144
Annie ujęła dłoń bruneta i z uśmiechem na ustach splotła razem ich palce. Harry omiótł wzrokiem garderobę i upewniając się, że niczego nie zostawili, skierował ich kroki w stronę zaparkowanego kabrioletu. Narzucił szybkie tempo chodu, chcąc jak najszybciej opuścić budynek areny, żeby nie natknąć się na pokoncertowe korki i rzesze własnych fanów.
— Dziewczynki i mama na pewno w porządku? Dotarły już do domu? — Zielonooki usłyszał pytanie ukochanej. Skinął głową, odpowiadając na jej pytanie bez słów.
— Nie martw się, piękna. Czuwam nad wszystkim — zapewnił ją niskim głosem.
Otworzył przed małżonką drzwi pasażera i poczekał, aż zajmie miejsce na siedzeniu i zapnie pas. Pchnął drzwi auta od jej strony, a potem jeszcze zarzucił jej swój sweter na ramiona.
— Zmarzniesz w tym krótkim rękawku, łobuzie — zwrócił jej uwagę, nachylając się nad nią i wyjmując ze schowka okulary przeciwsłoneczne, które wcisnął w jej dłoń. — Zakładaj ciemne szkła na nosek — polecił jej pospiesznie, cmokając jej czoło, a potem okrążył auto i zajął miejsce za kierownicą.
Kabriolet zamruczał, gdy Harry przekręcił kluczyk w stacyjce. Ułożył jedną dłoń na kolanie rudej, wycofując auto z miejsca parkingowego. Ścisnął jej udo przez materiał spodni i kątem oka zarejestrował jej łobuzerski uśmieszek, który błąkał się na jej buzi. Wiedział, że celowo niczego nie komentuje. Nie była pewna, czy nie spoglądają na nich osoby postronne, które mogłyby czytać z ruchu ich warg, czekając na jakąkolwiek wymianę zdań pomiędzy nimi z aparatami i kamerami w pełnej gotowości.
Ochrona zapewniła im eskortę aż pod sam hotel, który wynajął na dzisiejszą noc. Annie odezwała się dopiero, gdy już zostali sami, a brunet parkował auto na podziemnym parkingu pięciogwiazdkowego, ekskluzywnego apartamentowca.
— Jesteś niesamowity, wiesz? — wypaliła nagle czułym głosem, bezwstydnie wgapiając się w jego profil z siedzenia pasażera.
W jego policzku zalśnił dołeczek.
— Och, czyżby? — zamruczał, posyłając jej wymowne spojrzenie.
Nic nie mogła poradzić na to, że zanim zrozumiała, co w ogóle do niej powiedział, nieprzytomnie oblizała dolną wargę. Gapiła się na niego wielkimi oczami, z trudem skupiając się na jego słowach.
Harry zgasił silnik kabrioletu i spojrzał na nią pytająco, słysząc brak jej odpowiedzi. Uniósł jedną brew, widząc minę ukochanej i zdusił w sobie parsknięcie śmiechem, zagryzając wnętrze swojego policzka.
— Nie rozbieraj mnie wzrokiem na środku parkingu, żona, bo jeszcze uznam to za pozwolenie. — Jego niski, zachrypnięty głos wywołał na skórze Annie napad dreszczy, lecz z jej ust padło tylko sarkastyczne prychnięcie, którym starała się zatuszować swoje transparentne pożądanie. Ściągnęła okulary przeciwsłoneczne z nosa i wyskoczyła z samochodu, zanim ją o to poprosił.
Wodziła za nim oczami, gdy wyciągał małą, podręczną walizkę z bagażnika. Nawet nie zdziwił jej ten widok — Styles bardzo dobrze umiał w konspiracje, gdy mocno mu na czymś zależało. Spakowanie jej własnych rzeczy w tajemnicy przed nią samą, nie było dla niego ogromnym wyzwaniem. Nie jeden jeden raz już udowadniał jej, że, gdy zabiera się za kontrolowanie, planowanie i rządzenie, to dopina wszystko na ostatni guzik. Nawet, jeśli robi to bez jej wiedzy.
Cholerny perfekcjonista.
Splótł razem ich palce, uzbroił zamek auta, wrzucił kluczyki do kieszeni i schodami ruszył w stronę portierni. Annie przyznała sama przed sobą, że zupełnie nie pamięta przebiegu rozmowy pomiędzy Harrym, a miłym recepcjonistą. Skupiała się na malinowych wargach Stylesa, idealnej linii jego szczęki, zarysie obojczyków wystających spod koszuli, na widoku jego dłoni, gdy sprawnym ruchem palców chował swoją kartę kredytową z powrotem do skórzanego, cienkiego portfela, i na...
— Kochanie, słuchasz mnie? — zaśmiał się bezsilnie, gdy po raz trzeci powtórzył w jej kierunku to samo pytanie.
