129

Rudowłosa starała się oddychać miarowo. Liczyła pod nosem, aby utrzymać rytm wdechu i wydechu. Nerwowo wyłamywała palce u dłoni, starając się nie patrzeć na zapis aparatu KTG. Czuła, że dziewczynki od jakichś trzech ostatnich godzin są dziwnie spokojne i martwiła się o nie przeraźliwie mocno.

W uszach miała słuchawki. Może to było głupie, ale nic jej tak nie uspokajało, jak głos Harry'ego Stylesa, który - tak się złożyło - był jej osobistym, własnym mężem. Nagrał dla niej audiobook "Małej Syrenki" Andersena. Ów nagranie dostała przed jednym z wyjazdów służbowych bruneta, który nie chciał zostawiać jej bez ulubionej bajki na dobranoc. Ciepły baryton wybrzmiewał w jej uszach, chociaż za chwilę miała usłyszeć go na żywo, tuż obok.

Nie potrafiła dokładnie zidentyfikować wszystkich uczuć, które właśnie ją przygniatały swoim ciężarem. Martwiła się okropnie. Była zdecydowanie przerażona. Nie sądziła, że bała się kiedyś czegoś tak mocno, jak tego dnia. Jak porodu. Jak bycia w tej sytuacji, której właśnie teraz musi stawić czoła. Tak strasznie się bała... Chciało jej się płakać. Sama nie wiedziała, czy bardziej ze strachu, czy ze szczęścia. Jednocześnie czuła radość w każdej komórce swojego ciała, zarazem mając ochotę uciec i schować się przed całym światem.

Dali radę. Zrobili to: donosili tę ciążę do etapu, w którym dziewczynki mogą przyjść na świat bezpiecznie. O niczym tak nie marzyli, jak o tym.

Zrobili to razem: bez Harry'ego i jego pomocy nie byłaby w stanie przerwać tego czasu. Była tego pewna.

Annie przyzwyczaiła się do tego, że Styles wpada do jej sali szpitalnej jak tornado. Ale tym razem wiedziała, że przyniesie ze sobą energię wielkości apokalipsy i kończącego się świata. Bo w sumie dla nich część świata właśnie się kończyła, zaczynając nowy etap. Nie pomyliła się: jego ciężkie kroki, uderzające o podłogę w biegowym rytmie słychać było jeszcze przed wejściem na oddział, mimo słuchawek w uszach.

Odetchnęła z ulgą, wyjmując słuchawki w chwili, w której wleciał do sali niczym lądujący odrzutowiec.

— Chryste Panie, Ana... — wydyszał, ciskając torbą ze swoimi rzeczami o podłogę i rzucając się na nią, aby zamknąć ją w uścisku.

Z trudem odzyskiwał równy rytm oddechu, tuląc ją do siebie.

— Jestem już, jestem — mruknął cicho, cmokając czubek jej głowy.

Ściskał ją w ramionach, jakby nie dowierzając, że zdążył i, że wszystko jest w porządku.

— Harry, kocie, dusisz mnie... — mruknęła w koszulkę bruneta Annie, lekko chichocząc.

Jak oparzony wypuścił ją z objęć i odskoczył od niej.

— Ale wszystko w porządku? — spytał spanikowany, nachylając się nad nią.

— Tak, żabo — zachichotała łagodnie. — Dziewczyny od jakiegoś czasu zrobiły się mniej ruchliwe i po wynikach KTG Maya postanowiła, że nie możemy czekać dłużej... — streściła mu krótko, wpatrując się w wielkie, spanikowane oczy. Uśmiechnęła się delikatnie i pogłaskała dłonią policzek Harry'ego, pytając spokojnie: — A gdzie reszta? Nie jechali z tobą? — Ściągnęła brwi.

Harry parsknął śmiechem pod nosem.

— Miałem kierowcę. I tak mi nie uwierzysz, jak ci opowiem — mówił w emocjach. — Reszta jest w drodze, kotku. Chciałem być najszybciej, jak się da, bo...

