133

Annie westchnęła ciężko. Ten dzień był zdecydowanie zbyt intensywny. I jeszcze się nie skończył.

Została zasypana prezentami i kwiatami, chociaż prosiła wszystkich, aby nie wydawali na nią pieniędzy. Harry poustawiał tuzin bukietów pod ścianą, a ponieważ nikt na oddziale nie miał aż tylu wazonów, to pożyczył z dyżurki położonych sześć wielkich kubków do kawy.

Cała ekipa płakała na widok Annie, która w końcu uśmiechała się do wszystkich. Była zmęczona, ale przeszczęśliwa. Harry pokazywał zdjęcia dziewczynek, jakie udało im się zrobić dzisiejszego popołudnia, a każdy, kto brał w dłoń jego telefon, miał łzy w oczach. Gemma powiedziała wprost, że kamień spadł jej z serca: nie zmrużyła oka w nocy, martwiąc się o nich. Samuel okrzyknął siebie ojcem chrzestnym małej, rudziutkiej Antoniette, a Niallowi została mała Dottie - nie przeszkodziło im to w urządzaniu licytacji o to, który z nich będzie lepszym wujkiem.

Annie przez cały dzień napędzana była emocjami i adrenaliną. Do tego stopnia, że o bólu podbrzusza (i reszty ciała) przypominała sobie dopiero przy gwałtowniejszych ruchach i gdy zaśmiała się zbyt mocno, co w tak dużej, radosnej, rodzinnej ekipie było nie do powstrzymania. Leki działały bez zarzutów. Harry cały czas przytulał ją do siebie, dbając o nią i nie przestając pytać jej na ucho, czy aby na pewno czuje się dobrze. Korzystał z tego, że znowu mogli przyzwyczajać się do siedzenia razem w różnych pozycjach, bo nie ograniczał ich ciążowy brzuszek Annie.

Samuel już od progu zapowiedział jej, że gdy stąd wyjdzie, trafi pod jego fizjoterapeutyczne dłonie, aby blizna zagoiła się ładnie i bez komplikacji. Annie aż jęknęła na tą myśl: Sammy-fizjoterapeuta bywał bezduszny i lubił zadawać ludziom ból w dobrej wierze. Wiedziała jednak, że robi to z troski o nią samą i dla jej dobra, więc nie zamierzała się stawiać. Zwłaszcza, że w tym temacie zawiązał sojusz z jej mężem.

Rodzina i przyjaciele siedzieli u nich do wieczora. Harry dostał wymarzoną pizzę, a Annie nawet ukradła mu kawałek z pudełka. Babcia rudowłosej przytulała ją do siebie, raz po raz się rozpłakując. Ona też wystraszyła się nie na żarty. Gemma spoglądała na Harry'ego, niedowierzając, że jej młodszy braciszek został ojcem. Anne kilka razy dziękowała Annie za to idealne wyczucie czasu i za datę narodzin dziewczynek, a chłopcy byli bliscy stworzenia grafiku "dyżurowania i pomocy świeżo upieczonym rodzicom" na najbliższe dwa miesiące, aby na pewno Stylesowie wiedzieli, kiedy każdy z nich będzie w Kalifornii i kiedy mogą po nich dzwonić. Adele nawet zadeklarowała wsparcie całodobowe.

Wszyscy ulotnili się, gdy dostrzegli, że zmęczona i średnio wyspana po poprzedniej nocy Annie zaczęła przysypiać w towarzystwie, skulona w ramionach męża. Ucałowali ich na pożegnanie i obiecali, że wrócą jutro choć na chwilę.

Harry cmoknął czoło małżonki, gdy zostali sami.

— Misia... — zaczął miękko. — Chodź, myszko... Musimy się jeszcze wykąpać...

Annie jęknęła zbolałym tonem.

— Zarządzam dzień dziecka — mruknęła buntowniczo, niemal śpiąc na siedząco.

— Bardzo chętnie, brudasku. Gdyby nie twój opatrunek, to nawet bym poszedł na tę propozycję — zachichotał. — No dawaj, Miśka. Raz, dwa. Im szybciej się ogarniemy, tym lepiej — zarządził, delikatnie biorąc ją na ręce i ściągając Annie z łóżka.

I w tamtym momencie skończył się bezbolesny wieczór. Kolejna dawka morfiny czekała na nią dopiero przed snem, czyli za jakieś dwie godziny.