Annie zamrugała nieprzytomnie i wlepiła szare ślepia w jego zielone tęczówki. Zaciskał wargi, próbując nie chichotać w miejscu publicznym.
— Pan pytał, czy będą nam potrzebne szlafroki do sauny — uświadomił jej, prawdopodobnie wypowiadając to samo zdanie po raz czwarty.
Rudowłosa natychmiastowo pokręciła przecząco głową.
Po co im sauna, skoro nie miała zamiaru wypuszczać go z łóżka przez najbliższe dwanaście godzin?
— W takim razie, dziękujemy — odmówił grzecznie, zagryzając wnętrze własnego policzka. Doskonale wiedział, dlaczego zrezygnowała z wizji sauny.
Westchnęła cichutko, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że czyta jej emocje niczym z otwartej księgi. To z niej się tak podśmiechiwał pod nosem. Chryste Panie, przecież miał świadomość tego, jak bardzo tęskniła za jego bliskością. Za jego ciałem, za zbliżeniem, za tą ich harmonią, w której mogli zatracać się bez końca. Po całym tym trudnym czasie w trakcie ciąży, po porodzie, po ostatnich przeżyciach, zarwanych nocach...
Niczego tak nie potrzebowała, jak jego właśnie.
Całego.
Harry, w istocie, zdawał sobie z tego sprawę i bezczelnie szczuł ją w miejscu publicznym, ledwo nad sobą panując. Po nim też było widać charakterystyczne, nieznośne napięcie, wywołane oczekiwaniem, niecierpliwością i ogromną tęsknotą. Przecież był grzeczny przez tyle czasu, balansując na krawędzi własnego samoopanowania... Nie, żeby miał o to do kogokolwiek żal — w końcu od ich wstrzemięźliwości zależało zdrowie ich córeczek, ich największych skarbów. Był dumny z Annie. Z siebie samego również. Ale, na Boga, nie mógł się doczekać, aż w końcu zerwie z niej ubrania.
Brunet ujął jej dłoń, przejmując z jej rąk uchwyt od walizki na kółkach i skierował ich w stronę windy, chowając plastikową kartę, stanowiącą klucz do ich apartamentu do tylnej kieszeni spodni. Przepuścił małżonkę przodem, gdy rozsuwane drzwi maszyny ukazały przed nimi wielkie lustro.
Wcisnął odpowiednie piętro na dotykowym panelu, odstawił walizkę w bok pustej winy i oparł się plecami o chłodną powierzchnię metalowej ściany. Musieli dostać się na ostatnie, najwyższe piętro hotelu. Bez skandalu. Oboje wiedzieli, że nie powinni pozwalać sobie na uniesienia w miejscach publicznych. Zwłaszcza tutaj, w LA. Tutaj nie czuli się anonimowo. Nigdy. Dodatkowe prawdopodobieństwo, że w połowie drogi na najwyższe piętro do windy wpadną obcy im ludzie, albo — co gorsza — fani Stylesa, było okropną perspektywą, niosącą za sobą przykre konsekwencje.
Harry stanął idealnie na przeciwko Annie, która wwiercała się szarymi oczami w jego twarz. Oddychała szybciej i płycej, niż zwykle, błądząc po nim wzrokiem.
Jeszcze tylko chwila.
Ruszyli w górę. Wpatrywali się w siebie, jakby świat skurczył się do rozmiarów wnętrza windy, która po dłuższej chwili zamknęła wejście z cichym dźwiękiem, zostawiając ich samych i odciętych od świata. Annie miała wrażenie, że Harry ani razu nie mrugnął.
Odbierał jej oddech tymi zielonymi ślepiami.
Lokaty na ułamek sekundy przeniósł wzrok na panel, pokazujący im, na którym piętrze aktualnie się znajdują. Byli w połowie drogi do celu. Rudowłosa dostrzegła pomiędzy jego brwiami maleńką zmarszczkę, która pojawiała się zawsze, gdy intensywnie nad czymś myślał.
Oceniał ryzyko.
I wtedy to się wydarzyło.
— Pieprzyć to — mruknął cholernie nisko, odpychając się lędźwiami od poręczy i rzucając się na nią.
Ta iskra, która zadecydowała o tym, że wszystko dookoła nich zniknęło, zacierając granice rzeczywistości. Doskoczył do rudej jednym, długim krokiem ujął w ręce jej policzki i szczękę, wpijając się w jej wargi ze świadomością, że nie ma szans, aby oderwała go od niej jakakolwiek siła wyższa. Dawno nie całował jej w ten sposób. W sposób, który jednoznacznie komunikował, że nie da jej zmrużyć oka przez najbliższe kilka godzin. W sposób, który oznajmiał jej, że będzie z nią uprawiał seks i, że o niczym innym nie marzy bardziej, niż o niej, całkowicie nagiej, pod nim, na nim.
