126

Annie przebudziła się późnym porankiem. A właściwie: obudziła ją paląca potrzeba pójścia do łazienki. Mózg dawał jej do zrozumienia, że bardzo mocno musi zrobić siku. Pęcherz miała tak pełny, że aż czuła, jak napięte mięśnie w jego okolicy nieprzyjemnie ją bolą. Poruszyła nogą, nie otwierając oczu i jęknęła cicho, nie mogąc zgiąć żadnej z kończyn dolnych w kolanie. Mruknęła sennie, próbując zrozumieć, skąd wziął się ten dziwny ciężar na jej udach.

A potem otworzyła oczy i rozchyliła wargi z wrażenia, widząc Harry'ego, który w diablo niewygodnej pozycji spał, siedząc na krześle, wtulony policzkiem w jej kołdrę. Cienki kocyk zsunął się z jego barku, gdy przez sen poruszył się niespokojnie. Usta miał rozchylone, przez co uroczo obślinił bawełniany materiał kołdry, którym miała nakryte nogi.

Nie mogła nic poradzić na to, że najpierw uszczypnęła się w przedramię, aby zróżnicować marzenia na jawie od rzeczywistości. Uśmiechnęła się do siebie czule, czując, jak z ulgi i ze szczęścia szklą jej się spojówki.

Rzucił wszystko i przyleciał do niej.

Rozczulona, wsunęła dłoń w rozczochrane loki ukochanego, czując, że zaraz znowu się rozryczy. Zamrugała, całkowicie odganiając resztki snu i rozejrzała się dookoła. Samuel spał na kanapie, chrapiąc cicho, a kroplówka z lekami w powolnym tempie kapała z plastikowej butelki, tocząc lekarstwa przez dren prosto do wenflonu na wierzchu jej dłoni. W trakcie snu położna musiała odłączyć ją od KTG, bo z jej brzucha zniknęły gumowe pasy, podłączone do malutkiego monitora rejestrującego tętno jej córek.

Przypomniała sobie też, co dokładnie ją obudziło. Musiała do łazienki. Bardzo mocno. I chociaż domyślała się, że Harry zarwał nockę i zagiął różnice czasowe, aby się tu znaleźć, musiała go obudzić. Poruszyła się, próbując poprawić się na poduszkach i jęknęła po raz kolejny, niechcący sprawiając, że Harry wciągnął gwałtownie powietrze i podniósł głowę z jej ud, wyrwany ze snu przez jej nagły ruch.

Styles zamrugał sennie i gdy dotarło do niego, że Annie wpatruje się w niego szarymi ślepiami, przeciągnął się, strzelając stawami w obrębie kręgosłupa szyjnego i podniósł się na nogi, żeby czule ucałować jej czoło.

— Cześć, maleńka... — szepnął czule, układając dłoń na jej włosach.

Schylił się, aby objąć ją na tyle, na ile było to możliwe. Annie wtuliła się w niego kurczowo, mocno zaciskając pięści na materiale bawełnianej koszulki bruneta.

— Gdy ostatnio z tobą rozmawiałam, to byłeś w innym kraju — zauważyła szeptem, nie chcąc budzić Samuela.

— Są rzeczy ważne i ważniejsze, Ann — wymamrotał, całując czubek jej głowy. — Złapałem samolot od razu, jak się rozłączyliśmy. Wrócę do nich za dwa-trzy dni. Jesteście ważniejsze, niż teledysk... — zamruczał i odsunął się, żeby spojrzeć w jej twarz. — Jak się czujesz...? — spytał czule, chrypiąc nisko.

— Jeszcze nie wiem — szepnęła pospiesznie.

Harry uniósł brwi pytająco.

— Muszę siku — oświadczyła mu wstydliwie. — Bardzo mocno muszę siku... Jak zrobię siku, to odpowiem ci na to pytanie...

Mimowolnie uśmiechnął się lekko, gdy usłyszał jej słowa.

— Chodź, kotku. Zaniosę cię — zarządził, schylając się nad nią. — Maya chciała ci założyć cewnik z tego, co wiem... Obudziła mnie po siódmej, gdy robiła obchód. Masz leżeć i wstawać tylko w ostateczności... — mówił cicho, biorąc małżonkę na ręce.

