12

— Annie, skoro już wymuszamy na sobie szczerość i przysięgi, to muszę skorzystać z okazji i muszę cię o coś zapytać —  zaczął cicho Cyprian, gdy wsiadł na fotel kierowcy samochodu swoich rodziców. Obrócił głowę w stronę Annie i poczekał na jej reakcję, celowo nie odpalając silnika pojazdu.

— O co chodzi? — Szare tęczówki rudej spoglądały na blondyna, zaintrygowane. 

— Czy te plotki... — zaczął blondyn, a potem urwał i zacisnął wargi.

— Plotki? - Annie uniosła jedną brew. — Cyprian, dobrze wiesz, że plotki to jedyna rewelacja, jaką żyje to miasteczko... — prychnęła nieco sarkastycznie, zapinając pas bezpieczeństwa.

— Chciałem spytać o to, czy wszystko z... no wiesz, z tym Harry'm Stylesem to prawda...? — Blondyn wymruczał w jej kierunku i spojrzał w oczy Annie, wwiercając się w nią wzrokiem.

Rudowłosa zamrugała intensywnie, uświadamiając sobie, że i tak długo wytrzymał bez zadawania jej tego pytania.

— A co dokładnie masz na myśli? — Próbowała obrócić kota ogonem.

— No wiesz... związek? — sarknął nieco. — Poważnie ty i on...? 

Annie wywróciła oczami teatralnie, a potem skinęła głową i odwróciła głowę, żeby nie musieć patrzeć, jak Cyprian robi ogromne ze zdziwienia oczy.

— Jesteście razem?

— Nie — odparła natychmiastowo, zaciskając wargi w wąską linię.

I tym się sprzedała.

Cyprian zmrużył oczy wymownie i wpatrywał się w to, jak ciało Annie znacznie się spięło.

— Kłamiesz.

— Nie kłamię.

— Zawsze jak kłamiesz to nie patrzysz mi w oczy, Ana. Jak miałaś sześć lat i kłamałaś, że nie wypuściłaś na wolność mojego chomika, miałaś identyczną minę. I też nie patrzyłaś mi w oczy — tłumaczył jej, jak małej dziewczynce.

— Możemy już jechać?

— Powiesz mi, o co chodzi? — upierał się, czując, że trafił w sedno problemu. — Pożarliście się? 

Obserwował, jak Annie jeszcze bardziej odwróciła głowę w drugą stronę, teatralnie milcząc.

Czyli trafił.

— I dlatego uciekłaś tutaj? — spytał z niedowierzaniem.

— Jezu, Bierzyński, jedźmy już na tę pieprzoną próbę... Ta jebana rozmowa nie jest na teraz, przysięgam - warknęła do niego agresywnie, powodując, że Cyprian zamilkł i wpatrywał się w nią czujnie. Przez chwilę miał minę, jakby walczył sam ze sobą. 

Potem jednak bez słowa odpalił samochód i ruszył w kierunku szkoły, odpuszczając podzielenie się z Annie informacją o tym, że gdy jechał po nią półtorej godziny temu, to dojrzał zaparkowane, czarne audi na stanowych blachach rejestracyjnych przed hotelem obok urzędu miasta.

Piętnaście minut później rudowłosa wyskoczyła z auta rodziców blondyna i rozejrzała się po znajomym, maleńkim parkingu, znajdującym się na tyłach szkoły.

— Nic się tu nie zmieniło — stwierdziła cicho i zrównała się krokiem z blondynem, który otworzył jej drzwi do starej części budynku. Wiedziała doskonale gdzie dokładnie zmierzają. — Nie bierzesz kluczy do auli z sekretariatu? — spytała bystro.

— Dorobiłem sobie swoje własne. Na wpół nielegalnie — posłał jej cwaniacki uśmiech i, gdy znaleźli się na piętrze wyjął z kieszeni stary, modelem wyglądający jak archaiczny, duży klucz i przez chwilę walczył z zacinającym się mechanizmem w starych, porysowanych drzwiach, nadgryzionych przez czas. Z satysfakcją uporał się z otwieraniem zamka i przepuścił rudowłosą przodem.

Annie rozejrzała się po starej auli z półuśmiechem na twarzy. 

— Stęskniłaś się? — Zachichotał Bierzyński za jej plecami, rzucając klucze na stolik obok wejścia.

— Nie. Ale sentyment mam — przyznała Ann, omiatając wzrokiem niewielką scenę i wysokie okna z białą, drewnianą framugą. — Czemu mnie tu dzisiaj przywlokłeś? — spytała bystro, podchodząc do starego, szkolnego fortepianu.

