120

Kolejnego ranka Harry otworzył oczy godzinę przed budzikiem. Z cichym westchnieniem zarejestrował, że Annie nadal spała w pozycji, w której zasnęła. Uśmiechnął się smutno sam do siebie, powolutku podnosząc się na łokciu, aby jej nie obudzić. Mimo wszystko, założył jej pukiel włosów za ucho i ucałował jej skroń przed tym, jak cicho wygrzebał się z pościeli i wstał na nogi.

Boso podreptał do kuchni. Włączył ekspres do kawy i oparł się lędźwiami o kuchenny blat, spoglądając za szklaną ścianę, wprost na widok na ocean. Słońce już wzeszło, a sposób, w jakim poruszały się krzewy i drzewa w okolicy klifu, świadczył o tym, że będzie dziś wietrznie. Zalał swój ulubiony kubek parującą, czarną kawą i westchnął ciężko, spoglądając na zegarek. Nie wiedział, co ma za sobą zrobić. Cały jego poranny rytuał szlag trafił. Przez co? Ano, przez wczorajszą kłótnię, która - mimo wczorajszej chwili słabości - nadal była żywa i aktualna. Nadal był na nią zły. Głównie też dlatego, że ona sama nadal nie chciała odpuścić, przyznać się do błędu i nadal była zła na niego samego.

Z kubkiem kawy w dłoni ruszył do części salonowej, aby cicho włączyć poranne wiadomości. Wysiedział na fotelu zaledwie dziesięć minut, czując, że zaraz coś go trafi. Był niespokojny. Poirytowany. W sposób, nad którym nie potrafił zapanować. Wyłączył wielki ekran i dopił gorącą kawę w ciszy, wgapiając się w plażę i ruch liści na wietrze. Tucker błąkał się po podwórku, na które musiał wyjść nad ranem przez klapę w tylnych drzwiach.

Gdy kubek pokazał dno, a ostatni łyk ciepłego, gorzkiego naparu przyjemnie podrażnił kubki smakowe Stylesa, ruszył się z miejsca, aby wrzucić naczynie do zmywarki. I gdy to zrobił, gwałtownie obrócił głowę w stronę schodów, na których usłyszał znajome, cichutkie kroczki.

Annie przystanęła, mając do pokonania trzy ostatnie stopnie. Jakby chciała wybadać, czy zrobi pierwszy krok.

Nie zrobił.

— Cześć — mruknął do niej odrobinę sucho.

I, jeśli miał być szczery sam ze sobą, ból w jej oczach z powodu jakiejś gówno-istotnej kłótni był dla niego tak dokuczliwy, że najchętniej w tamtej właśnie chwili zaproponowałby, aby zapomnieli o tym, że ze sobą nie rozmawiają. Bo jego też to bolało. Czuł to nieprzyjemne kłucie za mostkiem, które przypominało mu o tym, jak bardzo kocha tę rudą, pyskatą kobietę.

— Cześć — odpowiedziała mu cicho, schodząc ze schodów i krocząc w jego kierunku. Miała na sobie tylko majtki i koszulkę, w których spała, a także jego własny, gruby, pleciony sweter. Nigdy nie rozumiał, dlaczego chodziła w jego zimowych ubraniach po domu. W końcu w Kalifornii zawsze było ciepło.

Normalnie w tym momencie zrobiłby jej kawę, ale przecież nie mógł, bo byli pokłóceni. Potem zapytałby, dlaczego wstała przed budzikiem. Annie prawie nigdy nie wstawała przed budzikiem. Ucałowałby jej czoło, czubek nosa i wargi, upewniając się, że dobrze się czuje. Ale tego też nie mógł zrobić. Bo byli pokłóceni.

Zamiast tego, totalnie wbrew sobie, rzucił tylko:

— Wyjeżdżamy za godzinę — powiedział niemrawo i wyminął ją, aby wdrapać się po schodach i zniknąć pod prysznicem w ich łazience obok sypialni.