— Wszystko, tylko nie cewnik... Nie odbierajcie mi przywileju chodzenia do łazienki... — jęknęła prosząco, gdy Harry ułożył sobie jej ramię na karku i podniósł ją w górę. — Połamię ci kręgosłup — zamarudziła, jak już znalazła się w powietrzu.

— Ciii, Ana, uspokój się... — szepnął na nią wymownie, nie chcąc tego słuchać. — Zakręć kroplówkę i zdejmij ją z wieszaka — polecił jej cicho, podbródkiem wskazując na plastikową butelkę z lekiem.

Harry pomógł Annie ogarnąć się w łazience. No, z pominięciem momentu, w którym kazała mu wyjść za drzwi, bo chciała załatwić potrzebę fizjologiczną w spokoju, a on z wielką łaską dał jej dwie minuty samotności. Pomógł jej z szybkim prysznicem i z przebraniem się w świeże ubrania, bojąc się, że coś złego wydarzy się z kroplówką, pod którą cały czas była podpięta albo, że zrobi jej się słabo. Nadal była osłabiona psychicznie i fizycznie po wczorajszym wieczorze. Styles, korzystając z możliwości odświeżenia się, sam wziął ekspresowy prysznic, a potem odeskortował małżonkę z powrotem na łóżko.

Gdy wyszli z łazienki, Samuel przeciągał się na kanapie, mrugając powiekami nieprzytomnie.

— Cześć — przywitał się z nimi, ziewając. — Przespaliśmy śniadanko? — spytał smutno.

Annie parsknęła śmiechem, wygodniej układając się na poduszkach.

— Stabilizację kryzysu u Sammy'ego rozpoznaje się po tym, że zaczyna domagać się jedzenia — podsumowała przyjaciela.

— Już ci lepiej? Kochaś przyleciał, to i humor lepszy? — odgryzł się jej w żartach Sam.

— Dzieci, spokój — fuknął na nich ze śmiechem Styles, groźnie marszcząc brwi.

Odblokował swoją komórkę i westchnął.

— Ana, skarbie, zadzwoń do babci i powiedz jej, co się stało, bo biedna pewnie odchodzi od zmysłów. Ja oddzwonię do mamy, Gemms i do Azoffa, bo mam piętnaście nieodebranych połączeń i zaraz podniesie się zbiorowa panika. A potem znajdę nam jakieś jedzenie — rozporządził, czule całując jej wargi, a potem ulotnił się z sali, cicho zamykając za sobą drzwi.

Sam przeciągnął się raz jeszcze, wsunął na stopy trampki i odrzucił na brzeg kanapy koc, pod którym spał. Spojrzał na przyjaciółkę, która obserwowała go ze szpitalnego łóżka.

— O której tu był? — spytała blondyna, mając na myśli Harry'ego.

— Nie wiem dokładnie, kicia. Zaczynało świtać, jak mnie obudził — posłał jej uśmiech. — Wyglądał jak śmierć, gdy tu wpadł. Tylko tyle pamiętam.

Annie westchnęła cicho, sięgając po swoją komórkę.

— Facet ideał, Ann. Serio. Aż czasem aż żałuję, że poniekąd porzucił homoseksualizm na rzecz twojej wredoty. Ja też przecież umiałbym o niego zadbać — nabijał się blondyn, wydymając wargi, a potem roześmiał się opętańczo, gdy ruda posłała mu mordercze spojrzenie, wybierając numer do babci i pokazała mu środkowy palec z teatralną pogardą wymalowaną na twarzy.

— Czasem cię nienawidzę, idioto — szepnęła do niego, gdy zwijał się ze śmiechu.

Harry, rozmawiający przez telefon na korytarzu, nagle wsunął głowę przez drzwi, które uchylił.

— Sam, tu są matki z noworodkami. Zamknij dupę, bo całe piętro słyszy twoje wycie! — zganił go ostro i zniknął tak szybko, jak się pojawił, wracając do rozmowy telefonicznej za drzwiami.

