130

— Boże, synek, uspokój się....

Anne już piątą minutę próbowała dotrzeć do syna, którego reakcja tuż po wyjściu z sali sprawiła, że wszyscy dookoła zamarli. Harry dosłownie wył. Łapczywie zaciągał się powietrzem, wyczerpując rezerwy tlenu w płucach. Nic nie mówił, tylko szlochał przeraźliwie mocno. Skulił się w ramionach Anne, stojąc na środku korytarza.

Samuel zbladł i zgniótł dłoń Sama Smitha, na kolanach którego właśnie siedział. Wymienił przerażone spojrzenia z Gemmą. Do nich jako pierwszych dotarło, że coś poszło nie tak, jak powinno. Oboje mieli świadomość, że Harry'ego ciężko jest doprowadzić do takiego stanu. Zresztą, po chwili podobny wniosek wyciągnęli wszyscy: Niall, Julia, Adele, babcia Annie, Michał i Zayn - ten ostatni zdążył dojechać w międzyczasie.

— Brat... — Gemma ostrożnie położyła dłoń na ramieniu bruneta, który schował twarz w dłoniach, nie ruszając się z miejsca choćby o milimetr. — Harry, proszę cię... — szepnęła do niego błagalnie.

Brunet zacisnął szczękę bardzo mocno i wziął kilka głębokich oddechów. Starał się opanować płacz, przerażenie i wszystkie emocje, które go przytłoczyły. W końcu odkleił się od mamy i wyprostował się, ocierając wydzielinę z nosa i łzy wierzchem dłoni. Julia wyjęła z torebki paczkę chusteczek, które przyjął od niej ze skinieniem głowy, dziękując bez słów. Przetarł twarz, wydmuchał nos i odetchnął przez usta, nie chcąc rozkleić się raz jeszcze. Wszyscy wpatrywali się w niego w napięciu.

— Synek, co się stało? — spytała w końcu Anne, umierając ze strachu.

Harry pokręcił głową na boki, a potem próbował zdobyć się na jakieś słowa, ale zadrżał mu podbródek i rozpłakał się raz jeszcze. Pociągnął nosem głośno i starał się powiedzieć cokolwiek przez płacz:

— Ja... Ja sam nie wiem... Annie dostała ataku paniki na stole operacyjnym, więc wprowadzili ją w znieczulenie ogólne, żeby w ogóle dokończyć operację... — szlochał. — I, na Boga, coś się tam wydarzyło. Żadna z dziewczynek się nie rozpłakała... Zabrali je na intensywną i....

Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Potem zaniósł się szlochem po raz kolejny. Samuel zeskoczył z kolan Smitha i podszedł do Harry'ego, aby objąć go ramieniem i posadzić go na krześle. Szeptał mu do ucha jakieś uspokajające rzeczy, gdy Styles chował twarz w dłoniach. Wszyscy obejmowali go na zmianę, przytulając go i mówiąc do niego, że ma się nie załamywać. Że przecież wszystko musi być dobrze.

Bo musi, prawda?

Harry uspokoił się po kwadransie, bo nie miał już siły dłużej płakać. Czuł się tak zmęczony, jakby właśnie przebiegł maraton. Zayn wcisnął mu w dłoń papierowy kubek z gorącą, słodzoną herbatą, aby podnieść mu poziom cukru we krwi. Brunet sączył napój, tępo gapiąc się na drzwi prowadzące na korytarz zamkniętej strefy operacyjnej kliniki. Bał się patrzeć na zegarek. Bał się sprawdzić godzinę. Miał wrażenie, że czas stroi sobie z niego żarty.

Nikt się nie odzywał. Wieści, jakie przyniósł ze sobą brunet, były przerażające. Nikt nie wydał z siebie ani jednego słowa. Wszyscy czekali w napięciu. Jedynie Sammy płakał bezgłośnie, wtulony w Sama, a Zayn chodził po korytarzu w tę i z powrotem, przeklinając pod nosem z nerwów.