Urwał, ponieważ do sali wpadły trzy położne, które wcisnęły mu w dłonie jednorazowy fartuch, czepek, maseczkę chirurgiczną i ochraniacze na buty, polecając mu, aby się ubrał. Później zaczęły krzątać się wokół łóżka Annie, aby móc przewieźć ją na blok operacyjny.

Rudowłosa w pośpiechu ściągnęła z dłoni obrączkę i pierścionek zaręczynowy i wcisnęła je do kieszeni spodenek męża, który akurat wiązał maseczkę chirurgiczną z tyłu głowy, stojąc obok niej. Na sali operacyjnej nie mogła mieć jakiejkolwiek biżuterii.

— Gotowi? — Do sali wpadła uśmiechnięta Maya, która przywitała się z Harrym w czasie, gdy położne odpinały rudowłosą od pasów i urządzeń mierzących tętno dziewczynek.

Annie i Harry skrzyżowali spojrzenia. Oboje mieli podobną panikę w oczach. Styles uścisnął dłoń rudej, splatając razem ich palce.

— Nie kpij sobie z nas, Maya, ja cię proszę — jęknął zbolałym głosem brunet, a potem nerwowo poprawił maseczkę chirurgiczną, która przylegała do jego twarzy.

Serce waliło mu tak szybko, że miał wrażenie, że zaraz wyskoczy mu z piersi.

— Harry, napij się czegoś przed wejściem na salę — zwróciła mu uwagę uśmiechnięta lekarka. — Annie, jesteś na czczo? — upewniła się.

— Od rana — potwierdziła ruda. — Kawa i śniadanie o dziesiątej, a potem nic.

Styles odruchowo spojrzał na zegarek na ścianie, na którym dochodziła szósta wieczorem.

— Osiem godzin, idealnie — podsumowała Maya. — Dobra. Harry, przekażcie Kate — tutaj wskazała na młodą położną — ubranka dla dziewczynek. Widzimy się za dziesięć minut przy stole operacyjnym — oznajmiła im radośnie, a potem zniknęła w korytarzu.

Harry westchnął ciężko i wskazał młodziutkiej położnej torbę z ubrankami dla dzieci.

— Jak ona może to mówić tak beztrosko? — pokiwał głową z niedowierzaniem, podchodząc do łóżka Annie. Ucałował czule czoło i usta małżonki.

— Jest przyzwyczajona — odmruknęła cicho ruda, a potem podniosła wielkie, szare oczy na twarz Stylesa i przełknęła głośno ślinę. — Cholernie się boję, Harry... — wyznała, zaciskając szczękę, aby nie pozwolić panice przejąć kontroli nad krtanią.

Nie chciała płakać. Nie teraz.

— Ciii... Anusia, kotku... Będę przy tobie cały czas. Tak? — Uspokoił ją, schylając się, aby ucałować czubek jej głowy i przytulić ją, oplatając jej ciało ramionami. — Przejdziemy przez to razem, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Jesteście w najlepszych rękach... — mamrotał uspokajająco, gładząc jej włosy dłonią. — A ja cały czas będę obok, obiecuję...

— Pani Styles, musimy już jechać — oświadczyła jedna z położnych, subtelnie im przerywając.

Annie odsunęła się od Harry'ego i pokiwała głową na znak, że jest gotowa. Dopiero teraz Harry zarejestrował, że zamiast koszulki i legginsów miała na sobie operacyjną, wiązaną z przodu koszulę.

Przed tym, jak położne przejęły łóżko jego małżonki, zsunął maseczkę z twarzy i ten ostatni raz nachylił się nad okrągłym brzuchem rudowłosej. Dopiero teraz dotarło do niego, że być może nigdy więcej nie będzie mu dane całować ciążowego brzuszka Annie. Oboje mieli tego świadomość. Oczy momentalnie podeszły mu łzami. To była magiczna chwila. Magiczna sekunda. Ułożył dłonie w miejscu, w którym kładł je zawsze i zamknął powieki, z czcią składając czułego buziaka w okolicy pępka.

— Do zobaczenia za chwilę, ślicznotki — wymamrotał do brzuszka, uśmiechając się do siebie i spojrzał na ukochaną, której również zaszkliły się oczy.