Miał ochotę się rozpłakać, gdy stał pod letnim strumieniem wody. To, co oboje robili było skrajnie głupie. Stawiali swój honor nad tym, że źle było im z tym, co wydarzyło się wczoraj. Mogli się przeprosić, ale nie chcieli. Gdy ciepły prysznic rozluźniał jego spięte mięśnie usłyszał, jak Annie kręci się po garderobie przylegającej do sypialni. Wzięła swoje rzeczy i zeszła na parter, aby wykąpać się w łazience Samuela. Nie chciała na niego wpaść.

Harry westchnął ciężko i potarł twarz dłońmi. Zachowywali się jak dwójka zepsutych emocjonalnie dzieci. Wiedzieli, że to, co robią, totalnie nie ma sensu, ale ciągnęli to dalej.

W ten właśnie sposób oboje znaleźli się w audi godzinę później: w absolutnej ciszy. Radio nie grało, oni ze sobą nie rozmawiali, a Harry nie skomentował słowem tego, że Anastasia nie zjadła śniadania. I to nie tak, że atmosfera między nimi była gęsta, czy napięta, bo tak nie było. Między nimi była smutna, pusta cisza, która zadawała się wybrzmiewać dokuczliwym echem. Po prostu.

W tej samej ciszy wkroczyli do prywatnego centrum medycznego, w którym Maya posiadała prywatny oddział położniczo-ginekologiczny, neonantologiczny i swój gabinet. Harry czekał na rudowłosą, gdy przed wizytą udała się na pobranie krwi do laboratorium. Wyszła z pomieszczenia przeraźliwie blada, ale mruknęła do niego cicho, że wszystko gra, więc nie pytał o nic więcej. Co nie znaczyło, że się nie martwił. Potem w ciszy czekali na korytarzu, aż małżonka Luke'a Ruiza zawoła ich do siebie, rozpoczynając wizytę. Milczeli. Jak zaklęci. Spoglądając na siebie ukradkiem, gdy byli pewni, że ta druga osoba na pewno nie widzi tęsknego i smutnego spojrzenia.

— Pani Anastasia Jack... Styles — Maya wychyliła się zza drzwi, które otworzyły się zamaszyście. Szybko poprawiła się, spoglądając na twarz Annie.

Młoda pani doktor uśmiechnęła się do nich szeroko, śmiejąc się z tego, że musiała zrobić pauzę, aby uwzględnić zmienione nazwisko Annie, do którego nie była przyzwyczajona. Po raz pierwszy miała przyjemność zwrócić się do rudowłosej nazwiskiem Harry'ego. 

— Czeeść, nowożeńcy! Cudownie was widzieć! — przywitała się z szarooką, która wstała z miejsca, żeby uściskać kobietę. Harry powtórzył uścisk po Annie i przepuścił obie panie w progu, wchodząc do pokoju lekarskiego Mayi jako ostatni. Zamknął za sobą drzwi i wziął głęboki oddech do płuc.

— Jak podróż poślubna? Opowiadajcie! — Maya zaczęła od tej niezobowiązującej części, zajmując miejsce za biurkiem.

Widział, jak Annie z całych sił stara się przykleić do twarzy wymuszony uśmiech i szczerze odpowiadała na pytania Mayi. Młoda pani doktor stwierdziła, że oboje wyglądają na porządnie wypoczętych, a z lekką opalenizną jest Anastasii do twarzy. Co było prawdą. Harry też tak uważał.

Po wywiadzie - i tym prywatnym, i tym medycznym - Maya porwała Annie na kozetkę. Harry również wstał, mając zamiar zająć miejsce na krześle tuż obok, aby również móc patrzeć w monitor podłączony do aparatu USG. Annie spojrzała na niego i wyglądała, jakby szukała w sobie siły na to, aby się do niego odezwać. Ostatecznie nie zrobiła tego, ale też nie cofnęła swojej dłoni, którą Styles chwycił w obie ręce, aby spleść razem ich palce i przyłożyć je sobie do ust, gdy Maya wodziła głowicą ultrasonografu po ciążowym brzuchu rudowłosej.