To było tak intensywne, że Annie jęknęła głośno w jego usta, mocniej chwytając się poręczy przykręconej do metalowej ściany, a która teraz dokuczliwie wbijała się w jej lędźwie. Ubóstwiała rodzaj pożądania, jaki w niej rozpalał. Harry przyparł ją do ściany, napierając na nią całym sobą. Na swoim kroczu poczuła, jak otarł się o nią uwięzioną w spodniach erekcją, przez co jęknęła raz jeszcze, nie panując nad głośnością dźwięków, jakie wyrwały się z jej krtani. Brunet warknął gardłowo i przeniósł dłonie na jej biodra, mocno ściskając jej boki. Raz jeszcze wpił się w jej usta, kątem oka rejestrując, że podróż windą dobiega końca.
Gdyby nie to, że nie wiedzieli, które z czterech drzwi prowadzących do najdroższych apartamentów to te właściwe, nie zmusiłby się do przerwania pocałunku. Drzwi windy rozsunęły się z głośnym brzdękiem. Annie poczuła, jak dłoń jej męża ląduje na jej pośladku, gdy drugą ręką pociągnął za uchwyt walizki, popychając ją w stronę wyłożonego marmurem korytarza. Pozwoliła sobie na wsunięcie palców do tylnej kieszeni jego spodni, drażniąc go przez materiał. Chwyciła elektroniczny, plastikowy klucz i spojrzała na numerek.
— Na lewo — zarządziła zachrypniętym głosem, powrotnie wsuwając palce do kieszeni na pośladkach Stylesa. Uśmiechnęła się jak kotka, gdy wstrzymał oddech pod wpływem jej ruchu.
— Otwieraj te drzwi, albo wezmę cię tutaj, Ana... — szepnął ostrzegawczo nad jej uchem głosem, na dźwięk którego miała ochotę jęknąć głośno raz jeszcze. Brzmiał, jakby obiecywał. I mówił całkowicie poważnie: była święcie przekonana, że był gotowy rozebrać ją na środku korytarza.
Może była to desperacja, może szaleństwo, a może miłość. A może wszystko na raz.
Przesunął gorącymi wargami bo boku jej szyi, gdy kartą celowała w czytnik, próbując nie zamykać oczu pod wpływem tej pieszczoty. Skaner wydał z siebie cichy dźwięk i odblokował zamek w drzwiach. Harry szarpnął za klamkę z ogromnym zniecierpliwieniem, otwierając przed rudą drzwi. Zatrzasnął je za nimi i pchnął walizkę na kółkach gdzieś w bok, nie patrząc na nic wokół.
Ponownie rzucił się na Anastasię, ujmując jej podbródek pomiędzy kciuka, a palec wskazujący. Uniósł go w górę i pocałował ją głęboko. Przestała hamować pojękiwanie. Wywoływał w niej tak wielkie pożądanie, że aż cała drżała. Zacisnęła dłonie na materiale jego koszuli i, nie panując nad tym co robi, szarpnęła za poły idealnie skrojonej, szytej na wymiar, zajebiście drugiej części garderoby, sprawiając, że guziki, które jeszcze przed chwilą były zapięte, potoczyły się po podłodze z głośnym brzdękiem.
Harry jedynie zagryzł zębami jej dolną wargę, mrucząc zachrypniętym głosem prosto w jej usta:
— Dzikuska...
A potem podobnie nagłym, szybkim, mocnym ruchem rozprawił się z jej rozporkiem, jakimś cudem nie odrywając guzika. Wydała z siebie zduszony oddech, gdy jego zęby wylądowały na jej szyi.
Annie przesunęła dłońmi po klatce piersiowej Harry'ego, zsuwając materiał z jego ramion. Jej palce przesunęły po fakturze jego rozgrzanej skóry. Gdy jej smukłe palce obrysowały jaskółki wytatuowane tuż pod obojczykami, mruknęła z niezadowoleniem prosto w jego wargi, gdy dłońmi nurkował pod koronką jej majtek.
— Czemu burczysz, kocico? — zachichotał, podgryzając jej usta i jedną ręką wkładając kartę w plastikową szufladkę na ścianie, aby włączyć prąd w apartamencie. Nadal stali niemal w samym progu, ale nie przeszkadzało im to zupełnie. Styles przerwał namiętny pocałunek, aby zdjąć jej koszulkę przez głowę.
— Ogoliłeś klatę... — jęknęła teatralnie, niepocieszona, rozprawiając się z rozporkiem jego spodni. Przez krótką chwilę odnalazła szarymi tęczówkami jego wielkie, zielone, ciemne od pożądania ślepia. Zakręciło jej się w głowie.
