13
Harry, trzymając Tuckera w ramionach, kierował się w stronę dźwięku. Drzwi do budynku szkoły były otwarte. Rozejrzał się zdezorientowany po starym korytarzu i cicho wdrapał się po schodach, przeskakując schodki co dwa stopnie. Stanął przed starymi, drewnianymi drzwiami z psem w objęciach i poczuł, że jego ciało przebiegł dreszcz.
Był pewien, że Annie jest za tymi drzwiami. Słyszał ją. Słyszał swoją ukochaną, rudą, pyskatą łajzę jakieś pięć metrów od siebie. Dzieliła ich ściana.
Sparaliżowało go. Przełknął głośno ślinę i nie mógł się ruszyć. Tucker zawierzgał nogami niecierpliwie, a on miał wrażenie, że milion myśli przelatuje mu przez głowę.
— No dawaj, Styles... — pogonił sam siebie szeptem i wyciągnął dłoń w kierunku klamki, gdy nagle piosenka się skończyła, głos zamilkł i z wnętrza pomieszczenia dobiegły go brawa.
I wtedy raz jeszcze zamarł z dłonią nad klamką, gdy zrozumiał, że Annie nie jest sama.
A potem stchórzył.
Rudowłosa skończyła piosenkę i ukłoniła się skromnie, słysząc brawa dochodzące z drugiego końca sali. Zaśmiała się cicho i poprosiła, żeby przestali, bo - do czego, jak do czego - ale do tego nie była przyzwyczajona.
— Dobra, moi drodzy — zaczął głośno Cyprian, podchodząc do Annie, która zeskoczyła ze schodków. — Mam nadzieję, że widzicie jak dużym warsztatem dysponuje Ana. Jej pomoc będzie dla nas bezcenna, zwłaszcza, że na przygotowanie koncertu mamy tydzień.
— Co?
— Ile?
Annie również podniosła zdziwione oczy na blondyna.
— Dlatego oczekuję od tych, którzy naprawdę chcą się wiele nauczyć w bardzo krótkim czasie, że zaangażujecie się z całych sił. Jutro widzimy się o godzinie piętnastej i zarezerwujcie sobie czas do samego wieczora. W tygodniu widzimy się codziennie o godzinie piątej, a koncert jest w przyszłą sobotę wieczorem. Akcja promocyjna ruszy od jutra — zakomunikował głośno Cyprian, obserwując zszokowane twarze uczniów. — Walczymy o szacunek i o marzenia, ekipo. Wiecie o tym, prawda?
Cyprian poprosił, żeby uczniowie jutro przyszli na próbę z propozycjami utworów do programu, a potem - nadal podekscytowanych - puścił ich wolno, życząc miłej soboty. Annie wyłapała jeszcze badawcze spojrzenie dwójki uczennic, które lustrowały ją w każdej możliwej chwili nieco szyderczym wzrokiem.
— Dlaczego dali ci tak mało czasu? — spytała, gdy zostali w auli sami.
— Żeby mnie przetestować, tak myślę. Wszyscy uważali pomysł szkolnego chóru za poroniony, Ana — wyznał jej, wzdychając ciężko i pakując swoje rzeczy do torby na ramię. — Uczę tu od września i od razu wszedłem z tak odważną inicjatywą. Nie wierzą ani we mnie, ani w te dzieciaki...
Annie skrzywiła się smutno i zaczesała loki opadające jej na twarz ku tyłowi.
— No, i pewnie każdy kolejny weekend mają obłożony takim wydarzeniem w domu kultury, za który im zapłacą, czego my nie zrobimy, bo nie stać nas na wynajem sali. Chodź, zbieramy się — oznajmił jej, podrzucając szkolne klucze w ręce. — Mama czeka z obiadem. Powiedziała, że się obrazi, jeśli cię nie przywiozę — wyszczerzył się do rudej bezczelnie.
— Miałeś mnie nie uszczęśliwiać na siłę, Bierzyński — wymamrotała, wywracając ostentacyjnie oczami i zarzuciła na siebie swój płaszcz, a potem skierowała się w stronę otwartych drzwi, których nie zamknął za sobą ostatni uczeń. — Ale pani Ani się nie odmawia, prawda?
— Moja mama zatuli cię na śmierć, Ana, nie żartowałbym tak z tego — zaśmiał się ciepło i wyszedł za rudą z pomieszczenia, a potem głośno trzasnął drzwiami, krzywiąc się. Naparł na nie całym ciężarem ciała i przez chwilę walczył z zamkiem. — Może jak ten koncert wypali to chociaż wymienią nam zamek na normalny, bo ten pamięta czasy dzieciństwa mojej własnej matki — sarknął, wywołując śmiech Annie.
— Jaki masz właściwie pomysł na repertuar? — spytała, a potem odwróciła gwałtownie głowę w stronę długiego korytarza, z którego - jak jej się wydawało - dobiegł ją cichy, wysoki, krótki pisk. — Co to było? — zapytała, zerkając na Cypriana.
— Ten budynek pamięta czasy wojny. Pewnie jakiś szczur dorwał się do ucha w formalinie w klasie biologicznej — zażartował.
— Ty to się leczyć powinieneś. — Annie wywróciła oczami, a potem spojrzała ze zwątpieniem na Cypriana siłującego się z zamkiem. — Pomóc ci?