— Wszystkiego się dowiesz — wyszczerzył się tajemniczo. — A, i Ana. Wiem, że ciśniemy po sobie od dzieciaka, ale błagam cię, nie burz mi namiastki autorytetu, jaki mam w oczach tych dzieciaków, proszę... 

Annie w odpowiedzi posłała mu tylko figlarne spojrzenie i prychnęła śmiechem cicho. Usiadła przy fortepianie i w ciszy obserwowała grupkę uczniów w wieku gimnazjalnym i wczesnym licealnym, którzy wchodzili do sali, witając się z ich nauczycielem. Cyprian odpowiadał im wesoło i kazał zająć miejsca na schodkach do sceny, co - jak się domyśliła Annie - było już ich wypracowanym zwyczajem.

Została dostrzeżona po chwili, gdy jedna z, na oko, piętnastoletnich uczennic pisnęła cicho coś na jej widok i, gdy ta druga zmarszczyła brwi, patrząc na Annie, w trakcie gdy koleżanka szeptała jej coś, wyraźnie podniecona, na ucho. Cyprian też to zauważył i spojrzał porozumiewawczo na rudowłosą, którą przywołał do siebie gestem. 

Annie podeszła do niego, wymijając uczniów siedzących na schodach, a którzy wodzili za nią wzrokiem - na wpół zdziwieni, na wpół zdezorientowani, a ta część, która kojarzyła ją z mediów społecznościowych (z wiadomych względów) - z podnieceniem i z szokiem. Bierzyński poprawił okulary na nosie i, gdy Ana stanęła obok niego odchrząknął znacząco, prosząc o ciszę.

— Cześć, ekipa — przywitał się z młodzieżą, krzyżując ręce na piersi. - Jak widzicie, mamy dzisiaj gościa specjalnego. — W jego głos, mimo powagi nauczycielskiej, wdarła się nutka rozbawienia. — Anastazja Jackowski, absolwentka szkoły muzycznej w klasie fortepianu i skrzypiec. Nieoficjalnie wyszkolona w podstawach dyrygentury, instrumentów strunowych i w produkowaniu muzyki jako-tako, a prywatnie moja dobra przyjaciółka, którą znam od dzieciaka i, z którą biłem się o pianino w podstawówce — przedstawił Annie, która posłała uczniom ciepły śmiech i ledwo zauważalnie szturchnęła Cypriana z łokcia w bok, na co ten zaśmiał się krótko i fuknął na nią.

Jedna z licealistek podniosła rękę do góry, chcąc zadać pytanie, jednak blondyn zaczął mówić raz jeszcze:

— Pytania za chwilę, Jagoda, okej? Wracając do tematu — spojrzał po zgromadzonych uczniach — mam dla was dobrą wiadomość, moi drodzy. Dyrekcja wyraziła zgodę na nasz koncert w domu kultury, o który proszę od grudnia — oświadczył im i z uśmiechem obserwował wybuch radości podopiecznych. Kątem oka zerkał na Annie, która wpatrywała się w niego podejrzliwie. — Uspokójcie się, proszę was i dajcie mi skończyć — uciszył towarzystwo trochę stanowczo, spoglądając po rozemocjonowanych twarzach. 

Zrobił krótką pauzę, budując napięcie.

— Ale mamy jeden warunek... — zaczął powoli.

— Tylko nie kolejny recital pieśni patriotycznych — jęknął ciemnowłosy chłopak żałośnie. — Ile można wyć rotę, panie Bierzyński, noo?

Reszta uczniów mu zawtórowała.

— Mamy dowolność repertuaru. Mamy się wypromować. No i... mamy godzinny program, który mamy sami sobie wybrać, ale... — musiał urwać, bo młodzież wydała z siebie krzyk radości. — Ej! Wiara! Nie skończyłem!

Annie obok niego zachichotała, rozbawiona.

— Pani dyrektor daje nam zgodę pod warunkiem na to, że Anastazja będzie drugim reżyserem i, że z nami wystąpi — zakomunikował stanowczo, a potem obrócił się w stronę rudej i obserwował, jak Ana robi wielkie ze zdziwienia oczy.

Tak, doskonale wiedział, że aktualna pani dyrektor była jej byłym wychowawcą i, że traktowała Annie jak córkę.

Ostry wzrok rudej przeszył Cypriana na wskroś.