Jego dłonie ścisnęły jej pośladki, gdy kierował ich kroki w stronę wielkiego łóżka, nie przestając całować rudowłosej żarliwie i głęboko.
— Lubisz moje futerko? — zaśmiał się pod nosem, tłumiąc w sobie parsknięcie śmiechem. Przystanął, aby wsunąć palce pod materiał jej majtek i jednym ruchem zsunął z niej zarówno bieliznę, jak i spodnie, pomagając jej uwolnić kostki z obcisłego materiału.
— Z futrem wyglądasz jak kocur. Tak męsko — szepnęła na wydechu, miętoląc dolną wargę pomiędzy zębami i patrząc na niego z góry. — Kręci mnie to...
— Jesteś trochę chora, kochanie... — zachichotał prosto w jej usta, mieszając razem ich oddechy. Pozwolił jej zsunąć spodnie i bokserki ku dołowi w chwili, w której sam rozpiął jej biustonosz.
Powietrze między nimi zawrzało od pożądania. Zostali całkowicie nadzy. Nie włączyli nawet światła w apartamencie. Całując się, pozbyli się ubrań i przemieścili się w stronę wielkiego łóżka. Nawet nie zarejestrowali widoku przepięknej, nocnej panoramy Los Angeles, która widoczna była z wielkiego tarasu, a która jednocześnie stanowiła przepiękne tło tej magicznej dla nich chwili.
To Annie popchnęła go na materac i wdrapała się na niego, siadając na nim okrakiem. Krzyknęła, gdy podniósł się do siadu, objął ją jednym ramieniem i nachylił się nad jej dekoltem, zamierzając namierzyć językiem jej pierś.
Zmarszczył brwi, gdy odskoczyła od niego jak oparzona. Nie zleciała na ziemię tylko dlatego, że ramieniem nadal mocno ściskał jej talię.
— A tobie co? — mruknął ze śmiechem w głosie. — Rozmyśliłaś się?
— Nie ruszaj — poleciła mu twardo, rumieniąc się i zsuwając jego dłoń ze swojej piersi.
Spojrzał na nią z dołu, ściągając brwi jeszcze mocniej i robiąc nierozumiejącą minkę.
— Chyba, że chcesz oberwać mlekiem po oku — zamruczała ze wstydem, mamrocząc mało wyraźnie, aby wytłumaczyć mu tak oczywistą rzecz.
Roześmiał się uroczo, przewrócił oczami i uniósł jedną brew.
— Przecież karmiłaś małe paskudy na koncercie i odciągałaś mleko do butelek na noc. Nie panikuj, Ann.
— Ale...
— Mleko w oku nikogo jeszcze nie zabiło — mruknął niecierpliwie.
— To jest żenujące, Styles... — jęknęła ze wstydem.
— Nie, piękna. To jest cudowne i normalne, przede wszystkim... — tłumaczył jej, składając czułe buziaki na jej dekolcie.
— To ty tak to widzisz...
— Oj, cicho bądź, marudo ty... — zarządził w końcu, przyciągając ją do siebie mocniej.
I tak postawił na swoim, w tym samym czasie drugą dłonią odnajdując jej wnętrze. To było tak nagłe, tak intensywne, że automatycznie odchyliła głowę w tył i zamknęła oczy, bo świat dookoła niej znowu zawirował.
— Robimy grę wstępną? — usłyszała pytający, seksowny, niski pomruk, który wywołał gęsią skórkę na jej udach i przedramionach. Z jej ust wyrwał się jęk. Boże, ten mężczyzna był niemożliwy.
Harry oparł podbródek na jej dekolcie i, nie przestając poruszać dłonią w jej wnętrzu, składał czułego całusa na jej nagim obojczyku, cierpliwie czekając na odpowiedź. Dręczyciel. Spoglądał na nią z dołu, rozkoszując się tym, jak intensywnie na niego reaguje.
— Zrobimy ją później — jęknęła błagalnie, obiecując mu.
Styles uwielbiał czułe, powolne, torturujące rozgrzewki. Ona uwielbiała je tak samo mocno. Dzisiejszego wieczora jednak marzyła o tym, żeby ukrócić tęsknotę za jego ciałem najszybciej, jak było to możliwe. Chciała go już. Teraz.
— Jesteś pewna, skarbie? — upewnił się jeszcze, chrypiąc. — Patrz na mnie, Ana — poprosił i cierpliwie poczekał, aż podniesie głowę i uchyli powieki. Gdy szare, błyszczące w półmroku oczy spojrzały na jego twarz, dodał: — Nie chcę, żeby cię bolało. W końcu... — zaczął, mając na uwadze to, że przecież wcale nie tak dawno urodziła dwójkę dzieci. Nie wybaczyłby sobie, gdyby zrobił jej krzywdę.