Po wieczności, która trwała prawie pół godziny, Maya wyłoniła się zza drzwi prowadzących do sali operacyjnej. Na jej widok Harry wylał na spodenki końcówkę swojej herbaty - tak gwałtownie poderwał się na nogi.

— Chodź ze mną, Harry — poprosiła go lekarka, szerzej otwierając drzwi i prosząc, aby sam wszedł do korytarza.

Miał duszę na ramieniu, gdy podbiegał do niej i przetruchtał przez próg. Maya zamknęła drzwi i poprowadziła ich oboje w kierunku windy. Westchnęła cicho i odezwała się w końcu:

— Oddychaj — zaczęła, widząc, że mężczyzna wstrzymuje oddech. — Annie wybudzi się z narkozy za jakąś godzinę. Wszystko z nią w porządku. Mieliśmy problem z założeniem wszystkich szwów, bo tak jej skoczyło ciśnienie, że cały czas nam krwawiła...

Styles aż zamknął oczy z ulgi i potarł twarz dłońmi. Drzwi windy otworzyły się z cichym brzdękiem dzwonka. Maya weszła do środka przodem, a potem wcisnęła przycisk, który sprawił, że maszyna zawiozła ich piętro wyżej.

— Zaprowadzę cię do Anastasii — odezwała się łagodnie raz jeszcze Maya. — Jak się wybudzi i dojdzie do siebie, to przewieziemy ją z powrotem na salę. Będzie potrzebowała bardzo dużo snu. Będzie osłabiona. Straciła trochę krwi. Możliwe, że będziemy musieli jej przetoczyć jednostkę albo dwie. Zobaczymy, w jakim będzie stanie, gdy się obudzi... Przez jej stan i przez to wszystko, co się wydarzyło, okres połogu będzie trudniejszy, niż normalnie... Zresztą, jak już się wybudzi i odpocznie, to przyjdę z wami porozmawiać...

Harry zacisnął wargi, słuchając słów kobiety. Chłonął każde słowo, bojąc się przegapić jakikolwiek istotny szczegół na temat stanu małżonki. Drzwi windy rozsunęły się, a on przepuścił Mayę przodem, aby pokazała mu drogę. Szli w ciszy. Bał się zadać najważniejsze pytanie.

— Harry — Maya odchrząknęła, ściągając na siebie jego uwagę, gdy szli korytarzem — wiem, że to wszystko jest dla ciebie szokiem, ale...

I już wtedy wiedział, dokąd zmierza rozmowa. Sam więc zadał to pytanie.

— Co z moimi dziećmi, Maya? — spytał drżącym głosem.

Kobieta przystanęła na środku korytarza i stanęła naprzeciwko niego.

— Annie spanikowała, bo dziewczynki po narodzinach nie zaczęły oddychać same. Ich maleńkie płucka nie rozprężyły się same — wytłumaczyła mu. — U bliźniaków, które nie rodzą się o czasie, czasem się to zdarza. Anastasia miała atak paniki, bo przez pierwsze dwie minuty nie zaczęły oddychać samodzielnie w ogóle... Czyli, biorąc pod uwagę nazewnictwo i nomenklaturę medyczną, urodziły się martwe...

Harry poczuł, że robi mu słabo.

— Są na intensywnej terapii. Na ten moment oddycha za nie respirator. Musimy być dobrej myśli. Nie dołuj się, daj im czas — dodała, widząc jego przerażenie. — Wcześniaki, a bliźniaki zwłaszcza, czasem potrzebują chwili, aby płuca przystosowały się do samodzielnej pracy. Może im to zająć dobę, kilka dni, tydzień... Zobaczymy... — westchnęła. — Wiem, że jesteś przerażony i że ich przygoda na tym świecie nie zaczęła się dobrze, ale musisz być dobrej myśli. To dwie wojowniczki. Są do was strasznie podobne. Wyliżą się z tego — pocieszyła go, przesuwając dłonią po ramieniu Stylesa.

Harry pokiwał głową, pilnując tego, żeby nie zapomnieć o oddychaniu. Przez moment znowu miał wrażenie, że ziemia usuwa się spod jego stóp.