Pierwszy raz w życiu prysznic ją bolał. Nigdy nie sądziła, że będzie się tak czuć: że krople wody z deszczownicy będą powodowały rozdzierający ból mięśni. Starała się być dzielna, żeby niepotrzebnie nie martwić Harry'ego, ale nie dała rady nie pokazać po sobie tego, że cierpi. Brunet starał się być jak najbardziej delikatny, gdy bieżącą wodą przemywał ranę po cięciu chirurgicznym i kilkadziesiąt szwów. Nie wspominając o tym, jak trudną sztuką w stanie, w jakim była Annie, było sprawne umycie jej długich, grubych. Stawał na uszach, aby jej to ułatwić, widząc, jak jest jej trudno.

Anastasia raz po raz mierzyła się z niemocą i ze wstydem. Zawsze powtarzała sobie, że nigdy nie będzie w tak tragicznej kondycji, aby własny mąż zmieniał jej podpaski po krwawieniu. O, w jakim błędzie była... Nie wiedziała, jak miałaby to zrobić bez pomocy Harry'ego, nie będąc w stanie jakkolwiek się schylić.

Po prysznicu, który jakimś cudem oboje przeżyli, zjedli kolację i przeszli się raz jeszcze zobaczyć dziewczynki. Harry strasznie chciał pośpiewać im przed snem. Podobnie, jak poprzednio, wziął Anastasię na ręce i podreptał na piętro. Gdy z powrotem znaleźli się na sali bliźniaczek, Annie czuła, że zmęczenie zaczyna przejmować kontrolę nad jej ciałem. Umysł miała trzeźwy, ale bolało ją dosłownie wszystko. Harry posadził ją na fotelu pod ścianą i - jak na niego - szybko uwinął się z kołysanką, nie chcąc jej męczyć.

Annie starała się rozkoszować tym magicznym obrazkiem: w końcu kołysanka samego Harry'ego Stylesa, który śpiewał do snu ich córeczkom, była widokiem z kategorii wspomnień do zapamiętania. Przez jej stan i dokuczliwy ból w podbrzuszu nie było jej dane cieszyć się tą chwilą w pełni. Skuliła się na fotelu i przymknęła oczy, skupiając się na samym głosie ukochanego.

Wrócili do sali Annie zaledwie dwadzieścia minut później. Rudowłosa miała w głowie wizję kroplówki z lekiem przeciwbólowym i snu, którego tak jej brakowało.

Gdy położna pełniąca nocny dyżur zajrzała do nich zgodnie z planem, podłączyła Annie wlew dożylny i przypomniała jej o tym, aby spróbowała odciągnąć pokarm dla dziewczynek.

Wtedy okazało się, że piekło tej nocy dopiero przed nią.

Anastasia, zupełnie nie wiedząc, na co się pisze, zaczęła pierwszą w życiu walkę z laktatorem. Działała totalnie na ślepo i zakładała, że przecież to nie może być takie straszne. Dodatkowo, Harry zaopatrzył ją w dwa rodzaje urządzeń, bo nie wiedział, które będzie jej bardziej odpowiadać: w torbie miała spakowaną zarówno ręczną i elektryczną wersję tego sprzętu.

Z początku chciała przebrnąć przez to wszystko sama. Miała plan wyrzucić Harry'ego z sali, wyganiając go na noc do domu. Problem był tylko w tym, że się nie dał. Został, nie chcąc słyszeć o żadnym spaniu w ich domowym łóżku. Zwłaszcza bez niej.

Potem musiała przełamać kolejny "pierwszy wstyd", bo Harry - jak to Harry - nie miał zamiaru tylko siedzieć i patrzeć. Koniecznie chciał być obok i wspierać ją w tym, niezależnie od tego, jak trudne to było. A było bardzo trudne. I nie chodziło o taki zwykły wstyd, bo przecież widział ją już nago. To było trudniejsze.

Jeśli Annie kiedykolwiek myślała, że w trakcie okresu naprawdę bolały ją piersi, to miała ochotę cofnąć się w czasie i wyśmiać sama siebie. Mimo kroplówki z morfiną, z bólu miała ochotę chodzić po ścianach. Była w stanie zrobić wszystko, żeby ten palący żywcem ogień w obrębie jej klatki piersiowej po prostu minął. Z początku była dzielna. Zaciskała zęby pomiędzy syknięciami i jęknięciami, ale nie marudziła.