Samuel schował twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.

— Wasze dzieciaki będą paskudne. Zarozumiałe, niemiłe, pyskujące i rządzące się. Wszystko przez wasze parszywe geny — podsumował zachowanie przyjaciółki i jej męża, szczerząc się do niej niewinnie.

W odpowiedzi ponownie dostał od przyjaciółki gest mówiący, że ma spierdalać.

Gdy babcia Annie odebrała telefon, a ruda zaczęła rozmowę w ojczystym języku, z którego Samuel niczego nie rozumiał, postanowił ruszyć się z miejsca i sam poszukać im czegoś do jedzenia. Był święcie przekonany, że zanim zarówno Harry, jak i Anastasia skończą wszystkie telefony, on sam umrze z głodu.















































— Dzisiaj ta? — Tego samego dnia wieczorem Harry potrząsnął książką z grubą, przepięknie zdobioną okładką, którą właśnie wyjął z walizki Annie.

Ana wydała z siebie zduszony okrzyk, przykładając dłoń do ust w zachwycie.

— Kochałam baśnie Andersena! — zaaprobowała wybór ukochanego, gdy zidentyfikowała, co dokładnie Harry ma w dłoni i wygodniej ułożyła się na poduszkach, wpatrując się w bruneta. — Nie czytałam ich wieki!

— Nie, no coś ty, żonka, aż tak stara nie jesteś... — wyszczerzył się łobuzersko, żartując niewinnie i śmiejąc się głośno.

Rudowłosa została oficjalnie uziemiona w klinice do czasu rozwiązania ciąży. Nie było mowy o opuszczeniu sali szpitalnej, dopóki nie nadejdzie odpowiedni moment na to, aby dziewczynki znalazły się na świecie. Było to równoznaczne z tym, że ów prywatna sala na oddziale ginekologiczno-położniczym zostanie jej domem na najbliższe dwa miesiące.

Harry, Sammy, Adele i babcia Annie przywieźli Anastasii "najpotrzebniejsze rzeczy", które zmieściły się - o dziwo - tylko w trzech walizkach. I tak, była to ironia. Gdy przyszła mama zobaczyła stos książek dla niej (babcia i Harry doskonale wiedzieli, że pochłania teksty w zawrotnym tempie), drugi stos z bajkami, które Harry głośno czytał dziewczynkom "przed spaniem", to złapała się za głowę. Gdy Maya wpadła do sali, spytała, czy przypadkiem Styles nie okradł jakiejś biblioteki.

Przywieźli jej też laptopa, tablet Harry'ego, który osobiście spakował do etui dwie pary słuchawek bezprzewodowych, na wypadek, gdyby jedną "przypadkiem" zepsuła, do czego miała dar. Dostała też swój stary szkicownik, ołówki i kredki, tonę wygodnych, przewiewnych ubrań (czyli zapas koszulek męża i jej bawełnianych legginsów), dwie kosmetyczki z jej odżywkami do włosów i balsamami, a także te wszystkie inne, niezbędne rzeczy, o których nawet nie wiedziała, że będą jej potrzebne.

Nie wspominając o tym, że Harry wieczorem przetransportował specjalnie dla niej jedną ze swoich gitar akustycznych w futerale, jej ukulele w pokrowcu, terminarz wiążący się z pracą zawodową jej męża i telefon służbowy (te dwie pozycje wymogła na nim niemal siłą), a także zeszyt, w którym zwykła zapisywać wszystkie swoje muzyczne kompozycje. W tej samej torbie znalazł się też profesjonalny mikrofon działający na kabel usb, w razie gdyby potrzebowała coś szybko nagrać. Annie była pewna, że jeśli Harry miałby możliwość wniesienia fortepianu do jej sali szpitalnej, to zrobiłby to bez zawahania, aby choć trochę wynagrodzić jej dwa miesiące męczarni w klinice. Stworzył jej w sali biuro managersko-nagraniowe. Niemożliwy był.