Styles posłał jej niewinny, rozbrajający uśmiech i pośpiesznie cmoknął skroń małżonki, a potem nałożył maseczkę z powrotem na buzię.

W trakcie drogi przez korytarze Harry cały czas znajdował się w zasięgu wzroku Annie. Cały czas utrzymywał z małżonką kontakt wzrokowy. Był twardy i dzielny, choć w środku szalała w nim tona emocji.

Przed wejściem na strefę zamkniętą sali operacyjnej wysłał mamie smsa, że w razie czego mają czekać pod drzwiami. Schował telefon do kieszeni, a potem w stresie obserwował, jak lekarz anestezjolog wsuwa wielką igłę w kręgosłup Annie, aby zaaplikować jej znieczulenie przewodowe. Gdy już rudowłosa została podłączona do wszystkich monitorujących urządzeń, wskazano mu miejsce na krześle obok stołu operacyjnego. Harry natychmiast zajął wyznaczoną pozycję i przytknął swoje usta do czoła Annie, ignorując obecność maseczki chirurgicznej na twarzy. Ruda odruchowo zgięła wolną rękę w łokciu i splotła razem ich palce, odnajdując jego dłoń. Drugą rękę pielęgniarka zabezpieczyła po swojej stronie, aby móc toczyć leki i kroplówki bezpośrednio do wenflonu na jej drugim nadgarstku.

Annie wzięła głęboki oddech do płuc, gdy asystent Mayi i drugi lekarz zaczęli rozstawiać niski, jałowy parawan na wysokości jej przepony. Zabezpieczali miejsce pola operacyjnego.

— Wszystko będzie dobrze, Ann. Zobaczysz, pójdzie szybko... — pocieszał ją, kątem oka obserwując jak na monitorze, za sprawą odprowadzeń elektrod elektrokardiografu, bicie jej serca przyspiesza z nerwów. Kciukiem pogłaskał wierzch jej dłoni, a potem przysunął ją sobie do maseczki, tak, jak zwykł to robić zawsze, gdy całował jej opuszki.

— Mów do mnie cały czas, Hazz... — szepnęła błagalnie, spanikowana. Miała zaszklone oczy i przerażenie wymalowane na twarzy.

Harry skinął głową i poprawił się na krześle tak, aby pochylić się nad jej głową. Jedną dłonią ściskał tę jej, a drugą ułożył w sposób pozwalający mu na głaskanie jej włosów, które schowała pod cienkim, flizelinowym czepkiem. Zgodnie z prośbą zamknął oczy i skupił się na mówieniu do Annie, starając się ją uspokoić. Oparł swoje czoło o jej własne i szeptał do niej, starając się nie zwracać uwagi na personel medyczny dookoła.

Maya i drugi lekarz położnik rozpoczęli operację, a Annie całą sobą uczepiła się dźwięku głosu Harry'ego, który rozbrzmiewał nad jej uchem. Zamknęła oczy i starała się nie analizować tego, co czuła poniżej pasa: bo nie czuła bólu, ale mimo tego potrafiła rozpoznać kolejność czynności, jaką wykonywała dwójka lekarzy. W takich chwilach przeklinała swoją wiedzę medyczną.

Leżała na stole operacyjnym, skupiając się na znajomym zapachu Harry'ego, który roztaczał się wokół niej. Na jego uspokajającym głosie, obecności i tym, że jeszcze nie zrobiło mu się słabo.

— Cholera — zaklęła cicho Maya. — Zacisk... — mruknęła do pielęgniarki instrumentariuszki, wyciągając dłoń.

Annie gwałtownie otworzyła oczy, spoglądając w kierunku sufitu.

— Poszła tętnica? — spytała głośno, próbując nawiązać dialog z operatorami.

— Ann, przypominam ci, że na tym stole jesteś pacjentką, a nie pielęgniarką — jęknęła bezsilnie Maya. — Leż spokojnie i bądź cicho. Wszystko jest w porządku — uspokoiła ją, wywołując chichot całej kadry medycznej zgromadzonej wokół stołu.

Nawet Harry zdobył się na cichy śmiech.

— Bądź grzeczna, kochanie — upomniał ją żartobliwie.