Harry wpatrywał się w ekran z zaszklonymi oczami. Tak, był miękki i emocjonalny. I łatwo się wzruszał za każdym razem, gdy był przy Annie na badaniu kontrolnym. W pewnej chwili przeniósł wzrok z monitora na szare ślepia małżonki, w których błyszczały łezki. Przyłapał ją na tym, że od dłuższej chwili gapiła się na jego profil. Zacisnął wargi, chcąc się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko dziwny grymas. Patrząc jej w oczy raz jeszcze przybliżył ich dłonie do swoich ust, aby ucałować czule opuszki jej palców. Chciał jej pokazać, że kocha ją bezgranicznie, najmocniej na świecie. Mimo tego wczorajszego wybuchu, tej głupiej kłótni. Chciał jej pokazać, że zawsze będzie obok niej, jednocześnie nie przyznając jej racji i nie chcąc wykonać pierwszego kroku w stronę zażegnania konfliktu.

Wrócił oczami do monitora, czując, że jeśli będzie utrzymywał kontakt wzrokowy z Annie, to się rozryczy.

— Annie, czy od czasu ostatniego badania pojawiły się jakieś bóle podbrzusza? Skurcze dziwnego, mięśniowego pochodzenia? Zauważyłaś coś niepokojącego? — Głos Mayi, która odezwała się nagle sprawił, że i Harry, i Annie nagle pobledli na twarzach.

— Nic takiego się nie działo, Maya — odpowiedziała natychmiast Annie, ale głos miała słaby.

Maya posłała jej uspokajający uśmiech i pokiwała głową, bez słowa kontynuując badanie. Od tamtej chwili Annie nieświadomie mocno ściskała dłoń Harry'ego, przeczuwając, że pytanie lekarki nie było przypadkowe.

Kilka minut później Annie i Harry z powrotem zajęli miejsca przed biurkiem Mayi, która splotła razem dłonie i spojrzała na nich z poważniejszą miną, niż gdy ich przywitała.

— Słuchajcie, nie będę owijać w bawełnę — odezwała się w końcu, spoglądając na ich przerażone twarze. — Ann, miałaś w życiu przeraźliwie intensywny czas od samego początku tej ciąży. Jesteśmy w okolicy półmetka. Od tej pory żadnych intensywnych przeżyć, jasne? Żadnych afer, przejmowania się, stresu...

Annie zacisnęła wargi w wąską linię, patrząc w oczy Mayi.

— Według wyliczeń termin porodu miał być w okolicy końca listopada. Będzie cudownie, jeśli do tego listopada w ogóle dociągniesz. Ale nie nastawiamy się na ten miesiąc. Będziemy robić wszystko, żeby utrzymać ciążę do trzydziestego czwartego, piątego tygodnia, czyli do drugiej połowy października. To już będzie dla nas sukces w twoim obecnym stanie, Annie.

Harry uniósł brwi, zdziwiony i przerażony jednocześnie.

— Maya, to jest aż miesiąc wcześniej... — odezwał się ze strachem w głosie.

— Dla bliźniaków ta granica jest optymalnym terminem, Harry. To wcześniej, niż w przypadku normalnej, pojedynczej ciąży, ale dzieci są już zdolne do samodzielnego funkcjonowania, jeśli nie ma żadnych komplikacji — uspokoiła go. — A, wracając...

—  Co miałaś na myśli, mówiąc "w obecnym stanie Annie"? — Styles znowu odezwał się, zestresowany i wielkimi oczami patrzył to na Mayę, to na małżonkę.

— Annie, nie tyjesz. Dobrze wiesz o tym, że nie tyjesz tyle, ile powinnaś — zwróciła się bezpośrednio do rudej pani Ruiz. — Nie wiem, ile jesz, ale powinnaś jeść co najmniej pięćset kilokalorii więcej, niż normalnie, czyli ponad trzy tysiące na dzień. Minimum. A jeśli ty nie tyjesz, dzieci też nie przybierają na wadze tak, jak powinny. Wiem, że po leczeniu białaczki twój organizm nie współpracuje i ma problemy z przybieraniem na wadze, ale z tym trzeba coś zrobić.

Styles miał wrażenie, że zasycha mu w gardle. Nie zjadła dziś śniadania, a on olał ten fakt przez wzgląd na jakąś gównianą kłótnię pomiędzy nimi. Idiota, idiota, idiota.