Miał je wszystkie trzy na świecie zaledwie pół godziny, a już każda z nich leżała podpięta do medycznego sprzętu, nieprzytomna.

— Dziękuję ci, Maya... — szepnął głosem pełnym emocji, po raz kolejny czując płacz w krtani i zaciskające się gardło.

Maya posłała mu pokrzepiający uśmiech i poklepała go po plecach.

— Chodź, Harry. Annie jest w sali na lewo. Posiedź przy niej, a jak się obudzi to zadzwoń dzwonkiem po pielęgniarki. Zejdę do was. Jakbyś musiał wyjść i zajrzeć do rodziny na dole, to skorzystaj z normalnego wyjścia z oddziału i z klatki schodowej. Wychodzisz stąd i od razu na prawo. A ja zajrzę do dziewczynek przez ten czas... — pokierowała ich, mówiąc cicho i wpuściła go do sali, nie wchodząc do pomieszczenia.

Maya w ciszy patrzyła, jak zajmuje miejsce koło łóżka nieprzytomnej Anastasii, która wyglądała tak słodko i spokojnie, jakby spała. Uśmiechnęła się do siebie, gdy Harry ucałował czoło Annie, roniąc łzę, która zalśniła z daleka na jego policzku.

— A, i Harry... — zagaiła go szeptem.

Poczekała, aż podniesie na nią zielone, spuchnięte, zapłakane oczy.

— Jedna ma twoje loki. Druga jest rudziutka — powiedziała jeszcze, uśmiechając się do niego ciepło, a potem zniknęła w głębi korytarza, wracając w stronę windy.

Harry zamknął oczy i oplótł jedną dłoń Annie obiema swoimi. Splótł razem ich palce i przytknął je sobie do ust, aby ucałować kostki małżonki.

Wziął głęboki oddech i, gdy po raz pierwszy od bardzo dawna, zaczął modlić się w ciszy, którą przerywało tylko ciche, rytmiczne pikanie monitora śledzącego rytm serca Annie, popłakał się raz jeszcze.


























Anastasia ocknęła się prawie równą godzinę później. Uchyliła powieki, które były dużo cięższe, niż zazwyczaj. Gdy trochę wyostrzył jej się obraz po zmrużeniu powiek, ujrzała trwającego przy jej boku Harry'ego. Brunet oparł oba łokcie o materac i obiema dłońmi nadal obejmował jej własną, przytykając sobie opuszki jej palców do ust. Miał zamknięte oczy. Z bólem przełknęła ślinę. Bolało ją gardło, co jednoznacznie wskazywało na to, że została zaintubowana. Nie ufała swojemu głosowi, więc poruszyła palcami u dłoni, którą obejmował lokaty.

Harry natychmiast otworzył oczy i spojrzał na nią, czując jej ruch.

— Och, Ana... Chryste, Anusia... — mruknął z zaszklonymi oczami i natychmiast zerwał się na nogi, aby złożyć pocałunek na czubku jej głowy, a ręką sięgnąć dzwonka, aby powiadomić pielęgniarki, że ocknęła się z narkozy.

Annie spróbowała gwałtownie podnieść się do siadu. Harry usiadł na krawędzi łóżka i ułożył dłonie na jej barkach, lekko popychając ją na poduszkę.

— Leż spokojnie, kochanie, proszę... — wymruczał nisko.

Rudowłosa łapczywie wciągnęła powietrze do płuc i zamrugała, próbując wyostrzyć obraz ukochanego. Odchrząknęła, chcąc odzyskać głos, a potem wychrypiała cichutko:

— Harry... dziewczynki...?

Obserwowała, jak zacisnął wargi, aby nie dojrzała drżącego podbródka. Najchętniej odwlekałby odpowiedź na to pytanie, ale wiedział, że dopóki Annie nie pozna odpowiedzi, nie będzie współpracować. Nawet kosztem samej siebie.

