchała.

— A teraz wystaw do przodu prawą rękę — zamruczał prosząco i ujął jej nadgarstek swoją prawą dłonią, pomagając jej zrobić ten ruch w taki sposób, jaki miał na myśli. — I przez chwilę tak zostań — polecił jej konspiratorskim tonem i cofnął dłonie z jej ciała, nurkując w kieszeni.

Annie stała z zamkniętymi oczami i czuła, jak jej nadgarstka dotyka zimny metal. Jednocześnie Harry manewrował wokół chłodnego tworzywa, łaskocząc jej skórę ciepłymi opuszkami palców. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy specjalnie ułożył podbródek na jej barku, majstrując przy jej nadgarstku. Załaskotał oddechem jej szyję, gdy skończył i pocałował jej policzek, układając dłonie na jej brzuchu. Obejmując ją od tyłu, polecił jej:

— Otwórz oczka.

— Miało nie być prezentów — wypomniała mu, zaciskając powieki.

— Oj, nie marudź. Otwieraj.

Wzięła głęboki oddech do płuc i otworzyła oczy, odruchowo spoglądając na swój nadgarstek. Uśmiechnęła się czule, gdy dostrzegła srebrny łańcuszek, do którego przyczepione były zawieszki.

— Wiem, że nie nosisz bransoletek. Ale przecież przez ten rok nauczyłem cię nosić pierścionek zaręczynowy, obrączkę i naszyjnik. Kolczyki i bransoletki też nauczę cię nosić — zaśmiał się do jej ucha.

Annie z zaciekawieniem przysunęła przedramię bliżej, żeby obejrzeć błyskotkę na nadgarstku. Łańcuszek wyglądał na delikatny, ale solidny jednocześnie. Uniosła go bliżej oczu, aby drugą dłonią ująć połyskujące w świetle zawieszki. Zaśmiała się, gdy dostrzegła figurkę szczeniaka rasy golden retriever.

— Tucker? — spytała z niedowierzaniem.

Harry, opierający brodę o jej bark, delikatnie skinął twierdząco głową.

— Zaskakująco podobny — przyznała, zagryzając dolną wargę z uśmiechem. Przełożyła w palcach kolejny breloczek, rozpoznając miniaturkę budynku Koloseum. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Obok koloseum wisiał maleńki, szklany fortepian, którego stelaż stanowił wykonany ze złota szkielet. — Przecież on wygląda jak ten mój, który stoi na parterze.

Harry, uśmiechając się raz jeszcze, skinął głową.

— Jak ty...?

— Musisz wszystko wiedzieć, nie? — zachichotał.

— Jakby to była jakaś nowość — mruknęła, nadal zapatrzona w miniaturowy instrument.

— Zawieszki są robione ręcznie. Odwzorowywane na podstawie zdjęć — przyznał.

Annie aż rozchyliła wargi z wrażenia, nie wiedząc, co ma powiedzieć.

Kolejna zawieszka była w kształcie jaskółki -- identycznej, jak te, które Styles miał wytatuowane na piersi. Uśmiechnęła się szerzej na widok miniaturowego ukulele. To ona nauczyła go na nim grać. Ściągnęła brwi na widok dwóch literek, które zostały splecione ze sobą tak, że choć osobne, były nierozerwalnie połączone.

— "D" i "A"... Kropeczki...

Harry w ciszy delektował się jej emocjami. W milczeniu tulił ją do siebie, obserwując, jak miesza się w niej rozczulenie, zaskoczenie i radość tak duża, że aż zaszkliły jej się oczy.

Ostatnia zawieszka przedstawiała figurkę małej, uśmiechniętej żabki, która miała tatuaże na przedniej, lewej łapce, a na szyi naszyjnik z perełek. Annie roześmiała się głośno, gdy zrozumiała, że przedstawiała nikogo innego, jak jego samego.

I to był moment, w którym poczuła, że płacze.

— Kochanie, dziękuję ci za ten rok... — odezwał się, tuląc ją do siebie. — Wiem, że przez ostatnie dwanaście miesięcy zmieniło się dosłownie wszystko. I wiem, że dużo jeszcze się zmieni. Chciałbym, żebyś zawsze pamiętała o tym, jak bardzo mocno cię kocham. Przed nami jeszcze miliony takich wspomnień i symboli, jak te... — Prawą dłonią ujął zawieszkę z Koloseum, na co Annie zaśmiała się przez łzy. — Na tej bransoletce jest jeszcze dużo miejsca na nowe wspomnienia. A jak tego miejsca zabraknie, to kupię ci drugą — dodał beztrosko.

Obróciła się przodem do niego, wyrywając się z jego objęć, żeby zarzucić ramiona na jego kark i połączyć razem ich usta.