Harry zajął miejsce na fotelu obok łóżka ukochanej, wzdychając cicho. Wcześniej zgasił lampę sufitową, aby jedynym światłem w pomieszczeniu był miękki blask lampki nocnej. Zegarek wskazywał dziesiątą wieczorem.

— Cieszę się, że nikt się nie będzie czepiał, że jestem tu z tobą prawie całą dobę — wymamrotał nisko Styles, przeczesując dłonią rozczochrane kędziory, aby zaczesać je w tył. — W normalnym szpitalu musiałbym zostawać na noc nielegalnie. Nawet w tym prywatnym, jak w twoim centrum w Miami... — wspomniał i schylił się, aby rozwiązać adidasy i ściągnąć je z nóg, aby było mu wygodniej.

Odrzucił buty na bok i podciągnął jedną nogę na fotel, układając się wygodniej w czasie, gdy Annie sięgnęła po opasły egzemplarz baśni Andersena i zaczęła przeglądać spis treści.

— Czy mama wybrała pozycję na dzisiejszą dobranockę? — spytał flirciarsko, opierając się łokciami o materac i nachylając się nad okrągłym brzuszkiem, ucałował materiał koszulki w okolicy pępka rudowłosej.

Annie posłała mu zadziorne spojrzenie i uśmiechnęła się łobuzersko, przekazując mu książkę otwartą na wybranej opowieści. Harry przejął ją z rąk małżonki i zachichotał pod nosem.

— Uwielbiasz tę bajkę, co?

— Od zawsze — potwierdziła, uśmiechając się radośnie. Ułożyła jedną dłoń na brzuchu, aby przesunąć po nim delikatnie.

Harry uśmiechnął się, ułożył otwartą książkę na pościeli i odchrząknął teatralnie, aby zacząć czytać na głos zachrypniętym, niskim głosem:

Daleko na morzu woda jest tak błękitna jak płatki najpiękniejszych bławatków i tak przezroczysta jak najczystsze szkło, ale jest bardzo głęboka, tak głęboka, że jej dna nie sięga żadna kotwica; trzeba by ustawić wiele wież kościelnych jedne na drugich, aby sięgnęły od dna aż ponad wodę. Tam na dole mieszka lud morski. — czytał powoli, a Annie, czule głaszcząc ciążowy brzuch, wpatrywała się w lokatego, chłonąc każdy szczegół tego magicznego czasu.

Głos Harry'ego był przepiękny: o tym wiedziała od zawsze. Ale głos Harry'ego, którego zachrypnięty, niski, ciepły baryton łączył się z doskonałą dykcją, aby na głos czytać do snu ich córkom, był jej najbardziej ulubionym dźwiękiem. Zawsze z niecierpliwością czekała na ten moment: na tę chwilę, w której po ciężkim dniu Styles podaruje jej rytuał wyciszający jej myśli. Uspokajał ją całą. Wieczorne czytanie w jego wykonaniu dawało jej zapomnienie. Wszystko, co ją martwiło, znikało jak za dotknięciem magicznej różdżki. Był tylko on i czułość w jego głosie. On, wypowiadający na głos kolejne zdania. Ten dźwięk był jak najpiękniejsza muzyka, która roztapiała jej serce.

Szare ślepia Annie błyszczały w półmroku, gdy Harry brnął przez baśń o małej syrence w wydaniu Hansa Christiana Andersena. Nie potrafiła nie uśmiechać się do siebie, gdy jego głos rozbrzmiewał w pomieszczeniu. I chociaż wiedziała, że będzie miała podobnych wieczorów nieskończenie wiele, to i tak bała się, że nigdy nie nacieszy się tym czasem wystarczająco.

W połowie bajki brunet zawiesił głos i spojrzał na małżonkę, lekko mrużąc powieki.

— Mam wrażenie, że nie śledzisz bajki i myślami jesteś gdzieś indziej, maleńka — zauważył ze śmiechem, aktorsko dotknięty.

Annie uśmiechnęła się szeroko.

— Przeszła mi przez głowę myśl, że nagranie cię, jak czytasz na dobranoc, mogłoby spowodować minimalizację występowania depresji na świecie, gdybyś postanowił podzielić się tym z innymi, wiesz?