— Tak nie może być — kontynuowała Maya. — Hormony są w miarę w porządku, biorąc pod uwagę tę katastrofę, od której zaczynałyśmy. Cieszę się, że bierzesz leki, ale twoja anemia wygląda fatalnie. Fatalnie, Annie. W twoim stanie wyrównanie poziomu żelaza we krwi jest szczególnie trudne, wiesz o tym sama. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze miesiąc i zaczniesz mdleć przy każdych schodach, mając taki poziom hemoglobiny i dwie wojowniczki pod przeponą.

Harry poczuł łomotanie własnego serca w uszach. To brzmiało źle. To brzmiało cholernie źle.

— Żeby to się udało, musimy ze sobą współpracować. Wszyscy. Rozumiecie? Dziewczynki mogą urodzić się całkowicie zdrowe, ale tylko z waszą pomocą. Od tej pory nie może być przymykania oczu na drobne rzeczy, bo to drobne rzeczy o wszystkim zadecydują.

Słowa Mayi wybrzmiały echem w głowie Harry'ego i nawet nie zauważył, że wstrzymał oddech.

— Annie, suplementy i dieta to podstawa. W upały takie, jak dzisiaj, unikaj miejsc bez klimatyzacji, pij dużo i jedz. Cokolwiek, ale jedz. Od dzisiaj seks ograniczacie do minimum, rozumiecie? Nie chcemy dawać organizmowi bodźców do uruchomienia procedury porodu przedwczesnego. Jeśli już koniecznie musicie, to od święta i delikatnie. Najdelikatniej, jak się da. I bez drażnienia receptorów w obrębie piersi.

Anastasia nic nie mogła poradzić na to, że mimo tej całej, cholernej kłótni wymieniła z Harrym ukradkowe, zbolałe spojrzenia.

To oczywiste, że dzieciaki były na pierwszym miejscu. Oczywiste też było to, że oboje poświęcą dla nich wszystko, co tylko będzie trzeba poświęcić. Nadal jednak byli młodym, napalonym małżeństwem.

Zapowiadał się trudny czas.

— Nie nastawiamy się na poród naturalny, chociaż dziewczynki nie są bliźniaczkami jednojajowymi. Mają osobne łożyska, ale nie będziemy ryzykować komplikacji, które niesie za sobą poród naturalny. Nie w twoim stanie, Ann — kontynuowała Maya. — Będziemy robić cesarskie cięcie.

Annie skinęła głową. Z cesarką pogodziła się już dawno. Za to zmrużyła oczy, wyłapując istotną informację.

— Dziewczyny nie będą identyczne? Chwała Bogu... — mruknęła.

— Nadal mogą być do siebie bardzo podobne — zauważyła Maya, a Harry jęknął.

— Jeśli nie będę mógł ich odróżnić, jak już się urodzą, to jedną wytatuujemy — szepnął do Annie, odzywając się bezpośrednio do niej po raz pierwszy od poranka.

Maya roześmiała się głośno, słysząc żart Stylesa, a Annie próbowała powstrzymać uśmiech.

— Nie mogę się doczekać, aż zobaczę was w roli rodziców. To będzie ciekawe doświadczenie — zaśmiała się nieco prześmiewczo w stronę Harry'ego pani doktor i pokręciła głową z uśmiechem. — Podsumowując: odpoczynek, odpoczynek, jeszcze więcej odpoczynku, seks tylko w ostateczności, zero nerwów, zero stresu, częste posiłki, leki i suplementacja żelaza. Stajemy na uszach, żeby dociągnąć ciążę do drugiej połowy października. A ty, Harry — tutaj Maya spojrzała prosto w zielone ślepia młodego taty — masz jej pilnować. Kolejna afera pokroju tej ślubnej, śmierci Louisa czy sprawy sądowej może się skończyć tragedią. Mówię poważnie. To już nie są żarty. Ma siedzieć na dupie. Żadnego latania, żadnych długich podróży...

Annie zamrugała, słysząc to zdanie i rozchyliła wargi z wrażenia, czując, że staje jej serce. Przestała słuchać i rozumieć to, co mówiła do niej kobieta, siedząca po drugiej stronie biurka.