— Wybaczcie nam na moment — zwróciła się do uczniów i popchnęła teatralnie blondyna za drzwi auli, które zamknęła za nimi głośno, zostawiając uczniów samych w auli. — Czyś ty zdurniał, Bierzyński?! — krzyknęła do niego, starając się panować nad donośnością swojego głosu, wiedząc, że średnio jej to wychodzi. — Sprzedałeś to, że jestem w domu pani Ewie, ty zdrajco?!

— Ana, nooo — jęknął blondyn prosząco, krzywiąc się niewinnie.

— Nie "nooo", tylko, kurwa, "nie". Mogę wam pomóc w reżyserce, ale nie wystąpię. No nie ma takiej możliwości, Cyprian — warknęła do niego już ciszej. — Zdajesz sobie sprawę z tego, że konsekwencje tego, w moim przypadku, są nieco... dokuczliwe? Pamiętasz, co powiedziałam ci w samochodzie jakieś pół godziny temu? Łączysz kropki, idioto? Nie, Cyprian.

— Od kiedy ty się przejmujesz takimi rzeczami, Ana? — spytał bystro Cyprian, celowo w ten, a nie w inny sposób. — Bo co? Bo plotki? Bo zrobisz komuś na złość? Bo nie będzie wokół ciebie cicho?

Zapała między nimi napięta cisza, w trakcie której przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

— Jedna solówka — negocjowała.

— Dwie — targował się.

— I jedna twoja solówka, Cyprian — postawiła warunek, wywołując zaskoczenie u blondyna, który uniósł jedną brew, a na jego twarzy wymalował się cwaniacki uśmieszek.

— Moja?

— Z "dear Evan Hansen" — upierała się, przywołując musical, który oboje lubili. — I ja rządzę aranżacją chóru w każdym utworze.

Cyprian wyszczerzył się do niej szeroko, łapiąc za klamkę drzwi.

— Umowa stoi — szarpnął drzwi tak, żeby je otworzyć i ich oczom ukazało się kilka sylwetek w panice wracających na swoje miejsce na schodach. - Wiecie, że podsłuchiwanie jest niekulturalne? — sarknął Cyprian, wchodząc do auli i przepuszczając Annie przodem. Oboje stanęli przed uczniami i blondyn spojrzał wymownie na rudą, przekazując jej głos i prosząc, żeby przerwała ciszę.

— Okej, moi drodzy. — Annie westchnęła ciężko. — Zgadzam się, bo wiem, jakie to jest dla was ważne. Ustalmy najpierw kilka rzeczy. Po pierwsze: mówcie mi "Ana". Ja nie mam zapędów nauczycielskich — zachichotała krótko. — Po drugie: chciałabym was poznać. Zacznijmy więc o tego, żeby każdy z was po kolei zajął miejsce na podeście i pokazał, co mu gra w duszy, okej?

— Ale najpierw rozgrzewka — zarządził Cyprian, popierając jej inicjatywę.









Harry wyszedł z łazienki, przepasany ręcznikiem, a z jego mokrych loków nadal kapały krople wody. Tucker zamachał ogonem na jego widok i zaskomlał cicho, stojąc pod drzwiami. 

— Co, kolego? Spacer? — spytał hipotetycznie i obserwował, jak szczeniak bystro przechylił łepek na bok. Styles westchnął ciężko. Miał plan się wyspać po tym, jak z samego rana dotarli do hotelu, ale udało mu się zmrużyć oczy zaledwie na godzinę. Za bardzo się denerwował. Za bardzo się stresował. Za bardzo chciał już mieć starcie z Annie za sobą i za bardzo chciał, żeby wszystko znowu było tak, jak dawniej.

Ubrał się w pośpiechu, wybierając obcisłe, czarne spodnie dresowe, zwykłe adidasy i szarą bluzę z kapturem wsuwaną przez głowę. Nie chciał rzucać się w oczy. Wysuszył włosy na szybko, związał je w koczka i zarzucił kaptur na głowę. Włożył na siebie swój dłuższy, czarny płaszcz i gwizdnął krótko na Tuckera, który podbiegł do niego, dając Harry'emu założyć sobie szelki i smycz.











Annie wsłuchiwała się w krótki występ ostatniego ucznia, który właśnie kończył piosenkę. Z uśmiechem na ustach notowała sobie na kartce papieru krótkie notatki na temat każdego z występujących, żeby wiedzieć, jakie ma możliwości i nad czym będą musieli wspólnie popracować. 

Gdy wysoki, ciemnowłosy chłopak skończył utwór, który był fragmentem Hamiltona rozległy się krótkie brawa i radosne śmiechy, a potem młodzieniec zeskoczył ze sceny, przeskakując schodki jednym, długim skokiem i dołączył do reszty chóru, siedzącego na krzesłach na środku części widowni.