Chciała wywalczyć cokolwiek. Mililitr mleka. Dwa. Trzy. Naprawdę: cokolwiek.

— Harry, ja przysięgam, albo zaraz się popłaczę, albo to rozpierdolę... — jęknęła w końcu widząc, że jej starania nie przynoszą żadnych efektów, mimo korzystania z obu wersji sprzętów. Bolało niesamowicie mocno.

Potem zaczęła płakać i przeklinać. I to był ten etap, w którym Harry zaczął się porządnie o nią martwić.

— Kochanie, błagam, nie wywieraj na sobie takiej presji... — mamrotał, siedząc przy niej i uspokajająco gładząc jej plecy. — Myszko... — jęknął bezsilnie.

Serce mu pękało.

Właściwie, to w tamtej chwili Harry siedział na łóżku w rozkroku, a Annie leżała oparta plecami o jego klatkę piersiową, skrajnie zmęczona i zapłakana. Robił wszystko, żeby jej pomóc. Wszystko. Głaskał, tulił, całował, przejmował z jej rąk laktator ręczny... Nic nie pomagało.

— Spróbowałaś troszkę dziś. Spróbujesz jutro, potem pojutrze... — tłumaczył jej jak dziecku, ale była zbyt uparta, aby odpuścić.

Ostatecznie, po kolejnych dwóch godzinach płakania z bólu, Annie udało się odciągnąć pierwsze w jej życiu piętnaście mililitrów mleka. W trakcie tego sukcesu zasnęła oparta o Harry'ego, wyczerpana bólem, płaczem i przeżyciami. Ze zmęczenia urwał jej się film.

Styles, mimo tego, że zegarki wskazywały grubo po drugiej w nocy, odłożył na bok laktatory i wygodniej ułożył małżonkę w łóżku, otulając ją kołdrą. Annie odruchowo wtuliła policzek w poduszkę, układając się na materacu wygodnie na tyle, na ile pozwalało jej na to obolałe ciało. Ucałował jej czoło i westchnął cichutko.

Harry wsunął na tyłek spodnie dresowe - bo po sali o tej godzinie chodził już tylko w koszulce i bokserkach - a potem chwycił w dłoń zwycięskie piętnaście mililitrów, znajdujące się w małej, dziecięcej butelce. Dokręcił nakrętkę z płaską nakładką, dzięki której nie musiał nakładać smoczka. Sennie potarł twarz dłońmi i spojrzał na pogrążoną we śnie Anastasię. Uśmiechnął się czule pod nosem.

Był z niej przeraźliwie mocno dumny.

Sięgnął jeszcze po swój telefon i cichutko wyszedł z sali, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Cichaczem przemknął przez oddział, aby wdrapać się schodami na piętro wyżej. Zadzwonił dzwonkiem, aby położne na intensywnej terapii otworzyły mu drzwi. Gdy podglądały na kamerce kto stoi przed oddziałem, oczekując na wejście o tej godzinie, pewnie musiały pomyśleć, że zwariował. Wpuściły go, a on cicho przemierzył korytarz, aby wejść do dyżurki, cicho pukając we framugę.

— Bry wieczór... — przywitał się sennie.

Uśmiechnął się uprzejmie i zwycięsko zamachał buteleczką. Gromada kobiet w wieku jego matki posłała mu ciepłe uśmiechy i zaklaskała radośnie. Wszystkie kazały przekazać Annie gratulacje i wymogły na nim obietnicę, że przypilnuje, aby odpoczęła. Harry zamienił z nimi kilka słów i pomachał im na pożegnanie, oddając w ich ręce pierwsze mleko Anastasii, aby mogły dać je dziewczynkom.

Nie mógł się powstrzymać, od tego, aby nie zajrzeć do bliźniaczek przed zejściem piętro niżej. Zabawił u nich prawie pół godziny, dopóki nie poczuł, że ledwo stoi na nogach ze zmęczenia. Wrócił na dół i, nie chcąc budzić małżonki, postanowił, że położy się na kanapie.

Przed tym, jak okrył się kocem po same uszy, raz jeszcze ucałował czółko Annie, błagając w duchu, żeby nikt nie ośmielił się obudzić ich przed dziesiątą rano.
