Jęknęła z frustracji, wymownie spoglądając na jego dłoń, która znajdowała się na jej łonie i dręczyła ją leniwymi ruchami.
— Mąż, czy ja wyglądam, jakby mnie bolało? — sarknęła wprost, a jej zdradliwe ciało seksownie zakołysało biodrami, bo przecież rozmawiając z nią, nadal nie przerwał tego, co robił.
Uniósł jedną brew i uśmiechnął się cwaniacko, słysząc jej ton.
— Wyglądasz, jakbyś dawno nie dostała po dupie, franco — oświecił ją bystro, wydął wargi z szatańskimi ognikami w oczach i głębiej wsunął w nią dwa palce, jednocześnie sprzedając jej głośnego klapsa w pośladek.
Krzyknęła w sposób, który uwielbiał: z zaskoczeniem, ze zniecierpliwieniem, z niewypowiedzianą prośbą. Złapał jej biodra i ułożył ją na plecach, aby ułożyć się na niej. Odruchowo rozchyliła nogi, oplatając je wokół jego pasa. Niecierpliwiła się pod nim, a on złośliwie drażnił językiem jej szyję, zamiast przejść do rzeczy.
— Wiesz, że po tak długiej przerwie to będzie bardzo szybka akcja? — upewnił się jeszcze, podgryzając jej delikatną skórę na piersi.
— Dwie bardzo szybkie rundy i idziemy do wanny — potwierdziła.
Prychnął śmiechem, podnosząc się w górę. Oparł się na łokciach po obu stronach jej głowy i złączył razem ich czoła.
— Ułożyłaś plan na nasz pierwszy seks po przerwie? — zironizował, śmiejąc się z niej otwarcie w czasie, gdy jego członek niecierpliwie ocierał się o najbardziej wrażliwy punkt na jej łonie. — Jesteś gorsza, niż myślałem. Cholerne checklisty... Wszędzie checklisty... — mamrotał, celowo przeciągając moment.
— Tylko zarys planu — sapnęła, chcąc uciąć temat. — Chryste, nie dręcz mnie, Hazz...
Zamknęła oczy, chcąc w końcu poczuć go w sobie.
— Patrz mi w oczy — polecił jej nisko.
Uwielbiała go takiego. Leniwie uchyliła powieki i uniosła jedną brew, igrając z ogniem.
— To zrób to w końcu.
— Co takiego, myszko? — Jego zachrypnięty szept, który skierował wprost do jej ucha wywołał kolejne jęknięcie, które pieściło jego zmysły i narcystyczne ego.
— Kochaj mnie, proszę...
Delikatnie cmoknął jej dolną wargę, nie przerywając intensywnego kontaktu wzrokowego i kołysania własnych bioder, które doprowadzały ją do szaleństwa, choć jeszcze nie rozpoczął pełnego aktu.
— Zawsze cię kocham, misia... — wymruczał czule i niewinnie, drażniąc się z nią i chwytając ją za słówko.
Jęknęła nieszczęśliwie, przytłoczona pożądaniem i tym, że nie chciał dać jej tego, za czym tak szaleńczo tęskniła. Zaskomlała wymownie, patrząc mu prosto w oczy i niecierpliwie poruszając biodrami. Miała wypieki na policzkach i desperację wypisaną na twarzy. Usychała bez niego. Jej świat skurczył się do rozmiarów mieszczących jedynie tego nieznośnego, zielonookiego bruneta.
— Jak pan Bóg rozdawał talenty, to stałeś w kolejce po samokontrolę? — sarknęła w końcu, a jej pyskaty ton wymieszał się z głośnym błaganiem.
— Ty stałaś w kolejce po cięty język, przez który zaraz znowu poczujesz moją rękę na tyłku, przysięgam...
— Styles...
— Powiedz to — wymruczał w końcu, gdy zajęczała prosząco, drążąc pod wpływem jego delikatnych ruchów, których nadal nie zaprzestał.
Zaczerwieniła się wymownie. Kochał ten widok całym sercem. Robiła to tak rzadko.
— Muszę to usłyszeć, kochanie... — Dopiero teraz zrozumiała, że on sam balansował na granicy opanowania, tak samo, jak ona.
— Kurwa, Harry...
— Jeszcze jedno przekleństwo i obiecuję, że cię zwiążę...
— No ja pierdolę, no...
— Powiedz to, Ana.
— Pójdę do piekła za to... — jęknęła, skomląc.
— Powiedz — polecił jej twardo, mocniej napierając na nią biodrami.
— Pieprz mnie, mąż, błagam... — zaskomlała błagalnie, patrząc mu w oczy.