— Są na intensywnej, pod respiratorami... — wyszeptał smutno. — Walczą dzielnie, kochanie... — dodał i nie mógł powstrzymać drżenia głosu.

Wielkie, szare ślepia natychmiast podeszły łzami. Harry nachylił się, aby delikatnie objąć jej obolałe ciało i choć odrobinę przytulić ją do siebie.

— Nie płacz, skarbie... Nie płacz... — ucałował jej skroń, przytykając wargi do skóry Annie. — Są dzielne. Są silne. Są nasze, Ana... Nasze. Będą walczyć z całych sił... — mamrotał uspokajająco, wierząc w wypowiadane słowa całym sobą. Annie zaszlochała cicho. — Aneczka, kochanie... Jestem z ciebie tak dumny... Boże, nawet nie potrafię tego opisać... — szeptał. — Nigdy nie będę w stanie ci za nie podziękować... Jesteś tak dzielna, skarbie... Maya powiedziała, że jedna ma twoje włoski, wiesz? — mówił cicho, walcząc z płaczem w gardle.

Annie wzięła głęboki wdech, chcąc uspokoić szloch.

— Naprawdę? — spytała, zapłakana.

Harry skinął głową. Wpatrywał się w zapłakane, zaczerwienione oczy Annie, która leżała na poduszkach z policzkami mokrymi od łez. Czule przesunął dłonią po jej skórze.

— Naprawdę, kochanie. Jedna ma moje, a druga ma twoje... — wyszeptał, walcząc z płaczem.

Annie zaśmiała się żałośnie przez łzy.

— Czyli nie będziemy ich tatuować? — spytała nagle, rozpłakując się cicho.

Harry wydął wargi, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Och, Annie... — jęknął, przytłoczony emocjami i ponownie nachylił się nad małżonką. — Jesteś całym moim światem, Ana. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię tak cholernie mocno... Wszystko będzie dobrze... — szeptał, obejmując ją delikatnie. Bardzo starał się nie zrobić jej krzywdy.

Do sali wpadły pielęgniarki i dwójka lekarzy, robiąc zamieszanie i odsuwając ich od siebie. A Annie? A Annie płakała cały czas, bezgłośnie roniąc łzę za łzą. Jak miała nie płakać? Nie przytuliła żadnej z córek. Ba, zarówno ona, jak i Harry żadnej z nich jeszcze nawet nie widzieli. Wiedziała, że nigdy nie zapomni tej przerażającej ciszy tuż po tym, jak przyszły na świat. Nigdy nie zapomni swojego własnego przerażenia. Tej paniki, gdy zrozumiała, co ta przeciągająca się cisza oznaczała...

— Ann — Maya wpadła do sali, podchodząc do rudowłosej i uśmiechając się do niej pokrzepiająco. — Przewieziemy cię na twoją salę. Musisz odpocząć. Jak się czujesz? — spytała, kładąc dłoń na ramieniu pacjentki.

Annie posłała jej krzywy uśmiech.

— Fizycznie? Okropnie obolała... — mruknęła niemrawo, próbując poruszyć się na szpitalnym łóżku. Miała wrażenie, że ktoś skakał po jej wnętrznościach, a szwy w dole podbrzusza ciągnęły ją niemiłosiernie mocno, mimo leków przeciwbólowych, które kapały w kroplówce podpiętej do jej ręki. — Psychicznie... — urwała. Nie była w stanie nawet opisać tego, jak się czuła.

Maya ścisnęła dłoń na ramieniu rudej.

— Odpocznij. Będzie dobrze, Annie. Zobaczysz. — Słowa Mayi zabrzmiały jak obietnica. Rudowłosa skinęła głową i przeniosła wzrok na stojącego pod ścianą męża.

Wyciągnęła prosząco dłoń w jego kierunku, więc, zgodnie z niemą prośbą, podszedł do łóżka, aby pochylić się nad Anastasią. Złożył szybkiego buziaka na jej włosach, a ona wymamrotała cicho:

— Kochanie, wygoń wszystkich do domu, błagam... Niech nie czekają na korytarzu, to nie ma sensu... My musimy odpocząć, a oni nie muszą tu kwitnąć i umierać z niepokoju... I tak niczego nowego dziś się nie dowiemy. Zobaczymy się jutro... Niech śpią u nas, czy coś...

