15

Harry'ego dobiegł najpierw huk i dźwięk roztrzaskanego szkła, a potem ledwo słyszalne na dworze przekleństwo, dobiegające zza uchylonego okna. Zdusił w sobie chęć zerwania się z miejsca i pobiegnięcia w stronę źródła hałasu tylko po to, żeby sprawdzić, czy Annie nic się nie stało. I musiał w zduszenie tej chęci włożyć całą swoją silną wolę. Zagryzł nerwowo wargę, gdy przez drugie okno - prawdopodobnie to w korytarzu - dostrzegł przelotnie burzę rudych loków. I gdy był już pewien, że Annie zamierza wyjść do niego sama odepchnął się biodrami od drzwi auta, stając stabilnie na nogach, które miał jak z waty.

Otworzył tylne drzwi samochodu, wiedząc, że Annie właśnie w pośpiechu ubiera na siebie płaszcz i buty. Sięgnął po bukiet nieprzybranych, prostych, przewiązanych czerwoną wstążką na dole, ciasno ułożonych sześćdziesięciu siedmiu czerwonych i białych róż.

Po jednej za każdy dzień, jaki mu podarowała, gdy była obok, licząc od dnia, w którym po raz pierwszy zasnął w jej ramionach.

I tak, policzył to.

Zamknął drzwi auta, ułożył sobie kwiaty na zgiętym ramieniu i ruszył w stronę schodów. Annie otworzyła zamaszyście drzwi. Po chwili zamknęła je za sobą z hukiem, a potem, na szczycie schodków, obróciła się w jego stronę.

Szmaragdowe tęczówki odnalazły szaroniebieskie, w których, mimo tańczącej wściekłości, przetoczyło się zdziwienie.

Nie spodziewała się zobaczyć go z kwiatami.

Annie potrzebowała sekundy na to, żeby odepchnąć na bok rozczulenie, jakie wkradło się do jej głowy, gdy zobaczyła Stylesa z wielkim bukietem. Otrząsnęła się z tej chwili słabości i powoli zeszła po schodach, wychodząc mu na przeciwko. Okłamywała samą siebie, że wszystko w porządku - tak naprawdę ledwo była w stanie oddychać.

Harry znalazł się naprzeciwko niej szybciej, niż się spodziewał, a chodnik okazał się być krótszy, niż mu się wydawało.

— Co ty tu robisz? — spytała chłodno, gdy dzieliły ich dwa metry, wpatrując się w jego oczy z oschłą miną.

Lokaty nie odpowiedział, i gdy znalazł się naprzeciwko niej, nie przerywając kontaktu wzrokowego, wyznał w końcu, celowo siląc się na niski, zachrypnięty ton:

— Kurewsko ciężko było cię znaleźć, Annie... 

Obserwował, jak po jej twarzy znowu przetacza się ledwo dostrzegalne zdziwienie, a po jej plecach przebiega dreszcz, przez który zdradliwie zadrżała.

— Kto ci powiedział? — spytała zimno, siląc się na minę suki i chowając dłonie do kieszeni płaszcza.

— Nikt. Zhakowałem GPS twojego telefonu — przyznał i z satysfakcją zauważył, jak oczy Annie rosną ze zdziwienia.

— Co zrobiłeś, Styles? — syknęła, niedowierzając. Poczuła, jak od nadmiaru emocji żołądek zaciska jej się kurczowo i, że trochę kręci jej się w głowie. Odetchnęła głębiej, próbując się uspokoić.

Harry obserwował, jak Annie zamyka oczy i bierze kolejny głęboki oddech. Widział, jak zauważalnie zbladła. Szarooka uchyliła powieki, odnalazła jego oczy, a potem przeniosła wzrok na kwiaty z miną pokerzysty. Wpatrywała się przez chwilę w róże i pogardliwie uniosła jedną brew. Dopiero po tym ponownie spojrzała mu w oczy i odezwała się ironicznie:

— Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że te badyle mnie ugłaskają.

— Rozważałem kaktusa, bo pożyłby dłużej w twoich rękach, niż róże, maleńka — przyznał bezczelnie, odpyskowując jej.

Annie natychmiastowo poczuła, jak gotuje się w niej wściekłość. Zagryzła mocno policzek od wewnątrz i, gdy wiedziała, że oczy zaczynają jej się szklić, instynkt pokierował nią szybciej, niż rozum. W uszach rozbrzmiały jej słowa Tomlinsona, mówiące, że Styles ją zdradził, a jej otwarta dłoń poszybowała w stronę policzka bruneta szybciej, niż był on w stanie zarejestrować nadchodzący cios.

Harry rozchylił wargi z wrażenia, a cios Annie był na tyle silny, że przez chwilę zamarł z głową obróconą na bok. Zacisnął usta w wąską linię i odetchnął głęboko, zamykając oczy i przyjmując cios.