— Jeszcze chwila i będzie po wszystkim — dodał radośnie asystent, sprawiając, że Harry oderwał się od Annie i spojrzał na niego w chwili, w której zakrwawionymi rękawicami sięgał po jeden z dużych haków chirurgicznych.

I to był błąd, bo Styles poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy na ten widok. Przełknął głośno ślinę i poczuł, że wokół niego świat zawirował.

Annie, patrząca na niego mocniej ścisnęła jego dłoń i poleciła mu cicho:

— Hazz, wyjdź stąd na moment i napij się wody — poleciła mu, widząc, że robi mu się słabo. — Słyszysz mnie? Harry?

Nieprzytomnie przeniósł na nią wzrok i mruknął:

— Dam radę, Ann...

— Kochanie, proszę... Wyjdź, weź trzy wdechy, łyk wody, zmień fartuch i wracaj — poprosiła go. — Nic cię nie ominie — zapewniła go, wiedząc, czego obawiał się najbardziej.

Miała rację. Nie mógł zemdleć tak tutaj, przy stole. Musiał być przy niej. Nachylił się nad nią, aby przez maseczkę cmoknąć jej czoło i zadeklarował się:

— Za minutę jestem.

Pielęgniarka odprowadziła go do wyjścia, gdzie ściągnął z siebie część jednorazowej odzieży i wybiegł z zamkniętej strefy, napierając na drzwi.

Przed wejściem, na korytarzu, czekała na niego wielka ekipa składająca się z przyjaciół i rodziny. Wszyscy poderwali się z miejsc na jego widok, chcąc mu gratulować.

— Jeszcze nie — machnął na nich ręką, uspokajając ich. — Dajcie mi wody i wracam tam.

Nie pamiętał, kto dokładnie wcisnął mu w dłoń butelkę. Chyba była to Adele. Albo Gemma. Nie był pewien, bo obie mają blond włosy. Opróżnił buteleczkę duszkiem i nie odpowiadając nikomu na żadne z pytań, z powrotem wbiegł za drzwi zamkniętej części kliniki, zostawiając wszystkich na korytarzu.

Szybko założył czysty, jałowy fartuch, maseczkę, czepek i umył ręce, a potem wrócił na swoje miejsce w asyście tej samej pielęgniarki, która uśmiechała się do niego zza chirurgicznej maski, jakby była rozbawiona jego determinacją i szybkim powrotem.

Usiadł na krzesło i splótł swoją dłoń z dłonią Annie.

— Lepiej? — spytała, posyłając mu słaby uśmiech.

— Lepiej, śliczna — odpowiedział krótko.

— Jesteś dzielny... — mruknęła do niego, posyłając mu słaby uśmiech i krzywiąc się, gdy poczuła kolejne szarpnięcie w dole brzucha.

— Kochanie, błagam, jeśli ktoś z naszej dwójki jest dzielny, to nie jestem to ja — zaśmiał się w panice, wracając do głaskania jej włosów przez cieniutki czepek.

Annie głośno przełykała ślinę i zamykała oczy, szepcząc niewyraźnie, że ma cały czas do niej mówić. Serce mu drżało, gdy z jej ust wyrwało się jęknięcie, bo coś ją zabolało. Starała się panować nad tym, jak jej mózg reagował na wszystko dookoła, ale była przytłoczona emocjami tak bardzo, że nie wychodziło jej to prawie wcale.

— Mówili, że cesarka nie boli... — jęknęła w którymś momencie, będąc na granicy płaczu. — Może i nie boli, ale kurwa, przyjemna też nie jest...

Harry mocno zacisnął powieki i przyłożył swoje czoło do jej czoła, szepcząc:

— Wytrzymaj, skarbie. Już prawie po wszystkim, misia...

I w tamtej chwili, jakby po słowach Harry'ego, odezwała się Maya.

— Dziewiętnasta zero dwie. Witaj na świecie, panienko Styles — oświadczyła głośno.