— Nie.
— Daj.
— No nie.
— Daj mi to, Bierzyński — odepchnęła wysokiego blondyna od drzwi i delikatnie przytrzymała klamkę, a potem powoli przekręciła klucz w mechanizmie i posłała Cyprianowi ociekające satysfakcją spojrzenie. — Widzisz, do tego trzeba uczucia — wytłumaczyła mu, jakby był niepełnosprawny.
— Nie bądź taka mądra, Ana — wymamrotał chowając klucze do kieszeni. — Chodź, ruda. Spadamy stąd. Po obiedzie zdążymy jeszcze usiąść nad częścią podkładów i...
Puścił Annie przodem po schodach na dół, dyskutując z nią na temat tego, co i jak powinni zrobić do czasu przyszłej soboty. Rudowłosa wsunęła ręce do kieszeni, skacząc ze schodka na schodek ku dołowi.
Nie wiedzieli, że na drugim półpiętrze, w bardziej oddalonym rogu, Harry Styles z Tuckerem w ramionach, któremu nieufnie zakrył pyszczek dłonią, obserwował wszystko skulony w cieniu, odkąd tylko uczniowie wysypali się z auli. Całe jego ciało drżało, a on czuł się zdruzgotany.
Widział ją. Swoją maleńką Anastasię. Śmiejącą się obok tego gościa, który go wkurwiał samym faktem tego, że z nią rozmawiał, niezależnie od tego, kim dla niej był. Widział jej podkrążone oczy i bladą cerę, która świadczyła o tym, że od jakiegoś czasu się nie wysypia. Mimo delikatnego makijażu dostrzegł, że jeszcze nie tak dawno musiała płakać.
W tej samej chwili spadł mu kamień z serca, gdy zobaczył ją całą i zdrową, a jednocześnie zabrakło mu tlenu z bólu i z tęsknoty.
Jego maleństwo. Jego spełnienie marzeń.
Jego mała Annie...
Nigdy wcześniej cztery metry w linii prostej nie wydawały mu się tak ogromną odległością, jak dzisiaj.
Puścił pyszczek Tuckera, który wyślizgnął się z jego ramion, obrażony i zdezorientowany. Szczeknął cicho, machając krótko ogonem i spoglądał na Harry'ego smutnymi ślepiami, nie rozumiejąc, dlaczego w zielonych oczach mężczyzny lśnią łzy.
— Musimy to zrobić inaczej, Tuc... — wyszeptał, z powrotem zgarniając szczeniaka pod ramię i, upewniając się przed wyjściem z budynku, że jest sam, wyszedł z terenu szkoły. — Zaczniemy od tego, że potrzebujemy tłumacza na żywo, bo nic nie rozumiem z tego, co mówią wszyscy dookoła — poinformował Tuckera, który wydawał się spoglądać na Stylesa jak na wariata. — I potrzebujemy planu, bo w improwizowanie jestem chujowy, jak widać...
Wiedział, że będzie rozdrapywał i wyrzucał sobie swój dzisiejszy brak odwagi jeszcze przez cholernie długi okres czasu.
— Dlaczego ten koleś mówił do niej "Ana", Tuc..? I to tak, jakby mu zależało...? — spytał jeszcze żałośnie szczeniaka kroczącego chodnikiem obok niego, jakby mając nadzieję, że mała kulka sierści odpowie mu w ludzkim języku na wszystkie gnębiące go pytania.
Annie wysiadła z samochodu blondyna i pomachała Cyprianowi na pożegnanie, gdy późnym wieczorem wysadził ją pod domem babci. Przyznała sama przed sobą, że w towarzystwie blondyna prawie udawało jej się zapominać o wszystkim tym, przez co ostatnio wypłakiwała oczy. Wprowadzał w jej codzienność namiastkę normalności, której teraz tak potrzebowała.
Na zewnątrz było już ciemno, a chodnik oświetlany był tylko przez światło starej latarni nieopodal. Rudowłosa okryła się ciaśniej płaszczem, czując, jak chłodne powietrze omiata jej policzki. Wyjęła z kieszeni telefon i przełożyła karty sim, siadając na ławeczce przed domem i ignorując dokuczliwy chłód. Nie czekając, aż spłyną do niej powiadomienia, zapisane na amerykańskim numerze, zadzwoniła do Samuela, żeby nadrobić ostatnie trzy dni, w trakcie których nie rozmawiali ze sobą.
Po pół godzinie rozmowy na rześkim powietrzu podreptała schodkami do góry i weszła do domku, zamykając za sobą drzwi.
— Wróciłam! — krzyknęła cicho od progu i zsunęła ze stóp buty, a potem na palcach zajrzała do salonu, w którym babcia zasnęła na fotelu, przykryta kocem. Annie uśmiechnęła się czule i wyłączyła grający telewizor. Nakryła starszą kobietę szczelniej kocem, ucałowała jej czoło i zamknęła się w pokoju obok, żeby z kotem na kolanach i z laptopem w pościeli spróbować nie myśleć o Harry'm Stylesie, za którym tak cholernie tęskniła, a którego tak starannie starała się wymazać ze swojej głowy i ze swojego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top