I to była chwila, w której puściły mu wszystkie hamulce. To był ten bodziec, którego tak potrzebował. Annie chyba jeszcze nigdy nie krzyczała tak, jak w tamtym momencie, gdy w końcu połączył ich ciała w niesamowicie mocnym, szybkim, rytmicznym tempie, które szybko odebrało im oddechy. Wystarczył dosłownie moment, aby rozpadła się pod nim na milion kawałeczków. Moment. Kilkanaście szybkich pchnięć wystarczyło, aby zepchnął ją na krawędź, z której skoczyła bez zawahania, zatracając się w nim każdą komórką swojego mózgu. Dogonił ją chwilę potem. Wtedy zrozumiała, dlaczego tak bardzo przeciągał ten moment. To od samego początku miało być bardzo krótkie, ale bardzo intensywne. Za bardzo tęsknili za tą namacalną bliskością i jednością. Nie byliby w stanie wytrzymać dłużej. Runda pierwsza miała być ultra-krótka.
Potrzebowali chwili na odzyskanie ostrości wzroku i umiejętności przetwarzania bodźców. Annie składała czułe pocałunki na linii szczęki bruneta, który powoli uspokajał oddech z zamkniętymi oczami. Uchylił powieki, spoglądając na jej twarz i nie mówiąc nic, wrócił do całowania jej ciała i jej ust, rozpoczynając kolejną rundę. Odbierał jej dech, wywoływał głośne jęki, krzyki i błagania, w których zatracał własną świadomość. Cieszył się każdą sekundą, każdym jej skrawkiem.
Tak przeraźliwie mocno za nią tęsknił, że marzył, aby ta noc nigdy się nie skończyła.
W wannie wylądowali w środku nocy. Plan Annie "odrobinkę" przeciągnął się w czasie. Zegarek wskazywał wpół do czwartej, gdy oboje zanurzyli się w gorącej wodzie, nie przestając się całować. Annie ułożyła się na Harrym, przytulając się do niego ciasno i wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Westchnęła cichutko, zamykając oczy i przelotnie cmokając jego wrażliwą w tamtych okolicach skórę, wskutek czego usłyszała nad uchem chichot lokatego.
— Nie pamiętam, czy kiedykolwiek wcześniej brałem kąpiel o takiej nienormalnej godzinie — przyznał. — Nie jesteś głodna, skarbie? Musisz dbać o ładowanie swoich baterii...
Annie, nie otwierając oczu, mruknęła w jego skórę na znak, że myśli.
— Zjadłabym mandarynki.
Harry parsknął śmiechem nad jej głową.
— O trzeciej w nocy? — sarknął.
— Mandarynki to nadal mandarynki. Mam ci przypomnieć, o której godzinie kroiłeś arbuza przedwczoraj w nocy? — odbiła piłeczkę.
— Mamy okazję spędzić noc w pięciogwiazdkowym hotelu, bez córek, w spokoju, z ludźmi w kuchni, którzy są w stanie ugotować nam przepyszne, ciepłe potrawy w środku nocy, a ty chcesz kilogram mandarynek? — podsumował z teatralną pogardą. — Boże, Ana... — Cmoknął z dezaprobatą, nie kończąc zdania.
— No, co? — mruknęła nieprzytomnie. Zmęczenie powoli zaczynało wkradać się do jej głowy.
— Jesteś miłością mojego życia, kochanie. Tylko ty mogłaś wpaść na taki poroniony pomysł w tych ekskluzywnych okolicznościach — podsumował ze śmiechem i z czułością. — To ile zjesz tych mandarynek?
Annie milczała przez moment, wtulając się w niego.
— A obierzesz mi je ze skórkiiii? — mruknęła w końcu prosząco, przeciągając samogłoski.
Westchnął ciężko, rozczulony do granic możliwości.
— Obiorę, paskudo. Obiorę. Tylko musimy wyjść z wanny.
Harry rozchylił powieki i zmrużył je, gdy będące wysoko na horyzoncie kalifornijskie słońce połaskotało jego twarz. Przeciągnął się sennie i westchnął rozkosznie. Nie mógł powiedzieć, że się wyspał, ale w porównaniu do tego, ile sypiali razem z Anastasią, odkąd bliźniaczki przyszły na świat, i tak czuł się wypoczęty i zrelaksowany. Przekręcił głowę w bok i uśmiechnął się na widok śpiącej Annie, która zwinęła się w kulkę na drugiej połowie wielkiego łóżka.
Podniósł się na łokciu i założył jej za ucho pukiel włosów, który plątał się wokół jej nosa. Wyglądała tak uroczo i niewinnie, że nie wybaczyłby sobie, gdyby przypadkiem obudził ją wcześniej, niż wymagały tego okoliczności.
Wyplątał się z cienkiej kołdry i wstał na nogi, z zamiarem sprzątnięcia z szafki nocnej skórek po mandarynkach. Po kąpieli kochali się raz jeszcze, a potem opędzlowali dwa kilogramy słodkich cytrusów, leżąc w łóżku i rozmawiając prawie do piątej nad ranem. Uśmiechnął się pod nosem, wspominając tę nocną rozmowę.