Jak na złość, Harry'ego obudziło szturchnięcie w ramię. Półprzytomnie uchylił powieki, wydając z siebie zbolałe jęknięcie. Nie musiał patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, że się nie wyspał. Mimo wszystko, zerknął na ścianę, aby dojrzeć, że wskazówki na tarczy pokazują siódmą dwadzieścia rano.

Sennie zmrużył powieki, patrząc na klęczącego przed kanapą Jeffa.

— Azoff, w tej właśnie chwili zwalniam cię z zawodu mojego przyjaciela — burknął i zamknął oczy, ciaśniej okrywając się kocem. — Co ty tu robisz o takiej godzinie, frajerze? — sarknął nieprzytomnie. — Nie widzisz, że śpię? — jęknął cicho, nie chcąc obudzić Annie.

— Oficjalnie witam w moim świecie, stary — zaśmiał się Jeff, a potem zacisnął wargi, gdy Harry syknął na niego karcąco.

— Jak obudzisz mi żonę, to obedrę cię ze skóry, Jeffrey — warknął do niego ledwo słyszalnie, poważniejszym tonem, sennie przecierając zamknięte powieki dłońmi. Spojrzał na pogrążoną we śnie Annie, która zakopała się w pościeli w łóżku nieopodal.

Harry podniósł się do siadu i posłał śmiejącemu się brunetowi ostre spojrzenie, gdy ten dusił śmiech obok niego, kucając obok kanapy.

— Przywiozłem Em i Josie. Leciałem z nimi przez cały kraj, żeby was odwiedzić — wyrzucił mu przez chichot.

— O tej godzinie będziecie nas odwiedzać? — zironizował, z pretensją wskazując na zegarek wiszący na ścianie.

— No, nie... O tej godzinie zostawiłem je w twoim domu z twoją mamą — oświadczył mu. — A twoja mamusia kazała mi jechać po ciebie, bo przez pół nocy siedziała z facetem twojej siostry i babcią twojej żony w kuchni. Kochana Anne... Kazała zgarnąć cię do chaty, żebyś posiedział z nami chwilę, a potem zawiózł Annie ciasto drożdżowe, które piekli do czwartej nad ranem. Będzie miała pyszne śniadanie — powtórzył słowa Anne, szczerząc się.

Harry jęknął.

— Ta rodzina jest nienormalna... — wymruczał sam do siebie, stwierdzając fakt. — Kto normalny siedzi w kuchni w środku, kurwa, nocy... — mruczał jak opętany, gadając ze sobą. — A ty nie jesteś lepszy, idioto... Jest siódma rano, Azoff! Dałbyś mi pospać jeszcze z dwie godziny chociaż... — wyrzucił nieszczęśliwie i z pretensją.

Azoff dławił się śmiechem, starając się być cicho.

— Spokojnie. Przez najbliższe cztery lata się przyzwyczaisz — wyśmiał go.

— A, spierdalaj... — mruknął Harry, skopując z siebie koc. — Poczekaj na korytarzu, przebiorę się po cichu. Ana musi się wyspać... — wygonił go z pomieszczenia, wskazując mu drzwi i westchnął ciężko nad swoim losem.

Ubrał się w to, co miał pod ręką, decydując, że skoro i tak czeka go wycieczka do domu, to wykąpie się w swojej łazience. Zgarnął kluczyki do swojego auta. Gemma zostawiła mu je wczorajszego popołudnia. W drugą dłoń chwycił swój telefon i okulary przeciwsłoneczne, a potem nachylił się nad Annie, żeby ucałować jej włosy.

Wyszedł z sali, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi i posłał ostre spojrzenie Jeffowi, który spoglądał na niego, przyciskając pięść do ust, aby nie śmiać się głośno.

— Jeden komentarz i Josie będzie się wychowywać bez ojca... — ostrzegł go groźnie.

Nienawidził być niewyspany, gdy wiedział, że miał czas na to, aby się wyspać.

— Nie dąsaj się tak, ślicznotko — zachichotał Jeff. — Czeka na ciebie świeżo pieczony, ciepły chleb i gorąca kawa — oświadczył starszy brunet i poklepał Harry'ego po plecach. — Zdążycie jeszcze odespać ostatnie dwie doby z Aneczką, tak słyszałem. Pokażesz mi zdjęcia tych dwóch perełek?