Harry uniósł brwi ze zdziwieniem, a łobuzerski półuśmieszek wpełzł na jego buzię.

— Jeśli chciałaś mnie poprosić, żebym nagrywał wam na dyktafon bajki do odsłuchania, gdy nie ma mnie obok, to wystarczyło zapytać, kochanie — mruknął flirciarsko, puszczając jej perskie oczko, a potem rozkoszował się dźwiękiem perlistego śmiechu rudej.

Odłożył książkę na kołdrę i podparł głowę na dłoni, spoglądając na Annie z dołu. Drugą ręką zaczął głaskać okrągły brzuszek rudowłosej i westchnął cichutko.

— Kiedy masz samolot? — Po krótkiej chwili pełnej komfortowej ciszy głos Anastasii rozbrzmiał w sali, powodując lekki grymas na twarzy jej męża.

— Jutro wieczorem muszę wylecieć — wymamrotał smutno. — Strasznie mocno nie chcę was zostawiać... Mam takie poczucie, że nikt nad wami nie czuwa, jak nie ma mnie obok... — mruczał, wyraźnie przejęty. — Wiem, że to głupie, bo masz obok Samuelów, Adele, babcię... Maya jest tu niemal cały czas, są położne i macie najlepszą opiekę na świecie, ale... — urwał, wzdychając ciężko. — Boże, nienawidzę tego, że muszę was zostawić... Nawet, jeśli to głupie trzy dni... — wyznał.

Annie sięgnęła dłonią policzka męża i spojrzała na niego czule.

— Skarbie...

— Ciii — szepnął i złapał jej dłoń w swoje, podpierając się łokciami. Ucałował opuszki jej palców, patrząc jej w oczy.

Nie mówili nic. Nadal miewali chwile, w których nie potrzebowali słów. Czasem potrzebowali po prostu posiedzieć w ciszy, spoglądając na siebie. W ich oczach malowały się emocje, które potrafili bezbłędnie zidentyfikować. Półmrok ich otaczający dawał im komfort i wyciszenie, które koiły, zacierając wspomnienia ostatniej nocy.

Dopóki Annie nagle nie zmarszczyła noska, przesuwając dłoń w okolice swoich żeber po prawej stronie ciała, w pomieszczeniu było słychać tylko ich spokojne oddechy.

— Co? Kopnęły? — Harry doskonale wiedział, z czym wiąże się nagła zmiana mimiki ukochanej.

— Czasem jak któraś wierci się pod przeponą albo w okolicy żeber, to mam ochotę im oddać — mruknęła, lekko unosząc jedną brew.

Harry parsknął uroczo, zaciskając wargi.

— Zero przemocy w rodzinie, kochanie. Pamiętaj — upomniał ją ze śmiechem.

— Pogadamy, jak wsadzą swoje małe łapki w twoją kolekcję płyt winylowych, na przykład — zażartowała wymownie, powodując, że mąż zgromił ją wzrokiem w żartach.

Oboje roześmiali się, starając się panować nad głośnością śmiechu. Nie chcieli hałasować.

— Coś czuję, że dziś nie skończymy tej bajki — Harry pokręcił głową z niedowierzaniem i zamilknął, próbując się uspokoić.

Wlepił wzrok w zaróżowione policzki Annie. Jej sińce pod oczami zmniejszyły się znacznie, a oczy w końcu nabrały blasku. Bał się o nią tak strasznie mocno. Gdy wpadł do sali nad ranem i zobaczył ją bladą, zmęczoną, z siniakami na dłoniach, które były pozostałością po nieudanych próbach założenia wenflonu...

— Strasznie się o ciebie bałem, Ann... — wyszeptał nagle, wypowiadając swoje myśli na głos. — Tak strasznie się bałem, że cię stracę...

Annie rozchyliła wargi, zaskoczona tą szczerą i nagłą zmianą tematu.

— Kochanie... — zaczęła, ale urwała, marszcząc brwi, gdy zobaczyła, jak zmienia pozycję na fotelu, wiercąc się, jakby myślał nad czymś intensywnie.