Harry automatycznie odwrócił głowę w stronę ukochanej, gdy usłyszał słowa Mayi. Rudowłosa wyglądała, jakby na kilka sekund zamarła, a krew odpłynęła jej z twarzy.

"Żadnego latania".

I nagle cała wczorajsza afera straciła sens.

— Annie, wszystko w porządku? — spytała z troską Maya, odrobinę zaniepokojona reakcją rudowłosej.

— Planowaliśmy z Harrym lot do Europy za jakieś dwa tygodnie — wyznała powoli, naiwnie czekając na reakcję, która dałaby im zielone światło na tę podróż.

I chociaż poruszyła ten temat głośno, łudząc się naiwnie, to jej pielęgniarska część i tak już wiedziała, jaką dostanie odpowiedź.

— Nie ma takiej opcji, Annie. Musisz wstrzymać się z lataniem co najmniej do jakichś trzech miesięcy po porodzie — Maya posłała rudej lekki, pocieszający uśmiech, ale na niewiele się on zdał.

Czyli została uziemiona na tej części globu jakoś do końca tego roku kalendarzowego.

Annie zadrżała, siedząc na krześle i nerwowo wyłamała palce w prawej dłoni. Harry obserwował ją ukradkiem, gdy Maya zgrywała im dzisiejsze badanie na płytę i mógł przysiąc, że przez kilka sekund dostrzegł drżącą dolną wargę, podbródek i wyraźnie mocniej zaszklone oczy. Żadne z nich jednak się nie odezwało, a szare oczy Anastasii błądziły po ścianie na przeciwko nich. Udawała, że wszystko jest w porządku, ale po postawie jej spiętego ciała widział, że tak nie jest.

Harry przejął od Mayi płytę z nagraniem, wyniki Annie, receptę na leki i suplementy, raz jeszcze podsumował wszystko razem z lekarką, raz po raz ukradkiem spoglądając na małżonkę, która nerwowo obracała obrączkę pomiędzy palcami i mimo kiwania głową, wydawała się być zupełnie nieobecna.

Wyszli z gabinetu Mayi jeszcze bardziej przygnębieni. Bo chociaż dzieci miały się dobrze i były zdrowe, nie wszystko było tak kolorowe, jak im się wydawało. Zjechali windą na podziemny parking, na którym zostawili samochód. Harry otworzył przed rudowłosą drzwi do audi i bez skrępowania wodził oczami po jej twarzy, gdy ona sama uciekała od niego wzrokiem.

Westchnął ciężko, popchnął lekko drzwi pasażera, zamykając je i zajął miejsce na fotelu kierowcy. Zapiął pas, wsunął kluczyk do stacyjki i spytał cicho, przerywając ciszę pomiędzy nimi:

— Śniadanie w domu czy na mieście? — Jego niski, łagodny ton głosu sprawił, że Annie zadrżała i podniosła na niego zaszklone, szare oczy.

Zacisnęła wargi w wąską linię.

— W domu, Harry — wydusiła i posłała mu lekki grymas, który w zamierzeniu miał być uśmiechem, ale jej nie wyszedł.

Wlepiła wzrok w boczną szybę, przełykając głośno ślinę. Styles raz po raz odrywał oczy od drogi przed maską audi, aby dostrzec, że nadal nerwowo obraca w palcach ślubną obrączkę. Zawsze tak robiła, gdy coś było nie tak.

Harry stwierdził, że nie będzie na nią naciskał. Chciał poczekać, aż sama się przed nim otworzy. Dlatego, gdy wyskoczyła z audi jak oparzona, aby pobiec do domu po tym, jak zaparkował auto w garażu, nie skomentował niczego. Zgasił silnik auta i westchnął ciężko. Chwycił teczkę z ciążową dokumentacją Annie i wszedł do domu, szukając jej wzrokiem.

Nie był do końca pewien, czy jej zachowanie to wina wczorajszej kłótni i dzisiejszego poranka, wina tego, jak on sam się zachował, czy wina informacji, które przekazała im Maya. Zostawił kluczyki do auta w korytarzu i wpuścił Tuckera do domu, wycierając mu łapki z piachu. Potem wyjął z lodówki wszystkie składniki potrzebne do śniadania i już-już miał się brać za gotowanie, ale przeciągająca się nieobecność Annie nie dawała mu spokoju.