— Zasłużyłem — wychrypiał, przyznając cicho i powoli obracając głowę w stronę Ann. Podniósł zielone tęczówki i zobaczył widok, którego się bał, przed którym w swojej głowie uciekał i przez który poczuł, jak żywcem pęka mu serce.

Płakała.

— Jeśli ci ulży, to zrób to raz jeszcze... — szepnął, czując, jak sam zaczyna mieć szklanki w oczach. Nie spodziewał się, że Annie go posłucha, a nanosekundę później jej druga dłoń powtórzyła poprzedni ruch, mierząc w jego drugi policzek. Harry syknął z bólu, zaskoczony. Poczuł w ustach smak krwi po tym, jak rozgryzł policzek od wewnątrz. Wziął bardzo głęboki oddech do płuc, raz jeszcze zamknął oczy i oblizał wargi uspokajająco.

— Nie powinno cię tu być, Styles — warknęła do niego przez łzy i już odwracała się na pięcie, żeby od niego uciec i zostawić go na środku chodnika razem z tymi jego pieprzonymi kwiatami.

Harry jednak złapał ją mocno za ramię i przytrzymał ją, nie pozwalając jej odejść. Szarpnął nią delikatnie, obracając rudowłosą w swoją stronę i zamykając jej usta, z których zaraz miała polecieć siarczysta wiązanka, jednym pytaniem:

— Nie uważasz, że zapomniałaś mi o czymś powiedzieć, Anastasia? — spytał poważnie, a potem przytrzymał jej podbródek wolną dłonią tak, żeby patrzyła mu w oczy. W szarych tęczówkach zatańczył szok i szczere przerażenie.

On wiedział.

— Kto ci powiedział? — wyszeptała drżącym głosem.

— Mało istotne, Ana.

— Zajebiście istotne!

— Ana! — On również podniósł ton głosu, podążając jej śladem. — Powtarzam, że w tej chwili nieistotne. Istotne jest to, że musimy porozmawiać, nie sądzisz? — wykorzystał wszystkie swoje pokłady samokontroli, żeby zachować spokojny ton głosu.

Annie wyszarpnęła się buntowniczo z jego uścisku dłoni i zrobiła krok w tył, żeby trzymać go na dystans. Mierzyli się spojrzeniami twardo, a Harry widział, jak rudowłosa zagryza od wewnątrz dolną wargę.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — drążył, ponawiając temat.

— Nie. Nie po tym, co zrobiłeś — odwarknęła mu sucho.

— Ann, próbowałem ci powiedzieć... 

Annie prychnęła ironicznie i zrobiła pogardliwą minę.

— Coś ci nie wyszło — sarknęła.

— Żałuję tego, odkąd tylko odzyskałem władzę nad mięśniami w tamtej chwili i...

— Tomlinson cię związał, czy o chuj chodzi? — zapyskowała, czując, jak rośnie w niej wściekłość. — Od kiedy do tej czynnej części seksu trzeba być zakneblowanym?

Patrzyła, jak Harry marszczy brwi, szczerze zdezorientowany.

— Co dokładnie powiedział ci Louis, Annie? — spytał powoli, wiedząc, że stąpa po cienkim lodzie.

Annie zaśmiała się gorzko.

— A co, masz rozbieżności w wersji?

— Żebyś wiedziała.

— Styles, nie interesuje mnie który któremu obciągnął. Serio. Nie obchodzi mnie to — warknęła do niego wściekła i odwróciła się z zamiarem ucieczki do domu po raz drugi, ale ponownie Harry wykazał się lepszym refleksem i szarpnął ją za ramię. — Puść mnie, Styles — warknęła i sfrustrowana zauważyła, że w jej głosie zaczyna przebijać się nuta płaczu i, że zaciska jej się krtań niebezpiecznie mocno.

Nie mogła tu teraz dostać ataku rozpaczy. Nie mogła. Nie przed nim, nie na środku chodnika.

— Nie chcę na ciebie patrzeć, Harry — wyznała mu, podnosząc na niego zapłakane oczy. — Nie chcę. Na ciebie. Patrzeć - wycedziła z nienawiścią.

— Annie, nie ma sekundy, żebym nie marzył o tym, żeby cofnąć czas... — wyznał jej i odłożył kwiaty na ławkę stojącą tuż obok, a potem chwycił dłońmi mocno jej ramiona. — Nie ma sekundy, żebym nie żałował i żebym nie chciał skoczyć z mostu po tym wszystkim. Zjebałem. Kurewsko mocno zjebałem... — załamał mu się głos. — Spójrz na mnie, Annie, błagam — poprosił ją drżącym tonem, widząc, jak ucieka od niego spojrzeniem. Posłuchała go dopiero po dłużej chwili, starając się zapanować nad własną krtanią. — Ana, jestem frajerem, dupkiem, pieprzonym idiotą, który stracił wszystko, co kochał najbardziej przez własną głupotę. To był błąd. Największy błąd mojego życia... — Głos mu się łamał, gdy mówił. Zwłaszcza, jak patrzył, jak Annie odwraca głowę, żeby nie widział, jak z jej oczu płyną łzy. — Nie oczekuję, że rzucisz mi się na szyję po tym, jak będę cię błagał o przebaczenie. Nie oczekuję, że będziesz udawać, że nic się nie stało, bo skrzywdziłem cię tak kurewsko mocno, że mam ochotę się za to ukrzyżować... 