Harry bez słowa skinął głową, raz jeszcze cmokając jej głowę.

Nigdy nie przestanie go zaskakiwać to, że mimo tego, w jakim stanie była, i tak znajdowała siłę na myślenie o innych. Zawsze to robiła. On sam ze wstydem przyznał przed sobą, że w emocjach zapomniał o tym, że cała ich rodzina i przyjaciele cierpliwie czekali na jakiekolwiek informacje.

— Wracam do ciebie za moment, skarbie. Zobaczymy się na dole — obiecał, a potem ominął pielęgniarki krzątające się po sali, skinął głową w kierunku Mayi i potruchtał korytarzem w kierunku schodów.

Wyszedł z oddziału i znalazł się na klatce schodowej. Pokonywał schodki w dół, nie mogąc zebrać myśli w swojej głowie. Naparł ciężarem swojego ciała na kolejną parę drzwi i zwrócił głowę w kierunku głębi korytarza, gdzie czekali na niego najbliżsi. Na jego widok Sammy zerwał się z krzesła.

— I jak? — spytał z paniką, stając na nogi.

Harry uspokoił ich gestem dłoni i podszedł do wszystkich biorąc głęboki oddech do płuc.

— Annie się obudziła — zaczął od tych dobrych informacji. Jego głos był zachrypnięty od płaczu, a worki pod oczami zrobiły się sine.

— Jak się czuje? — spytała zaniepokojona Gemma.

— Jest osłabiona... Mówiła, że strasznie ją boli, ale dostanie dodatkową dawkę leków przeciwbólowych. Musi przespać noc. — Tutaj spojrzał na Samuela. — Maya mówiła, że jeśli nie poprawi jej się na kroplówkach, to przetoczą jej krew. Na ten moment najważniejsze jest to, żeby odpoczęła...

Sammy pokiwał głową w skupieniu. Potarł twarz dłońmi, wzdychając ciężko. Wszyscy wpatrywali się w Harry'ego w napięciu, błagając o dalsze dobre informacje.

— Dziewczynki są na intensywnej — wyrzucił z siebie w końcu, choć ciężko mu było mówić o tym na głos. — Obie są pod respiratorami. Maya nas uspokajała i mówiła, że powie nam więcej w najbliższym czasie. Nic więcej nie wiem... Mamy być dobrej myśli... — wyszeptał i zignorował to, że dwa razy załamał mu się głos. — Słuchajcie, wracajcie do domu. Śpijcie u nas. Dzisiaj i tak nic już się nie wydarzy... Gdyby coś się zmieniło, to dam wam znać. Zostanę tu na noc, postaram się przypilnować, żeby Annie zasnęła choć na trochę...

Wszyscy pokiwali głowami w ciszy. Nawet babcia rudowłosej, której Michał tłumaczył wszystko na bieżąco cichym głosem. Starsza kobieta jako pierwsza podeszła do Harry'ego i wdrapała się na palce, aby go uściskać. Później świeżo upieczony tata był przekazywany z rąk do rąk. Brunet oddawał uścisk każdej osobie i w duchu dziękował Bogu za to, że może otaczać się tak cudownymi, wspierającymi ludźmi.

Na samym końcu wczepił się w ciało Anne, nachylając się nad mamą.

— Będzie dobrze, skarbie... — szepnęła mama Twist. — Dziękuję wam za najpiękniejszy prezent urodzinowy, jaki dostałam w całym moim życiu... Ucałuj ode mnie Aneczkę, kochanie...

Harry, słysząc słowa mamy, schował twarz w zagłębieniu jej szyi pozwolił sobie na dwie kolejne łzy.

— Kocham cię, mamuś...