Annie utkwiła roziskrzone spojrzenie w oczach męża, który nucił pod nosem jedną z ich ulubionych piosenek. Przekręciła się na brzuch i zamachała nogami, podpierając podbródek na dłoni. Nakryty cienkim materiałem wokół pasa Styles, obierał w dłoniach kolejną mandarynkę, kładąc skórkę owocu na swoim nagim brzuchu.
— Strasznie mocno cię kocham, wiesz? — zamruczała rudowłosa, wpatrując się w niego. Jedynym źródłem światła pomiędzy nimi była mała lampka nocna.
Harry uśmiechnął się łobuzersko i utkwił w małżonce zielone ślepia.
— Nie podlizuj się. Ta jest moja — wskazał na owoc, który właśnie obrał ze skórki.
Annie zachichotała i przewróciła oczami.
— Samolub.
— Mało po tyłku dostałaś, żona? — zaśmiał się groźnie.
Milczeli przez moment, a Anastasia po prostu delektowała się widokiem Stylesa, który pochłaniał cząstki mandarynki, kontynuując nucenie.
— Hazz? — zagaiła po chwili.
— Tak, kochanie?
— Gdy pierwszy raz byliśmy w twoim domu, w Holmes Chapel... — zaczęła powoli, wolną dłonią miętoląc róg jego cienkiej kołdry. Zmarszczył brwi, słysząc, jak nagle zmieniła temat, ale nie przerwał jej. — ... i rozmawialiśmy o tym, jakie masz plany po wydaniu drugiej płyty, obiecałam sobie w tamtej chwili, że nasza relacja nigdy nie stanie na drodze twojej kariery w jakikolwiek sposób. Poprzysiągłam sama sobie, że nie pozwolę, abyś schował swój talent przed światem. Bo, skarbie, za bardzo kochasz to, co robisz. Świat bez ciebie, jako Harry'ego Stylesa-artysty, jest gorszym miejscem...
Słuchał jej w skupieniu i nie przerywał jej, choć domyślał się już, do czego dąży.
— Ci wszyscy ludzie, którzy byli dla ciebie dzisiejszego wieczoru... ta atmosfera... — Westchnęła, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — Przecież ja tam przepłakałam pół koncertu... Harry, jesteś dla mnie najważniejszym człowiekiem na ziemi. Jesteś całym moim światem. Ale dobrze też wiesz, że jesteś całym światem nie tylko dla mnie...
Zacisnął wargi, gdy skończył pożerać mandarynkę i koncentrował się na jej słowach z ogromną uwagą.
— Gdy jesteś na scenie, spełniasz marzenia. Swoje, moje, fanów... Naprawdę uważasz, że poświęcenie koncertowania jest jedynym wyjściem? Przecież ty dla takich wieczorów, jak dziś, w ogóle robisz karierę, Harry... Oboje o tym wiemy, żabko...
Jej ton był czuły, miękki i uspokajający. Zawsze to robiła: była jego głosem rozsądku. Zrobiłaby wszystko, żeby był szczęśliwy. Zawsze wiedziała, w jaki sposób z nim rozmawiać, aby faktycznie zastanowił się nad argumentami, które z ust innych osób odbijały się od jego głowy, jak od muru.
Uśmiechnął się do niej czule, odkładając obierki od mandarynek ze swojego brzucha na szafkę nocną po swojej stronie, a potem poklepał twój tors, niewypowiedzianymi słowami prosząc, aby się do niego przytuliła. Posłuchała, niezdarnie czołgając się w jego kierunku, aby z chichotem ułożyć głowę na jego przeponie, przykrywając wytatuowanego motyla policzkiem i kurtyną rudych, długich loków. Pogładził jej głowę dłonią, wzdychając cichutko raz jeszcze.
— Ana, kochanie... — zaczął, ale urwał, zbierając myśli.
Oddychała równomiernie, przytulona do jego boku. Była już na tyle zmęczona, że półmrok drażnił jej spojówki. Zamknęła oczy, wsłuchując się w rytm bicia jego serca w klatce piersiowej.
— Wiesz, że ty i nasze dzieci macie w moim sercu priorytet. Poświęcę wszystko, żeby...
— A co, jeśli nie musisz niczego poświęcać, kochanie? — spytała z zamkniętymi oczami, wcinając mu się w środek zdania.
Słyszała, jak oblizuje wargi i układa myśli w swojej głowie, bawiąc się końcówkami jej loczków.
— Ale co będzie, jeśli to was skrzywdzi, Ana? Mam przypomnieć ci akcję z dronem? — wymruczał tonem, w którym usłyszała żal i smutek. Nadal wyrzucał sobie całą tę sytuację. — Oddam wszystko, żeby nigdy więcej nie czuć tego przerażenia, że naraziłem was na... to... — Wziął powietrze w płuca. — Oddam wszystko, żeby to się nie powtórzyło...