— Kocham cię, Harry... Kocham cię tak cholernie mocno, że wiem, że bez ciebie nic już nie ma sensu...

Ujął w dłonie jej policzki, oddając pocałunek i ścierając łezki z jej skóry.

— Ja ciebie też kocham, Ana. I nie wyobrażam sobie życia bez ciebie...

Wtuliła się w niego, wspinając się na palce.

— Dziękuję Ci... Za wszystko... Za ten rok. Za twoją miłość. Za dziewczynki... Za wszystko, kochanie... Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę odpowiednie słowa, żeby ci podziękować...

Ucałował jej czoło, tuląc ją do siebie i z rozczuleniem zauważył, że o mały włos sam nie uronił kilku łez.

— Mamy przed sobą jeszcze bardzo dużo czasu, Ann. Coś wymyślisz.

Po jego klatce piersiowej rozlała się fala ciepła, gdy usłyszał jej dźwięczny śmiech.

— Mamy czas do końca świata... — mruknął jej do ucha.

— Do końca świata?

— Do końca świata — potwierdził, skradając całusa z jej skroni. — Chodź, misia. Musimy wrócić na dół, bo będą z nas szydzić przez kolejny miesiąc.

Czas do północy zleciał ekspresowo. Nim Annie się obejrzała, tuliła się do Harry'ego, stojąc na brzegu klifu na ich podwórku. Ona i Styles mieli jedną, bardzo ważną, wspólną cechę: oboje nienawidzili oglądać pokazów fajerwerków z bliskiej odległości.

Większa część towarzystwa zeszła na plażę, żeby przygotować zaplanowany pokaz pirotechniczny. Tuckerem zaopiekowali się Gemma i Michał, którzy zabrali goldena to wyciszonego pomieszczenia w piwnicy, służącego za studio nagraniowe. Przyszli, młodzi rodzice chcieli pobyć sami w tej ważnej chwili.

Bliźniaczki z kolei zostały zaopatrzone w czapki i w wyciszające słuchawki. Annie tuliła do siebie Dorothy, a Harry obejmował ramieniem malutką Antosię. Dziewczynki — o dziwo — rozglądały się dookoła z zaciekawieniem, nie panikując. Nie rozpłakały się też, gdy niebo nad nimi rozbłysło kaskadą świecących kolorów.

Styles mocniej objął ramieniem rudowłosą z córką w ramionach i ucałował czoło Annie, nachylając się nad nią.

— Szczęśliwego nowego roku, piękna.

Annie podniosła szare, błyszczące oczy na Harry'ego i uśmiechnęła się czule.

— Szczęśliwego nowego roku, żabko.

Brunet poprawił sobie Antoniette w ramionach i dodał:

— Wam też, kluski. — Cmoknął główkę Tosi, a potem nachylił się nad Dottie. — Żebyście rosły zdrowe i grzeczne. I żebyście więcej spały, bo nie będziemy mieć czasu zrobić wam rodzeństwa.

Annie nie zapanowała nad krótkim atakiem głośnego śmiechu.

— Jesteś głupi, Styles — wyrzuciła mu, kradnąc mu całusa z warg.

— Takiego mnie chciałaś — odpowiedział w jej usta, a potem obrócił ją tak, żeby móc nadal ją objąć. — Życzę ci, żona, żebyś musiała mnie znosić i kochać już do końca świata.

— Do samego końca? — zachichotała, patrząc w niebo pełne kolorowych fajerwerków.

— Do samego końca — wymruczał, potwierdzając.

— To nie będzie takie trudne... — zażartowała z szerokim uśmiechem.

— Się przekonamy — wyszczerzył się.

— Wieczność z Harrym Stylesem. Brzmi strasznie.

Harry roześmiał się dźwięcznie.

— Aż wieczność?

— Aż wieczność.

Kolorowe, kalifornijskie niebo, pachnące oceanem, jego perfumami i spełnionymi marzeniami już na zawsze pozostanie świadkiem ich wyjątkowej miłości i tych noworocznych życzeń, które wybrzmiały głośno, rozpalając ich serca nadzieją na to, że nigdy już nie przestanie być pięknie.



KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ




https://youtu.be/_NGQfFCFUn4

















Miałam wiele ukochanych rozdziałów i chwil w tej części, ale ten dzisiejszy w całości uplasuje się jako jeden z tych najbardziej ważnych. 

Ostatni akapit zapisze się w moim sercu już chyba do końca mojego życia. Bardzo go lubię. 

Podziękowania, moje emocje i życzenia będą za chwilę.



*

Betowanie, first reading, moje wsparcie, bez którego nie byłabym w stanie dokończyć ani tego rozdziału, ani tej części, ani posklejać samej siebie w całość. Najlepsza, najukochańsza: this_anjakey .

Ten rozdział jest dla Ciebie. 

Dziękuję.

Za wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top