Harry jęknął, wsuwając szkła przeciwsłoneczne na nos, ale natychmiastowo odblokował telefon i stuknął w ikonkę galerii pełnej zdjęć, aby pochwalić się przyjacielowi, wręczając mu w dłoń swoją komórkę. Nie mógł się nie uśmiechać, gdy spoglądał na ekran ukazujący jego dwie, maleńkie córeczki. Uśmiechał się na samą myśl o nich. Odruchowo. Podświadomie.

— Jakie śliczne... Jejku, one mają różne włoski? Ale super... — mruknął Azoff, wgapiając się w zdjęcie, gdy oboje skierowali się w stronę podziemnego parkingu kliniki.

— No wiem... — Głos Stylesa był rozczulony i dumny. — Maleńkie są. Przecudowne...

— Ale, wiesz co? To nie po tobie. To po Annie są takie śliczne... — oświadczył rozbrajająco szczerze Jeffrey, przekomarzając się z przyjacielem.

— Stary, ty się dzisiaj prosisz o śmierć — sarknął Harry, pocierając zaspaną twarz dłonią. — Jedźmy już. Jeśli w ciągu pół godziny nie wypiję tej obiecanej kawy, to zostanę oficjalnym kryminalistą i bez zawahania poświęcę moją wolność w imię twojego morderstwa, Azoff... — poinformował bruneta, ignorując jego opętańcze chichotanie.

Perspektywa gorącej, gorzkiej, czarnej jak smoła aromatycznej arabiki, ciepłego, świeżutkiego chleba z chrupiącą skórką i własnego prysznica sprawiła, że Harry Styles pokonał drogę do swojego kalifornijskiego domu bez strat w ludziach.



































Harry wrócił do małżonki z jej ukochanym, drożdżowym ciastem z dżemem, które własnoręcznie upiekła jej babcia. Ocalił dla niej trzy duże kawałki z czterech wielkich blaszek. Reszta została pożarta przez rodzinę i przyjaciół Stylesów w zawrotnym tempie, zanim jeszcze pojawił się w domu. Z radością przywitał się z Emily i z małą - choć już nie tak małą, bo rosnącą jak na drożdżach - Josie. Gdy udało mu się wziąć gorący, relaksujący prysznic, wypić dwa wielkie kubki kawy pełnej kofeiny, która trochę postawiła go na nogi po śniadaniu, zostawił całą, pełną chaosu ekipę hałasującą w jego posiadłości i, dosłownie, uciekł z powrotem do małżonki.

Gdy wpadł do sali Annie, ta właśnie się budziła.

— Cześć, żabko — wymamrotała sennie, przeciągając się w łóżku na tyle, na ile mogła. Zamrugała nieprzytomnie i zerknęła na kanapę pod ścianą. — A czemu ty już na nogach?

Harry posłał jej ciepły uśmiech, rzucił kluczyki do samochodu na sofę, a potem postawił talerz skrywający pod folią aluminiową świeże ciasto.

— Cześć, piękna. — Nachylił się, aby cmoknąć jej czoło. — Pospałaś? Jak się czujesz? — spytał troskliwie, przypominając sobie, w jakich okolicznościach rudowłosej udało się zasnąć.

— Jest okej... Trochę boli, ale wyspałam się jak mops — wymamrotała sennie, posyłając mężowi lekki uśmiech. — Pomożesz mi się ogarnąć po śniadaniu? Zrobimy drugie podejście do laktatora, jak Maya do nas wpadnie, a potem pójdziemy do dziewczynek, co? — zapytała prosząco, podnosząc się do siadu.

— No pewnie, misia — przytaknął, uspokojony. Martwił się o nią strasznie mocno. — Nie zgadniesz, kto wpadnie tu do nas po południu — oświadczył tajemniczo, zmieniając temat.

Annie zmrużyła powieki, wpatrując się w męża pytająco.

— Obama? — palnęła, żartując. — Elton John? Beatlesi? — zgadywała dalej, robiąc sobie z niego jaja.

— Prawie. Jeff, Em i Josie przylecieli z Miami — mruknął, schylając się nad Annie i cmokając ukochaną w usta, gdy palcem uniósł jej podbródek ku górze. — Azoff obudził mnie o siódmej rano i porwał mnie do domu. Chata nadal stoi, kochanie — oświadczył małżonce z chichotem. — Babcia zrobiła kilka kilogramów ciasta drożdżowego w nocy. Ocaliłem ci trzy kawałki — dodał, a potem obserwował jak Annie wydała z siebie rozkoszne, głośne jęknięcie i rzuciła się na talerz stojący na szafce nocnej.