— A jeśli nie musisz nic oddawać?
— Chcesz tak w ciemno zaryzykować wasze zdrowie i bezpieczeństwo? Bo ja nie chcę. I nie zrobię tego.
Westchnęła ciężko, ciaśniej przytulając się do jego boku. Był trudny i uparty. Jak zwykle.
— Może jest inny sposób? Może daj sobie czas? Może chociaż odłóż tę decyzję na później? Zobacz, co wydarzy się w trakcie trasy? Co...?
Poczuła, jak wplata dłoń w jej włosy tak, aby pomasować jej czułe miejsce tuż nad karkiem. Mruknęła mimowolnie.
— Nie rozpraszaj mnie, Styles. To jest bardzo ważna rozmowa — fuknęła na niego w żartach.
— Nic nie robię, piękna — odparł tonem niewiniątka.
— Pertraktujemy. Pozwól mi się skupić.
— Właśnie skończyłem te pertraktacje, marudo. Idziemy spać, żonka — postanowił twardo.
Annie jęknęła protestująco.
— Powiedz, że chociaż wymusilam na tobie odwleczenie tej decyzji do końca trasy... -- zamruczała błagalnie.
Podniosła się, nieprzytomnie rozchylając powieki. Mrugnęła, żeby wyostrzyć wzrok. Na jego buzi malował się ten łobuzerski, stylesowy, charakterystyczny, uśmieszek, którym próbował przykryć transparentną czułość.
— Do spania, Ana.
Uśmiechnęła się złowieszczo.
— Przekonałam cię? — upewniła się z satysfakcją.
— Kładź się, bo gaszę światło...
— Jezu, jak się...
— Wystarczy "Harry" — wtrącił.
— ... cieszę! — dokończyła.
Wychylił się i zgasił światło, a potem zakopał się pod kołdrą, lgnąc do niej nagim ciałem. Zamknął ją w objęciach i cmoknął jej czoło.
— Tylko ty jesteś w stanie wywrzeć na mnie taki wpływ. Jestem pantoflarzem... Okropnym pantoflarzem... — westchnął, żartując. — Ale to przez to, że kocham cię jak wariat, ty przeklęta złośnico...
Odpowiedzi nie dostał, bo Annie odleciała w krainę snów z lekkim uśmieszkiem na buzi, wtulona w jego klatkę piersiową.
Nie był w stanie nie uśmiechać się do siebie, gdy cicho zamawiał śniadanie do pokoju, zbierając z podłogi apartamentu ich porozrzucane ubrania i guziki, które jeszcze wczoraj były przyszyte do jego koszuli. Ubrał na siebie bieliznę i zerknął na zegarek. Dochodziła jedenasta, a na wyświetlaczu zarówno jego telefonu, jak i komórki Annie nie widniało ani jedno nieodebrane połączenie czy wiadomość, która mogła znaczyć, że ich córki zmęczyły na śmierć własnych opiekunów. Nikt się nie odzywał, dając im czas.
Wdrapał się na łóżko, nadal mając na sobie jedynie bokserki. Przygniótł Annie ciężarem swojego ciała i zaczął całować jej szyję. Zachichotał, gdy odepchnęła go sennie, buntowniczo mrucząc. Dobrze, że w odpowiedniej chwili uchylił się przed jej ciosem, gdy nieprzytomnie uniosła łokieć, chcąc zrzucić go z siebie — o mały włos nie oberwał w twarz.
— Dzień dobry, moja piękna... Za trzy minutki będzie śniadanie... — wymruczał wprost do jej ucha i zaśmiał się, gdy zmarszczyła brwi i nakryła twarz cienką kołdrą.
— Kocham cię, ale idź sobie... — mruknęła spod materiału. — Ja tu śpię... — oświeciła go.
— Jakieś nieszczere to było, to wyznanie... — Śmiejąc się z niej, podniósł rąbek kołdry, aby wsunąć się pod materiał, którym owinęła się ciasno. Jego dłonie zaczęły gładzić jej nagie ciało, wywołując mruknięcia rudowłosej. — Wstajesz, czy robimy jeszcze jedną rundę, kocico?
— A za trzy minuty nie miało tu być śniadanie? — spytała bystro, uchylając jedną powiekę.
Uniósł jedną brew i cwaniacko oblizał dolną wargę, zagryzając ją pomiędzy zębami.
— Śniadanie poczeka.
Im bliżej końca, tym bardziej boli mnie serce.
*
Betowanie, first reading, moja największa nadzieja na to, że po każdym dramacie w końcu wyjdzie słońce: this_anjakey 💚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top