Ruszył w kierunku piętra, powoli wdrapując się po schodach na górę. Zajrzał do sypialni, w której zastał pościelone łóżko. Ich łazienka była pusta, więc zaglądał do każdego pokoju po kolei, aby na końcu odnaleźć skuloną, rozczochraną postać, która wtulała się w puchatego, wielkiego królika, płacząc cicho.

— Ana...? — spytał cicho i z troską, stając w futrynie.

Podniosła na niego zapłakane oczy, zdziwiona jego nagłą obecnością.

— Przecież ze mną nie rozmawiasz — przypomniała mu bystro, zapłakanym głosem. Starła z policzka łzy, używając do tego rękawa jego własnego swetra.

Harry poczuł, jak pęka mu serce. Nienawidził, gdy płakała.

— Kochanie... — mruknął miękko, podchodząc do niej i siadając obok niej na ziemi. -- Wystarczy już tego teatru, Ana — nawiązał do ich kłótni, rozsuwając nogi szeroko tak, aby mogła znaleźć się pomiędzy nimi.

Przejął Anastasię z objęć maskotki w swoje własne ramiona i objął ją ciasno.

— Co się dzieje, skarbie?

Ułożył jedną dłoń na jej głowie, głaszcząc ją uspokajająco, a wargi przytknął do jej czoła.

— Ana, myszko... O co chodzi? — ponowił łagodne pytanie, obejmując ją mocno.

— Hazz... — nabrała powietrza do płuc. — Nie zobaczę się z babcią przed porodem... — wyrzuciła z siebie w końcu, rozpłakując się na dobre.

Więc to o to chodziło...

— Szsz... Aneczka... No już... — szeptał uspokajająco, kołysząc ją w ramionach. — Kotku, babcia jest z nami w stałym kontakcie. Jak Cyprian wróci ze Stanów, to pokaże jej, jak się obsługuje Skype'a.

— To nie jest to samo, Harry... — wymamrotała, szlochając.

Wiedział o tym. Doskonale o tym wiedział, ale nie znalazł odpowiednio wielkich słów na to, aby ją pocieszyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że to dla niej piekielnie trudne.

— Ten poród może być trudny. Każdy poród jest ryzykiem przecież... A ten mój, to szczególnie — mamrotała odrobinę niewyraźnie, wtulając się w niego. — Co, jeśli widziałam babcię po raz ostatni?

Harry'ego zmroziło.

— Ana, nie mów tak. Wszystko nam się uda, słyszysz? — odpowiedział natychmiast i odsunął ją od siebie tak, aby obrócić ją i ująć w dłonie jej policzki tak, aby spojrzała mu w oczy. — Poradzimy sobie, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Babcia poczeka, aż przyjedziemy do niej całą ekipą. Rozpakowaną, zdrową ekipą — tutaj złożył na jej czole czuły, mocny pocałunek. — Słyszałaś Mayę, piękna... Wszystko jeszcze ma szansę się idealnie poukładać, jeśli oboje będziemy o was dbać. I tak właśnie będzie, skarbie... Wiem, że chciałabyś uściskać babcię i zobaczyć się z nią przed tym ważnym, trudnym momentem, ale nie zawsze jest w życiu tak, jak byśmy chcieli. Nadrobimy to, Ana... Zobaczysz... — Jego uspokajający słowotok podziałał na tyle, że przestała zanosić się płaczem.

Z powrotem zamknął ją w swoim uścisku, siedząc na ziemi w pustym pokoju dziecięcym.

— Ja też jestem przerażony, Ann... — wyznał nagle cichym głosem. — Jestem przerażony jak diabli...

— Odpowiedzialnością?

— Nie. To, że czasem zachowuję się jak pięcioletni idiota, który nie panuje nad emocjami, nie znaczy, że boję się odpowiedzialności, skarbie — prychnął, lekko rozbawiony, nawiązując do wczorajszego dnia. — Boję się, że mógłbym stracić którekolwiek z was... — uściślił cicho.

Annie wtuliła się w niego mocniej, przełykając głośno ślinę. Nadal miała ściśniętą krtań.