Roześmiał się dźwięcznie, siadając w nogach jej łóżka.

— O Boże, ta kobieta zawsze wie, jak zrobić mi dobrze... — Annie przeniosła talerz na kołdrę i bezceremonialnie oderwała kawałek słodkiego ciasta palcami i wetknęła go sobie do buzi mrucząc.

Podniosła oczy na męża, który dusił w sobie śmiech.

— Bardzo interesujący dobór słów, żonka... — zaśmiał się z niej.

— Oj, cicho. Chcesz też? — zaoferowała mu talerzyk.

— Ciasto czy "zrobienie mi dobrze"? — Zbereźnie poruszył brwiami, szczerząc się do rudej i cytując jej słowa.

— Zinterpretuj to jak chcesz, kochanie — parsknęła śmiechem, pochłaniając zawartość talerza.

Harry zachichotał głośno i pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Nie chcę, słonko. Jedz. To twój przydział. Ja wywalczyłem kawałek w domu. Ledwo uszedłem z życiem z tej wojny. Niall chciał mi wsadzić widelec w ramię.

— I bardzo dobrze, że nie chcesz... Więcej dla mnie — podsumowała teatralnie poważnym tonem, ignorując pasjonującą historię męża.

Harry raz jeszcze roześmiał się głośno, przeklinając samego siebie, bo zawsze karcił innych, żeby unikali hałasowania na oddziale.

— Chcesz kawki, Ann? — spytał ukochanej, w końcu się uspokajając.

Annie prosząco skinęła głową.

— No dobra. To idę po nią. — Podniósł się z łóżka z westchnieniem i skierował się w stronę wyjścia z sali.

— Najlepszy mąż na świecie! — krzyknęła za nim Annie ze śmiechem w głosie.

— Nie podlizuj się! — odkrzyknął jej przez ramię i pognał w kierunku kawiarni na parterze.

Reszta dnia upłynęła im na siedzeniu w sali bliźniaczek, w której Annie toczyła dalsze bitwy z laktatorami. Rudowłosa czuła się lepiej, niż poprzedniego dnia. Co prawda końskie dawki leków przeciwbólowych znacznie ułatwiały jej funkcjonowanie, ale była w stanie ustać na własnych nogach bez obawy o to, że zrobi jej się słabo. Mimo to, Styles nadal upierał się przy tym, żeby nosić ją na rękach. Rana po cesarce nadal dokuczała jej przy każdym ruchu. Nie dało się z nim dyskutować na ten temat.

Annie i Harry zeszli do sali rudowłosej na oddziale położniczym tylko po to, aby zjeść późny obiad, który został dostarczony przez wielką ekipę rodziny i przyjaciół - wszyscy wślizgiwali się do jej sali "na raty", ażeby nikt ich nie wyrzucił z oddziału. Tak wielkie zgromadzenia nie były legalne nawet w prywatnych klinikach, więc Sammy dumnie kierował całym przedsięwzięciem, przemycając wszystkich do sali Annie w odpowiednich odstępach czasowych.

Josie dosłownie przykleiła się do Harry'ego, chcąc przebywać tylko w ramionach wujka (co było zaskakującą odmianą od jej wrzeszczenia, gdy przytulał ją ostatnim razem), a Annie dostała od Emmy i Jeffa tonę rad, które miały pomóc im w normalnym funkcjonowaniu po opuszczeniu kliniki. Samuel tulił do siebie Anastasię po tym, jak wprosił się na jej łóżko. Był jak stęskniona przylepa. Gemma, Anne, babcia, Adele, Julia i Niall zajęli miejsce na rozłożonej kanapie, rozmawiając cicho i milion razy pytając o to, czy Anastasia na pewno niczego nie potrzebuje.

Sam Smith, Harry, który przekazał chrześnicę w ramiona Em, Zayn, Jeff i Liam - który również wpadł do Kalifornii - zabrali się za pakowanie większości rzeczy rudowłosej, aby móc część z nich przewieźć z powrotem do domu już tamtego wieczora.

Annie, po ponad dwumiesięcznym uziemieniu, dostała oficjalną zgodę na wyjście z kliniki kolejnego dnia.

Wracała do domu bez dziewczynek.



