— Ja ciebie też, dziecko. Poradzimy sobie, nie martw się — mamrotała do ucha Stylesa, gdy ten obejmował ją mocno. — Wracaj do żony, synek. Potrzebujecie teraz siebie nawzajem...

Pokiwał głową i odkleił się od mamy. Miała rację. Potrzebował Annie. A ona potrzebowała jego.

Pocałował policzek mamy i raz jeszcze spytał wszystkich, czy czegoś nie potrzebują. W odpowiedzi dostał ochrzan za to, że nadal stoi środku tego cholernego korytarza. Wszyscy jednogłośnie kazali mu iść do Anastasii i przestać się zamartwiać o to, czy dadzą sobie radę.

Pomachał im na pożegnanie i skierował kroki w stronę szpitalnej sali Annie. Droga do jej pokoju nigdy jeszcze nie wydawała mu się tak długa. Miał wrażenie, że ze zmęczenia wywołanego rollercoasterem emocjonalnym ledwo utrzymuje pion. Już z daleka dostrzegł, że w sali małżonki półmrok spowodowany zmierzchem przełamywało jedynie ciepłe, małe światełko lampki nocnej, delikatnie rozświetlające pomieszczenie.

Wszedł do sali niemal bezszelestnie. Annie leżała na łóżku. Ułożyła dłonie na podbrzuszu, próbując pogodzić się z dotkliwym brakiem obecności dwóch istnień pod swoim sercem. Wpatrywała się okno, tępo gapiąc się na ostatnie oznaki zachodzącego słońca na niebie. Na policzkach miała łzy.

Harry podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu. Uniósł dłoń, aby czule przesunąć wierzchnią częścią palca wskazującego po policzku ukochanej. Dopiero po tym geście Annie utkwiła szare oczy w zielonych ślepiach męża. Patrzyła na niego w ciszy, a Harry bez słów obserwował, jak raz jeszcze walczy z płaczem.

— Ana, słońce... Nie rób tego... — wymruczał nisko, pochylając się nad nią mocniej, aby oprzeć swoje czoło o jej własne. — Nie zadręczaj się, żonka... Musisz odpocząć... Oboje musimy...

Nie odpowiedziała mu jakkolwiek. Jedynie wytarła łzy z twarzy wierzchem dłoni i pociągnęła nosem żałośnie.

— Zamknę drzwi i pomogę ci się przebrać, kochanie — zarządził delikatnie Harry, dostrzegając, że nadal ma na sobie wiązaną, operacyjną koszulę.

Wstał, aby cicho zamknąć drzwi. Z szafki pod ścianą wyjął swój sweter, który był Annie na tyle długi, że spokojnie zakrywał jej pośladki. Zgarnął parę czystych majtek z wysokim stanem i grube podpaski, spodziewając się tego, że rudowłosa przez najbliższy czas będzie nieustannie krwawić, mimo cesarskiego cięcia. Miał rozeznanie w temacie, bo - żeby zabić stres i czekanie na ten wielki dzień - przebrnął przez stos poradników dla rodziców i młodych matek.

Annie była jak w amoku. Bez słów słuchała jego cichych poleceń, gdy prosił ją o podniesienie się, aby móc ściągnąć z niej operacyjną koszulę. Starał się uważać na opatrunek po ranie pooperacyjnej i ograniczyć ból ukochanej. Przez dłuższą chwilę oboje walczyli z kroplówką i z długim rękawem swetra.

Rudowłosa nie odzywała się do chwili, w której Harry miał zamiar wsunąć jej na tyłek majtki. Jęknęła protestująco, powodując, że brunet podniósł na nią pytający wzrok.

— Dasz radę zrobić to sama? Ledwo podnosisz się do siadu, kochanie... — zwrócił jej uwagę ze zmartwieniem w głosie.

Jęknęła raz jeszcze, bezsilnie opadając na poduszki.

— To krępujące — wychrypiała w końcu, zaciskając powieki. Słyszał przemęczenie w jej głosie i to, że krtań ponownie zacisnęła jej się niebezpiecznie.

Harry westchnął cichutko.