Annie wciągnęła gwałtownie powietrze, próbując walczyć ze szlochem.

— Odkąd wybiegłaś sprzed tamtej szyby każdy dzień bez ciebie był jak wieczność, w której co minutę rozsypywało mi się serce na kawałki. Nie chcę żyć bez ciebie, Annie... — wyznał, zamykając oczy. — A jak dowiedziałem się co się wydarzyło w łazience na parterze w klinice... — i tutaj załamał mu się głos tak bardzo, że musiał na chwilę schować twarz w dłoniach i zrobić małe kółko dookoła własnej osi, w czasie którego oddychał głęboko, żeby nie kręciło mu się w głowie.

Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na zapłakaną Annie z góry.

— Moja głupota sprawiła, że mogłem stracić was oboje... — wychrypiał drżącym głosem, nie pozostawiając rudowłosej wątpliwości na temat tego, że wie.

Annie zacisnęła mocno szczękę i modliła się, żeby zapanować nad atakiem płaczu, który kumulował się w jej gardle. Nie tak miało być. Miał nie wiedzieć.

— Nigdy sobie tego nie wybaczę, Annie... — wyznał, czując, że sam zaczyna tracić kontrolę nad emocjami.

Rudowłosa przetarła rękawem bluzy oba policzki, ocierając je z łez, jednak nadal nie odpowiedziała na jego słowa.

— Ana, chociaż ze mną porozmawiaj, błagam cię... — wyszeptał zbolałym głosem. — Na tę chwilę nie mam odwagi prosić cię o cokolwiek więcej, bo wiem, że znowu oberwałbym w ryj... 

Annie prychnęła ledwo zauważalnie, co tylko potwierdziło jego teorię. Zaczesała nerwowo jednego, niesfornego loka za ucho, wpatrując się twardo w jego oczy. Otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale nagle spojrzała w bok i zamknęła buzię, marszcząc brwi.

— Poczekaj tu — poleciła mu sucho i wyminęła go, kierując się w stronę bramki wejściowej, w której stała starsza, siwa kobieta. Harry wyprostował się i odprowadził wzrokiem Annie, zgodnie z poleceniem nie mając odwagi ruszyć się choćby o milimetr.

Annie przełknęła głośno ślinę i przytuliła babcię, która wpatrywała się w zapłakaną wnuczkę z niepokojem.

— Mam go pogonić? — spytała nieco ostro.

Ann w ramionach babci pokręciła przecząco głową.

— Kto to?

— Brytyjski dupek — odpowiedziała szeptem rudowłosa, nawiązując do ich dzisiejszej, porannej rozmowy, a potem odsunęła się od babci. — Muszę skończyć tę rozmowę dzisiaj, bo inaczej zwariuję... 

— Idziecie na spacer?

Annie zacisnęła wargi w wąską linię i zmarszczyła brwi, a potem raz jeszcze pokręciła głową.

— Nie, babciu. Idziemy do domu obok — wymruczała, a potem odwróciła się w stronę Harry'ego i odnalazła jego oczu. W duchu prychnęła ironicznie, widząc, jak nie miał odwagi drgnąć, przez to że nie chciał jej się nie narazić.

— Jesteś pewna, dziecko?

— Jak tego, że jeśli będzie wart wybaczenia, to, prędzej czy później, przyprowadzę go do ciebie, żebyś się nad nim bezlitośnie poznęcała — westchnęła cicho Annie. — Idę po klucze — oznajmiła, a przed tym, jak obróciła się tyłem do babci, usłyszała jeszcze nad uchem:

— Ale tymi kwiatami to ci zaimponował, co?

— Nie przesadzaj. I wstaw je, proszę, do wazonu. Albo do wiadra, bo nie mam pojęcia czy mamy taki wielki wazon. No, ostatecznie, zmieszczą się do wanny, bo takiego wiadra też może nie być — odszepnęła jeszcze na odchodne nieco ironicznie , a potem wyminęła Harry'ego bez słowa, wspięła się po schodach, zgarnęła z korytarza pęk kluczy i zamknęła drzwi z powrotem. Zeskoczyła z powrotem na chodnik i zaszczyciła Harry'ego spojrzeniem.

— Chodź — poleciła mu cicho, kierując się do bocznego wyjścia z podwórka, prowadzącego bezpośredniego na posesję obok.

Nie miał odwagi spytać po co i gdzie, i o to, co z kwiatami, i czy przedstawi go babci. Nie miał. Więc po prostu bez słowa podążył za nią, modląc się o to, żeby pozwoliła mu przeprosić ją raz jeszcze, na kolanach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top