— Wszystko zabraliśmy, skarbie? — Głos Annie po raz kolejny rozniósł się po niewielkiej sali.

Znajome pomieszczenie wyglądało dziwnie bez walizek ustawionych w kącie, bez kwiatów stojących w kubkach pod ścianą, bez tony książek na półkach i bez jej rzeczy w łazience. Harry uważnie rozejrzał się po pokoju, drapiąc się po karku.

Annie omiotła wzrokiem jego cienkie, obcisłe dresy i szarą bluzę dresową z logiem Columbia Records. Na nosie miał swoje okulary korekcyjne, które zawsze sprawiały, że w jej oczach wyglądał jeszcze bardziej uroczo. Był rozczochrany, wyspany i wyglądał na szczęśliwego, mimo delikatnych sińców pod oczami. Od wczoraj powtarzał jak mantrę, że nie może się doczekać, aż w końcu przytuli się do niej w ich wielkim łóżku we własnej sypialni.

— Wydaje mi się, że wzięliśmy wszystko... — mruknął nisko, powodując, że mimowolnie kącik ust Annie powędrował w górę w lekkim uśmiechu. — Ukulele i jedną gitarę zostawiliśmy u bliźniaczek, tak? — spytał dla pewności, choć sam zanosił instrumenty piętro wyżej godzinę temu.

Annie skinęła głową. Cicha gra stanowiła akompaniament do kołysanek. Harry stwierdził, że z pięknem muzyki trzeba oswajać dziewczynki od pierwszych dni życia.

Dzisiejszego ranka obie córeczki zostały odłączone od respiratorów. Maya umieściła je w jednym, dużym, częściowo otwartym inkubatorze, aby mogły czuć swoją bliskość podobnie, jak czuły ją przez całą ciążę. Gdy Harry zobaczył swoje dwa szczęścia obok siebie, bez części kabli, popłakał się po raz kolejny w ciągu ostatnich dni. Tym razem ponownie ze szczęścia i z ulgi. Maleństwa dochodziły do siebie po ciężkim porodzie. Nadal potrzebowały czasu, ale robiły postępy.

— Zostawiłeś położnym kwiaty? — zapytała Annie, chowając swoją komórkę do kieszeni bluzy należącej do męża.

— Kwiaty, trzy butelki dwudziestoletniej whiskey, dziesięć płyt z autografem i wielką, papierową siatkę pełną belgijskiej czekolady — wyszczerzył się.

Anastasia pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Bajerant... — prychnęła z teatralną pogardą.

— Cały twój — odpowiedział jej z rozbrajającym uśmiechem. — Gotowa? — spytał, podrzucając w dłoni kluczyki od audi.

— Zabrałeś śpioszki dziewczynek dla Tuckera? — przypomniała sobie jeszcze Annie.

— Zabrałeś — potwierdził ze śmiechem w głosie.

Wraz z powrotem Anastasii chcieli zapoznać psa z zapachem dziewczynek, aby nie stawiać go w całkowicie nowej sytuacji, gdy już przywiozą je z kliniki.

— A dokumenty dziewczynek?

— Też zabrałeś — potwierdził raz jeszcze. — Cała wasza dokumentacja jest w mojej aktówce, kochanie. Chodź, Aneczka. Czas wracać do domu... — mruknął czule, podchodząc do rudowłosej, aby wziąć ją na ręce.

Annie westchnęła cicho, gdy znalazła się w powietrzu. Syknęła pod nosem, gdy rana na podbrzuszu zakuła ją pod wpływem nagłej zmiany pozycji.

— Wszystko w porządku? — spytał zaniepokojony brunet.

— Tak, żabo... Tylko jest mi źle, że nie wracamy z nimi... — wyszeptała smutno, układając ramię na barkach Harry'ego.

Styles cmoknął policzek małżonki.

— Kropeczki niedługo będą z nami w domu, Ana... Obie. Szybciej, niż myślisz... — pocieszył ją i ucałował jej wargi, aby odpędzić krzywy uśmiech na jej buzi.

Annie z sentymentem raz jeszcze spojrzała na pustą salę szpitalną, a potem skuliła się w ramionach męża. Raz jeszcze podziękowali położnym, mijając ich dyżurkę i obiecali zajrzeć do nich z dziewczynkami, gdy ich córki również będą gotowe na powrót do domu. Wszystkie chciały poznać te dwa, słynne promyczki.