— Ana, aniołku, proszę... Uprawialiśmy seks. Widziałem cię nago. Rozbierałem cię milion razy. Jesteś moją żoną — zaczął wyliczać łagodnie. — Po prostu daj mi to zrobić...

Otworzyła oczy, aby spojrzeć w jego wielkie, zaczerwienione ślepia. Był diablo zmęczony. Podobnie, jak ona sama miał podkrążone oczy i był niezdrowo blady. Skinęła głową, nie mając siły na protesty. Choć Harry i tak wiedział, że gdyby była w stanie, to postawiłaby na swoim.

Dokończył to, co musiał i ucałował czubek głowy Annie. Odszedł od łóżka i wyjął ze swojej torby świeży t-shirt. Ściągnął z siebie spodenki, wcześniej wyciągając na szafkę nocną z kieszeni obrączkę i pierścionek zaręczynowy rudowłosej, przypominając sobie, że wsunęła je tam przed wyjazdem na salę. Pozbył się butów, przebrał skarpetki i bieliznę na czystą, a potem podszedł do szpitalnego łóżka Annie, mrucząc:

— Nie zrobię ci krzywdy, jeśli położę się obok? — spytał cichutko. W głosie miał chrypę, której brzmienie Annie uwielbiała całą sobą. — Czy mam iść na kanapę...?

Pokręciła głową przecząco i powolutku przesunęła się odrobinę w bok, aby zrobić mu miejsce. Harry ostrożnie położył się na materacu, szukając takiej pozycji, aby za razem ułożyć się na boku i objąć Annie w taki sposób, aby było jej wygodnie i bezpiecznie. Gdy już oboje leżeli w jednym łóżku i brunet wychylił ramię, aby zgasić lampkę nocną, Annie wtuliła się twarzą w zagłębienie na jego szyi, obracając głowę w bok. Z uwagi na świeżą ranę pooperacyjną leżała na wznak. Harry ułożył dłoń na swetrze w miejscu, w którym jeszcze nie tak dawno dało się wyczuć kopnięcia dziewczynek ukrytych pod ciążowym brzuszkiem. Teraz miał pod dłonią jedynie dużą ranę i gruby opatrunek, do którego przyłączony był cieniutki dren, odprowadzający krew.

Harry cały czas uspokajająco głaskał głowę Annie, raz po raz przytykając wargi do jej rozczochranych włosów. Pachniała inaczej, niż zwykle. Pachniała tym okropnym, sterylnym zapachem sali operacyjnej. Zamknął oczy, wsłuchując się w jej oddech, któremu daleko było do rytmicznego, normalnego rytmu, w jakim normalnie unosiła się jej klatka piersiowa.

— Ana, myszko... — wychrypiał nisko tuż do jej ucha. — Nasze dzieci nigdy nie poddadzą się bez walki...

Te słowa uderzyły ich oboje tak mocno, że Annie rozpłakała się na dobre, wtulona w Harry'ego tak bardzo, jak było to możliwe. On sam również przestał hamować łzy, pozwalając sobie na płacz. Płakali, przytuleni do siebie, próbując z całych sił uwierzyć w to, że miał rację.

Musiał mieć rację.

Opłakiwali to, że ich dwa skarby są podpięte pod respiratory piętro nad nimi. Opłakiwali to, że mimo ich narodzin, nie było im dane ich zobaczyć. Nie było im dane ich poznać i zobaczyć na własne oczy spełnienie ich marzeń. Opłakiwali cały ten chaos, stres, smutek, rozgoryczenie, żal do świata i wszystkie emocje, które tak nimi wstrząsnęły.

A w tym wszystkim dziękowali sobie za to, że mają siebie. Dziękowali sobie za tę szaleńczą miłość, którą mieli. Bo bez ich wspólnej miłości, nie daliby rady przez to przejść.

Zasnęli dopiero w środku nocy, wykończeni płaczem.







*

Betowanie and first reading, czyli dźwiganie moich emocji i tony łez, które wylałam w trakcie pisania tego rozdziału: this_anjakey 🌺

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top