Harry oderwał się od Annie i zadarł głowę w górę. Spodziewał się, że Maya podniesie jego córeczkę w górę, aby oboje mogli ją zobaczyć. Nic takiego się nie wydarzyło, bo noworodek szybko został przekazany w ręce położnych. Gdy dotarło do niego, że przez odgradzający ich od pola operacyjnego parawan i tak nic nie zobaczy, utkwił wzrok w szarych oczach Annie, która rozchyliła wargi z wrażenia i oddychała ciężko. Ułożył dłoń na jej głowie i buntowniczo zsunął maseczkę na brodę, żeby móc ucałować jej czoło.

Chciał jej powiedzieć coś, co mogłoby oddać, jak bardzo ją kocha, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.

— Dziewiętnasta zero pięć — dobiegł ich głos drugiego lekarza, gdy druga z ich córek przyszła na świat.

Dopiero, gdy Annie starła z jego policzka łzę, puszczając jego dłoń, gdy całował jej czoło, zdał sobie sprawę z tego, że się rozpłakał.

— Maya? — Drżący głos małżonki odrobinę przywrócił go do rzeczywistości. Świat wokół Stylesa wirował z nadmiaru wrażeń.

Został ojcem.

— Maya? — Annie ponownie odezwała się słabo po chwili ciszy.

Został ojcem.

Harry mocniej ścisnął dłoń Anastasii i zdał sobie sprawę, że coś było nie tak. Rudowłosa zbladła i zaczęła oddychać szybko i płytko, jakby wpadała w atak paniki.

Uspokajająco pogłaskał ją po głowie i rozejrzał się po sali. Wokół panowało ogromne zamieszanie, którego do tej chwili nawet nie zauważył. Pół tuzina ludzi dosłownie biegało po sali w popłochu.

Został tatą.

— Maya, dlaczego one nie płaczą? — odezwała się w końcu Annie, nie panując nad szybkim oddechem i nad płaczem w swoim głosie.

Harry poczuł, że szarooka ścisnęła jego dłoń tak mocno, że aż go zabolało. I wtedy zrozumiał, co było nie tak.

Na sali nadal było cicho.

— Jeden w skali Apgar... — odezwał się jakiś damski głos.

Annie zbladła w ciągu ułamka sekundy. Położne przejęły dziewczynki, krzątając się wokół nich.

— Ana, kochanie, oddychaj — mruknął Harry do jej ucha, czując, jak jego również zaczyna oblewać przerażenie. Miał wrażenie, że każdy jego mięsień drżał pod wpływem adrenaliny, jaka rozlała się po jego ciele.

I wtedy wydarzyło się kilkadziesiąt rzeczy na raz.

Ktoś zawołał, żeby wezwać jeszcze jednego lekarza neonatologa.

Ktoś jeszcze krzyknął, że zabierają obie dziewczynki na oddział intensywnej terapii.

Annie rozpłakała się głośno i wpadła w taki atak paniki, że Harry nie mógł jej uspokoić. Gubiła oddech i dławiła się łzami, raz po raz próbując opanować bezdechy. Monitory, do których była podłączona zaczęły niemiłosiernie głośno wyć, sygnalizując, że parametry znajdowały się poza poziomem normy.

Lekarz nad stołem operacyjnym zaklął siarczyście, próbując zatamować kolejne krwawienie.

Maya poprosiła lekarza anestezjologa o znieczulenie ogólne pacjentki, aby mogła dokończyć operację, gdy Annie będzie nieprzytomna.

Gdy lekarz przyłożył maskę z lekiem wziewnym do twarzy rudowłosej, która po dziesięciu sekundach zasnęła, Harry został wyprowadzony z sali przez pielęgniarkę, która odprowadziła go aż na sam korytarz, bo ledwo stał na nogach o własnych siłach. Chyba przez całą drogę kierowała do niego jakieś uspokajające słowa, ale nie pamiętał i nie zrozumiał żadnego z nich.

I, gdy już znalazł się na korytarzu, wpadł w objęcia mamy i rozpłakał się jak dziecko.

Ten magiczny moment miał wyglądać zupełnie inaczej.











*

Betowanie and first reading, czyli pokłony i wdzięczność za znoszenie mojego sadyzmu w pierwszej kolejności: this_anjakey 🌸

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top