Rudowłosa z podnieceniem rozglądała się po podziemnym parkingu, gdy Harry kierował ich w stronę znajomego audi.

— Dziwnie jest opuścić ten budynek po takim czasie — zachichotała. — Jestem tak podekscytowana, jakby czekała mnie podróż na Karaiby, a nie do własnego domu...

Harry parsknął śmiechem i wcisnął przycisk na pilocie, aby odzbroić alarm auta.

— Karaiby?

— Karaiby — potwierdziła.

— Zrobię ci Karaiby na podwórku, żona — zażartował, powoli odstawiając małżonkę na ziemię. —  Woda z cytryną, w kokosie, z palemką, ręcznik na piasku i morska bryza. All inclusive, made by Styles... — chichotał.

Otworzył przed nią drzwi pasażera i, gdy już usadowiła się wygodnie na fotelu, sięgnął z tylnej kanapy zwinięty w rulon, puchaty, szary koc. Rozwinął go jednym ruchem i nakrył nim nogi Annie, gdy ta odchyliła fotel w tył, aby odrobinę zmniejszyć napięcie mięśni brzucha w trakcie siedzenia.

Zamknął drzwi od strony ukochanej, a potem sam wskoczył na fotel kierowcy. Zagarnął część koca dla siebie, aby przykryć nim swoje nogi, rozwijając puchaty materiał jeszcze mocniej. Często tak robili, gdy podróżowali razem. Nawet, jeśli dystans nie był długi.

— Jedziemy do domku? — spytał czule, odpalając silnik audi.

— Jedziemy do domku — potwierdziła głosem pełnym emocji Annie, opierając głowę o zagłówek fotela.

Obróciła się lekko w stronę kierowcy i, gdy Harry wyjechał z miejsca parkingowego, splotła dłoń z jego własną. Harry w komfortowej ciszy manewrował kierownicą za pomocą jednej ręki, raz po raz ukradkiem spoglądając na skuloną na siedzeniu Annie.

— Kocham cię piękna, wiesz? — wymruczał niespodziewanie, powodując czuły uśmiech na jej twarzy.

— Jesteś słodki, Styles... — zachichotała z czułością, lustrując jego profil. Okulary korekcyjne zdecydowanie dodawały mu chłopięcego uroku.

— Ja w ogóle jestem cudowny... — wymruczał i wymownie zacisnął wargi, przemierzając znajomą trasę ulicami Los Angeles. — A tak w ogóle, misia, to musimy ustalić plan działania... — zaczął konspiracyjnym tonem.

Annie zmarszczyła brwi.

— Jaki plan działania? — zapytała, nie rozumiejąc.

— Plan działania polegający na ucieczce z twojego przyjęcia powitalnego, które właśnie jest przygotowywane w naszym salonie...

Rudowłosa wydała z siebie zbolałe, głośne jęknięcie.

— Obiecali mi, że tego nie zrobią! — oburzyła się. — Miało nie być żadnych imprez-niespodzianek!

— Kłamali... — Harry westchnął teatralnie i puścił jej dłoń, żeby współczująco złapać się za serce. — Widzisz? Mówiłem ci że nasza rodzina nie ma serca. Twój Samuel od rana biegał po schodach i wieszał balony na balustradzie. Jeszcze dzisiaj rano do ciebie dzwonił i nic ci nie powiedział... — sprzedał blondyna bez mrugnięcia okiem.

Annie załkała aktorsko, chowając twarz w dłoniach.

— To jaki masz pomysł na ucieczkę, mąż? — spytała konkretnie, wywołując dźwięczny śmiech Stylesa.

— Jesteśmy paskudną częścią tej rodziny... — Zabawnie wydął wargi, zatrzymując auto na światłach. — Możemy wieczorem zmyć się do Dottie i Toni, żeby im pośpiewać. Nie zatrzymają nas. Zwłaszcza, jak im powiemy, że przywieziemy ze sobą nowe zdjęcia.

Annie zmrużyła powieki.

— Brzmi jak plan — zaaprobowała. — Partnerze zbrodni — dodała, chichocząc i przybiła z mężem porozumiewawczego żółwika.

I chociaż nie wracali do domu w komplecie, Annie czuła, że wszystko układało się dokładnie tak, jak powinno.









*

Betowanie, first reading and the most beautiful human in my life: this_anjakey 🌻

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top