— Dobra, kochani... — zaczęła Annie, odrywając się od kartki i zeskakując na nogi ze stołu. Nie było jej jednak dane dokończyć, bo w słowo weszła jej jedna z tych dziewczyn, które żywo zareagowały na jej obecność.

— Panie Bierzyński, skąd mamy mieć pewność, że Ana — młoda podkreśliła imię Annie — naprawdę zna się na tym, co robi? Przecież nas nie zna i nie pracowała z nami? — zironizowała odważnie i podniosła wzrok na Ann.

Cyprian uniósł jedną brew, spodziewając się, że jeśli to pytanie padnie, to właśnie z ust tej, a nie innej uczennicy.

— Ann, będziesz tak miła? — spytał rudą, wskazując wzrokiem na scenę.

Annie skinęła głową, ze spokojem przyjmując wątpliwości nastolatki. Przeczuwała, że jej uszczypliwość prawdopodobnie ma drugie dno, które bezpośrednio wiązało się ze Stylesem, ale nie chciała posuwać się z wyciąganiem pochopnych wniosków. 

Wskoczyła na scenę, podeszła do  nagłośnienia i podpięła swój telefon pod odtwarzacz. W swojej bibliotece muzyki odnalazła playlistę zapisaną jako "polski instrumental" i odpaliła podkład muzyczny, a potem stanęła na środku sali i uśmiechnęła się do Cypriana, wyłapując jego wzrok.

https://youtu.be/Dp6LD1f8DYw

Przez chwilę poczuła się, jakby znowu miała siedemnaście lat. Dawno nie śpiewała po polsku. A śpiewanie po polsku w tej konkretnej sali było jak namacalny powrót do najlepszych, beztroskich lat jej życia. Położyła rękę na przeponie i rozkoszowała się możliwością skakania po dźwiękach w ojczystym, tak dźwięcznym, języku. 

Przez jej głos przebijało się rozbawienie, gdy widziała, jak Cyprian szczerzy się do niej jak opętany z drugiego końca sali i kiwa głową sam do siebie, wyraźnie z siebie zadowolony.












Harry kroczył na oślep. Na zewnątrz panowała typowa, marcowa, polska pogoda: było zimno, wiało, ale czasem zdarzyło się, że zaświeciło słońce. Nie znał miasteczka, a dodatkowo miał wrażenie, że mimo godzin popołudniowych cała miejscowość wymarła. Na chodnikach nie było żywego ducha - od czasu do czasu jego i Tuckera mijało kilka samochodów. Tuc kroczył obok jego nogi, machając ogonem, wyraźnie usatysfakcjonowany. 

Styles przeszedł przez przejście dla pieszych na małym rondzie, a potem znalazł się na rogu wielkiego, ceglanego budynku, za płotem którego rosła potężna magnolia, która powoli zaczęła wypuszczać zielone liście. Podniósł wzrok na uchylone okna, zza których słychać było cichy, amatorski, chłopięcy śpiew. Korzystając z tego, że pies na smyczy zainteresował się maleńkim trawnikiem, nie chcąc opuścić tego miejsca bez dokładnego obwąchania go, przystanął w miejscu i wsłuchiwał się w niewyraźne głosy dochodzące z góry, gdy wokal się skończył.

— Tuc, stary, zostaw w spokoju te kwiatki — mruknął do psa z dezaprobatą, patrząc, jak golden retriwer próbował polizać bratki posadzone przy chodniku.

Z okien piętro wyżej rozległ się głośny, delikatny podkład muzyczny. Harry pociągnął psiaka lekko za smycz i już miał odejść w drugim kierunku, kontynuując spacer, ale zamarł, gdy usłyszał damski wokal, który rozległ się z góry.

Poczuł się, jakby ktoś kopnął go w klatkę piersiową, bo natychmiastowo zabrakło mu tchu.

Na początku myślał, że ma omamy słuchowe. No bo jakim cudem los mógł mu podsunąć pod nos tak duży zbieg okoliczności?

Ale potrząsnął głową, uszczypnął się i zdał sobie sprawę z tego, że to nie omamy.

Wszędzie poznałby ten głos.

Annie

Chaotycznie rozejrzał się dookoła, wziął Tuckera na ręce i wszedł na teren szkoły przez wysoką, metalową bramkę pomiędzy ceglanymi słupami.






KTO WIE, CO BĘDZIE DALEJ? 😎

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top