Harry wyprostował się i uniósł ręce w górę, aby swoje dłonie ułożyć na karku. Przez moment wyglądał, jakby mocował się na oślep z czymś, co znajdowało się w tamtym miejscu. W półmroku Annie nie widziała dokładnie, co robi i nie przeczuwała tego, co zaraz miało się wydarzyć.

Styles odpiął zapięcie swojego złotego łańcuszka, na którym znajdował się złoty krzyżyk i chwycił wisiorek w dłonie.

Nosił go na szyi od zawsze i nigdy go nie ściągał.

Był pamiątką. Był znakiem, że zawsze pozostanie sobą. Był symbolem, który łączył go z rodziną. Był talizmanem, który zawsze go chronił. Był najważniejszą częścią jego biżuterii, tuż po obrączce. Był symbolem Boga w jego popapranym życiu.

— Chodź tu do mnie, skarbie — polecił jej, podnosząc się z fotela. Stanął na nogi i nachylił się nad małżonką, siadając na brzegu łóżka. — Podnieś się, Annie...

Oczy rudowłosej urosły ze zdziwienia.

— Co ty robisz, Harry? — W głosie miała szok.

— Chcę, żebyś go miała — wyszeptał nisko, patrząc jej w oczy. Zanim się zorientowała, opuszki jego palców połaskotały jej kark, gdy na oślep zapinał wisiorek, odgarniając niesforne loczki na bok i manewrując przy zapięciu swoimi dużymi dłońmi.

— Ale, kocie... — Próbowała znaleźć odpowiednie słowa. — Przecież on jest twój...

— Ja jestem twój, Ana — odpowiedział jej cicho.

Uporał się z wisiorkiem i przytknął wargi do jej czoła, obejmując ją ramionami i przyciągając ją do siebie.

— Chcę, żebyś go miała. Chcę, żeby was chronił, gdy mnie nie ma obok...

Wyszeptał to głosem tak pełnym emocji, że Annie miała ochotę się rozpłakać.

Ten mężczyzna miał przepiękną duszę i przepiękne serce.

— Wiem, że masz świadomość tego, ile znaczy dla mnie ten krzyżyk — wymruczał, całując jej włosy. — Chcę, żebyś go miała — powtórzył, tuląc ją do siebie bardzo mocno i zamykając ją w swoich ramionach. — Mam go, odkąd pamiętam. Miałem go przez wszystkie najgorsze i najlepsze dni mojego życia, jakie zapamiętałem. I, chociaż to przesądne i głupie, wierzę, że mnie chronił. I wierzę, że ciebie też będzie chronił, Ana...

Annie głośno przełknęła ślinę, zaciskając powieki.

Oddał jej najświętszą dla siebie rzecz, która miała dla niego tak ogromne znaczenie.

— Kocham cię, żonka... Wiesz? — spytał nieśmiało, widząc, że nadal nie była w stanie mu odpowiedzieć.

I wtedy usłyszał, że rudowłosa pociągnęła noskiem. Ściągnął brwi, odsuwając się nieco.

— Kotku, ty płaczesz?

Annie wydęła wargi, patrząc na niego zaszklonymi oczami.

— Tak myślę — odpowiedziała niepewnie. — Czasem brakuje mi słów na to, żeby ci powiedzieć, jak mocno cię kocham, Hazz...

Harry uśmiechnął się czule, przyciągając ją do siebie ponownie. Ucałował czubek jej głowy, gdy skuliła się w jego ramionach.

— Nie potrzebuję słów, Ann. Potrzebuję ciebie, kochanie... Nic nigdy nie będzie dla mnie ważniejsze, niż ty. Niż wy — wyszeptał, zamykając oczy i wdychając zapach jej miękkich, puszystych włosów.

Tamtego wieczora Annie zasnęła w jego ramionach i po raz pierwszy od czasu jego wyjazdu do Meksyku, przespała całą noc bez środków nasennych i niespokojnych snów.








Wychodzi na to, że to ostatni rozdział w podwójnym składzie. Wielka chwila, co?

*

Betowanie, first reading and my lovely wife: this_anjakey ❣️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top