— Przepraszam — zaskoczył ją nagle. — Za wczoraj. I za dzisiaj rano...

Rudowłosa podciągnęła nosem żałośnie.

— Ja też przepraszam. To wszystko było tak... strasznie głupie. Po prostu... — westchnęła ciężko. — Nienawidzę, jak na mnie wrzeszczysz w ten sposób, Harry...

— Wiem, piękna. Wiem... — mruknął w jej włosy. — Nie kłóćmy się więcej, błagam... — jęknął prosząco.

— Jest mi głupio — przyznała nagle cicho. — Pożarliśmy się o festiwal, czyli o coś, w temacie czego od samego początku miałeś rację. A ja z jakiegoś powodu nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo sytuacja jest poważna. Wiedziałam o tym przecież. Mam tę wiedzę, Harry... Znam te wszystkie fakty. Ale chyba tak strasznie się boję, że uciekam, i...

— Ciii.... — szepnął, przyciągając ją do siebie, gdy w jej krtani raz jeszcze zatańczył zwiastun napadu płaczu. — Już wszystko dobrze, Nusia. — Ucałował jej skroń. — Już dobrze...

Kołysał ją w objęciach przez dłuższy moment, raz po raz czule całując jej czoło.

— Po śniadaniu zadzwonimy do babci, żeby dać jej znać, że z lotu nici. A potem przejdziemy się do Samów. Cyprian u nich spał — mówił cicho Harry, zachrypniętym głosem tworząc plan działania. — Wszystko się ułoży, myszko... Sama zobaczysz...

Annie pokiwała głową w jego ramionach i raz jeszcze przyłożyła rękaw do twarzy, aby wełniany materiał wchłonął jej łzy.

— Dlaczego używasz do tego mojego swetra, zamiast chusteczek? — spytał z aktorskim oburzeniem, próbując rozluźnić atmosferę.

— Uczę się od ciebie — odparła, podciągając nosem.

— Fuu, ale smarków w niego nie wycieraj! Chciałem w nim pochodzić jeszcze trochę kiedyś... — oburzył się i w końcu się uśmiechnął, gdy spojrzała na niego jak na skończonego idiotę.

Annie pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Kocham cię, Styles... — wymruczała, siadając tak, aby móc objąć nogami jego pas i skrzyżować kostki za jego plecami. — Kocham cię ty szalony, impulsywny, obrażalski, niedojrzały, cudowny... — zaczęła wyliczankę, ujmując w dłonie policzki bruneta.

— Strasznie dziwny dobór przymiotników, kochanie. Albo mnie obrażasz, albo mi słodzisz. Zdecyduj się — zachichotał w jej usta, a potem przerwał jej słowotok, składając na jej wargach czułego buziaka. — Nie lubię się z tobą kłócić. I nie lubię, gdy płaczesz — szepnął, nie odsuwając się od niej.

— Harry, skarbie?

— Hmm?

— Czy teraz mogę ci już powiedzieć, że to, jak wprosiłeś się do łóżka w środku nocy po tym, jak cię z niego wywaliłam, bo nie umiesz spać beze mnie, było najbardziej uroczą rzeczą na świecie? — spytała cicho, nie przestając go całować.

— Ja w ogóle jestem uroczy — odpowiedział rozbrajająco szczerze, w końcu odrywając się od jej ust, gdy zaczęła chichotać.

Czule pogłaskał okrągły brzuszek i westchnął ciężko. Nachylił się nad nim tak, aby cmoknąć go przez materiał koszulki, którą Annie miała na sobie i szepnął:

— Wszystko będzie dobrze...











Chciałam tę część zachomikować na dysku na dłużej, ale jak trzymam rozdział "napisany na zapas" do weekendu, to nie idzie mi pisanie tego, co ma być dalej, gdy już cudem uda mi się znaleźć wolne popołudnie. Niech będzie w poniedziałek, w takim razie. Ku pokrzepieniu weny.

Oficjalnie: 30 do końca drugiej części ⚠️


*

Betowanie, największe oparcie twórcze i first reading: @this_anjakey. 

Nigdy nie znajdę odpowiednio wielkich słów na to, żeby Ci podziękować za to, że jesteś.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top